102-letnia Tuiga

Jeden z najpiękniejszych jachtów w dziejach żeglarstwa. Powstał w niezwykłych okolicznościach i na ogół miał szczęście do dbających o niego właścicieli. Był inspiracją dla kilku generacji projektowych na całym świecie. We wrześniu obchodził swoje stulecie, co zdarza się nielicznym jednostkom.

W 1909 roku hiszpański książę Don Louis Salabert . To znana bardzo postać na Półwyspie Iberyjskim, powszechnie szanowany człowiek wywodzący się z rodu o długich tradycjach i wielkim zamiłowaniu do żeglarstwa. Sam książę jednak entuzjastą żagli nie był, ale aby swobodnie móc obracać się w dobrym towarzystwie, poświęcał się dla sprawy i żeglował. Zajmował się za to z pasją polowaniem i był w tym prawdziwym mistrzem.

 

 

Foto: Carlo Borlenghi-Rolex

Ile jachtów powstanie?

Kiedy jednak usłyszał, że król Alfonso XIII jest zainteresowany zakupem jachtu i zapoznał się z jego rysunkami, postanowił zamówić drugi egzemplarz. Na taki obrót sprawy nie zgodził się jednak król dostrzegając w geście swego przyjaciela deprecjonowanie swego dzieła. Targi trwały dość długo, wreszcie władca ustąpił. A książę Salabert zamówił w stoczni jacht nieco inny niż pierwowzór, co wyznaczało granice królewskiego kompromisu. Pierwsza powstawała Hispania, jak wszystkie poprzednie jachty króla, co było uznaną tradycją przejętą następnie przez Brytyjczyków. Później okazało się, że zamówiono jeszcze trzy tego typu jachty, co króla doprowadziło na skraj wyczerpania nerwowego, ale nie chcąc tracić przyjaciół zgodził się z oporami na powstanie aż czterech kopii swego wymarzonego jachtu. Właściwie to siostrzanymi jednostkami były tylko Hispania i Tuiga, pozostałe różniły się od pierwowzoru już sporo. O ile jednak Tuigę zbudowano w stoczni jego projektanta, Williama Fife’a III w Szkocji, to królewska Hispania budowana była, z pobudek patriotycznych, w kraju swego właściciela.

Foto: Carlo Borlenghi-Rolex

Tuigę zbudowano w czasie pięciu miesięcy, co na ówczesne czasy nie było jakimś szkutniczym wyczynem. Książę doglądał budowy i zasilał kasę właściciela stoczni, a osiemnastu ludzi tworzyło kadłub o smukłych i harmonijnych liniach i ponadprzeciętnej urodzie. Na wodowanie w dniu 12 maja 1909 roku zapowiedział się władca, ale obowiązki państwowe uniemożliwiły ostatecznie obecność.

Geneza nazwy jachtu jest dość oczywista. W języku Swahili oznacza ona żyrafę, a to było podówczas ulubione zwierzę księcia, na które często polował podczas wypraw łowieckich na kontynent afrykański.

Pracowite oranie morza

Po raz pierwszy siostry na wodzie zmierzyły się w San Sebastian 17 lipca i tak manipulowano regatami aby to król zwyciężył. I udało się, zwyciężył! Kolejny miesiąć jacht spędził w Cowes i podczas tamtejszych regat o mały włos nie został byłym królem wskutek rebelii w kraju. Ale władca zachował zimną krew i olimpijski spokój i dokończył regaty, które wygrał, a następnie pojechał do Madrytu bronić tronu. O ile na jachcie miłościwie panujący był prawdziwym gentlemanem, to w starciu z rebeliantami pokazał zupełnie inne oblicze choć to oczywiście zupełnie inna historia.

Foto: Marek Słodownik

Aż do I wojny nic szczególnego z jachtem się nie działo poza zwycięstwem w Kieler Woche w 1912 roku, dwa lata później nieco zdezelowaną jednostkę sprzedano do Norwegii i teraz nazywała się Betty IV. Zmienił się takielunek, zgodnie z ówczesnymi trendami jacht wyposażono w bermudzkie ożaglowanie aby podtrzymać jego szanse w regatach. Osiem lat później Betty IV ponownie zmienia właściciela i banderę, ponieważ stacjonuje odtąd w Cowes jako Dorina. Już jednak jako Kismet III wygrywa dwa lata później regaty Fastnet w czasie rzeczywistym. Następne lata to okres spokojnej eksploatacji jachtu, przez 32 lata stał spokojnie nieopodal szkockiego zamku swego nowego właściciela i był użytkowany bardzo oszczędnie.

Kolejna zmiana

W 1970 roku jacht zyskuje nowy maszt zapożyczony z klasy 12-metrowej, co było skutkiem zmiany właściciela. Nevada, bo tak nazywa się teraz jacht, stoi nadal w Szkocji, ale jego właścicielem jest Grek. To nie był dobry okres w życiu zasłużonego jachtu. popadał w ruinę i zapewne popadłby do końca gdyby w początkach lat 90-tych nie wypatrzył go Albert Obrist, pasjonat sztuki projektowania jachtów Williama Fife’a III. Nevada pomimo wielu warstw farby szpecącej jej wizerunek, była wciąż piękna i szybko dobito targu. Jacht w trakcie rejsu do Anglii o mało nie zatonął, ale udało się go o własnych siłach doprowadzić do portu. Tutaj nowy właściciel podjął dwie fundamentalnie ważne dla jachtu decyzje. Postanowił odbudować go zgodnie z oryginalną dokumentacją oraz przywrócić pierwotną nazwę. Prace trwały sześć lat, co niejednego armatora z pewnością by zniechęciło, ale nie Obrista. Włożył weń majątek, ale kiedy Tuiga schodziła ponownie na wodę, niewielu wierzyło, że to łódka z tak długą historią.

Foto: Marek Słodownik

Najciekawsze jednak w tej historii było to, że nowy właściciel Tuigi wcale nie zamierzał na niej żeglować, on wykonał tylko swą pracę i odsprzedał jacht klubowi z Monaco na wyraźnie życzenie księcia Alberta. Targu dobito szybko i Tuiga przeszła pod francuską banderę w 1993 roku stając się flagowym jachtem tamtejszego, snobistycznego nieco, klubu.

Foto: Marek Słodownik

Historia zatacza koło, ponieważ w posiadaniu klubu od niedawna znalazł się inny jacht z piątki budowanej przed stu laty, a obecnie trwają negocjacje związane z zakupem starej Hispanii należącej niegdyś do króla Alfonso XIII.

Podstawowe dane techniczne:

długość całkowita 27,30 m

długość linii wodnej 15,68 m

szerokość 4,15 m

zanurzenie 2,95 m

powierzchnia żagli 390 m2

Autor: Marek Słodownik