26. 12 miesięcy na linii Braila (Dunaj) – M. Śródziemne; 1963r.
[11,12]- „Syrenka” – DWT = 893 t. L = 66 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako III i II oficer, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Gdy w grudniu 1962 r. rozeszła się wieść, że statek ma popłynąć na ponad rok na M. Śródziemne i M. Czarne, kto żyw szukał sposobu, aby ze statku wyokrętować i nie popłynąć. Niektórzy mieli znajomości i wyokrętowali, inni starali się o zwolnienia lekarskie. Mało komu uśmiechał się wyjazd z domu na tak długi okres.
Ja też nieudolnie próbowałem zachorować ale nic z tego nie wyszło. Całe życie z byle powodu miałem anginę, więc teraz kąpałem się i wychodziłem na mróz (grudzień)… i nic, żadnego zaziębienia, jakby na złość. Tak to już jest, gdy nie potrzeba to się choruje ale jak trzeba zachorować, to nic z tego nie wychodzi. Wiem, że należało zwyczajnie pójść do lekarza, dać ile trzeba i zwolnienie jest, ale było mi wstyd uciekać się do takich metod, a przecież to takie ludzkie.
Pod koniec pływania, w 1998 r., lekarka zwróciła mi uwagę, że „psuję im statystykę, gdyż przez 38 lat nie korzystałem ze zwolnień lekarskich!”
*
BRAILA, RUMUNIA.
W styczniu 1963 r., (kpt. Tadeusz R., I-oficer Antoni W., II- oficer Paweł Chodorowski, III-oficer – ja) wypłynęliśmy z Gdańska na bardzo długo. Ja wróciłem dopiero w grudniu, II-oficer jeszcze później. Statek popłynął na tzw. „LINIĘ BRAILA”.
Portem bazowym był port BRAILA leżący na Dunaju w Rumunii. Tu był przedstawiciel PŻM. Płynęło się rzeką z Morza Czarnego wiele godzin mijając po drodze porty: Sulina i Galatzi (Gałacz), do których też czasami woziliśmy ładunki. Statek przewoził drobnicę, której sztuki mogły ważyć i 2 tony. W Rumunii pływaliśmy też do portu Constanza nad Morzem Czarnym, gdzie była bardzo ładna restauracja nad samym morzem, dawne kasyno gry. Gdy byłem tu 18 lat później, w 1981 r., żal było patrzeć na to co zostało, tak było zaniedbane. A może to czas zrobił swoje i miałem już inne, „dojrzalsze” spojrzenie?
Poza tym statek pływał po Morzu Śródziemnym do portów Istambuł, Pireus (były wycieczki do Aten), Aleksandria, Lattakia, Beyrut. Wówczas piękne, nie zniszczone jeszcze przez wojny arabskie miasta, ciekawe i bogate. W każdym rejsie przepływało się przez Bosfor i Dardanele. Poza tym były: Noworossyjsk, Odessa, Saloniki, reda Gazy.
Po wypłynięciu w styczniu z Gdyni zahaczyliśmy o Londyn i popłynęliśmy do Noworossyjska z ładunkiem jakichś wyrobów stalowych. Po drodze wstąpiliśmy do Gibraltaru po zaopatrzenie dla statku (żywność, woda, paliwo). Ale także załoga zaopatrzyła się w duże ilości apaszek (nylonowych chusteczek na głowę). Co i gdzie „idzie” wszyscy wiedzieli.
Na tej „braili” nasze statki pływały od kilku lat, a my byliśmy ostatnim statkiem, potem linia została zlikwidowana. Poprzednie statki (załogi) miały dobry „obrót towarowy”. Załogi z wcześniejszych statków, w chwilach dobrego humoru, dorożkarskie konie karmiły tortami z restauracji i moczyły sobie nogi w szampanie.
Przelicznik „dolarowy” był dobry: w Beyrucie i Lattakii można było względnie tanio kupić zegarki (głównie), sprzedać je łatwo w Rumunii, otrzymane leje (rumuńskie pieniądze) zamieniało się w Beyrucie na dolary, ponownie kupowało zegarki, sprzedawało je w Rumunii, i tak „szybki obrót pieniądza dawał dobre zyski”. Mówię to półżartem, gdyż tylko niewielu zarabiało nieco więcej, a reszta załogi miała ot tak – na drobne wydatki, na opłacenie przyjazdu żony i dzieci….
*
W Noworosyjsku w ZSRR nad M. Czarnym, gdzie mieliśmy wyładować przywieziony ładunek, po sprzedaniu apaszek zakupionych w Gibraltarze każdy coś tam sobie kupił. Trzeci mechanik kupił budzik, nakręcił go na dzwonienie dla sprawdzenia i włożył do kieszeni. Inni jeszcze nie wszystko sprzedali, gdy jakiś komsomolec/prowokator naprowadził na nich milicję. Wylądowali w komisariacie. Biedny „trzeci” nic nie miał przy sobie trefnego oprócz budzika, ale bał się, że mu ten budzik zacznie w kieszeni dzwonić.
Aby odwrócić uwagę, zaczął ściągać spodnie żeby pokazać, że nie ma nic do sprzedania, że jak to, on, uczciwy Polak jest posądzany o nielegalny handel, może się rozebrać nawet do naga… Powiedzieli mu „nie nada towariszcz, nie nada, my wam wierim, nu adiewajtieś i uchoditie na sudno”. Więc jeszcze szybciej się ubrał niż zaczął się rozbierać i prysnął na statek. Byli tacy co zapłacili solidną karę, sprawa oparła się o kapitana statku. Ale kto nie prowadził tego drobnego handelku, choćby jako hobby, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem.
*
W końcu czerwca tamtego roku, gdy byliśmy w Braili, 2 oficerów: 1 z pokładu i 1 z maszyny, bardzo sympatyczni ludzie, mieli w Rumunii grubą wpadkę z zegarkami, a był w to zamieszany podobno (według wypowiedzi zainteresowanych) i kapitan i przedstawiciel PŻM w Braili. Podejrzane było to, że zanim ci oficerowie dojechali do Szczecina, już w PŻM-ie było pismo od kapitana i tegoż przedstawiciela PŻM, że będą chcieli na nich zrzucić winę.
Zrobiła się wielka afera, zatrzymano statek w porcie, zażądano wpłacenia dużej kaucji na poczet kary za przemyt, i wyokrętowania winnych.
Winni zostali odesłani do Polski i zwolnieni z pracy w PŻM.
*
Na statku drugi oficer (Paweł Chodorowski – zm. VII. 2007 r.) został przeawansowany na pierwszego, a ja na drugiego oficera. Romuald Cebula, będący marynarzem – też absolwent szkoły morskiej – pełnił przez rejs obowiązki III-oficera.
W czasie rejsów po Morzu Śródziemnym i Czarnym miałem wyjątkową okazję do zwiedzania ciekawych i zabytkowych miejsc, co zawsze starałem się wykorzystać. Zwiedziłem: Odessę, Istambuł z meczetem Hagia Sofia, pałacem sułtana, haremem, Ateny z Akropolem i wszystkimi dostępnymi zabytkami i muzeum, Beyrut w Libanie, Aleksandrię w Egipcie, Lattakię w Syrii.
Nawet w Rumunii, w Constancy, był częściowo odrestaurowany rzymski port z czasów cesarstwa sprzed 2 tysięcy lat, trochę rzeźb (w parku) z czasów rzymskich, bardzo ciekawe muzeum z eksponatami z czasów rzymskich, wysoki meczet muzułmański, gdzie można było wejść na wieżę/minaret. Opisywanie dokładne tego co zwiedziłem chyba nie ma sensu. Jest wiele przewodników i przeróżnych opracowań, gdzie i co można zwiedzić.
Ponieważ cała załoga była poza domem przez cały rok, a niektórzy dłużej, do wielu przyjeżdżały żony, nawet z dziećmi. Ze mną była żona prawie 4 miesiące. Jasna rzecz, że za pobyt żon i dzieci należało zapłacić, PŻM takich prezentów nie robił. Pamiętam, że u kapitana była żona z 2 dzieci, u radiooficera Giwojno (zmarł) żona z 2 dzieci, u I-mechanika Beera żona z dużą córką. A że wszystkie kabiny były bardzo małe, bo i stateczek mały, było dość ciasno.
*
Dokładnie w rok po zaokrętowaniu (29.6.1962 r.) na „Syrenkę” zostałem tu II oficerem (29.6.1963 r.). Jak do tego doszło, napisałem powyżej. Życie i praca, obojętne na ludzkie losy, toczyły się nadal, jak dotychczas, więc nie będę przedłużał opisów.
Ponieważ w grudniu 1963 r. byłem już poza krajem cały rok, a na tym statku od chwili zaokrętowania 29 czerwca 1962 r. już 18 miesięcy, byłem zmęczony i chciałem zmustrować na urlop. Bezczelność Kadr PŻM była wielka – nie chcieli przysłać zmiennika i dać mi urlopu!
Tylko dzięki nowemu kapitanowi (T. Szczepański) i I-oficerowi (Paweł Chodorowski) 17 grudnia 1963 r. wyjechałem pociągiem z Rumunii (przez Bukarest i Lwów do Warszawy) do Polski.
W Warszawie wyglądałem jak jaki emigrant: 2 walizki związane paskiem, przewieszone przez bark, w obu rękach też jakieś pakunki. A w gruncie rzeczy w Latakii i Beyrucie człowiek kupił jakieś ciuchy i tyle tego było. Nie wzbogaciłem się przez te 12 miesięcy bo marynarskie zarobki nie były wysokie.
Kapitan zgodził się pełnić za mnie w jednym rejsie wachty morskie a Paweł zgodził się pełnić za mnie wachty (służby) portowe. To byli ludzie, gdzie teraz takich znaleźć?
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski