12. PRACA NA STATKU 45 LAT TEMU
cz.2/3
„Gliwice” – DWT = 2 218 t. L = 77 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako 2. oficer, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Po urlopie, 10 marca 1964 r. pojechałem ze Szczecina do Gdyni i zaokrętowałem na “Modlin”; DWT = 1.719 t., L= 86 m. Był to drobnicowiec pływający z portów polskich do portów Europy Zachodniej. Mogli tu pływać tylko “sami swoi”, dla których pływanie było dodatkiem do ich zarobków z biznesu. Nie miałem drygu do takiego handlu i po miesiącu (2 rejsy: Gdynia – kanał Kiloński – Bremen – Hamburg – Gdynia) zostałem bez powodu i bez uprzedzenia wyokrętowany. Kapitanem statku był Władysław G. Miał lepszych, swoich ludzi. Kij mu w oko.
Po wyokrętowaniu w Gdyni z “Modlina” pojechałem do Szczecina i 10 dni spędziłem na daymance i dniach wolnych. Następnie zaokrętowałem w Szczecinie jako II-oficer na “Gliwice”.
Na statku tym wykonałem 7 rejsów. Odwiedziliśmy porty angielskie: Boston, Londyn, Rainham, Grangemouth, North Shields, Hull, Hartlepool, Garston.
Statek parowy, opalany węglem, byli więc prawdziwi palacze palący węglem pod olbrzymim kotłem parowym. W maszynowni było chyba więcej części powiązanych drutami i sznurkami niż sprawnych.
Urządzeń nawigacyjnych nie było prawie żadnych (w pojęciu lat 90-tych XX wieku)! Obecnie obowiązujące przepisy nie pozwalałyby temu statkowi na wypłynięcie z portu. Ale wówczas się pływało. Był tylko kompas magnetyczny i radionamiernik z anteną obracaną ręcznie w kabinie nawigacyjnej (pod sufitem) przez oficera wachtowego. Nie było ani żyrokompasu, ani żyropilota, ani jednego radaru, ani automatycznej syreny. Gdy we mgle przez całą 4-godzinną wachtę trzeba było stać na skrzydle mostku i nadawać sygnały mgłowe ciągnąc za rączkę dźwigni, która poprzez stalówkę (idącą poprzez różne bloczki do komina) uruchamiała syrenę parową, a przy okazji nie było widać ani statku ani brzegu (nie było radaru), to było się zupełnie wykończonym. Pozycję, gdy nie było widać lądu, można było określić jedynie z namiarów radiowych, co uniemożliwiało żeglugę w pobliżu mielizn, czy na torze wodnym we mgle. Można było tylko liczyć na szczęście, że ktoś na nas nie najedzie, słysząc nasze trąbienie, i nas nie zatopi.
Ale rejsy były przyjemne, z tzw. tarcicą (deskami), z Gdańska do różnych portów angielskich. No i czas, kwiecień-listopad, był raczej spokojny. Wspaniały zapach desek. Postoje w portach były dość długie, był czas na wypoczynek i na zwiedzanie. Tylko, gdy w Gdańsku było bunkrowanie węgla jako paliwa, wytrzymać w mojej kabinie było trudno. Zsyp węgla był właśnie za ścianą kabiny i łoskot był niesamowity.
Był na statku marynarz, od którego uczyłem się robić drewniane szkatułki, oklejane fornirem, na przykład w kształcie otwieranej książki. Małe zawiasy i haczyki można było kupić w Anglii. Bardzo przyjemna rozrywka. Mile wspominam ten statek i załogę. Krótko kapitanem był Marek Chełkowski (zmarł w 1998 r.).
Tak więc na statku przyjmowałem obowiązki II-oficera 18 kwietnia 1964 r. w godz. 16-19, a zaraz potem pełniłem służbę od godz. 1900 do 0800 dnia następnego. W tamtych latach i jeszcze wiele lat później, służby portowe pełnili po 24 godziny na zmianę II i III oficer. Kapitan i I-oficer pracowali w porcie na statku tylko w godz. 8-18. Chyba, że sytuacja wymagała ich obecności i w innym czasie.
31.5.1964r. mam wachtę morską w godz. 00-04, manewry wejściowe do Gdańska w godz. 05-06 i służbę od 0800 do następnego dnia do 0800. Po zacumowaniu jest na statku tzw. “czarna brygada” urzędu celnego – szuka prywatnego biznesu załogi. Po załadunku tarcicy wypływamy z Gdańska 4.6.64r./1300, jest piękna, słoneczna pogoda, Zatoka Gdańska “jak stół”, mam wachtę zaraz po zdaniu pilota, do 1600 – pamiętam ten rejs do dziś, choć minęło już 46 lat. Płyniemy przez Cieśniny Duńskie i, jak zwykle, 9.6.64r. mam wachtę morską 00-04, w tym czasie cumujemy w Grangemouth, potem służba portowa 0800 do 0800 dnia następnego. Postój w porcie i wyładunek trwa aż do 24.6.64, i o godz. 1930 wypływamy w morze, do Świnoujścia. Tu ładujemy węgiel (3 doby) i 1.7.64/2100 wypływamy. Przez K. Kiloński płyniemy do North Shields, gdzie cumujemy w niedzielę, 5.7.64/0300. Wyładunek trwa do 10/1800 i znów przez K. Kiloński płyniemy do Gdańska, cumujemy 14/0830. Ładujemy tarcicę, wypływamy 18/2300 do Hull. Tu stoimy na redzie, na kotwicy od 22.7.64/1200 do 30.7.64, kiedy o godz.2300 cumujemy w porcie. I tu znów stoimy aż do 01.09.64r., czyli 33 dni!.
Po wyjściu z Hull 1/1300, następnego dnia 2/1030-1200 cumujemy do burty bazy rybackiej “Kaszuby”, stojącej na kotwicy w zatoce Firth of Forth. Po załadunku od nich ryb do naszych ładowni, cumujemy następnie do burty statku “Pułaski”, bierzemy od niego bunkier, odcumowujemy i 6.9.64/0600 cumujemy w porcie South Shields. Następnego dnia 7/1900 wypływamy w morze, płyniemy przez K. Kiloński i cumujemy w Gdyni 11/1200. Po wyładunku, płyniemy do Gdańska, myjemy i suszymy ładownie i ładujemy tarcicę, z którą – jak zwykle, przez kanał – płyniemy do W. Hartlepool. Tu wyładowujemy w dniach 25-30.9.64r. Po wyjściu z tego portu, następnego dnia cumujemy do bazy rybackiej “Kaszuby” i w dniach1-4.10.64r. ładujemy do naszych ładowni złowione ryby, które następnie wyładowujemy w Szczecinie w dniach 7-10.10.64r. Po wyładunku, załoga myje i suszy ładownie, ładujemy tarcicę przy nabrzeżu “Huk” w dn. 13-17.10.64r. i 17/1430 odcumowujemy i płyniemy do portu Garston w zachodniej Anglii. w dniach 21-23.10.64r., gdy mijamy La Manche, siła wiatru dochodzi do 9 stopni Beauforta, dlatego trochę czekamy u wybrzeży Anglii na poprawę pogody. W Garston cumujemy 25/0300 i wyładowujemy do 10.11.64r. Tego dnia po południu wypływamy w morze i 16/1230 cumujemy w Szczecinie. kilka dni później, 20.11.1964r. wyokrętowuję na urlop i dni wolne.
Obecnie, po 45 latach, żal duszę ściska, gdy patrzy się na przegniłe, zniszczone nabrzeże “Paged” w Gdańsku, przy którym tyle razy ładowaliśmy tarcicę. Żal patrzeć, jak pełen statków port w Gdańsku i Nowym Porcie jest obecnie kompletnie pusty, bez statków. No tak, ale teraz mamy wolność, demokrację i kapitalizm.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski