29. Wycieczka z Itei do Delf i trudny powrót do portu.
[36]– „Ziemia Wielkopolska” – 1979/80 r. DWT = 26 362 t. L = 191 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Choć byłem na tym statku długo – nie pamiętam zbyt wielu wydarzeń, podobnie jak na poprzednim – widocznie był to astrologicznie czas, który mi sprzyjał. Była normalna praca, wielokrotne jesienno-zimowe przejścia przez Cieśniny Duńskie, sztormy na Morzu Północnym i na Atlantyku.
Pewnego razu, gdy na redzie Tampy (USA) rzuciliśmy kotwicę i potem ją wciągnęliśmy, okazało się, że jedno ogniwo łańcucha kotwicznego pękło i częściowo rozgięło się. Ani łańcucha ani kotwicy jednak nie straciliśmy. W ówczesnych latach nawet długi pobyt na statku nie wydawał się tak długi jak obecnie dlatego, że po każdym rejsie, czyli co 6 tygodni, statek wracał do portu polskiego, było się w domu przez kilkanaście dni. A jeśli nie w domu, to chociaż w kraju, z możliwością spotkania się z rodziną. Dawało to załogom jakiś odpoczynek, możliwość załatwienia wielu spraw domowych, od których obecnie marynarz odcięty jest przez 6, 7, 9 miesięcy.
*
W jednym z rejsów, po wyładunku węgla w Wenecji i Monfalcone we Włoszech, popłynęliśmy do greckiego portu ITEA, leżącego w Zatoce Korynckiej.
Tam ładowaliśmy rudę żelaza. Na zboczu góry leży miasteczko DELFY, gdzie w starożytnej Grecji była sławna WYROCZNIA DELFICKA I STADION OLIMPIJSKI. Tylko z radiooficerem (Zenon Młyński – bardzo sympatyczny pan), gdyż nikt z załogi nie chciał jechać, pojechaliśmy autobusem wcześnie rano z Itei do Delf, aby te zabytki zobaczyć. Być tam raz w życiu i nie zobaczyć? Autobus powrotny był tuż po południu.
Postanowiliśmy wracać do portu piechotą, trochę później. Z wysokiej góry wydawało się, że jest blisko. Za to mieliśmy więcej czasu na zwiedzanie.
Zwiedziliśmy stadion olimpijski, miejsce, gdzie była wyrocznia (nie ma tam nic, oprócz tablicy informacyjnej), resztki świątyni Apolla, muzeum, miasto. Ponieważ wszystko to leży na zboczu góry, u jej szczytu – widoki są wspaniałe na dolinę, gaje oliwne na zboczach gór, rzeczkę, port.
Około godz. 16.00 ruszyliśmy na skróty po zboczu góry w dół, w kierunku portu. Okazało się, że to nie takie łatwe. Jakieś chaszcze, wysoka trawa, z której wypełzł gruby, zielony, długi wąż. Zniechęciło to mnie, więc postanowiłem zawrócić i iść drogą, aby obejść te zarośla, a r/o dzielnie brnął dalej w dół zbocza. Mieliśmy spotkać się na dole koło kościółka.
Gdy tam doszedłem, radiooficera nie było. Napisał na drodze: “r/o godz. 17.00”, czyli poszedł dalej. Wędrowałem sam, aż do wieczora, kilka godzin. R/o poszedł inną dróżką, potem zawrócił, jakąś furmanką pojechał z powrotem do Delf i jakąś okazją dojechał do portu. Spotkaliśmy się w porcie ok. 21.00. Na statek z Itei jechało się motorówką. Tak to jest, kto drogę prostuje, ten w domu nie nocuje. Ale wycieczka była znakomita i widzieliśmy to, co wielu chciałoby widzieć.
Gdy spotkałem tegoż radiooficera 15 lat później, w 1995 r. na “Studziankach”, był to już nie ten sam człowiek. Niestety ludzie nawet nie zauważają, jak bardzo się zmieniają – ja pewnie także, choć tego tak nie dostrzegam.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski