33. Huragan “Andrew” – Nowy Orlean/Missisipi – statek na kotwicy.

 

33. Huragan  “Andrew” – Nowy Orlean/Missisipi – statek na kotwicy.

[51]- “Kopalnia Zofiówka” – 1992 r.  DWT = 14 176 t.   L = 146 m.

 

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Już od wyjścia z Puerto Rico odbieraliśmy komunikaty o huraganie o nazwie “ANDREW”, czyli “Andrzej”, który pędził na północny-zachód mijając P. Rico od północnej strony.
Uciekała przed nim polska tratwa z 5 bohaterami, którzy na niej przepłynęli tu aż z Wysp Kanaryjskich, chcąc coś-tam udowodnić. Nasz radiooficer nawiązał kontakt z załogą tej bohaterskiej tratwy. Kierownik wyprawy na tratwie (oficer PMH, syn kapitana statku, który akurat płynął z Zatoki Meksykańskiej do Europy) prosił o powiadomienie straży granicznej na P. Rico, co uczyniliśmy. Przeprowadziliśmy też rozmowę z ojcem tegoż oficera, kapitanem statku PŻM i przekazaliśmy mu informacje. Miejscowa straż graniczna doholowała tratwę do portu, ratując ich przed huraganem i rozbiciem na rafach koralowych u brzegów wyspy.

Huragan nas polubił i, gdy dopłynęliśmy do Nowego Orleanu, skręcił za nami na N. Orlean!
Najpierw zniszczenia zrobił przechodząc nad Florydą. Jak podawano w telewizji i gazetach, zginęło 15 osób, 15.000 osób zostało bez domów, straty oceniono na 15 miliardów dolarów!

Tak silnego huraganu nie było tu od ponad 30 lat! W oku cyklonu ciśnienie atmosferyczne wynosiło 935 milibarów, normalne = 1.012 mbar. “OKO” cyklonu miało średnicę 40 km, wokół oka wiał wiatr z prędkością 270 km/godzinę, to jest 70 metrów na sekundę! W odległości 150 km od oka wiał jeszcze wiatr z szybkością 25 metrów na sekundę.

W poniedziałek, 24 sierpnia, kończono załadunek naszego statku, “K. Zofiówka” i mieliśmy szybko wypływać w morze, aby jeszcze przed nadejściem huraganu uciec gdzieś w bok. Ale kochany ANDREW szedł wprost na ten port i na nas, i nie było szans, aby uciec.

Port przestał wyprowadzać statki na zewnątrz, zaczęto je zabierać od nabrzeży i stawiać na kotwicowiskach, na rzece. Nas także przestawiono na kotwicowisko, stanęliśmy na 2 kotwicach. Co prawda pilot, który przypłynął, aby nas przeprowadzić na kotwicowisko mówił, że nasze miejsce zacumowania między bojami cumowniczymi jest bezpieczne i on, jako kpt., nie zgodziłby się na odcumowanie. Ale bardzo blisko był most, i jeślibyśmy się zerwali i uszkodzili most, to kto byłby winien?

Co pół godziny w telewizji były zdjęcia satelitarne pokazujące jak huragan się przesuwa i do ostatniej chwili nie było wiadomo czy przejdzie przez N. Orlean czy pójdzie trochę w bok. Ludzie z miasta częściowo ewakuowali się, reszta pochowała się w budynkach murowanych. Z Florydy ewakuowano 150.000 ludzi! A my, dzielni polscy marynarze, siedzieliśmy na statku i czekaliśmy co się stanie. Telewizja pokazywała jak wiatr powywracał  samochody do góry kołami, drewniane domy potrafił podnieść i wrzucić jeden na drugi.

Z wtorku na środę, w nocy, wiatr był najsilniejszy. Całą noc, co godzinę nanosiłem na mapę pozycję huraganu. Maszyna i załoga była w natychmiastowym pogotowiu. Mieliśmy wielkie szczęście, że przeszedł trochę bardziej na zachód od N. Orleanu. I tak był jeszcze wiatr 25 m/sek. Gdy wiatr wiał prostopadle od brzegu, za pomocą steru i maszyny obróciłem statek tak, aby łańcuchy kotwiczne się nie skręciły. Dobrze też, że dno rzeki jest muliste. Wiatr tak nas, tzn. statek, wdusił burtą w muł, rufą do brzegu, że w środę musiałem wezwać holownik do zepchnięcia statku na głębszą wodę. Statek ustawił się w poprzek rzeki i nawet silny prąd Missisipi nie był w stanie go poruszyć. Po odepchnięciu statku od mielizny, podniosłem lewą kotwicę (statek stał na 2 kotwicach) i po ustawieniu się we właściwej odległości od brzegu ponownie ją rzuciłem.

W czwartek, 27.8.92 r. rano, przybył pilot i ruszyliśmy w drogę do Europy. Piloci dawali kapitanom statków na pamiątkę tego huraganu kolorowe czapki.

W drodze do Irlandii przez Atlantyk cały czas mieliśmy pogodę sztormową. Tak to brzmi: przez kilka dni mieliśmy pogodę sztormową, po prostu, codzienność.

 

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski