41. KUBA –1985r. (cz. 2/2)

 

41. KUBA –1985r. (cz. 2/2)

[44]- „Powstaniec Warszawski” – 1985 r.  DWT = 33 460 t.  L = 198 m.

 

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Trasę z Djuron w Szwecji do Missisipi (6.300 mil) pokonaliśmy w czasie 20.10.-14.11.85 r. Od ujścia rzeki do portu Baton Rouge należy jeszcze płynąć rzeką 230 mil lądowych (1,6 km=1mila).
Wyładunek owsa w Baton Rouge nie stwarzał problemów, ale jazda z tego portu po Missisipi, do morza, w nocy, z prądem, całą naprzód, gdy pilot jak najęty rozmawia z jakimiś kolegami prowadzącymi statki w tym samym czasie, i nie wiadomo – czy tak sobie gada czy wydaje swoim bełkotliwym dialektem komendę dla sternika – jest męcząca i nerwowa.

*

Popłynęliśmy na Kubę do portu Cienfuegos, po ładunek cukru trzcinowego luzem. Przed wejściem na redę czekaliśmy w Zatoce Meksykańskiej ustępując huraganowi “Kate” (nadłożyliśmy 145 mil) i myjąc w tym czasie ładownie. To czyszczenie ładowni było trochę z nerwami, gdyż huragan, oprócz silnego wiatru, przysyłał nam wysokie fale kołyszące statkiem – a klapy ładowni musiały być otwarte.
“Kate” miała “oko” 30 Mm, wiatr do 60 m/s, 10°B wiało do odległości 200 Mm od oka, a 8°B do 300 Mm.
Po wejściu do zatoki wewnętrznej, nad którą leży Cienfuegos, stanęliśmy na kotwicy 23.11.85r. Stał tam już wiele dni “Syn Pułku”, wymieniliśmy z nimi kasety video.

*

Władze sanitarne Kuby zamknęły nam mięso w chłodni mówiąc, że może być czymś zarażone, a chodziło o to, aby pod tym przymusem kupić byle co od nich; coś jeść trzeba. Gdy przywieźli wieprzowinę, to był to mały prosiak, w całości, wagi około 40 kg, już trochę “pachniał” i był koloru niedojrzałej śliwki. Nie przyjęliśmy tego mięsa i został odesłany na ląd.

Śmieci musiały leżeć na rufie w plastikowych workach. W tropikalnym słońcu, przy temperaturze plus 35°C w cieniu. Zdać na ląd nie można, gdyż nie ma kto odebrać.

Codziennie przyjeżdżał inspektor sanitarny z portu i liczył worki, czy ich nie wyrzuciliśmy za burtę. Aby za dużo robactwa z tych odpadków nie łaziło po statku, polewaliśmy je środkami dezynfekującymi, ale śmierdziało strasznie.

Byłem tu 20 lat temu, w 1966 r. Od tamtego czasu miasto zostało tak zaniedbane i zniszczone, że nie chciało się wychodzić ze statku. Zresztą z portu do miasta było bardzo daleko. Wszystko zostało kompletnie zniszczone! Domy nie odnawiane, drzwi i okna w centrum miasta pozabijane deskami, nic nie malowane, druty sieci elektrycznej wiszą nad ulicami poprzywiązywane sznurkami, dosłownie brud i smród, a było to takie ładne miasto

Do kei zacumowaliśmy 6.12.85 r. lecz tylko w celu pobrania paliwa lekkiego, i znów na kotwicę. Akurat zakończyłem wykonywanie lunety astronomicznej do obserwacji komety Halleya – obiektyw, 60/800,  kupiłem w PTMA (Polskie Towarzystwo Miłośników Astronomii), do którego należałem.

Pod załadunek zacumowaliśmy dopiero19.12.85 r., po 27 dniach stania na kotwicy.

Wigilię mamy bardzo urozmaiconą. O godz. 18.00 kończymy załadunek (załadowaliśmy 27.835 ton cukru). Ładunek sypano luzem do ładowni. Na statku unosił się bardzo przyjemny, miodowy zapach. Dobrze, że nie było pszczół albo os.

Załoga czeka na manewry, gdyż mamy odejść od kei na kotwicę. Robi się ciemno, mówią nam, że nie ma holowników, no to świętujemy. Następnego dnia, 25/12.00 odcumowujemy, 14.00 zdajemy pilota i … znów przez zimowy, sztormowy Atlantyk do Gdyni.

Wreszcie w morzu oczyściliśmy statek z wszelkiego smrodu i zarazków. Jest to zawsze bardzo przyjemny moment na statku, gdy zmywa się z niego nieczystości i smród lądowy, i pozostaje przyjemny zapach morza.

 

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski