42. Libia – 1977 r., 4 miesiące…
[34]- „Metalowiec” – 1977 r. DWT = 14 000 t. L = 156 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Sześć miesięcy przepracowanych na “Metalowcu” nie należało do nudnych. Na przykład, w czasie alarmu ćwiczebnego na M. Śródziemnym opuszczono statkową łódź na wodę… i nie można jej było podnieść na jej miejsce i zamocować! Dobrze, że na statku były dźwigi, więc dźwigiem została podniesiona i zamocowana na luku ładowni. Nie trzymał hamulec windy łodziowej i po częściowym jej podniesieniu opadała ponownie na wodę.
*
Pierwszy rejs był niespodziewanie długi. Wypłynęliśmy w sierpniu z cukrem z Polski do Libii, do portu Bengazi. Tam stanęliśmy na redzie, na kotwicy i czekaliśmy na wejście do portu. Rejs miał trwać 1,5 miesiąca, a wróciliśmy w połowie grudnia, po 4 miesiącach.
Po 2 tygodniach postoju, otrzymaliśmy polecenie, aby popłynąć na redę portu Tripolis, też w Libii, i tam statek będzie wyładowany… Rachuj… Rachuj.
*
Na redzie Tripolis (dawna nazwa TRI-POLIS oznaczała “3 miasta”, gdyż rzeczywiście 3 miasta nadmorskie leżały blisko siebie) stało ok. 70 statków na kotwicy i czekało na wejście do portu! I tak było przez cały okres naszego tam pobytu, przez 3 miesiące! Nie było mowy, aby z portu otrzymać wodę albo żywność. Władze portowe te sprawy nie interesowały. Nawet, gdy na greckim statku tam stojącym (lato, upał), zmarł marynarz, to mieli trudności z odesłaniem zwłok na ląd!
Staliśmy tak na redzie 2 miesiące! Statki, którym zabrakło wody czy żywności, płynęły do jakiegoś innego portu, zaopatrywały się i wracały. Tylko nie wolno było nic nikomu zgłaszać, gdyż statek tracił swoją kolejkę wejścia do portu.
*
My również po miesięcznym postoju, nic oficjalnie nie zgłaszając, popłynęliśmy po wodę i żywność do portu LA VALETTA, na MALCIE. Wyspa dawnego Zakonu Kawalerów Maltańskich. Piękne miasto-twierdza, było co oglądać! Statek stanął w wewnętrznej zatoce na kotwicy i jednocześnie podał cumy rufowe na ląd. Do miasta jechało się wynajętą łodzią, na koszt PŻM. Staliśmy tam jedną dobę.
*
Po powrocie na redę Tripolisu staliśmy nadal na kotwicy. Był to postój bardzo uciążliwy. Całymi tygodniami brak łączności z lądem, z rodziną. Warzyw i owoców brakowało, woda była puszczana w obieg tylko 2 razy na dobę, bo skąd ją brać? Ci wszyscy krzykacze twierdzący, że załogi tylko się lenią, powinni spróbować tego miodu! A jaka przykra jest w takiej sytuacji rola kapitana! No bo załogi się domagają, zgodnie z przepisami należy się im żywność i woda w określonej ilości i łączność z lądem, a skąd kapitan ma to wziąć i dać załodze?
*
Po 2 miesiącach postoju na redzie agent właściciela ładunku powiadomił nas, że statek wejdzie do portu jeżeli załoga sama wyładuje cały ładunek, 13.000 ton cukru. Odbiorcy ładunku będą podjeżdżać samochodami i worki z cukrem odbierać na kei, obok statku. Załoga otrzymywałaby za to zapłatę w ich walucie, której nigdzie na świecie nie chcą.
Problem wyładunku statków polegał na tym, że Libijczyków jest mało i do pracy w porcie, i innych prac, sprowadzają Arabów z innych, sąsiednich państw: z Tunezji, Algierii, Maroka. Sami są nadzorcami.
*
Dyrektor naczelny PŻM, Ryszard Karger, oczywiście chciał te pieniądze zabrać dla PŻM, a załoga miała otrzymywać normalną pensję i nadgodziny. Na to załoga się nie zgodziła. Ostatecznie miała więc załoga wyładowywać cukier i otrzymywać zapłatę na miejscu. Można było za to coś kupić w sklepach. Lepsze to niż stanie bezczynne na redzie.
*
Do pracy zgłosili się wszyscy: załoga pokładowa, maszynowa, hotelowa, radiooficer, elektryk. Radiooficer, według przepisów, nie powinien unosić ciężarów ponad 5 kg (aby mu ręce nie zesztywniały) ale dla pieniędzy rzucał w ładowni 50 kg workami z cukrem aż gwizdało (w płucach). Wyładunek trwał jeden miesiąc. Była ustalona norma jaka musiała być wyładowana w ciągu dnia.
Na koniec odbiorcy ładunku chcieli załogę oszukać i nie zapłacić za ostatnich kilka dni pracy. Przybył pilot, któremu powiedziałem, że nie wypłynę z portu, jeśli zapłata nie zostanie uregulowana. I pieniądze załoga otrzymała. Prace nadzorował I-oficer Henryk Wdowiak.
W porcie były tak idiotyczne przepisy, że przedstawiciel PLO, który reprezentował też PŻM, nie miał prawa wejść do portu i na statek. Umawiałem się z nim co kilka dni przy bramie portowej i tam spotykaliśmy się w celu omówienia spraw statkowych. Załoga mogła chodzić do miasta bez ograniczeń.
*
Po wyładunku cukru popłynęliśmy z Tripolisu po fosfaty (do Casablanki albo Safi). Po drodze braliśmy paliwo na redzie Ceuty, gdzie przypłynęliśmy późnym wieczorem. Wiał sztormowy, zachodni wiatr, stały jakieś statki na kotwicy, reda jest dość wąska. Całą noc stałem w dryfie schowany za ląd. Dopiero w dzień można było stanąć na kotwicy i pobrać paliwo.
––––––––––––––––––––––––––––––-
Turystyka: Sabrata i Filippi.
W Tripolisie, Libia, była duża grupa Polaków budujących drogę. Ich kierownik nosił też nazwisko CHMIELEWSKI, imienia nie pamiętam. Oni odwiedzili nas na statku, my byliśmy tam, gdzie oni mieszkali. Mój imiennik swoim samochodem obwiózł nas po okolicznych górach i wioskach. NĘDZA.
Jedynie okolice portu mają trochę zieleni, sztucznie nawadnianej. Dalej już tylko pustynia i skały. Na mapie kraj duży, ale co z tego, jeśli tam nic nie da się wyhodować. Spotkała nas po drodze burza piaskowa, trochę pozgrzytaliśmy piaskiem między zębami. Nie ma tam kolei, wszystko wozi się samochodami.
Tenże Chmielewski zawiózł mnie i I-oficera, Henryka Wdowiaka, do odkopanego dosłownie spod piasków pustyni miasta z czasów rzymskich, a więc z przed 2.000 lat!
Jest to SABRATA. Tylko część ruin jest odkopana, gdyż całe miasto leży poniżej poziomu piasków pustyni. Chodzi się po nim i nie wie, że pod ziemią jest zasypane duże miasto. Odkopano duży, piękny amfiteatr, ulicę, kolumny, część domów. Ciekawie wyglądają fundamenty budowli dosłownie na granicy morza i lądu, a właściwie schodzące pod wodę.
W czasie postoju statku w porcie agent zaprosił mnie, I-oficera oraz kapitana i I-oficera z jakiegoś statku PLO stojącego w porcie, na kolację do restauracji. Kobiet miejscowych tam nie wpuszczają, byli sami mężczyźni.
*
W następny rejs popłynęliśmy z siarką z Gdańska do Nea Kavala, leżącego niedaleko miasta Kavala (piszą też: Kabala), w Grecji. Jest to niby port, jest tylko pirs wyładunkowy, leżący na wschód od Salonik.
Tu z radiooficerem pojechaliśmy autobusem zwiedzać ruiny FILIPPI. Są to ruiny starożytnego miasta (Filipa Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego) leżące w miejscu, gdzie rozległa równina dochodzi do gór. Najlepiej zachowany jest olbrzymi teatr częściowo wykuty w zboczu góry. Przy zboczu góry były ściany domów z resztką malowideł. Dobrze zachowała się publiczna ubikacja.
Na równinie przeciętej nowoczesną asfaltową drogą są resztki olbrzymiej jakiejś świątyni. Wykopalisk w czasie naszych odwiedzin nie prowadził nikt a przez starożytne ruiny biegła asfaltowa droga.
? I CÓŻ PO NAS POZOSTAJE ?
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski