46. Zatonięcie „Buska Zdroju” w sztormie na M. Północnym. 1985 r.

 

46. Zatonięcie „Buska Zdroju” w sztormie na M. Północnym. 1985 r.

[43]– „Ziemia Olsztyńska” – 1985 r.   DWT = 23 720 t.  L = 185 m.

 

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Na poprzednim statku „Siekierki” miałem w Gdyni kłopoty z sercem; wezwano pogotowie, po badaniach w szpitalu na Pl. Kaszubskim powiedziano mi, że był to zawał serce, który już mam za sobą.
Zgłosiłem to do PŻM, wyokrętowałem, podleczyłem się i zaokrętowałem na ten właśnie statek.

 

*

Dzień przed wypłynięciem ze Szczecina do Świnoujścia, w nocy znów serce „wysiadło” i pogotowie zabrało mnie z domu do szpitala na Arkońskiej. Tam w nocy i rano badania EKG w spoczynku i wysiłkowe, badania krwi wskazują, że to nie zawał tylko „zaburzenia w pracy serca”.
W południe, prosto ze szpitala jadę taksówką na statek, odcumowujemy i płyniemy do Świnoujścia. Nawet nie było czasu odpocząć po męczącej nocy ani zjeść cokolwiek.

*

Po załadunku węgla w Świnoujściu popłynęliśmy do Hamburga w RFN. Jest koniec stycznia, bardzo silne mrozy. W Cieśninach Duńskich, w Skagerraku i na Bałtyku aż za Bornholm jest gruby lód, a na dodatek mgła. W tych lodach statek ledwo płynął przeciskając się między zwałami kry lodowej. W Cieśninach Duńskich oznakowanie torów wodnych między mieliznami (pławy) jest pozdejmowane, gdyż i tak zostałoby poprzesuwane i uszkodzone przez lód.
Po wyładunku w Hamburgu popłynęliśmy do Rotterdamu w Holandii.

*

Noc ta była tragiczna. Na Morzu Północnym zatonął statek PLO „BUSKO ZDRÓJ”. Uratowano tylko radiooficera, a cała pozostała załoga w tym sztormie i mrozie utonęła!

Gdy człowiek w takim zimnie i sztormowym wietrze znajdzie się w morzu, umiera w ciągu kilku minut. Wiadomość o tonięciu tego statku nasz radiooficer odebrał na wachcie III-oficera, około godziny 20.30. Po ustaleniu przypuszczalnego miejsca tonięcia tego statku, w takich warunkach jakie były, my mogliśmy dopłynąć do niego dopiero następnego dnia rano, a helikoptery i statki ratownicze z RFN były tam około północy. Statek zatonął o godz. 22.00-23.00.

Miałem potem trochę uwag, że po otrzymaniu wiadomości nie zmieniłem kursu w tamtym kierunku, choć przecież od razu nie było wiadomo „w jakim kierunku”. Poza tym musiałbym płynąć w sztormie burtą do fali, mając napełnione tylko balasty denne, z częściowo wynurzoną śrubą –  byłoby to niebezpieczne naszego statku i załogi.

Otóż biorąc pod uwagę prognozy pogody na M. Północne – sztormowy wiatr i temp. powietrza poniżej zera – na przelot z Hamburga do Rotterdamu napełniliśmy tylko balasty denne, gdyż balasty podpokładowe zamarzłyby (!!!) i nie można by ich wyrzucić w Rotterdamie! Statek był tak wynurzony, że śruba napędowa trochę wystawała ponad wodę. Płynięcie w takim stanie balastowym burtą do sztormowej fali byłoby narażaniem statku i załogi! Ale i tak poleciłem zacząć napełniać balasty podpokładowe, chociaż częściowo. Po otrzymaniu później wiadomości, że na miejscu są ratownicy – balasty te zostały wyrzucone.
Na oceanie można płynąć nawet dobę, aby udzielić pomocy. Nie mogłem udzielić pomocy, co też napisano w orzeczeniu Izby Morskiej, ale chodziło o zasadę.
(Dwa lata wcześniej zatonął na Morzu Śródziemnym taki sam statek PLO „Kudowa Zdrój”, wówczas cała załoga utonęła. Jeden i drugi statek w sztormie, w nocy, przewróciły się).

Następnego dnia przypłynęliśmy na redę Rotterdamu. Z powodu sztormu port był zamknięty. Polecono nam stanąć na kotwicy na redzie i czekać na poprawę pogody. Cały czas słuchaliśmy przez radio informacji o tej tragedii.

 

*

 

Wieczorem moje serce znów zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Tętno ponad 100 na minutę, puls ledwo wyczuwalny, zimne poty. A tu sztorm, statek na morzu, żadnej pomocy od lekarza, no bo jak – wzywać helikopter? Drugi oficer nie mógł mi zmierzyć ciśnienia, gdyż puls był prawie niewyczuwalny. Rano czułem się trochę lepiej.
Po załadunku rudy w Europorcie, znów jazda przez niezwykle zamarznięte Cieśniny Duńskie + mgła do Gdyni. Tu poszedłem do lekarza…..

…………………………………………..

 

Będąc później kapitanem na statku „Powstaniec Warszawski” i stojąc na redzie Świnoujścia, musiałem jechać do Gdyni na rozprawę w Izbie Morskiej dot. zatonięcia w/w „Buska Zdroju”. Niewiele mogłem powiedzieć, co wyjaśniło by tę sprawę. Pamiętam, że biedny uratowany radiooficer miał trochę nieprzyjemności (agresywne pytania rodzin), że np. nie pamiętał czy ktoś-tam był ubrany albo czy miał pas ratunkowy.

Izba Morska ustaliła, że załoga nie umiała korzystać z pneumatycznej tratwy ratunkowej.

Wkrótce po tym zaczęto organizować kursy ratunkowe: znajomość obsługi środków ratunkowych i wyposażenia w nie statku. Co jest w łodziach i tratwach ratunkowych,  jak się tym wszystkim posługiwać, praktyczne ćwiczenia na basenach z tratwami i kombinezonami ratunkowymi, obsługa radiostacji szalupowej, itd. Były to kursy, które musiał przejść każdy pływający.

 

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski