47. Huragan i stary statek z rudą.
[43]– „Ziemia Olsztyńska” – 1985 r. DWT = 23 720 t. L = 185 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Jak pisałem w poprzednim punkcie, po podleczeniu serca zaokrętowałem na ten statek i byłem tu tylko 2,5 miesiąca – ale przeżycia niezapomniane; oczywiście przykre.
W pierwszym rejsie, w czasie przelotu pod balastem (sztorm, mróz, balasty szczytowe puste aby nie zamarzły) z Hamburga do R’damu na M. Północnym zatonął statek „Busko Zdrój” – dotychczas, gdy o tej tragicznej nocy myślę – serce zaczyna mi się ściskać, jak wówczas.
*
W następny rejs popłynąłem pod balastem, w końcu lutego, do Narwiku w Norwegii, daleko na północy. Zima była mroźna, morze coraz bardziej zamarzało, lody coraz grubsze a przy tym mgła. Po załadunku rudy żelaza wracaliśmy do Gdyni.
Po wypłynięciu z Narwiku na otwarte morze, koło Bergen, rozszalał się huragan z południowego zachodu. Siła wiatru osiągała 12°B = ponad 28 m/s = 100 km/godz.
A nasz statek stary, z rudą, szybkie i duże przechyły bo środek ciężkości jest nisko, jak wańka-wstańka. Szybkość statku 1,5 węzła, czyli 2,5 km/godz.= 0,7 m/s!, aby tylko można było statkiem sterować, aby przeczekać do poprawy pogody, do następnego dnia.
*
Pokładu nie było widać. Fala zalewała pokład i luki ładowni, a woda spływająca z pokładu za burtę była znów podrywana przez wiatr i przelatywała nad statkiem. Bardzo nieprzyjemny widok, nie mogłem na to patrzeć bez obawy. Niedobrze się robi od samego widoku i świadomości, że nie wiadomo czy taki stary statek to wytrzyma. Dla kapitana świadomość, że w tych warunkach za odpowiada za życie załogi i los statku jest wielkim obciążeniem. Dla oficerów i marynarzy na wachtach, także jest wyczerpujące. A cała załoga oczekuje od kapitana, że tak pokieruje statkiem, iż nic im i statkowi się nie stanie.
Jeszcze gorsze jest wrażenie w nocy, kiedy od czasu do czasu zapalaliśmy światła pokładowe, aby sprawdzić czy na pokładzie wszystko jest w porządku. Po prostu koszmarny widok – wyjący huragan, ogromne fale, zrywane z nich wierzchołki, fala kotłująca się wzdłuż całej burty, zalewająca pokład, luki ładowni, spływająca kaskadami z powrotem za burtę, podrywana ponownie przez wicher i przerzucana nad pokładem i lukami na drugą stronę.
Doprawdy duch w człowieku słabnie i nie wierzę, że są ludzie, którzy się wówczas nie boją. Chyba że są chorzy umysłowo i nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.
*
Jak pech to pech! W tym wszystkim nie wiadomo jak otworzyły się drzwi na forszocie, między nadbudówką i ostatnią ładownią, na pokładzie głównym. Dobrze, że jeszcze nie było nocy. Pomiędzy drzwi a próg wpadła i zakleszczyła się pusta beczka! Przez te otwarte drzwi fala wlewała się do maszynowni!
Wyjść na pokład, aby drzwi zamknąć nie można, zwrotu statkiem nie zrobi bo przewróciłby się. Starszy mechanik z drugim mechanikiem dzielnie, od dołu, z maszynowni, po pionowej drabince weszli do góry, jakoś beczkę odsunęli i drzwi zamknęli. A starszy mechanik nazywał się Władysław Zając razem kończyliśmy szkołę morską w Gdyni, on wydział mechaniczny. Tak jest: Zając ale dzielny!
Znów Cieśniny Duńskie, lody i mgła. Wziąłem 2 pilotów duńskich na przejście tego obszaru.
*
Był na statku, tylko jeden rejs, III-oficer, jakiś dziwny. We mgle i lodach (Skagerrak i Bełty) nie określał pozycji statku, co należy do jego obowiązków. Gdy go w końcu ochrzaniłem i zaczął „wypełniać swoje obowiązki” to okazało się, że statek jest w lodach blisko mielizny! Potem napisał w skardze do dyrektora naczelnego PŻM, że to on uratował statek, bo kapitan o mało nie wjechał na mieliznę! I dyrektor naczelny M. Andruczyk (niech mu ziemia lekką będzie) zażądał ode mnie wyjaśnień, dlaczego dręczyłem III-oficera!
Na redzie w Gdyni statek miał za duże zanurzenie i należało wyrzucić trochę wody, aby zmniejszyć zanurzenie statku i wejść do portu. Pierwszy oficer przeprowadził obliczenia i zgłosiliśmy do Kapitanatu w Gdyni, że za 3 godziny będziemy gotowi. Gdy III-oficer o godz. 08.00 rano objął wachtę na mostku, zgłosił do Kapitanatu Portu, że on obliczył iż statek zaraz może wchodzić do portu. Biuro Portowe pyta mnie, co tam się dzieje na statku. Po zacumowaniu w Gdyni zażądałem wyokrętowania tego geniusza. Musiał spakować manatki i zejść ze statku.
*
Po wyładunku statek stanął na długi remont w stoczni, w Gdańsku. Hałas całą dobę, w nocy nie można spać, zimno – nie ma ogrzewania, daleko do domu. Kapitan miejscowy, przychodzący na statek tylko w dzień, miałby łatwiej.
I znów ta biurokracja i chyba złośliwość. Główny Nawigator (Z. Bargielski) nie mógł znaleźć kapitana na moje miejsce, a następnego dnia przyszedł na statek kapitan mieszkający w Gdyni z pytaniem, czy nie chciałbym zmustrować, bo on chętnie by na tym statku na stoczni popracował. Od jakiegoś czasu prosi on kadry i Nawigatora w Gdyni o zaokrętowanie na statek stojący w stoczni w Gdańsku i słyszy, że nie ma statku. Szkoda słów na pisanie o tych biurowych nędznych złośliwościach. Zmustrowałem.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski