49. Wielkie kłopoty z blindziarzem z Brazylii. (cz. 2/2)

 

49. Wielkie kłopoty z blindziarzem z Brazylii. (cz. 2/2)

[55]– „Studzianki” – 1995 r. DWT = 33 450 t.  L = 200 m.

 

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Gdy 1 maja przypłynęliśmy na redę Paranagua, Brazylia, stało tam aż 7 statków PŻM: Bataliony Czwartaków/ Rodło/ Uniwersytet Wrocławski (nie przypuszczałem, że będzie to mój następny statek)/ Powstaniec Wielkopolski/ Generał Bem/ Generał Madaliński – oprócz 1. pływałem na pozostałych. Te ostatnie 3 stoją na redzie zewnętrznej już po miesiącu, bo są z ładunkami. A jeszcze przy kei wyładowuje „Powstaniec Styczniowy”. Gdy stoimy na redzie wewnętrznej wchodzi z biegu do kei „Reduta Ordona” i wychodzi w morze 1 dzień przed nami – czarterujący załatwił…..

Wreszcie kończymy załadunek 26.580 ton wytłoków z soi i wypływamy wieczorem.
Następnego dnia po wypłynięciu z Paranagua, o godz. 07.15 dzwoni do mnie pierwszy oficer mający wachtę 04-08 i melduje:
– panie kapitanie przed chwilą marynarz wachtowy przyłapał na korytarzu blindziarza (pasażera na gapę)!

 

Jest sobota, biura wszelkie zamknięte.

Dzwonię przez radio do przedstawiciela PŻM w Rio de Janeiro, on telefonuje do Polski i w końcu przekazuje mi polecenie, aby płynąć z tym blindziarzem do Europy.
Powrót do Paranagui to strata 1,5 doby, zapłacenie kary za to, że blindziarz uciekł na statku, zapłacenie mu hotelu, zapłacenie za strażnika, który będzie go pilnował, kupienie mu ubrania i biletu lotniczego do Iranu, bo to Irańczyk, z paszportem. Taniej już dowieźć go do Europy (tylko wyżywienie na statku), tam też tańszy będzie bilet do Iranu, za co i tak trzeba zapłacić.
Ale przyjemność! Na innych statkach czasami takich wyrzucają za burtę. I pomyśleć, że 2 dni siedział pod podłogą w CMK w maszynowni. Nad nim chodzili ludzie i nikt go nie zobaczył. A przed wyjściem z każdego portu załoga przeszukuje cały statek i podpisuje Protokół przeszukania.

*

Ponieważ klimatyzacja na statku nie działa, w kabinach (i na zewnątrz) straszna wilgoć. W kabinach temperatury w dzień i w nocy ponad 30°C, spać nie można, trzeba otwierać okna i drzwi, aby był przeciąg, bo inaczej nie można wytrzymać. Kadłub statku przez cały dzień rozgrzany od słońca tak, że go nie można dotknąć. Rano wstaje się jak w gorączce od tego ciepła i spania w przeciągu. I znów taki sam dzień i noc i tak dalej. Cały dzień trzeba mieć przy sobie ręcznik do wycierania ciała z potu, bo spływa ciurkiem. Wiaterek nie ochłodzi, gdyż wilgotne powietrze ma 35°C. I ludzie z lądu zazdroszczą „tych wspaniałych tropików!”
Ciągłe zmiany stref czasu, jak i zmiany temperatur powodują, że 10 lat pracy na morzu tak niszczy organizm jak 30 lat pracy na lądzie! Tak wskazują badania lekarskie. Schodząc na emeryturę w wieku 60 lat, po 40 latach pracy na morzu człowiek jest już wrakiem i bardzo rzadko kto żyje długo na emeryturze. (A mówi się, że to brak zajęcia i psychika wykańcza emeryta).

*

Mijamy wyspę Fogo w archipelagu Wysp Zielonego Przylądka (Cabo Verde Islands). Mglisto, trochę chmur. Wulkan, który wybuchł w kwietniu, widać ale nie dymi. Przepływamy w odległości 10 km od brzegów wyspy. Tu też prawie żadnego ptactwa nie ma, rybaków też bardzo mało. Kilometrowe głębiny.

 

Wulkan Fogo podczas rejsu do Brazylii we wspomnieniach kapitana Chmielewskiego

 

*

Koło Finisterre mijamy jacht „Pogoria”, który ma na pokładzie dzieci głuchonieme. Ponieważ od kilku dni radiostacje brzegowe podają komunikat o ich zaginięciu, wołamy ich na UKF-ce. Informują nas, że z powodu sztormu, musieli odpłynąć daleko w morze od brzegu i nie mieli łączności ze stacjami brzegowymi. Dlatego nie wiedziano co się z nimi stało po tym, jak wypłynęli z Gibraltaru na Atlantyk. Podaliśmy do Radiostacji Finisterre ich pozycję i, że następnego dnia wieczorem mają być w porcie Vigo.

*

Portem wyładunkowym jest Bordeaux, gdzie po zacumowaniu, przyjeżdża 4 członków załogi – podmieniają tych, którzy już byli na statku 6 miesięcy. Trzeci oficer zameldował, że skręcił nogę, został wysłany do lekarza, otrzymał zwolnienie od pracy i polecenie wysłania do kraju na dalsze badania. Cwaniactwo kwitnie. Podobno nie ma siły na te wszystkie lipne zwolnienia lekarskie. Tym sposobem zostaliśmy bez 3-oficera.

*

Przyjechało też 6 ludzi do zdemontowania agregatu, który uległ awarii na redzie Las Palmas. W celu wyjęcia tego agregatu z maszynowni na nabrzeże, trzeba było wynająć dźwig portowy na jakieś 2 godziny i zapłacić za to 4.000 (cztery tysiące!) dolarów! Oto demokracja, wolny rynek, wolna konkurencja i zwykłe draństwo. Widzę uśmiech – to przecież normalne, no nie? Już taka jest ludzka natura = grzech pierworodny!

*

W czasie przyjmowania zaopatrzenia przez załogę, najpierw utopili w rzece 5 litrów oleju (mała strata) a zaraz potem stalową butlę z 50 kg freonu, który miał być do klimatyzacji statkowej. Bo przecież „musieli” na siatkę włożyć aż 4 butle i siatka oczywiście pękła. Butla utonęła, bardzo silny prąd rzeki.

*

Odbiorca ładunku zawsze zgłasza, że brakuje 200 ton ładunku choć wiadomo, że nie może brakować. Ale zawsze starają się wyłudzić choć kilkaset dolarów. Ja po prostu nie rozumiem i nienawidzę takiej cholernej obłudy i kapitalistycznej zachłanności. Ale wielu czuje się z tym jak ryba w mętnej wodzie.

**

Tu PŻM nie mógł załatwić odesłania blindziarza, gdyż władze francuskie się nie zgadzały. Podczas postoju w porciem musieliśmy zamknąć go w kabinie i pilnować, aby nie uciekł – byłaby cholerna kara. Emigration codziennie sprawdzało czy blindziarz jest zamknięty i pilnowany.

*

Następnym portem jest Rouen, gdzie władze francuskie także nie zgodziły się na odesłanie blindziarza do Iranu!
Rzeką Sekwaną płynie się wiele godzin. Piękne widoki. Zrobiłem dużo zdjęć chociaż trochę mżył deszcz. Tylko raz udało mi się pójść do miasta, zrobić trochę fotografii i to już pod wieczór. Miałem dobry marszobieg, prawie 1 godz. ze statku do miasta i z powrotem.
Pod koniec postoju w Rouen przyjechał nowy 3-oficer, Henryk Matłoka, z którym pływałem na statku „Ziemia Bydgoska”, gdzie 22 lata temu był asystentem pokładowym. Pomimo, że po wyokrętowaniu z tego statku miał przejść na emeryturę, był niezwykle pracowity i doprowadził swój dział przeciwpożarowy, do kwitnącego stanu.

 

*

Mieliśmy już po dziurki w nosie tych ciągłych nieprzespanych nocy.
W Rouen występuje takie niebezpieczne zjawisko, że woda w rzece opada, prąd rzeki płynie do morza i w pewnym momencie, 2 razy na dobę, woda gwałtownie podnosi się (o 2 m) i szybko zaczyna płynąć – dosłownie w jednym momencie – w odwrotnym kierunku, w górę rzeki!
Cała załoga musi być na miejscach manewrowych na dziobie i rufie, liny naprężone, maszyna w pogotowiu. Gdy statek jest trochę załadowany, trzeba nawet w odpowiednim momencie dać maszyną na moment „cała naprzód”, a i tak zrywają się liny. Lepiej wziąć pilota na taki „zwrot” prądu rzeki, oni mają dużo doświadczenia.
Ta fala nazywa się BORE, albo MASCARE, co dla łatwiejszego wymawiania mówimy Maszkara. W tym czasie występowała o godzinie pierwszej w nocy i pierwszej po południu, oczywiście mniej więcej i co dzień trochę później.

 

**

 

Załadunek 27.430 ton pszenicy zakończyliśmy 15.6.95 r. o godz. 16.00. Wzywamy pilota i 2 holowniki na godz. 19.30, musimy wypłynąć 2 godz. przed wysoką wodą, aby najpłytsze miejsce przy ujściu rzeki do morza przejść na wysokiej wodzie. Wtedy poziom wody podnosi się o około 6 metrów.

*

No i oczywiście dalej płynie z nami nasz kochany blindziarz, który schował się na statku miesiąc temu w Brazylii. Ani w Bordeaux, ani w Rouen władze francuskie, nasi wielcy, niezawodni przyjaciele od stuleci, nie zgodzili się, aby go samolotem na koszt PŻM odesłać do Iranu. W pale się nie mieści, że ktoś, czyjeś władze mogą być aż tak wredne! Nie zgadzają się, żeby blindziarz zszedł na ląd na terytorium Francji i już, nikt im nic nie zrobi. Jeszcze przychodzili sprawdzać czy w czasie postoju blindziarz jest cały czas zamknięty w kabinie! Trzeba mu było nosić jeść i nie wypuszczać z kabiny, bo nałożą karę na statek.

 

**

21.6.95 r., początek kalendarzowego lata, o godz. 09.30 jesteśmy na redzie Casablanki, stajemy na kotwicy i czekamy na tzw. wysoką wodę do wieczora (poziom wody morza przyciąganej przez Księżyc i Słońce podnosi się 2 razy na dobę, w niektórych miejscach nawet o 10 metrów!).

*

Cumujemy o 21.30. Odprawa – to prawdziwa makabra! Czegoś takiego jak w Maroku nie spotkałem nigdzie na świecie. No, jeszcze w Port Kamsar, Gwinea, zachodnia Afryka.
Na początku odprawy załatwienie formalności z zabraniem ze statku blindy (Irańczyka z Paranagua). Każdy z nich uważał, że musi coś dostać: agent, celnicy, emigration, z kapitanatu portu – bo to on załatwił przeokrętowanie tego biedaka na inny polski statek.
Tak jak we Francji, i tu nie wyrażali zgody na wysłanie go samolotem do Iranu. Wydaje się to zupełnym idiotyzmem, bo Maroko jak i Iran, to kraje muzułmańskie. Ten blinda został więc po to przeokrętowany na statek „Bytom”, aby na nim popłynąć do Polski (po drodze byli w Hiszpanii) i dopiero z Polski zostanie wysłany do Iranu.
Takie to są przepisy i takie jest życie…..

 

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski