52. Wyskoczenie marynarza o północy za burtę … i jego uratowanie.
[34]– „Metalowiec” – 1977/78r.; DWT = 14.000 t.; L = 156 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Po odpracowaniu 1,5 rocznej kary na stanowisku I-oficera na statku szkolnym WSM w Szczecinie „Kpt. Ledóchowski” oraz „Energetyku”, latem 1977 r. zaokrętowałem jako kapitan na „Metalowca”. Rejs miał być krótki, cukier w workach z Polski do Libii i jakieś fosfaty do kraju. A rejs trwał od sierpnia do grudnia.
Po przypłynięciu na redę Bengazi w Libii mieliśmy stać na kotwicy … nie wiadomo jak długo. Skierowano nas na redę portu Tripolis, też Libia. A tu na redzie ok. 70 statków i termin wejścia do portu nieznany. Rejs ten opisuję w innym miejscu; w każdym razie na redzie staliśmy 2 miesiące.
*
Pewnego dnia jeden z marynarzy mówi do mnie, że czuje się jakoś źle, że chodzą mu głupie myśli po głowie. Pytam go, czy ma jakieś problemy w domu? (listy załoga otrzymywała). Nie, nie ma, ale tak jakoś źle się czuje. Poleciłem II-oficerowi dać mu tabletki uspokajające, i miał wypocząć.
Ponieważ był delegatem załogowym, więc wszyscy do niego chodzili, aby coś robił w związku z tym długim postojem, a co mógł zrobić? Albo co ja, jako kapitan, mogłem przyśpieszyć? Poradziłem mu, żeby lepiej zrzekł się funkcji delegata jeśli te sprawy go męczą, będzie miał spokój.
Następnego dnia na zebraniu wybrano innego delegata załogowego, choć jak zwykle niektórzy zaczęli gderać, “że co to za porządki, żeby kapitan powodował zmianę delegata”.
Wieczorem, w czasie wyświetlania filmu w kinie statkowym zauważyłem, że ten marynarz zachowuje się nienormalnie: klęka, modli się, coś mamrocze!
Zebrałem załogę, zwróciłem im na to uwagę i poleciłem go obserwować i pilnować, bo różnie to się może skończyć. II-oficer tuż przed północą, idąc na wachtę, zajrzał do jego kabiny, chwilę porozmawiali i poszedł na mostek. Nic szczególnego nie zauważył.
Minęło kilka minut i marynarz wachtowy na mostku zauważył i usłyszał, jak ktoś…
wyskoczył za burtę! Był to w/w marynarz. Chory, gdy wpadł do wody, zaczął krzyczeć: “rodacy ratujcie!”.
II-oficer dzwonkami ogłosił alarm “człowiek za burtą” i powiadomił mnie, choć słysząc dzwonki, domyślałem się co mogło się wydarzyć.
Była ciemna noc. Silny prąd szybko unosił człowieka od statku w stronę rufy. Marynarz z mostku oświetlał go aldisem (silny punktowy reflektor do sygnalizacji).
Załoga podpłynęła do niego łodzią i na siłę wciągnęła go do łodzi, gdyż wyrywał się i wył (dosłownie). Następnie na siłę wciągnęliśmy go z łodzi do statkowego szpitala. II-oficer dał mu tabletki uspokajające. Powoli się uspokoił.
Przez radio połączyłem się z lekarzem w Polsce, który polecił chorego cały czas pilnować i pod dozorem odesłać do kraju na leczenie. Rano powiadomiłem PŻM o wypadku i decyzji lekarza.
PŻM załatwiał sprawę kilka dni, gdyż trzeba było załatwić wizy, przyleciał kierownik Zakładu Medycyny Tropikalnej ze Szczecina. Chory, gdy doszedł do siebie, zdawał sobie sprawę ze swego stanu, gdyż mówił: “ja chyba nie jestem normalny, bo normalny człowiek nie wyskakuje za burtę”. Lekarz, który przyleciał samolotem zabrał go do Szczecina na leczenie.
Ważne, że udało nam się uratować człowieka.
……………………………………………
(Na załączonej fot. opuszczanie łodzi ratunkowej na innym statku, gdy byłem II-oficerem).
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski