59. W głąb Amazonki 140 mil = 260 km x 2, bez pilota i bez map.
[39]- „Ziemia Lubuska” – 1982 r. DWT = 24 160 t. L= 191 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Okrętuję na statek w Świnoujściu podczas wyładunku fosfatów. Po wyładunku wypływamy na redę, stajemy na kotwicy i przysłana w porcie tzw. brygada Sołgi (5 uczniów Liceum Morskiego ze Szczecina) czyści ładownie – zamiata i myje. Ponieważ trwa to długo, ostatnią ładownię ma umyć załoga w czasie przelotu do Gdańska, po ładunek siarki. Nie będę opisywał perypetii związanych z tym załadunkiem (21.982 t. siarki luzem), przeholowań, oczekiwań.
Wreszcie 19.9.82 r. o godz. 23.30 odcumowujemy i płyniemy do Gabes w Tunezji, pobierając paliwo na kotwicowisku we Flushing. W drodze było trochę kłopotów „technicznych” – tuż po wyjściu z Gdańska postój na kotwicy – kłopoty z zaworami SG; w La Manche postój na kotwicy – wymiana tłoka SG; potem: jeden radar uległ awarii „na amen”; w czasie alarmów na M. Śródziemnym opuszczono łodzie ratunkowe na wodę i okazało się, że łódź motorowa ma uszkodzone sprzęgło; przy próbie awaryjnego sterowania okazało się, że przy kole sterowym na rufie nie działa wskaźnik wychylenia steru, mijając Algier – postój 3 godziny w dryfie – wymiana zaworów.
Już przed przyjściem na redę Gabes, od 2.10.82 r. polecam puszczać wodę słodką dla załogi tylko 3 razy dziennie, gdyż wyparownik urabia 3-4 t/dobę, a postój na redzie zapowiada się na kilka dni.
W czasie postoju na kotwicy na redzie Gabes, 3-14.10.82 r., doprowadzamy sterówkę i skrzydła mostku do porządku: malowanie wiatrochronu, relingów, urządzeń, foteli, grzejników, skrobanie i lakierowanie drewnianych drzwi, futryn.
Marynarz J. Politewicz, w dniu przyjścia na redę przytłukł sobie lewy kciuk. Gdy mi o tym zameldowano 2 dni później, to kciuk już był czarny, więc szybko wysłałem go motorówką do szpitala, palec uratowano.
[W czasie postoju w Gdańsku kupiłem w antykwariacie piękną, starą książkę – podręcznik do astronomii napisany przez polskiego lekarza – astronoma. (Jan Jędrzejewicz „Kosmografia”). Na stronie tytułowej pisze: „lekarz wolnopraktykujący, właściciel Obserwatorium astronomicznego w Płońsku”. Kupiłem wydanie drugie, z 1907 r., wydanie pierwsze było w 1885r. Z takim znawstwem i zamiłowaniem napisana książka, zawierająca dużo szkiców może wielu zachęcić do astronomii (jak mnie, nie chwaląc się)].
*
Na kotwicy staliśmy 3-14.10.82 r., a wyładunek w porcie trwał 14-31.10.82 r. W tym czasie na redę przyszła też „Ziemia Koszalińska” z siarką z Polski.
&&&
Po wyjściu z Gabes 31.10.82 r. płyniemy do portu SANTANA leżącego nad Amazonką, około 140 mil od ujścia tej rzeki do Atlantyku.
Po drodze cumujemy w Las Palmas, pobieramy paliwo, naprawiamy radar, omegę (bez efektu), chłodnicę SG.
Klimatyzacja statku nie działa; płyniemy na gorący i wilgotny obszar, pełen komarów i innego świństwa, a okien w kabinach nie będzie można zamknąć.
Od Atlantyku do Santana rzeką Amazonką kapitan płynie bez pilota. Na dodatek nie mam aktualnych map.
Jeszcze z Gabes zamówiłem je u przedstawiciela PŻM w Las Palmas (Grudzień) ale ich nie otrzymałem. Powiadomiłem o tym agenta w Santana i przysłał mi telegraficznie opis trasy (pławki, światła).
*
Dn.15.11.82 r. podchodzimy do ujścia Amazonki.
Od godz. 13.00 woda morska zmienia kolor na coraz bardziej brązowawy i nic więcej, oprócz wody i nieba, nie widać. Od 16.00 nie możemy określić pozycji statku, nie ma z czego, goniometr pokazuje bzdury.
Zachodzi słońce, robi się ciemno. Wreszcie przed godz. 20.00 widać w radarze echo pławki (czy na pewno?), która nie ma światła, i wzrokowo widać światło latarni CEU na brzegu.
Brzegi lądu są niskie i płaskie i pożytku z nich przy określaniu pozycji nie ma. Mając namiar na latarnię oraz pławkę(?) mamy jakąś pozycję. Niedługo po tym widać światło drugiej pławki, więc już wiemy gdzie jesteśmy – hurrraaa!
Po przepłynięciu między mieliznami, o godz. 23.45 – przy blasku księżyca – rzucam kotwicę na rzece, między drzewami. W nocy określamy pozycję statku jedynie wg radaru, czyli odległości od lasu. A (podobno) małpy siedząc na drzewach pukały się w głowy i krzyczały: „gdzie idioci płyniecie!!!!!!!!!!!!”
Następnego dnia o godz. 06.30 ruszam w dalszą drogę.
Płynę z duszą na ramieniu dobierając kursy i odległości od zalesionych brzegów na oko. Pomocą są tylko latarnie naniesione ręcznie na stare mapy, wg inf. podanych przez agenta.
Przy mijaniu portu MACAPA wołam stację pilotową ale …. pilot przybywa jedynie, aby zacumować statek w Santana, a holowników tu w ogóle nie ma.
**
Po godz. 15.00 jestem już w zatoczce nad którą leży „port” SANTANA.
Płynąc z prądem, rzucam w ściśle obliczonym wcześniej miejscu kotwicę (jakby na jeziorze), statek jest obrócony przez prąd o 180 stopni, przyjeżdża pilot z oficjelami.
Tym co myślą logicznie i coś im się nie zgadza, gdyż statek przecież płynął w górę rzeki – wyjaśniam, że chociaż było to aż 140 mil (= 260 km od morza!) tak daleko są przypływy i odpływy i rzeka zmienia kierunek płynięcia)!
I-oficer z pilotem wybierają kotwicę i cumują do nabrzeża „pod prąd”, gdyż żadnych holowników tu nie ma, a kapitan w tym czasie ma odprawę emigration, UC, władz portowych i sanitarnych.
Po zacumowaniu I-oficer ma urwanie głowy z załadunkiem.
W nocy przyprowadzają mi zakrwawionego motorzystę czy asystenta maszynowego – w barze wypił z kolegami kilka piw, zaczepił miejscową piękność (podpitym i w nocy – każda jest piękna), za co miejscowi w obronie jej wątpliwej cnoty, wyprowadzili go, pobili i zostawili w tropikalnym ogródku jakiegoś domku .
Koledzy ze statku zaniepokojeni jego nieobecnością w barze zaczęli go szukać i znaleźli nieprzytomnego, leżącego w krzakach. Agent statkowy zawiózł go do lekarza, nie stwierdzono obrażeń wewnętrznych czy pęknięcia czaszki.
W dzień z agentem wieziemy chorego magazyniera do szpitala, gdyż ma on cholerną chorobę skóry (pocenie się, brak odpoczynku, brak klimatyzacji), muszę być tłumaczem. Jedyna pociecha, że jedziemy dość daleko i oglądamy ciekawą okolicę interioru. Widać ogromne połacie wykarczowanej dżungli. Sucha czerwonawa ziemia.
*
W czasie załadunku 22.000 t rudy manganowej (do Polski) – są problemy.
Pompy balastowe uległy awarii i w balastach pozostało1600 ton wody, której nie da się wypompować przed wyjściem na morze. Decydujemy się brać mniej ładunku, aby móc dopłynąć do morza ponad błotnistymi płyciznami ujścia Amazonki, gdzie głębokości nie są dokładnie znane.
Tu znów jest „coś nie tak” z wagą lądową, gdyż według zanurzenia mamy o 2000 t. ładunku więcej. Konosament podpisuję o te 2000 ton mniej – nie bardzo rozumiem dlaczego godzą się na wywóz 2000 ton rudy manganowej bez zapłaty. Zgłaszam ten fakt do Eksploatacji PŻM, w kraju okazuje się, że tak było jak I oficer wyliczył, i cisza i sza – nikt nic nie wie.
&&&
Podczas wypływania sytuacja była bardzo groźna.
Odcumowaliśmy 19.11.82/06.00 podczas wysokiej wody, wykorzystując prąd z dziobu, gdyż holowników tu nie ma. Do godz. 18.00 płyniemy Amazonką, stoję na mostku i kieruję osobiście statkiem, gdyż pilotów też nie ma.
Następnie zaczynamy przepływać przez szerokie ujście rzeki do oceanu, gdzie brak oznakowania toru wodnego, rzeka niesie ogromne masy mułu i głębokości ciągle się zmieniają. Około godz. 19.00 rzucam lewą kotwicę, gdyż głębokości pod dnem statku zmniejszają się do 50 cm, sternik melduje, że nie może sterować, gdyż „statek nie słucha steru”!!! Ale stać też nie można, gdyż musimy ten obszar przepłynąć podczas podwyższonej wody (pływ), potem woda opadnie i statek ugrzęźnie w mule na amen. Na mostku wspiera mnie duchowo I-oficer. Wybieramy kotwicę i płyniemy, ale można płynąć tylko „wolno naprzód”, gdyż ciągle pod statkiem jest jedynie 1-2 m wody i próba zwiększenia szybkości kończy się silną wibracją kadłuba. Męczymy się tak do godz. 08.00 następnego dnia, gdy głębokość powoli zwiększa się.
*
Dalsza żegluga była jak to w listopadzie i grudniu. Płynąc w La Manche w pobliżu mielizn Bassurelle, podczas sztormowego wiatru S/8°B i deszczu, ok. godz. 21.30 mijaliśmy 2 kutry rybackie pozostające z naszej prawej burty. Gdy już do nich dopływaliśmy, zaczęły skręcać w lewo, wprost pod nasz dziób. Maszyna Stop i cała wstecz, II-oficer chciał zatrąbić syreną – ale jakiś geniusz maszynowy wyłączył powietrze na syrenę, każę mu ostrzec ich aldisem – to znów wypadła żarówka! Już myślałem że dojdzie do tragedii, ale kutry „wypłynęły” spod dziobu po naszej lewej burcie.
Ta, bez obrazy, bezmyślność załóg statków rybackich jest przerażająca. Wielokrotne czytałem wyjaśnienia, że „oni ciężko pracują, są zmęczeni, żyją w ciężkich warunkach, itd.” – nie może być usprawiedliwieniem lekceważenia bezpieczeństwa.
Wyładunek odbył się w Gdańsku. Po bojach z Kadrami PŻM wyokrętowałem 30.12.1982 r.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski