60. Choroby nękające załogi (kilka przykładów).

 

60. Choroby nękające załogi (kilka przykładów).

 

60-A/.
[30]– „Ziemia Bydgoska” – 1973/74 r. DWT = 25 500 t.  L = 180 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

W jednym z rejsów, z fosfatami z USA, gdy statek był na Atlantyku, steward miał ostre zapalenie wyrostka robaczkowego a do najbliższego portu było 3 dni jazdy! Nie było żadnej innej możliwości wysłania go na operację, więc obkładany był lodem i popijał tylko soki. Na redzie portu Ponta Delgada na Azorach (wyspa Sao Miguel, Azory) z redy zabrała go motorówka do szpitala. Na motorówce biedak już zemdlał. Operacja się udała, choć długo wracał do zdrowia.

*

W innym rejsie, z węglem z Polski do portu Fall River (USA), na Atlantyku płynęliśmy w bardzo silnym sztormie. Te wielkie fale śniły mi się potem przez długi czas: że statek jak na desce surfingowej spada kilometrami w dół.
Po wyładunku, tuż przed wyjściem w morze II-oficer (Jan Szram) zgłosił mi, że motorzysta ma chyba zawał serca. Wezwaliśmy pogotowie, przyjechał lekarz, zbadał go i kazał zabrać na dokładniejsze badania do szpitala.
Po wypłynięciu z portu wieczorem, gdy już zdaliśmy pilota i byliśmy na morzu, ktoś mi zgłosił, że 4-ty mechanik zasłabł na serce! Zawróciłem, powiadomiłem amerykański Coast Guard i lekarz przyjechał motorówką na redę. Ale nim lekarz przyjechał, ochmistrz powiadomił mnie, że jeszcze kucharz zasłabł i padł plackiem na pokład koło trapu! Można zasłabnąć samemu z taką załogą i tyloma chorymi! Lekarz zbadał obu i kazał zabrać do szpitala na badania. Ja statkiem kręciłem się po redzie całą noc, do rana, czekając na wyniki badań. Cały czas pilnowała nas motorówka amerykańska, aby ktoś ze statku nie uciekł na ląd. Tacy przyjaciele. Zupełnie jak w ZSRR – przyjaciół mamy wszędzie.
Następnego dnia rano powiadomiono nas, że obaj chorzy muszą zostać jeszcze w szpitalu, więc bez nich popłynąłem do Tampy na Florydzie. Tam na statek przylecieli wszyscy trzej ale żaden nie miał lekarstw ani jakichś dokumentów na co byli chorzy. Też doskonały amerykański profesjonalizm i porządek. Ale rachunków agent przyniósł mi dużoooo do podpisania …..

*

W innym rejsie, wracając z portu Nagoya w Japonii, weszliśmy do Madras w Indiach po ładunek rudy. Była kilkuosobowa wycieczka (ok.100 km) do Mahabalipuran, gdzie jest wiele świątyń wykutych w skałach, a skały na zewnątrz są pięknie obrobione. Po załadowaniu rudy żelaza, znów dookoła Afryki, popłynęliśmy do Polski.
Było jeszcze bunkrowanie w Cape Town. Po zabunkrowaniu paliwa, gdy rano był na burcie pilot do odcumowania, II-oficer (co złego, to on!) zgłasza mi, że żona radiooficera, która była w podróży, czuje się bardzo źle. Dostała od niego poprzedniego dnia tabletki przeciw zaziębieniu (które kupiliśmy w Indiach) i zaszkodziły jej. Cóż było robić. Poprzez agenta wezwałem karetkę i pojechała do szpitala. Zgodziłem się, aby pojechał z nią jej mąż.
Po wypłynięciu na redę, czekałem do następnego ranka. Wrócili cało i zdrowo i popłynęliśmy do kraju, gdzie zmustrowałem na urlop po prawie 16 miesiącach pracy na tym statku. Długi szmat czasu. Nazwisk załogi nie podaję, choć większość mile wspominam, gdyż uleciały mi z pamięci jeśli nie wiązały się z jakimiś wydarzeniami.
Poza tym, w tak długim okresie załogi się zmieniają i niemożliwe jest zapamiętanie wszystkich, z którymi się pływało. Łatwiej jest zapamiętać załodze 1 kapitana niż kapitanowi 25-40 załogantów i to na każdym statku.

………………………………………………………..

 

60-B/.
[35]– „Ziemia Mazowiecka” – 1978/79 r. DWT = 24 490 t.  L =  180 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

W jednym z rejsów, gdy dopływaliśmy do Florydy, steward miał zapalenie wyrostka robaczkowego. Dotrwał do przypłynięcia na redę Tampy i tam od razu na operację. Wrócił do kraju samolotem.

……………………………………………………………………..

60-C/.
[38]– „Generał Prądzyński” – 1981/82 r.  DWT = 37 800 t.  L = 201 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

a/.Z ładunkiem pszenicy, z Port Churchill w Kanadzie nad Zatoką Hudsona, popłynęliśmy do Gdyni. Gdy płynęliśmy wzdłuż północnych wybrzeży Szkocji, 7.9.81 r., steward J. Ligocki otrzymał tragiczną wiadomość od żony. Dwoje ich małych dzieci bawiło się na podwórzu, znalazły jakieś stare lekarstwa i zjadły je. Jedno dziecko zmarło a drugie było w bardzo ciężkim stanie. Steward chciał natychmiast jechać do domu, ale jak? Połączyłem się telefonicznie z dyrektorem PŻM d/s pracowniczych, z przedstawicielami PŻM w Londynie i w Kopenhadze. Niemożliwe było zdjęcie stewarda ze statku u wybrzeży Szkocji i szybkie przetransportowanie do Polski. Transport zorganizowano tak, że gdy podpływaliśmy do Skagen w Danii, już motorówka na niego czekała, i najszybciej jak było można pojechał do domu.
Ja mijam Skagen 9.9.81 r. w południe, pilota nie biorę, jak zwykle. O północy mijam Greena, jest gęsta mgła i między 08.00-14.00 staję na kotwicy koło Halskov. Po częściowym ustąpieniu mgły płynę dalej.
Wyładunek w Gdyni trwał od 14-22.9.81 r. Następnie wypływamy na redę Gdyni, nurek czyści dno statku z wodorostów a załoga myje ładownie.

b/. Po zakończeniu załadunku 32.960 ton kukurydzy w Baltimore, USA, tego samego dnia, po powrocie z wycieczki do Waszyngtonu, wypłynęliśmy wieczorem do Rumunii, do portu Constanca.
Tuż po wyjściu na otwarte morze marynarz Kotra został uderzony w nos metalową końcówką węża do płukania pokładu wodą morską. Była obawa czy nie ma wstrząsu mózgu. A taka niepewność jest dla kapitana zawsze bardzo trudna. No bo statek płynie coraz dalej od portu, na statku nie ma lekarza, wracać nie ma jak, już daleko się odpłynęło. A jeśli za dzień lub dwa jego stan zdrowia się pogorszy? Zasięgałem porady lekarza przez radio. Lekarz uważał, że nie powinno być zagrożenia. Szczęściem, nie było komplikacji. Do wypadku przyczynił się w dużym stopniu sam poszkodowany. I-oficer polecił bosmanowi opłukać statek tak jak można, bez narażania ludzi. Fala nie była wysoka, szła z rufy i niektóre fale lekko wlewały się na pokład i mogły stojącemu marynarzowi podciąć nogi. Bosman niepotrzebnie polecił dokładnie płukać pokład od strony nawietrznej, a marynarz płucząc, stanął tyłem do fali i nie zauważył jak jedna z nich (plus przechył statku) spowodowała wypadnięcie mu węża z rąk. A wiadomo jak taki wąż skacze poruszany siłą odrzutu. Tym sposobem otrzymał cios w nos.

…………………………………………………..

60-D/.
[40]– „Ziemia Koszalińska” – 1983 r.  DWT = 26 500 t.  L = 191 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Po wyładunku w Gdańsku był krótki rejs z węglem do Rotterdamu, ponownie załadunek siarki w Gdańsku i jazda do Gabes w Tunezji.
W Gabes stoimy na kotwicy 10-21.10.83 r. Przypływają tu też “Rolnik”  i “Ziemia Lubuska”, która po wyładunku ma być sprzedana jakiemuś Grekowi.
W czasie wyładunku w porcie (21-31.10.83 r.) przyjeżdża do Gabes kpt. Danuta Walas-Kobylińska z ekipą filmowców – kręcą o niej film, trochę przed naszym statkiem, trochę na “Rolniku”.  Była ona w tym czasie przedstawicielem PŻM w Tunezji, biuro w Tunisie.

*

Kilka dni wcześniej nasz pomocnik stewarda niósł ziemniaki z chłodni w wiadrze i upadł tak nieszczęśliwie, że pękła mu kość przedramienia.
Dopiero następnego dnia zgłoszono mi ten wypadek (głowy pourywać idiotom) więc szybko wezwałem agenta i wysłałem stewarda z II-oficerem do szpitala. Tam po prześwietleniu założono mu gips i otrzymał długie zwolnienie lekarskie. Ponieważ mieliśmy płynąć przez Atlantyk do USA, w razie jakichś komplikacji ze złamaniem byłby kłopot.
Zwróciłem się do Danuty W-K, aby załatwiła choremu stewardowi repatriację do kraju. Odpowiedziała, że jest to trudne, ona jest zajęta itd. Poprosiłem kapitana Łaskarzewskiego z “Z. Lubuskiej” stojącego na redzie, aby powiadomił dyrektora PŻM d/s pracowniczych o sytuacji. Dyrektor polecił przekazać D.W-K, że ma odesłać chorego ze złamaną ręką do Polski pomimo, że jest bardzo zajęta.
No i został odesłany.

*

W drodze do Tampy na Florydzie muszę z powodu choroby zdać do szpitala na Bermudach 2 osoby. Jest to dość kłopotliwe, gdyż na statek musi wejść odprawa przed zdaniem chorych na motorówkę. Agent chce, abym z pilotem wszedł między rafy – dla osłony od fal – ale się na to nie godzę: jest noc, statek duży. W Tampie obie chore osoby wracają na statek.

*

Z Tampy (wyjście 20.11.83r.) płyniemy z fosfatami do Świnoujścia. Na całym obszarze Północnego Atlantyku silny sztorm, ogromne fale. Przechyły statku na fali duże i gwałtowne. Muszę płynąć w kierunku Azorów, ciągle zmieniając kurs i dostosowując szybkość. Statek pod falę traci szybkość i w czasie wykonywania zwrotu ustawia się burtą do fali, przechyły coraz gwałtowniejsze …. zaciskam dłonie na poręczach a nic nie można zrobić! W końcu wykonywanie zwrotu przyspiesza się, przechyły maleją. W czasie tych sztormowych dni, siadałem w kabinie na fotelu przywiązanym do kanapy i ustawionym w poprzek statku. Przy gwałtownych przechyłach wypadałem jak z procy z fotela lecąc na przeciwległy szot (ścianę).
Wreszcie 11.12.83 r. jesteśmy na redzie Świnoujścia i 22 grudnia wyokrętowuję na urlop, no i oczywiście Boże Narodzenie w domu. Do pracy pójdę dopiero 1 sierpnia 1984 r. (7 miesięcy urlopu).

…………………………………………………..

60-E/.
[41]– „Powstaniec Wielkopolski” – 1984 r.  DWT = 33 450 t.   L = 198 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Popłynęliśmy do Tubarao w Brazylii lecz najpierw weszliśmy do Las Palmas po paliwo. Miał też być przeprowadzony remont maszynowy, ale czas trwania remontu wyniósłby 6-7 dni, więc zrezygnowano. W Las Palmas wzięliśmy też wodę i świeże warzywa i owoce. Po załadowaniu rudy w Tubarao wyruszyliśmy w drogę do Gdańska.
Już w Tubarao ja i jeszcze ktoś z załogi (Sokołowski) mamy jakby grypę. Od wyjścia w morze 19.9.84 r. do ranka następnego dnia już 6 osób jest chorych – silne bóle brzucha, biegunka, podwyższona temperatura ciała, bóle głowy, pocenie się, dreszcze, osłabienie. Zasięgam porady przez radio od lekarza z Gdyni. Poleca zażywać co 4 godz. po 2 tabl. sulfaguanidyny.
Do następnego dnia chorych jest już 11 osób. Znów telefon do Medicalu: nie podawać owoców. Na dodatek wyparownik wody słodkiej zepsuł się i, aby wody starczyło do kraju, polecam puszczać ją tylko 3 razy dziennie. Dołącza jeszcze 2 chorych, potem zaczynają zdrowieć. Zgłaszam do dyrekcji PŻM fakt tak wielu zachorowań.

Wyładunek rudy odbywał się w Świnoujściu i tu Sanepid przebadał chorych.

 

…………………………………………………..

60-F/.

[42]– „Siekierki” – 1984 r.  DWT = 32 377 t.  L = 200 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Po trudach i poświęceniu się na poprzednim statku „Powstaniec Wielkopolski”, w czasie postoju w Gdańsku, jadąc z bagażami kolejką  do Gdyni (i dalej miałem jechać do Szczecina) – zostawiłem w kolejce torebkę z książeczką żeglarską i pieniędzmi. Do Szczecina nie pojechałem. Zgłosiłem zgubienie książki żeglarskiej do PŻM; następnego dnia torebka i książeczka się znalazły – co też zgłosiłem do PŻM. Ale to co zrobili: Kadry i Główny Nawigator, było …. – PRZYSŁALI  INNEGO KAPITANA NA MOJE MIEJSCE A JA MUSIAŁEM WYOKRĘTOWAĆ I ZAOKRĘTOWAĆ NA INNY STATEK, STOJĄCY NA REDZIE GDAŃSKA!
Zatelefonowałem do Głównego nawigatora Zbigniewa Bargielskiego i prosiłem, aby tego kapitana skierowali na tamten statek a ja przecież mogę pozostać na tym statku bo książeczkę mam.
– My już podjęliśmy decyzję i jej zmieniać nie będziemy – odpowiedział Bargielski.
Pomyślałem sobie – ach ty biedny biurokrato, to ja w poprzednim rejsie miałem tyle kłopotów w rejsie do Rumunii, potem pijany pilot w Bosforze, potem wraz z 11 członkami załogi chorowaliśmy zarażeni warzywami z Las Palmas, potem od Lizbony przez Biskaj, La Manche, Morze Północne, Cieśniny Duńskie – bez pilota, z oboma nieczynnymi windami kotwicznymi do Świnoujścia (w razie konieczności nie było możliwości rzucenia kotwicy!!!) – płynąłem na moją odpowiedzialność.
I teraz, za to że zgubiłem książeczkę, tak się mnie, kapitana traktujecie?

Następnego dnia przyjechał zmiennik, przekazałem obowiązki. Rano cały bagaż na plecy, do motorówki w Nowym Porcie, tramwajem do Kapitanatu i statkiem dowożącym załogi na redę – na „Skiekierki”.
Byłem na tym statku tylko kilkanaście dni. Kilka dni staliśmy na redzie, potem statek wszedł do Gdyni i po wyładunku miał płynąć pod balastem do Brazylii. Przed wyjściem w morze miała być jeszcze inspekcja Urzędu Morskiego
Dzień wcześniej od rana bardzo źle się czułem, coś było nie tak z moim sercem. Co chwilę wydawało mi się, że zaraz zemdleję, nie mogłem chodzić. Wezwałem pogotowie pod statek, zawieźli mnie do szpitala na Pl. Kaszubskim w Gdyni i po badaniu lekarz uprzedził mnie, że miałem zawał serca.
Powiadomiłem Kadry PŻM w Gdyni, że muszę wyokrętować na leczenie. Następnego dnia wymustrowałem (pomógł mi dobry kolega, Jan Szram, mieszkający w Gdyni) i pojechałem pociągiem do Szczecina.
W Szczecinie byłem na leczeniu 1 miesiąc. Oprócz serca, od 1963 r. chorowałem na corocznie nawracającą chorobę wrzodową dwunastnicy, a dopiero po 1990 r. były leki umożliwiające szybkie leczenie tej choroby. Od tego statku definitywnie rzuciłem palenie papierosów, choć paliłem bardzo mało.
(10 lat później badania wykazały, że mam nieszczelne zastawki aortalne, blokadę górnej części lewej odnogi pęczku Hisa, arytmię, skoki ciśnienia).

 

…………………………………………………..

60-G/.
[43]– „Ziemia Olsztyńska” – 1985 r.  DWT = 23 719 t.   L = 185 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Po podleczeniu się, po wyokrętowaniu z „Siekierek”, zamustrowałem na „Z. Olsztyńską” stojącą w Szczecinie. Od razu pierwszej nocy wzywają mnie ze statku, przez telefon do sąsiadów, bo na statku pogiął się trap wyłożony na keję. Była to ciężka, mroźna zima, baseny portowe pozamarzały. Zamarzł cały zachodni Bałtyk, Cieśniny Duńskie.

Dzień przed wypłynięciem ze Szczecina do Świnoujścia, w nocy znów serce “wysiadło” i pogotowie zabrało mnie z domu do szpitala na Arkońskiej. Tam w nocy i rano badania EKG w spoczynku i wysiłkowe, badania krwi wskazują, że to nie zawał tylko “zaburzenia w pracy serca”. W południe, prosto ze szpitala jadę taksówką na statek, odcumowujemy i płyniemy do Świnoujścia. Nawet nie było czasu odpocząć po męczącej nocy.

Nigdy w PŻM nie doczekałem się podziękowania za swoje poświęcenie i ciężką pracę.
Czasami ogarniało mnie rozgoryczenie, że inni pracujący nie lepiej niż ja zostają „zasłużonymi pracownikami PŻM”, otrzymują odznaczenia, łatwo otrzymują zgodę na urlopy, aby zaokrętować na statki „pod obcą banderą”, itd., itp. Trzeba jednak do tego mieć tzw. znajomości, umieć o to zabiegać. A ja nie potrafiłem – myślałem głupio, że zwykła uczciwość wystarczy.
Jedyną pociechą było to, że przez lata byłem kapitanem na dużych statkach, przeważnie nowych – a że praca ciężka? – tak pracowali wszyscy.

 

…………………………………………………..

60-H/.
[49]– „Powstaniec Listopadowy” – 1990 r.  DWT = 33 767 t.   L = 195 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

Był sierpień, bardzo gorąco. Statek stał na kotwicy na Missisipi załadowany, czekając na zakończenie remontu agregatów.
Kilka dni przed zakończeniem remontu, z rana drugi oficer powiadomił mnie, że jeden z marynarzy miał ciężki zawał serca. Natychmiast wezwałem pogotowie i marynarza zabrano do szpitala i został uratowany. Został w szpitalu.

Przez cały czas przedstawiciel PŻM, nieodpowiedzialny i bez krztyny wyobraźni Jerzy Jankowski nalegał, abyśmy z niesprawnymi 2 agregatami ruszyli w podróż do Europy! Nie zgodziłem się, byłby to szczyt idiotyzmu. Starszy mechanik wydzwaniał do swoich bossów w PŻM i także nie zgadzał się na wypłynięcie bez sprawnych agregatów. W dniu zakończenia remontu statek miał wypływać wieczorem, a ja od południa miałem silne bóle serca. W końcu zawiadomiłem agenta, że muszę przed wypłynięciem w morze pojechać do lekarza.
Pojechałem do szpitala, zrobili EKG i raban, że to albo już po zawale albo tuż przed zawałem serca. Kroplówka, nitrogliceryna, krew do badania i na salę, gdzie spotkałem marynarza, który kilka dni wcześniej miał zawał serca.
Na wynik analizy krwi i EKG wysiłkowe musiałem czekać. Te bóle serca to wynik wieloletnich “nerwów”, przemęczenia, brak możliwości odreagowania stresów, itd. itp.

Wtedy pan J.Jankowski, przedstawiciel PŻM, zażądał ode mnie, abym na własne żądanie wypisał się ze szpitala i wypłynął w morze! Świadkiem tej rozmowy przez telefon był marynarz leżący razem ze mną na sali.
Ponieważ odmówiłem, kazał agentowi przywieźć taksówką kapitana z innego PŻM-owskiego statku, aż z Houston! Człowiek jechał taksówką całą noc prawie 700 kilometrów! Mnie chciał wysłać na tamten statek. Ktoś mu chyba coś wytłumaczył, bo następnego dnia w południe, ja po badaniach wróciłem na statek i od razu podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w drogę, a tamten kapitan znów pojechał samochodem 700 km do Houston, na swój statek!

A jak zachował się mój zastępca na statku – czyli PIERWSZY OFICER?
Otóż I-oficer i radiooficer z naszego statku mając nadzieję, że może zostanę w szpitalu, najpierw wypili z mojej lodówki dosłownie litr wódki, a gdy przyjechał  kapitan z Houston, a ja jeszcze byłem w szpitalu, namawiali go, aby jak najszybciej odpłynął, żebym nie mógł wrócić na statek. Zwykłe szuje. Spotkałem kilka lat później tego I-go oficera w przychodni lekarskiej w Szczecinie – miał zawał serca będąc na jakimś statku i leczył się. Zresztą słyszałem, że był trunkowy.

 

…………………………………………………..

 

60-I/.
[50]– „Gen. Bem“ – 1991 r.   DWT= 37 844 m.   L= 201 m.

Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:

a/. Ponieważ ostatni urlop przed tym statkiem miałem w zimie, poprosiłem Gł. Nawigatora, Fr. Miedzińskiego, aby mnie szybciej zamustrowano, by po 6 miesiącach pobytu na statku mieć urlop w końcu lata. Przychylił się do mojej prośby i zaokrętowałem na tego gruchota stojącego w lutym w stoczni w Szczecinie. Dałem się zwyczajnie wykiwać. Miał być koniec remontu za 7 dni, a gdy przyszedłem na statek okazało się, że remont dopiero kilka dni temu się zaczął i będzie trwał jeszcze miesiąc. Luty-marzec.
Na statku nie było ogrzewania, a w kabinie miałem temperaturę 10-13°C. Tak się zaziębiłem, że przez wiele tygodni nie mogłem dojść do siebie.
W czasie płynięcia ze stoczni w Szczecinie do Świnoujścia mamy kłopoty z silnikiem głównym i całą tę trasę płyniemy bardzo wolno w asyście holownika. W Świnoujściu ładujemy węgiel do Amsterdamu.
W przeddzień wypłynięcia ze Świnoujścia w rejs czułem się z powodu zaziębienia wprost fatalnie. Poszedłem do przychodni w Świnoujściu i lekarka stwierdziła, że nadaję się tylko do leżenia w łóżku przez kilka dni. Postanowiłem nie skorzystać ze zwolnienia lekarskiego i popłynąć. I źle zrobiłem. Nie należy się poświęcać i tak w PŻM nikt tego nie doceni.
Po wielu latach doświadczeń radzę wszystkim pracownikom: nie ryzykujcie własnym zdrowiem i nie poświęcajcie się (w jakikolwiek sposób) dla armatora, pardon – pracodawcy!!!

b/. Gdy byliśmy w Paranagui, asystent radio, młody człowiek, codziennie gimnastykujący się na pokładzie, dostał wrzodów żołądka. Był kilka dni w szpitalu i po otrzymaniu leków, płynął z nami do Europy. Gdy byliśmy na Zatoce Biskajskiej, w piątek wieczorem zgłosił mi, że czuje się od rana coraz gorzej, wymiotuje krwią… czyli pękł mu ten wrzód w żołądku! Z powodu krwawienia i zakażenia krwi można umrzeć. A tu piątek, wieczór; weekend.
Zacząłem przez radio i ratownictwo francuskie załatwiać zabranie go do szpitala. Urwanie głowy. Dopiero o północy przyleciał nad statek olbrzymi wojskowy helikopter, wciągnął chorego na lince do środka i zawiózł do szpitala. Kłopot był duży, gdyż helikopter musiał lecieć do nas nad morzem 200 kilometrów i tyle samo, aby wrócić nad ląd. Na tym obszarze jest zawsze dużo statków. Podałem mu dokładną pozycję statku, kurs i prędkość, aby w nocy na nas trafił, co zresztą uczynił bezbłędnie!
W porcie Le Havre od przedstawiciela PŻM w Paryżu, który przyjechał na statek, dowiedziałem się, że ten as/radio miał rzeczywiście tzw. pęknięcie wrzodu w żołądku i tylko pomoc w szpitalu go uratowała.
Po wyładowaniu części ładunku w Le Havre, popłynęliśmy z pozostałym ładunkiem i dwoma zepsutymi radarami do Bremen w Niemczech. Tu nastąpiła podmiana załogi.

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski