65. 2 x powroty ze statków.
[51]– „Kopalnia Zofiówka” (z Hamburga.) – 1992 r. DWT = 14 176 t. L = 146 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Ponieważ od wyjścia z Pasajes w Hiszpanii mieliśmy cały czas jesienny sztorm, na dokładkę awaria silnika głównego pozwalała płynąć tylko „wolno naprzód” (opisuję to w innym miejscu, p. 68) – dopiero 19 listopada o godz. 00.30 po północy wzięliśmy pilota przy Elbie i o godz. 09.00 zacumowaliśmy w Hamburgu.
Na statek przyjechał insp. techniczny, „pani z eksploatacji” na wycieczkę oraz podmiana załogi. Insp. miał jakieś pretensje, że statek miał przypłynąć wcześniej i opóźnił się – marynarz a nie rozumie dlaczego tak się stało? Brak słów na komentarz; może tylko, że to mechanik.
Następnego dnia wyokrętowaliśmy i wyjechaliśmy do Szczecina na urlopy. Ale też z przygodą.
Ponieważ każdy z wyokrętowujących miał trochę bagażu, poszedłem na urząd celny, aby pozwolili wjechać autokarowi na nabrzeże koło statku. Załoga, która przyjechała nas zmienić, musiała nieść swoje bagaże, gdyż autokar musiał stanąć przed bramą.
UC zgodził się. Załadowaliśmy bagaże pięknie zapakowane, obwiązane sznurkami …. i zaraz za bramą celnicy powiedzieli: halt – ordnung must sein.
Kazali wszystkim i wszystko wynieść z autokaru, każdą paczkę rozpakować i musieli każdą rzecz obejrzeć. Zajęło to ze 2 godziny. Co niektórzy zapłacili kary, a wszystko wynikło z nieporozumienia. Przed wejściem do portu załoga wpisywała na deklarację celną, jak zwykle, to co wolno mieć na wejście do portu. Nikt nie pomyślał, że celnicy przy wyokrętowaniu będą uważać, że załoga nic innego nie ma. Nic nie było ukrywane, ale każdy miał np. 2 kartony papierosów, czy 2 butelki alkoholu wiezionych do domu przecież, nie na handel. Dla niemieckich celników to był przemyt. I kary się posypały, ja też zapłaciłem za papierosy wiezione dla teściowej.
W Szczecinie, następnego dnia po przyjeździe ze statku, zgłosiłem się do Eksploatacji Trampingu Europejskiego. Zastrzeżeń dotyczących mojej pracy na statku nie było żadnych. Mam też jesienno-zimowy urlop.
[56]– „Uniwersytet Wrocławski” (z Toros – Turcja) – 1996 r. DWT = 52 020 t. L = 219 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Na redzie portu TOROS w Turcji byliśmy w niedzielę, 22 września, rankiem. Piękna słoneczna pogoda, morze spokojne. O godz. 10.00 zacumowaliśmy do pirsu wyładunkowego. Nie ma tu żadnego miasta przy porcie, nawet nie wolno się po nim pałętać. Gdy powiadomiłem starszego mechanika, Janusza Sikorskiego, że wieczorem przyjeżdża ze Szczecina inspektor techniczny statku, w „nowej rzeczywistości” zwany „superintendentem”, już w południe włączył klimatyzację, choć temperatura zewnętrzna nie była wyższa niż w poprzednich dniach, gdy uważał, że klimatyzacji włączyć nie można, gdyż jest za niska temperatura. Co to znaczy chęć przypodobania się superintendentowi. Załoga może się męczyć… superintendent nie.
*
We wtorek wieczorem przyleciało samolotem 17 nowych członków załogi, przenocowali w hotelu w Iskenderunie i przed południem, w środę, byli na statku. Po przekazaniu obowiązków, z kolei 17 starych członków załogi, wraz ze mną, opuściło pod wieczór statek udając się do hotelu w Iskenderunie.
Był to jakiś hotel nowobudowany – ja szedłem do pokoju jakimiś nieotynkowanymi korytarzami, sam zamieszkałem w pokoju, a w sąsiednich pokojach nikogo nie było, część załogi wyszła połazić po ulicach.
*
Aby zdążyć na lot z Adana do Ankary rano, musieliśmy wstać o godzinie 03.00, zjeść śniadanie, o 04.00 ruszyliśmy mikrobusem, w którym byliśmy ściśnięci jak przysłowiowe śledzie w beczce, i o godzinie 07.00 byliśmy na lotnisku. 150 kilometrów jazdy tym mikrobusem. Te 3 godziny niektórzy wykorzystali na odespanie nocy….
*
Następnie niecałą godzinę lecieliśmy samolotem z Adana do Ankary.
Tu wszyscy musieliśmy siedzieć na dworcu lotniczym od godz. 08.00 do 17.00! A temperatura wynosiła ponad 30°C, klimatyzacji na lotnisku nie ma, poczekalnia zakopcona dymem z papierosów. Cóż zrobić. Do nikogo pretensji mieć nie mogliśmy, taki był rozkład lotów.
*
Następnie polecieliśmy samolotem z Ankary w Turcji do Frankfurtu w Niemczech.
*
Wreszcie następny lot samolotem z Frankfurtu do Berlina, gdzie byliśmy o północy. Tu czekał na nas autokar wynajęty przez PŻM, i o godz. 03.00 wreszcie byliśmy w Szczecinie przed Domem Marynarza. A więc równe 24 godziny lotów, czekania i jazdy autobusami. Ci którzy byli ze Szczecina, byli w domu. Ale niektórzy musieli jeszcze jechać pociągami do Gdyni i innych miast.
Takie jest marynarskie życie, którego nam zazdrościcie! A żony i dzieci powiedzą: o, tata wrócił, ciekawe czy nam coś ciekawego przywiózł i wreszcie weźmie się za remont mieszkania!
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski