73. Przygoda z dentystami w Gdańsku.
(58). “GENERAŁ MADALIŃSKI” – 1998 r. DWT = 37.844 t. L = 201 m.;
rok budowy 1975, Bułgaria.
Czw., 9.7.98 (3), Gdańsk.
Shipchandler dostarczył trochę zakupionej żywności. Zamówiłem niewiele, gdyż poprzedni kapitan zostawił żywności na 9.000 $, którą zakupił we Francji. Statek miał z Francji płynąć do Brazylii a przypłynął przez Narwik do Gdańska.
Wczoraj, 8.7.98 rano, podczas mycia zębów, wypadła mi plomba z zęba. Po południu pojechałem motorówką do Nowego Portu, do dentysty. W Przychodni dentystka już nie przyjmuje, a dwaj prywatni dentyści w tym dniu też nie przyjmują.
Straciłem czas (15.30-18.00) i wróciłem z niczym. Pech chciał, że wieczorem w czasie mycia zębów wypadł mi prawie cały ząb (ten, z którego rano wypadła tylko plomba). Wniosek… nie myć za często zębów! Bardzo mnie to zdenerwowało, gdyż jutro, 10/7, wypływamy w morze. Więc dziś, 9/7, zaraz po 12.00, ponownie pojechałem motorówką do Nowego Portu, do Przychodni.
Pędziłem szybko, dotarłem tam (ze 2 km marszobiegu) o 12.50. Pani dentystka z “pomocą” piła kawę i szykowała się do wyjścia, gdyż “dziś pracuje do godz. 13.00”. Tłumaczenie, że jutro wypływam w morze, nic nie znaczyło.
Pani dentystka zaproponowała, żebym jutro ok. 09.00 przyszedł do przychodni niedaleko Basenu Węglowego, to mi zęba wyrwie. Znów 2 km do motorówki i powrót do Basenu Węglowego na statek, godz. 14.15. Nie dawało mi spokoju to, że jutro wypływamy w morze, i jak będę na manewrach z wyrwanym zębem? Postanowiłem jeszcze dziś, 9/7, pojechać do Gdańska, poszukać dentysty.
Wyszedłem ze statku 16.30, wróciłem 19.00.
W Gdańsku też były kłopoty. Na ul. Długiej, na deptaku, widzę dumny szyld “Prywatne Gabinety Dentystyczne”. Wchodzę, jest godz. 17.15, czynne do 19.00. W rejestracji panienka marudzi, że już jest późno. Pani dentystka obejrzała ząb i stwierdziła, że ona nie podejmuje się go wyrwać bo “mogą z nim być kłopoty i ona nie zdąży do 19.00”. Ale “tu obok jest kolega dentysta, ja do niego zatelefonuję i on pana przyjmie”. O.K! Idę do tegoż dentysty, około 30 m dalej.
Gabinet dentysty był na 1. piętrze, okna wychodziły na deptak ul. Długiej. Przed oknem stał jakiś zespół dziewcząt i chłopców ubranych po kozacku i śpiewali piosenki, coś w rodzaju:
“po dikim stiepam zabajkala, gdie zołoto rojut w gorach, bradiaga swoj los proklinaja, idiot….itd”. Bardzo ładnie śpiewali i było mi raźniej siadać na fotel dentystyczny.
Zamiast myśleć o zębie, myślałem o stepie i Bajkale.
Dentysta zapytał czy się boję i czy otrzymywałem zastrzyki znieczulające. Odpowiedziałem, że dentysty się nie boję, a zastrzyków brałem już dziesiątki.
“To dobrze, bo ząb jest paskudny”, rzekł dentysta. I wbił igłę w dziąsło najpierw od strony podniebienia, potem od strony policzka.
A ja słuchałem pieśni zza okna…. Dentysta po prostu rozłupał resztki zęba na 3 kawałki i je usunął. Jeszcze zatkał mi nos i kazał dmuchnąć – co mnie zaskoczyło, ale dmuchnąłem. W porządku, rzekł On, bo czasami, gdy się wyrywa górną 6-tkę, to odłupie się kawałeczek kości i jest dziura do zatoki k/nosa. Coś takiego, nigdy o tym nie słyszałem ani nie czytałem! Na koniec założył 3 szwy na rozerwane dziąsło i o godz. 18.10 już wyszedłem na wolność.
Wracając na statek nuciłem przez zaciśnięte zęby, gdyż z zębodołu ciekła krew, taką oto wesołą piosenkę (na nutę: budujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom, Warszawo…).
Autorka tekstu: Małgorzata Relidzyńska:
“Borujemy stary ząb, jeszcze 1 stary ząb/ A już 4 tylko są prawdziwe/ Przez próchnicę aż do dna/ Wiertło świszczy, dziąsło drga/ Szkliwo pęka, całkiem już przegniłe./ Żeby wiercić mógł dentysta/ Blend-a-medy, szczotki won!/ Borujemy znów spróchniały, stary ząb./
Już do miazgi wiertło mknie/ korzeń martwy, wyrwie się,/ A w przetoce ropy jak w Kuwejcie./ Dziąsło cofa się, aż strach,/ To paradontozy znak / Sztuczna szczęka już za miesiąc będzie./ Brać dentystów chórem zagrzmi/ robiąc wycisk ze 100 gąb:/ >>już wyrwaliśmy ostatni ząb!<<“.
Koniec śpiewu. Ponieważ jest gorąco, cały wieczór przykładam lód do policzka, aby ustało krwawienie.
Sob., 11.7.98, (5), Gdańsk.
Wczoraj zakończono wyładunek i remonty, pobrano paliwo lekkie a ciężkie dziś w nocy, w godz. 01.00-06.30. Wypływamy w morze. Godz. 07.00 odprawa. Agent, celnicy, straż graniczna. 07.20 pilot na burcie i holowniki przy burcie; załoga “na miejsca” manewrowe. 07.45 odcumowano. Po wypłynięciu na redę schodzi pilot, dewiator określa dewiację kompasu magnetycznego i na jego życzenie zdaję go na motorówkę na redzie Gdyni.
Płyniemy do portu VENTSPILS (Łotwa) po ładunek nawozu potasowego luzem, z przeznaczeniem do Brazylii. Mają być 4 porty wyładunkowe: Itaqui, Aratu, Vitoria i Santos. Choć pływam już 37 lat, w 3 pierwszych w/w portach nigdy nie byłem. Z redy Gdańska ruszyliśmy o godz. 11.00 a już po północy, o godz. 04.30 byliśmy na redzie Ventspils (200 mil=370 km).
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski