76. Wieloletnie starania o bezpłatny urlop w PŻM. 1989 r.

 

76. Wieloletnie starania o bezpłatny urlop w PŻM. 1989 r.

 

Onego czasu byłem kapitanem od kwietnia 1971 r., a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Kapitanem zostałem w PŻM-ie na początku 1971 roku mając 32 lat.
Podanie o udzielenie mi urlopu bezpłatnego złożyłem chyba w 1977 r., już dokładnie nie pamiętam. Co rok zbierała się komisja złożona z przedstawicieli Kadr, Partii i Związku zawodowego marynarzy i rozpatrywała podania o urlopy, a listę wytypowanych zatwierdzał dyrektor d/s pracowniczych. I co roku nie było mnie na liście urlopowiczów. Już nawet ten, który w 1971 r. był ze mną na statku jako III-oficer, doszedł do stanowiska kapitana i otrzymał urlop… a ja nie.

Pisałem odwołania do dyrektora, do partii, do zw. zawodowych. Chodziłem do tych, którzy byli w komisji, np. SERAFIN. Wszyscy odpowiadali: rzeczywiście, to dziwne, opinię ma pan dobrą i urlop powinien pan otrzymać. TRZEBA BYŁO UMIEĆ „ZAŁATWIĆ PO LUDZKU”, a ja wierzyłem w uczciwość KOMISJI I DYREKCJI.

 

Władysław Chmielewski - w 1971r w wieku 32 lat zosytał kapitanem PŻM - jak dostawał bezpłatny urlop...

 

*

Wreszcie już zmęczony tym skur………. napisałem na wiosnę 1988 roku skargę na dyrektora naczelnego PŻM, Mieczysława Andruczyka, do Wydziału Kadr w Ministerstwie Żeglugi w Warszawie. I natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pomogło! Ani dyrektor naczelny Andruczyk (niech spoczywa w spokoju), Kapitan Wł. Chmelewski podczas postoju w porcie w Kairze w 1970rani wielki dyrektor/ochmistrz Wasilewski, ani Wielka Komisja nie mieli nic przeciwko mojemu urlopowi. Już w lecie byłem zatwierdzony na urlop bezpłatny, który wziąłem od listopada 1988 r. Ale czasy już się zmieniły i nawet nie wykorzystałem całego urlopu.

*

Wspomnę tu jeszcze o Morskiej Agencji w Gdyni, która załatwiała zatrudnienie na obce statki. Gdy tylko dowiedziałem się, że otrzymam urlop, złożyłem wszelkie potrzebne do wyrobienia paszportu dokumenty w Morskiej Agencji w Gdyni. No i czekałem. Po kilku miesiącach poszedłem do nich i pytam co z moim paszportem. Szukają… szukają i nie ma ani paszportu ani moich papierów.
Wreszcie znaleźli je dosłownie rzucone w kąt! Natychmiast poszedłem do dyrektora Morskiej Agencji, który przepraszał mnie i przyrzekł, że za kilka dni paszport będzie, i rzeczywiście był.

*

W listopadzie 1988 r. pojechałem odwiedzić rodzinę w Skierbieszowie, koło Zamościa. Był mróz, gdy otrzymałem wiadomość, że muszę się stawić na rozmowę w Morskiej Agencji w Gdyni. Wsiadłem w autobus, potem pociąg i pojechałem do Szczecina. Podróż trwa prawie 24 godziny i w Szczecinie byłem o godz. 07.30. W czasie tej jazdy tak się zaziębiłem, że w Szczecinie miałem gorączkę taką, że prawie nie widziałem na oczy. Ale jak się chciało dolarów, trzeba było jechać.
O godz. 16.00, tego samego dnia, wsiadłem w pociąg i pojechałem, pół żywy, do Gdyni, gdzie tuż przed północą byłem w Domu Marynarza. Rano udałem się na rozmowę do Morskiej Agencji. Potem znów do pociągu i powrót do Szczecina.

**

Od razu zostałem zatwierdzony przez angażującego Niemca na statek „Black Pearl” (=czarna perła). Po kilku dniach dowiedziałem się, że zamiast mnie ma jechać na ten statek ktoś inny, takie cholerne machlojki na każdym kroku!
Nie dałem się wykiwać i po awanturze w Morskiej Agencji, pojechałem. Opisuję to w następnej notatce.

 

 

Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski

 

 

 

 

 

 

 

Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.