Z POKŁADU s/t „MAŁY WÓZ”
Wyjście rybackiego trawlera na łowiska Morza Północnego to prawdziwa wyprawa. Nasz parowiec liczy sobie kilkadziesiąt lat a dzisiaj jest w trakcie przygotowania się na dalekie łowiska.
W czasie postoju statku w porcie, przeprowadzono remonty w maszynowni, pokładzie a i wyczyszczono kocioł statku.
Spoglądam na nasz statek z nabrzeża,, statek jest ciężko załadowany, tak, że pokład na śródokręciu, który znajduje się najbliżej linii wodnej, to tu widać jak woda za burty poprzez furty w nadburciu od czasu do czasu wlewa się na pokład.
Na statku panuje duży ruch, wszędzie pracują ludzie, którzy ładują na pokład statku beczki, sprzęt połowowy, prowiant, sól, lód, część zostaje załadowana do ładowni statku, sprzęt połowowy do magazynku bosmańskiego a i również ładuje się na pokład szalupowy.
Widzę jak ze statku schodzą pracownicy warsztatów, są to dobrzy fachowcy i zawsze są gotowi do pracy w czasie awarii na statku.
Zakończenie remontu na statku to dla nich wykonanie planu pracy. Podchodzę do nich i zaczynam rozmawiać.
To, co panowie mamy już koniec pracy?
Koniec pracy to już wczoraj był, panie drugi –mówi brygadzista,- a dzisiaj to widzi pan zabieramy swoje narzędzia i inne klamoty do warsztatu, ale jak mechanik zaprasza to chętnie wpadniemy omówić trochę błędy.
W porządku, zapraszam, ale wiecie panowie może trochę później niech się skończy ten młyn na pokładzie to będzie spokój i porozmawiamy przy piwku, odpowiadam.
Nasz parowiec ma gwieździstą nazwę, zresztą ta seria parowców nosi nazwy ciał niebieskich.
A wiec nazwa statku to s/t „MAŁY WÓZ”, chociaż są i tacy, którzy złośliwie nazywają nasz statek, MAŁA FURĄ, jestem oburzony słysząc jak ktoś obraża mój statek.
Statek został zbudowany gdzieś w Szkocji na początku XX w. A w czasie drugiej wojny służy w angielskiej marynarce wojennej jako,- okręt pomocniczy, przewoził amunicje, służył jako statek pułapka, przynęta dla niemieckich U- BOOT -ów
Pamiątką na statku że służył w HMS pozostały zawieszone na wantach tratwy ratunkowe, pomalowane na kolory żółto – czerwony.
Dziś ten wysłużony statek służy pod nasza piękną biało-czerwoną banderą, jest to dzielny statek, dlatego statku nie. jest groźny sztorm, trzyma się dzielnie na fali.
Stojąc na nabrzeżu rozmyślam o tym statku, nagle potężny hałas i widać słup pary, unoszącej się z przewodu przy kominie statku, zagłusza wszystko.
To tylko próba zaworów bezpieczeństwa kotła. Po każdym remoncie kotła zawsze jest sprawdzanie tych zaworów.
Czuje jak ktoś mnie klepie po ramieniu, odwracam się i widzę naszego kapitana, człowieka zawsze uśmiechniętego, kapitan Andrzej Dziewicki, wspaniały człowiek.
Witam kapitanie, ładnie wygląda ten nasz okręt? Wiesz kapitanie uwielbiam ten ruch na statku w dzień wyjścia statku w morze.
Patrzcie, patrzcie, jaki nasz mechanik jest romantykiem, -kapitan udaje zdziwionego. Stoisz na nabrzeżu i podziwiasz nasz okręt.
A pamiętasz Andrzej [imię kapitana] jak ten nasz dzielny statek potknął się o fale?
Pamiętam, pamiętam,- spokojnie mówi kapitan, to było szczęście ze statek nie pokazał światu swojego kilu, dużo nie brakowało
Bo to jest nasz dzielny statek a było to 27 marca, tłumacze kapitanowi.
To ty Marian masz dobra pamięć? I tak pamiętasz wszystkie wydarzenia?
Nie, ale 27 marca Dana ma urodziny i muszę pamiętać o takiej dacie odpowiadam.
Jakiej znowu Danki? Twojej Danusi, żona twoja?
No a jakiej Danki, przecież mam tylko jedną żonę,- odpowiadam.
Marian, może mi powiesz, kiedy ta twoja Danka znowu będzie miała urodziny? Bo jak w tym miesiącu to schodzę ze statku mówi kapitan.
Śmiejemy się mówimy ze jak to jest dobrze, że są tylko raz w roku urodziny.
Ale poważnie, mam takie odczucie ze już dmucha siódemka, -mówię.
To jest pewne a powiem tobie, że wiatr zwiększa się, patrzałem na barometr a ten leci na zbity pysk na dół.
Ale wyjście statku w morze jest już zaklepane, wyjdziemy za falochrony a później będziemy szukać spokojnego miejsca na rzucenie kotwicy odpowiada kapitan.
Andrzej, popatrz, jakie mamy już zanurzenie, woda na pokładzie stoi a jeszcze ładują jakieś klamoty pokładowe,- mówię do kapitana.
Co ty masz na myśli? Mówiąc klamoty pokładowe? To jest sprzęt połowowy, przecież to statek rybacki a nie jakaś pływająca kotłownia! A ten wagon węgła na pokładzie to czyj?
Kapitanie węgiel jest mój, ale nie pozwalam mówić, że mój statek to jakąś pływająca kotłownia! Odpowiadam.
No to, co schodzimy na statek, ach przepraszam na pokład jachtu harcerskiego, przecież jesteś harcerzem morskim przygaduje kapitan.
Okręt czy jacht, ważne ze jesteśmy na nim i idziemy na Północne odpowiadam.
Na pokładzie statku czujemy jak statek szarpie się na cumach, ktoś pomyślałby, że statek już chce wychodzić w morze, lecz to tylko szalejący wiatr powoduje, że w basenie jest fala.
A już jesteś Marian? to dobrze, wiesz dzisiaj wyjście, to i ja mam pracy dużo, wiesz podpisywanie protokołów no wiesz jak to jest na wyjściu, tłumaczy mi pierwszy mechanik pan Michałowski Bolesław, również wspaniały człowiek.
Panie pierwszy ja jestem od rana na statku, wie pan asystent na dole a ja tu na pokładzie sprawdzam to, co było zrobione,- tłumacze mechanikowi.
Marian u mnie jest moja żona, wiesz cenzura i będzie siedziała aż do wyjścia, to ja wpadnę do twojej kabiny mistrzem, no wiesz mały poczęstunek się należy,- tłumaczy mechanik.
Kabina otwarta panie pierwszy, ja wszystko sprawdzam na dole w maszynie i panu powiem, jaka jest sytuacja do wyjścia.
Rozmawiałem z kapitanem – tłumacze mechanikowi – on tez nie zachwycony pogodą a co do pana żony to pan pewnie się cieszy i nie nudzi się?
Idź do diabła Marian! Odpowiada mechanik.
Wszystko już hula w maszynowni pod batutą naszego asystenta, ja myślę, że ustawić wachty morskie i zgłosić na mostek, że maszyna gotowa do manewrowania,- odpowiadam.
Tu na dole w maszynowni już się odczuwa atmosferę wyjścia statku w morze, mechanizmy i maszyna główna są, jak to się mówi na chodzie.
Cześć Ryszard,- mówię do naszego asystenta, co tu na dole jest jeszcze do zrobienia?
Właściwie to nic,- odpowiada asystent, kocioł odebrany, zawory sprawdzone, zaopatrzenie na burcie.
Trymery sprzątają po warsztatach, no wiesz jak to na wyjściu,- odpowiada asystent.
Na pokładzie trymery [ pomocnik palacza] sprzątają węgiel i zamykają zasobnie węglowe. Robią porządek na pokładzie lewej burty, gdzie leży popiół, sadze stare przepalone ruszta po czyszczeniu kotła, sprzątają by ktoś przechodząc pokładem nie przewrócił się a o wypadek nie trudno.
Wychodzę z maszynowni na pokład i spotykam trymera o imieniu Leon.
Cześć Leon. Masz jeszcze dużo pracy?
Mechaniczku ty się lepiej nie pytaj,- odpowiada trymer. Właściwie to wszystko jest zrobione a Zbyszek, no wiesz ma dziewczynę to poszedł się pożegnać, ale ty o tym nie wiesz, ja za niego wszystko robię.
Leon to wy sami musicie uzgadniać prace, mówisz ze ja nic nie wiem ze Zbyszka nie ma na statku, ale wiesz lepiej będzie, gdy powiesz mechanikowi ze ja go zwolniłem.
Jeszcze jedna sprawa Leon a jak w tunelu wszystko jest zabezpieczone? Sam widzisz ze dmucha.
Mechaniczku, przecież ja nie pierwszy raz wychodzę w morze a o zabezpieczeniu to już zapomniałem. Odpowiada Leon.
Jestem zawiedziony, myślałem ze pogonie ciebie do roboty a ty mówisz ze już jest zrobiona, mam jedno poważne pytanie do ciebie, co jeszcze nie jest zrobione Leon?
Panie drugi,- zwraca się do mnie poważnie trymer, to może pan łaskawie pójść sobie do kabiny i robić porządek z papierami i troche położyć się do koji.
Dziękuje panie trymerze,- odpowiadam, chętnie skorzystam z pańskiej rady.
Tak panie mechaniku i proszę i nie przeszkadzać trymerowi we wykonywaniu jego obowiązków! Śmiejemy się z tej rozmowy.
Spoglądam na pokład, pracownicy lądowi już zeszli z pokładu statku, załoga pokładowa zabezpiecza wszystko, co jest na pokładzie.
Spoglądam na falochron portu i widzę jak fale przelewają się przez falochron. No nie dobrze, myślę, kapitan miał racje ze sztorm będzie.
Ktoś mnie informuje ze dzisiaj nie ma wyjścia, sztorm!
Po chwili załoga jest poinformowana, że dzisiaj wyjścia nie ma a wszystko przez rozszalały sztorm. Jeden dzień dłużej z rodziną.
Są już i tacy, którzy już schodzą ze statku i szybko idą do domu, do rodziny, do ukochanej dziewczyny.
Ale są i tacy, którzy na statku, zostaną w swojej koi, bo nie mają, dokąd pójść a i pogoda nie ciekawa, jak to się mówi na statku, że jest to rybacka pogoda.
A tu, ten który niema rodziny, pozostaje w swojej koi, wspomina, że i on, kiedyś kochał i był kochany, ale los rozdzielił ich, ona ukochana zeszła, albo odeszła do innego świata i tylko jej zdjęcie, które wisi tu nad koją przypomina ich szczęśliwe życie.
Pogoda sztormowa zatrzymała statek w porcie, załoga pamięta ten wiosenny sztorm, tam na Północnym, gdy potężna fala uderzyła w statek i tylko cud, że statek nie poszedł na dno.
Toteż armator nie chce kusić losu, woli by statek w takiej pogodzie i tak załadowany a właściwie przeładowany nie wychodził w morze.
Jutro statek wyjdzie w morze.
Dzisiaj dzień wyjścia statku w morze, czekamy na prognozę pogody i zegnaj Gdynia, zegnajcie kochani.
Wchodzę do szybu maszynowni i z góry spoglądam, widzę ze asystent i palacz siedzą na ławie i rozmawiają, krzyczę z góry maszynowni –dzień dobry!
A to ty woła z dołu asystent, poczekaj idę do góry. Po przywitaniu pytam asystenta.
No i co Ryszard wszystko już przygotowane do manewrów?
Tak wszystko już przygotowane, tylko zakręcić agregat, stuknąć telegrafem manewrowym i już możemy wychodzić w morze.
A co trymerzy, bo żadnego nie widzę na kursie?
Trymery, poszli sobie do magazynu lumpy wymienić no i do biblioteki po książki.
Nie wiesz Ryszard, o której wyjście?
To, co ty nie widziałeś tablicy, zdziwiony jest asystent.
Mówiąc szczerze to nawet nie pomyślałem o tablicy. Odpowiadam.
Marian idź śmiało do domu wyjście na dwudziestą, a ja już nie mam potrzeby wyjścia,- tłumaczy asystent.
Wiesz z rodzicami było pożegnanie a dziewczyna już pojechała do domu.
Idę do kabiny troche popracuje z papierkami odpowiadam, a jak trymerzy przyjdą to powiedz im ze już stęskniłem się za nimi.
W kabinie składam papiery, dokumenty, zeszyty i inne materiały, wszystko układam na małych półeczka, bo tak mogę nazywać te półki, zabezpieczam wszystko by na przechyłach nie leżały na podłodze małej kabiny, ktoś puka do drzwi, otwarte! Krzyczę.
Pan mechanik podobno bardzo się stęsknił za nami mówi trymer o imieniu Leon.
Ja was przez stały postój nie widziałem odpowiadam. Gdzie wy się dekujecie? Statek na wyjściu, no i pewnie jest jeszcze dużo roboty do zrobienia a was nie widzę.
Roboty to już niema, bo krasnoludki zrobili za nas, -odpowiada trymer Zbyszek
A teraz panowie poważnie, jak minął postój? Pytam
A różnie no wie pan jak człowiek wyjdzie na ląd to trochę poszaleje.
Ja już nigdzie nie wychodzę,- mówi Leon, mam wszystko zaliczone, mleko zostało zamienione w delikatesach [sklep spożywczy] lumpy wymienione a wie drugi, że prześcieradła mam takie bielutkie, że pewnie nie będę spał w koi a tak szczerze to nie wiem, dlaczego po postoju w porcie łeb mnie strasznie boli.
Śmiejemy się z opowiadania Leona.
Panowie trochę ciszej,- i pokazuje na ścianie, u pierwszego są jacyś goście, o nawet słychać damski głos?
Pierwszy mechanik nie wychodził ze statku a ten piękny kobiecy głos to żona pana pierwszego,- podpowiada Leon.
Panowie,- mówię, to jak statek wychodzi wieczorem to może ktoś będzie mógł pójść jeszcze do domu?
Ja zostaje na statku a wy możecie sobie pójść do domu, jest pełna wachta,- tłumaczy Leon.
Po chwili zostaje sam w kabinie i rozmyślam, że jeszcze kilka lat temu to ja również byłem trymerem, węglarzem, pomocnikiem palacza ach ileż to stanowisko ma nazw.
Pamiętam ten swój piękny statek o nazwie PLUTON ten pierwszy mój statek, co za piękna nazwa statku, wydaje mi się ze wszystko, co lubimy, kochamy to jest piękne.
Statek był zbudowany gdzieś w Szkocji kilkadziesiąt lat temu. W czasie wojny był okrętem Brytyjskiej Marynarki Wojennej. Był tak zwanym okrętem pomocniczym, był zazwyczaj transportowcem do przewozu sprzętu, wojennego. Pozostałości po okresie wojennym i jako wspomnienia ze był to okręt wojenny pozostały tylko tratwy ratownicze zawieszone na wantach masztów statku, które są pomalowane czerwono-żółto.
To był mój pierwszy statek, na którym uczyłem się chodzenia po pokładzie statku.
Tam na tamtym statku miałem bardzo poważną rozmowę z Bogiem morza z Neptunem. Nie była to zbyt miła rozmowa, która odbyła się w mesie w obecności całej załogi, ależ to była plama.
W czasie obiadu, Neptun przypomniał mi o moim obowiązku rozmowy z nim, na szczęście miałem czapkę na głowie i cały mój obiad został w czapce, ta ucieczka z mesy na pokład rufowy no i ta straszna rozmowa z Neptunem. Na same wspomnienia wydaje mi się, że na pysku robię się czerwony.
Taka konwersacja jest niezapomniana, to jest ciężkie przeżycie a i długo się ją pamięta.
W czasie rozmowy z Neptunem człowiek myśli o jednym uciec i nigdy niech noga nie stanie na pokładzie rybackiego statku.
Wydawało mi się ze ja już mam za sobą przecież pływałem na harcerskich jachtach, nawet spoglądałem na tych, którzy się męczą chorobą morską.
Czekaj, czekaj jak to było? Rozmyślam.
Ten pierwszy dzień na pokładzie s/t „PLUTON”. Ach pamiętam, gdy schodziłem po trapie na pokład statku dyskretnie twarzą zwróciłem się ku rufie statku gdzie powiewa nasza bandera, lekki skłon głową i słowo CZUWAJ.
Mówię schodziłem po trapie na pokład, tak, bo statek był bardzo zanurzony.
Idę w stronę rufy gdzie znajduje się pomieszczenie załogi maszynowej, pomieszczenie jest to również mesa załogi statku.
Wita mnie zawsze uśmiechnięty drugi mechanik pan Karol Kapuscinski i mówi do mnie.
A jesteś już? No to do roboty, wiesz statek na wyjściu, na dół do maszyny a tam jest asystent on tobie wszystko wyjaśni, szybko, szybko do roboty. Ponagla mnie drugi mechanik.
Już panie drugi tylko się przebiorę w kombinezon i już schodzę do maszynowni, odpowiadam, szybko się przebieram jak to we wojsku było i już schodzę na dół do maszynowni.
Gdy jestem już w połowie na zejściówce do maszynowni zatrzymuje się na chwile, małe zastanowienie, ale tu gorąco, ten dziwny zapach oleju, pary, wody, smaru.
Moje zastanowienie i stanie na zejściówce przerywa asystent maszynowy [pan Stanisław Kwasecki].
A jesteś łaskawco? Co tak stoisz jak na weselu? Czy ty wiesz, że dzisiaj jest wyjście?
Charakterystyczny zapach, temperatura maszynowni parowca wydaje mi się ze jestem gdzieś w piekle i już po sekundzie stoję przed asystentem.
Panie asystencie, co mam robić?
Tam w tunelu wału śrubowego ma być wszystko zabezpieczone, odpowiada asystent, ty wiesz ze dmucha na morzu?
Szybko wchodzę do tunelu wału śrubowego, przywiązuje linami wiadra jakieś małe beczki, skrzynie a nawet kosze wiklinowe mocuje to wszystko.
Wiem przecież jak na jachtach pływałem to nawet gretingi z podłogi wypadały na przechyłach. No jest tak zamocowane ze nawet w huraganie jak statek będzie płyną to tu nic nie będzie się przewracało.
Spoglądam na maszynę główną, która wolno obraca się parę obrotów do przodu to znowu parę obrotów wstecz, moje podziwianie obracającej maszyny przerywa głos palacza.
Ty nowy! Ty trymer węgla nie ma w kotłowni! A on patrzy na maszynę, dawaj węgla!
Szybko wychodzę z tunelu i idę do kotłowni, w której panuje półmrok, zastanawiam się skąd mam dać palaczowi ten węgiel.
Ty nowy, na co czekasz dawaj ten węgiel!
Panie palacz, ale skąd brać ten węgiel? Bunkry są zamknięte.
Ale szper – bunkier [ trzecia ładownia]otwarty, dawaj człowieku węgiel.
Wchodzę do tunelu, który łączy kotłownie z trzecią ładownią, tunel ma wysokość około metra i kilka metrów długości, idę w stronę ładowni, w która jest załadowana węglem i tu panuje półmrok jakaś pod sufitem świeci się żarówka.
Wzrok powoli przyzwyczaja się do półmroku. Widzę duży wiklinowy kosz, potężną łopatę i uciekające szczury.
Zaczynam ładować do kosza węgiel, pełen kosz węgla ciągnę w stronę kotłowni, nie wychodzę z tunelu, lecz wysypuje węgiel na podłogę, na płyty kotłowni, po wysypaniu trzeciego kosza z węglem wychodzę do kotłowni.
Rozglądam się po kotłowni, gdzie u diabła jest ten węgiel, spoglądam na palacza, który stoi oparty o łopatę i patrzy na mnie i po chwili do mnie mówi.
Ty, trymer dawaj węgiel, patrz para leci na dół, nie ma węgla nie ma pary! A jak pary nie będzie w kotle to człowieku jest kryminał a patrz pół kotłowni popiołu, palacz nie ma gdzie chodzić, bierz się człowieku do roboty, co to za ludzi dają na statek.
Daje nura w tunel i zaczyna się praca, węgiel do kosza, ciągnę kosz i wysypuje węgiel na kotłownie, nie liczę ile już koszy węgla wysypałem do kotłowni.
Jedno wiem ze tunel jest tak niski a w suficie tunelu są łby nitów, o które uderzam głową a na przemian to kręgosłupem.
Jestem cały spocony, mokry wiem ze za chwile padnę na pysk i już wiem ze ja nie dam rady pracować. To drugie moje ja podpowiada mi ”uciekaj masz jeszcze szanse statek stoi przy nabrzeżu, Uciekaj! „
Moje rozmyślania przerywa mi głos palacza.
Trymer wyłaź z tunelu!
Ty nowy! Ty trymer ty nie siadaj tylko idź do góry na kul – kastę [ nadbudówka nad kotłownią] będziemy wyciągali popiół z kotłowni widzisz ile tego jest! Patrz ja nie mogę chodzić po kotłowni a ty siadasz sobie na węglu i udaje ze jest zmęczony, jazda do góry!
Wiec wychodzę z kotłowni tunelem, który prowadzi do maszynowni a tu krzyk asystenta.
Ty trymer? A gdzie to się kolega dekuje? Dlaczego ty nie pracujesz? Przecież na pokładzie węgiel leży trzeba go sprzątnąć i włazy bunkrów zamknąć, co się patrzysz? Jazda do roboty! Co to za ludzi dają na statek, kończy swoja mowę asystent?
Szybko wychodzę z maszynowni i już jedną nogą stoję na pokładzie a tu kucharz stoi i mówi.
Ty nowy, jesteś tu nowym trymerem?
Tak panie kucharzu, odpowiadam.
To, dlaczego węgla nie ma w kuchni! Wydziera się kucharz, jak ja mam gotować żarcie dla załogi, a co ty sobie myślisz, że taki jeden z drugim głodny pójdzie na pokład do rzucania cum?
Ale panie kucharzu, tłumacze kucharzowi, panie kucharzu przecież węgiel jest w tej skrzyni.
Co? Tu ma być ful zawsze pełna skrzynia, ful pod sufit a nie tak, że ja sole zupę i chce zagotować a tu węgla niema i co? Zupa leci za burtę, załoga się buntuje, stary przez radio krzyczy ze bunt na statku i woła przez radio U B. Albo i N K W D, i co? I już kucharza na statku nie ma i za co? Bo węgla nie było w kuchni! Kucharz rozgląda się wokoło, przeżegnał się i szeptem mówi do mnie, zrozumiałeś?
Tak, tak panie kucharzu, odpowiadam. Będę zawsze pamiętał o węglu do kuchni.
I zapamiętaj sobie jeszcze jedno! Groźnie wykrzykuje kucharz, ze kuchnia na statku to nie knajpa! A do mnie się mówi, panie szefie a nie panie kucharzu, rozumiesz – panie szefie, powtarza kucharz, jasne!
Tak panie kucharzu, przepraszam panie szefie, odpowiadam.
Pewnie we wojsku to ty nie byłeś?
Co ja nie byłem we wojsku? Zaczyna mnie ponosić. Pan wie gdzie ja byłem we wojsku? W Szczecinie! Pan wie, co to za jednostka wojskowa?
Cicho przerywa mi kucharz, przecież tu na statku obowiązuje tajemnica wojskowa. Tłumaczy kucharz.
Wychodzę na pokład, rozglądam się, oddycham świeżym powietrzem, o tu to jest przyjemnie być na statku, takie świeże powietrze i rozmyślam ze moje stanowisko, trymera, to poważne stanowisko, ale już słyszę ze ktoś mnie woła.
Ty nowy, ktoś do mnie mówi, jesteś tu nowym trymerem?
Tak, jestem tu nowym trymerem, odpowiadam.
Bo widzisz ja tez jestem tu też trymerem i mów do mnie Grzegorz.
A ja mam na imię Marian, podajemy sobie ręce.
No jeden człowiek, który nie mówi o węglu myślę sobie.
A ty nowy, no ty Marian, na jakim byłeś ostatnio?
Co, na jakim ostatnio, nie rozumiem pytania?
No, na jakim byłeś statku za nim tu zamustrowałeś?
Ja, ja dopiero pierwszy raz idę w morze na statku, odpowiadam.
A, to tak jak twój poprzednik zrobił jeden rejs i uciekł, nawet lumpy swoje zostawił. Chciał uciekać na statek-baza, tłumaczy mi Grzegorz, ale bał się wejść po sztormtrapie, bo rzucało statkiem a i fala była jak trza, cumy to zrywało jak kłaki jakieś.
Nie wiem, co mam odpowiedzieć Grzegorzowi, może i tak będzie ze mną, bo tak naprawdę to ja już teraz sobie nie radzę z robotą a co tam będzie na morzu, rozmyślam.
No, ale póki, co, mówi Grzegorz, to idziemy do roboty, wiesz trzeba sprzątnąć węgiel na pokładzie, włazy pozamykać, chodź do roboty.
Upychamy węgiel, który leży na pokazie do zasobni albo do bunkrów i zamykamy włazy – pokrywy żeliwne, które uprzednio smarujemy smarem pokrywy, który ma uszczelniać te, żeliwne pokrywy bunkrów, które znajdują się na pokładzie statku.
Grzegorz tłumaczy mi, co mam robić tu na statku.
A jak chcesz troche odpocząć, to wiesz tam pod szalupami, tam na szpar-deku, tam ciebie nie będą szukać.
Grzegorz a ten węgiel, który leży na pokładzie koło windy trałowej, co z nim będziemy robić?
A ten koło windy – powoli mówi Grzegorz, to go sprzątniemy jak będziemy w Sundach, jak się trochę węgla wypali ze szper – bunkra to go wsypiemy i pokład będzie czysty.
No to chodź Marian pokaże tobie jak się wyciąga z kotłowni popiół, szlakę i inne gówna i Grzegorz zaczyna mi tłumaczyć.
Patrz to jest kibel [duże cylindryczne wiadro o pojemności pięćdziesięciu litrów] a tylko uważaj, nie tak jak to twój poprzednik zrobił i utopił dwa kible, tłumaczy Grzegorz.
Jesteśmy na nadbudówce kotłowni tuż koło komina statku, obok którego stoją dwa potężne nawiewniki [ rury, którymi powietrze dostaje się do kotłowni].
Grzegorz zawiesza kibel na stalówce, która znajduje się wewnątrz nawiewnika na dużej szpuli, na zewnątrz nawiewnika znajduje się odpowiednia korba, którą się obraca szpule.
Grzegorz wsadza głowę do nawiewnika i krzyczy do palacza w kotłowni.
Hej na dole! Palacz wyciągamy popiół!
Dawaj, dawaj – krzyczy z dołu z kotłowni palacz, bo ja już nie mam gdzie chodzić, mówiłem temu nowemu trymerowi, ale on to taki sam jak i poprzedni trymer, kosz węgla mi dał ze szper – bunkra a ja po szlakowaniu nie miałem, co wsypać do paleniska.
Dobra, dobra ładuj kibel, bo czasu niema odpowiada Grzegorz. A ty Marian stój na pokładzie i będziesz odbierał kibel i wysypuj go pod nadburcie, tam na waterwejs, wiesz pokład musi być czysty. A za falochronem wszystko pójdzie za burtę.
Naszą rozmowę ktoś nam przerywa.
No wy smoluchy! Ja chce żeby po wyjściu statku za falochron, dek był czysty jak sumienie moje a ty jesteś nowym? Znowu będą kłopoty i ucieczka ze statku i ty nowy uważaj żeby mi nie było pyłu węgla na sterociągach a nie daj Boże pod kwadrantem, szkoda rozmowy z tobą, czy ty wiesz, co to sterociągi, kwadrant steru?
Wiem! Krzyczę głośno, wiem, co to sterociagi i kwadrant, ster, śruba, kompas i jego kolumna, pływałem na jachtach w harcerstwie! I byłem na starym naszym szkunerze harcerskim na ZAWISZA CZARNY! i. Ale ten ktoś mi przerywa.
Zobaczymy za Helem czy będziesz pamiętał o tym i czy będziesz wiedział jak się nazywasz? I typ odchodzi od nas i idzie w kierunku rufy.
Grzegorz, kto to był ten typ?
A to był dzięcioł, odpowiada Grzegorz.
Dzięcioł? Jaki dzięcioł a nie kaczka?
No to był bosman, ale on też jest dzięciołem, odpowiada Grzegorz.
Grzegorz a dlaczego na niego mówisz dzięcioł?
Marian a dlaczego on na nas mówi smoluchy? Odpowiada Grzegorz. A dlaczego my maszyna mówimy na nich dzięcioły to na łowisku usłyszysz jak zabijają beczki z rybą to tak jak byś był w lesie i słyszał dzięcioły jak tłuką dziobem w drzewo.
Aha, myślę ze oni nas przeżywają smoluchy a my ich dzięcioły, nowość dla mnie.
A teraz pokaże tobie jak nosić węgiel do kuchni, tłumaczy mi Grzegorz. Pamiętaj, zawsze po wachcie należy nosić kibel węgla do kuchni. Marian jeszcze jeden kibel węgla wsyp do skrzyni w kuchni i to starczy garkotłukowi do jutra,
Marian, robota zrobiona ty tylko węgiel do kuchni a ja idę już do koi a ty wiesz, co masz robić.
I Grzegorz idzie na odpoczynek, trochę mu zazdroszczę ze ja nie mogę pójść do koi i odpocząć. Wsypuje kibel węgla do skrzyni w kuchni i mówię kucharzowi.
Panie szefie węgla ful.
O to mi się podoba i ma być tak zawsze jasne! W nagrodę masz kawał kiełbasy i ogórka, a chleb to wiesz na dole w mesie, tłumaczy mi kucharz.
Wychodzę na pokład by spokojnie zjeść to, co otrzymałem od kucharza.
Nawet jest przyjemnie tak sobie stać na pokładzie statku i wcinać boskie dary, które dał mi kucharz.
Jest już późny wieczór, wiatr dmucha we wanty bezan – masztu i wygrywa na wantach swoją melodie, nawet moje zmęczenie gdzieś odeszło, ważne ze już jestem na swoim statku, rozmyślam, trymer to poważne stanowisko, wszyscy go potrzebują, palacze, mechanik, kucharz a nawet ten?
Zastanawiam się jak go Grzegorz przezywał, jaki to był ptak? Sowa nie, kura nie, jak się nazywał ten ptak? A już wiem, dzięcioł.
Trymer ktoś mnie woła, odwracam się a to pierwszy mechanik, podchodzę do niego.
Słucham panie pierwszy, pan mnie woła.
Macie wszystko zrobione? No wiesz węgiel, porządki, wszystko jest zabezpieczone, bo wiesz za falochronem nie będzie czasu.
Tak proszę pana, o przepraszam, wszystko jest zrobione panie pierwszy, odpowiadam.
W maszynie czysto? W maszynie to ma być tak czysto jak w mieszkaniu a zwłaszcza płyty podłogi, olej rozlany to już jest nieszczęście. Mówi pierwszy mechanik.
O to ja już schodzę do maszynowni i zrobię tak jak pan pierwszy mówi, odpowiadam i już odchodzę od mechanika, ale ten mnie woła.
Poczekaj, powoli, dzisiaj statek nie wychodzi w morze, widzisz dmucha jak by się powiesił sam diabeł a statek zanurzony i jutro wychodzimy.
Dopiero jutro wychodzimy w morze?
Jestem trochę zawiedziony. Myślałem ze już dzisiaj statek wypłynie w morze. Sztorm? Przecież statek jest po to by pływał i w sztormie.
Schodzę do maszynowni, jest cisza wszystkie mechanizmy są zatrzymane, palacz siedzi sobie na ławie i pali papierosa.
No i jak się czujemy panie trymer?
Aha, węgla nie ma w kotłowni panie palacz?
Ale palacz mi przerywa i mówi.
Siadaj tu trymer a węgla to starczy do rana, spokojnie mówi palacz. To, co to twój pierwszy rejs?
Tak panie palacz – odpowiadam, ale wie pan trochę się pływało na jachtach, to wie pan.
Mówisz ze pływałeś na jachtach? Ale pływanie tu, na statku rybackim, to nie jest to samo. Tu oprócz pływania trzeba i ciężko zapieprzać a i do ryby po wachcie pomagać rybakom a to i po wachcie trzeba być na szkoleniu ideologicznym, gdy pan KO [ oficer kulturalno-oświatowy] zarządzi szkolenie.
A kim jest ten pan KO?
To jest zastępca pana kapitana do spraw politycznych, tłumaczy palacz.
A to ja już wiem, to taki politruk jak we wojsku, którzy nas uświadamiali.
Ale radzę tobie trymer inaczej traktować tu na statku pana KO.
A dlaczego panie palacz?
Bo na statku jest taka dyscyplina i na ten temat się nie rozmawia.
Dziękuje panie palacz za rade, ja nie wiedziałem o tym.
A na kolacji byłeś? Nie byłeś to idź, zjedz i po kolacji widzę ciebie tu na dole w maszynowni.
W mesie przy stole siedzi załoga, mówię dobry wieczór.
A jesteś Marian, mówi do mnie pierwszy mechanik a załodze przedstawia mnie.
To jest mój nowy trymer. A tu i mechanik wskazuje mi osobę, która również siedzi przy stole.
Pamiętaj to jest pan zastępca pana kapitana i masz wszystko, robić co pan polityczny każe!
Szybko staram się zapamiętać twarz zastępcy kapitana, który podchodzi do mnie i mówi.
Witam nowego trymera na swoim statku i podaje mi rękę.
Przepraszam panie oficerze polityczny – tłumacze ja mam brudne ręce no wie pan z kotłowni.
O to dobrze, że idziecie z kotłowni, poczekajcie chwile mam coś dla was, mówi polityczny i wchodzi do swojej kabiny i po chwili już wychodzi i podaje mi piękną, nową, ładnie oprawioną książkę.
Panie polityczny ja nie mogę przyjąć tej książki, pan spojrzy na moje ręce, tłumacze.
Bierzcie śmiało i przewracajcie kartki w tej książce.
Ja nie mogę, bo wybrudzę, tłumacze.
Śmiało przewracać kartki i kładzie mi dużą książkę na ręce, śmiało, śmiało. Róbcie tak jak wam tłumaczyłem, przerzucajcie strona po stronie, mówi z uśmiechem polityczny.
Spoglądam na mechanika, który daje mi znak głową ze ma robić to, co mówi polityczny. Dyskretnie spoglądam na tytuł książki, WYBRANE DZIEŁA kogoś tam. Pewnie chcą mnie sprawdzić czy jestem politycznie pewny
Siedzący kucharz jakoś dziwnie się uśmiecha i też mi kiwa głową ze mam brudzić książkę.
Wszyscy akceptują polecenie politycznego wiec zaczynam studiować brudnymi rękami to wspaniałe wybrane dzieło. Przecież było gorzej, gdy paliłem piękne książki.
Po chwili kucharz spogląda na mnie jak czytam to dzieło i spokojnie mówi.
No każdy czyta jak umie, ja jak mi pan polityczny każą czytać o takie jakieś tam, co to trymer teraz czyta, to wiecie tak mi się pocą oczy a i z nosa to tak ci mi cieknie, nie wiem, dlaczego.
A widzicie, wtrąca się do rozmowy polityczny, bo jak ludzie czytają takie wielkie książki to się wczuwają a i nie jeden to płacze ze wzruszenia, tak, tak.
Po tej czułej uwadze oficera politycznego jakoś mesa opustoszała a ja skończyłem fizyczne czytanie swojej pierwszej lektury na statku.
Proszę panie zastępco pana kapitana jak umiałem tak zrobiłem i podaje dzieło politycznemu.
Pan polityczny sprawdza moje czytanie a po chwili zwraca się do mnie i mówi.
Bardzo jestem z was zadowolony, ale w morzu będziecie mieli więcej takich książek.
Tak wyglądał mój pierwszy dzień na moim statku.
Dzisiaj już nie ma politycznych na statkach to i trymerzy mają o jedna robotę mniej.
Trochę się jakoś zasiedziałem przy tych moich wspomnieniach na starym rybackim parowcu, o nazwie s/t „PLUTON”. Bywa ze widuje ten statek gdzieś na łowisku, w porcie, wspomnienia.
Chociaż i tu na naszym rybackim parowcu jest wspaniała atmosfera wśród załogi. Ale co to za hałasy w mesie, zastanawiam się, przystaje przy drzwiach, małe zastanowienie i wchodzę do mesy.
Słyszę jakieś nazwiska Zyzio, Dyzio, nie żyje, zmarł.
Panowie, co się dzieje? Taki hałas?
Co się dzieje? Ktoś mnie powtarza, to pan nie wie?
A co ja mam wiedzieć? Odpowiadam.
Zyzio nie żyje! Ktoś głośno krzyczy.
Nie Zyzio a Dyzio, inny go poprawia.
Ludzie ja z nim pływałem na ŁAWICY i on miał na imię Zygfryd a to nie jest ani Dyzio ani, Zyzio., Ktoś tłumaczy.
Panowie a co ten Dyzio wpadł do kanału? Jestem ciekawy.
Ktoś już mi tłumaczy.
Nie, nie wpadł do kanału, ale umarł, wie pan w tym spalonym magazynie.
Tak krzyczycie ze nic z tego nie rozumiem. Odpowiadam.
Panie drugi, stara się mi wytłumaczyć trymer o imieniu Leon.
Pan go znał on zawsze, gdy statek przychodził z morza do portu to przychodził i chciał wachtę za kogoś potrzymać a i do kucharza zaszedł to i kucharz cos mu dał do zjedzenia.
To ten, co chodził z wojskową torbą?
To nie była torba to był wie pan chlebak wojskowy armii Andersa, inny mi tłumaczy.
Bo wie, że Zyzio w czasie wojny pływał w konwojach tych, które szły do Murmańska, pływał na angielskich i na polskich statkach w Anglii.
Nawet zaraz po wojnie to przypłynął na jednym z pierwszych statków polskich.
Opowiadał, na jakim statku s/s KRAKÓW a może to na s/s KATOWICE albo WISŁA.
A jedyną, pamiątka po tych czasach, kiedy pływał w konwojach to była ta jego torba.
Byłem z nim na s/t „ŁAWICA”, to był dobry rybak a jak szliśmy Kanałem Kilońskim to on tylko stał za sterem, on wiedział, kiedy za syrenę pociągnąć a Pilot kanałowy to tylko z nim rozmawiał, był dobrym sternikiem.
A w Szkocji to port Aberdeen to znał tak jak ja Gdynię, dobrze znał angielski.
Ja tez z nim pływałem, zapomniałem, na jakim statku, to wiecie jak weszliśmy do Aberdeen i jak się szło do miasta z portu wiecie tą ulicą pod górę, to tam po lewej stronie był sklep, no wiecie taki, w którym były pamiątki wojskowe to Dyzio zawsze przystawał przed wystawą i oglądał a i wszedł sobie do tego sklepu.
Na pewno nie wszedłby sprzedaż karton papierosów amerykańskich, tylko sobie popatrzeć a może przypomnieć sobie dawne czasy, inny tłumaczy.
No i ktoś komuś to powiedział i już ktoś się nim zainteresował i pomógł mu zmustrować i to na zawsze, By czasem znowu nie wysługiwał się znowu amerykańskiemu imperializmowi.
Co to są za ludzie na tym świecie, przecież ten człowiek wrócił do ojczyzny i chciał tu żyć i jej służyć, pracował to po co miałby uciekać do jakiegoś imperializmu?
Szkoda człowieka, bo jak pływał to miał swój kąt na statku a i trochę grosza.
On jeszcze tam leży? Pytam.
Nie, już była taka karetka, wie drugi, taka wojskowa z wojny i zabrała go, podobno już dłużej tam leżał.
No i żeby nie ten, który jeździ na wózku elektrycznym, który chciał schować wiaderka z rolmopsami, pewnie leżałby jeszcze.
Wózkarz tak się wystraszył, że zostawił te wiaderka, uciekał i tylko krzyczał ze leży trup!
Była już milicja a i straż portowa i szukają tego wózkarza,
Znajdą go to się nie wymiga z tych wiaderek z rolmopsami.
I co się robi z takim, który tak umarł, nie ma nikogo i co?
Pewnie do krematorium, cicho mówię, przecież on nie ma nikogo by go ktoś pogrzebał.
Był dobrym rybakiem, umiał i znał prace rybaka a i tak nie było dla niego statku.
A wszystko, dlatego że w czasie wojny pływał u Angolów i nie ważne, na jakim on statku pływał czy to był handlowy czy rybacki, była wojna i wszystko podlegało prawu wojny, staram się tłumaczyć.
A jednak ktoś się znalazł i zabrał mu to, co miał na tym świecie, zabrał mu morze i jego statek, tam na morzu na trawlerze rybackim czuł się człowiekiem, wiedział, że jest komuś potrzebny do pracy, miał prace na pokładzie a i swoją koje kubryku.
Pewnie nie miał tu nikogo, ktoś cicho mówi.
Gdyby miał rodzinę to nie spałby w tym spalonym magazynie, w piwnicy, inny mu odpowiada.
A wiecie jak Zygfryd ze mną pływał to mi opowiadał, ze jedyna pamiątka po tamtych latach, gdy pływał w konwojach, to ten wojskowy chlebak. Nigdy się z nim nie rozstawał, nawet, gdy uciekał z tonącego statku, to mówił ze zabierał kapok, kamizelki ratunkową i ten chlebak.
Ktoś inny znowu zaczyna rozmowę.
Wiecie jak on pływał to miał trochę tych lumpów, co to mu firma daje a i swoich trochę a gdy mu zabrali pływanie to chodził w tej starej kufajce i gumiakach, no i ten chlebak, w którym trzymał cały swój majątek i takiego znaleźli.
Gdy tam leżał umarły. Znowu chwila ciszy.
Wszyscy znaliśmy go a nikt z nas nie wiedział ze ten człowiek jest taki samotny i nieszczęśliwy, nikt z nas nie pomyślałby mu pomóc.
I już inny głośno mówi.
Pomóc to my mu pomogliśmy, my wszyscy jak tu siedzimy a i firma też dołożyła swojej ręki, pomogliśmy mu zejść z tego świata a teraz ubolewamy nad nim, jakim to był dobrym człowiekiem, nastała cisza, po chwili ktoś się odzywa.
Leon, ty tak mówisz? To powiedz, co my moglibyśmy zrobić gdyby ciebie wyrzucili z pływania?
Tak, takie to są czasy, że lepiej trzymać dziób zamknięty.
Ale jak by ciebie zobaczył taki jakiś w kapeluszu, ze chodzisz i o czymś myślisz, ze masz zawsze dziób zamknięty, to idę o zakład ze znalazłby się taki jakiś, który by się tobą zainteresował, że to niby ty tak myślisz, ale, o czym ty tak myślisz. Ktoś cicho mówi.
W mesie nastała cisza, by nie powiedzieć grobowa cisza, jedni patrzą w blat stołu, inni w podłogę, inni mają dłońmi zakryte oczy.
Ta cisza w mesie, mam takie odczucie, ze ta cisza tu w mesie starego rybackiego parowca o nazwie s/t „ MAŁY WÓZ”
My załoga, ta mała społeczność tego małego parowca, pragnie uczcić tą tu panującą ciszą, uczcić odejście zapomnianego człowieka, Człowieka Morza.
A zapomnieliśmy o nim, my, którzy pracujemy na statku rybackim i mówimy o sobie ze jesteśmy Ludźmi Morza.
Powoli wstaje od stołu w mesie i cicho by nie przerywać tej ciszy, tego oddanego hołdu zmarłemu, wychodzę z mesy, cicho zamykając za sobą drzwi mesy.
Po chwili podchodzi do mnie trymer o imieniu Leon [Figel Leon] i pyta mnie.
To, co mechanik idzie do domu?
Tak Leon idę do domu jeszcze na parę godzin posiedzieć z rodziną, widzisz, jaka pogoda, to tylko siedzieć w domu.
Pan to ma dobrze, ma gdzie pójść ma pan żonę, córkę, dom. A ja? Mój dom to ten statek ten stary parowiec rybacki, MAŁY WÓZ.
Co ty Leon mówisz? To ty nie masz na lądzie swojego kąta?
Już od dwóch lat panie mechaniku nie mam własnego kąta na lądzie. Ale tu na statku jest mi dobrze, w czasie postoju mam całą kabinę i własna koje z czystym prześcieradłem, pan wie, jaka to rozkosz spać w czystej pościeli po kilku tygodniach pobytu na łowisku?
Nigdy mi o tym nie mówiłeś? Że jesteś sam i ze statek to twój dom. A masz kogoś?
Nie, wszystko zostawiłem a na dodatek to jeszcze mnie wyrzucono z Aparatu Partyjnego, ale miałem szczęście i dostałem się na pływanie i jestem tu szczęśliwy i czuje się jak u Pana Boga za piecem.
A jak długo tu jesteś na Małym Wozie?
O, i małe zastanowienie trymera i odpowiada mi. Wie drugi ja już tu siedzę dwa lata.
To ty Leon już jesteś dwa lata trymerem i nie starasz się zostać palaczem?
Mechaniku, ja jestem urodzonym trymerem, odpowiada śmiejąc się, mechaniku ja zawsze pozostanę trymerem, wiesz mechaniku przesiedziałem dwa lata na MAŁEJ FURZE [ złośliwe przezwisko nazwy statku]. O jedno to proszę Boga by mnie nie zdjęto z tego statku, to już trymer Figel będzie żył!
Kto ciebie może ruszyć, sam mówisz ze byłeś w aparacie partyjnym, kto ciebie ruszy?
Mylisz się mechaniku, być w aparacie partyjnym to gorsze niż służenie w Armii Andersa, dosyć tego gadania idź mechaniku do rodziny a jak będziemy tam, na morzu kiedyś sztormować to sobie pogadamy o tych życiowych sprawach.
W drodze do domu rozmyślam o dzisiejszym dniu, o wydarzeniu o śmierci tego człowieka który pewnie kochał morze, gdy go wyrzucono z handlowej floty przyszedł do nas na rybackie statki, nie bał się pracy, sztormu ale jest to pewne bał się ludzi.
Morze – było mu rodziną, domem, całym jego życiem, my ludzie, zabraliśmy mu wszystko a przecież tak nie wiele miał tego duchowego majątku, miał tylko morze. Stary rybacki parowiec a w jego kubryku skromną małą, koje, własną koje i ten wojskowy chlebak, może i kiedyś miał rodzinę, która o nim zapomniała.
Ci starzy ludzie, ci rybacy, ludzie morza, są to inni ludzie, im starcza to ze kochają swoje morze, są inni od tych, którzy żyją na lądzie.
Sam pamiętam ileż to miałem kłopotu by spełniły się moje marzenia i pójść na morze, by uzyskać tą książeczkę żeglarską, tą furtkę która otwierała moje wyjście z lądu na morze.
Posądzano mnie ze ja tam w Belgii [moje miejsce urodzenia] mając osiem lata zostawiłem narzeczoną i inną rodzinę, która może wysługuje się, amerykanskiemu imperializmowi.
A jakieś to pisałem podania do władz by pozwolono mi pracować tylko na morzu. Może i jest to śmieszne.
Zygfryd, Dionizy czy jakie miał on imię, ten nieznany nam uczestnik wojny na morzu, może posiadał i odznaczenia, może był bohaterem a gdy statek tonął zabierał ten chlebak, w którym może chował to, co kiedyś było dla niego honorem a dzisiaj boi się pokazać to załodze, strach przed wspomnieniami?
Przecież to my, wyrzucamy z naszej społeczności jakiegoś nieznanego bohatera, który gdzieś w czasie wojny pływał w konwojach, które szły dalekim północnym szlakiem hen gdzieś do dalekiego Murmańska, który na pokładzie jakiegoś statku pływał, pracował, walczył i ginął.
Dopiero śmierć tego zapomnianego przez nas człowieka każe przypomnieć nam, ze przecież był człowiekiem takim jak ja, my, chciał tylko pracować na morzu, ale ktoś z nas zabrał mu to jego morze, zabrał mu to morze na zawsze, do jego śmierci.
Marian, moje rozmyślania przerywa mi moja żona, nie masz nic nam do powiedzenia?
Ja? Ja mam wam dużo do powiedzenia i jak wrócę z tego rejsu to zejdę ze statku na urlop i będziemy razem, będziemy spacerować razem.
Ty zejdziesz na urlop? Zdziwiona jest moja żona. Ty zejdziesz na urlop, gdy załogowy ciebie wyśle na urlop. Sam nie pójdziesz prosić o urlop. Ileż to razy nam obiecałeś ze już po tym rejsie schodzę na urlop. Marian, to chociaż zmień ten statek, przecież już nad tym statkiem kiedyś zawisło nieszczęście, czy ty nie pamiętasz tego?
Danusiu – przerywam dialog żonie, no wiesz jeszcze trochę wiatr dmucha.
Co? To ja tu w mieszkaniu nie mogę słuchać tego wycia wiatru, przerywa mi żona.
Wiesz Danusiu jeszcze trochę wieje, ale już jest tablica ze wyjście statku na dwudziestą, sam nie lubię takiego odkładania czasu wyjścia statku w morze, tłumacze żonie.
Czy tam na statku nikt już nie pamięta jak to w marcu było w czasie huraganu, już zapomniałeś, że mieliście dużo szczęścia i że jak to wy mówicie, że statek nie zrobił zwrotu przez kil?
No i tak się zdarza, była jakaś fala, ale wszystko się jakoś ułożyło, odpowiadam.
A może ciebie gryzie to, że ta twoja „Mała Kareta” jest znowu tak załadowana ze woda jest na pokładzie –zgryźliwie mówi żona. To jest straszne, że wy udajecie, że nie widzicie, że ten, ten twój okręt tu w porcie już tonie?
Danusiu tu wcale nie chodzi o statek, no jest tak jak mówisz, ale to jest normalne, staram się tłumaczyć żonie. Chodzi o człowieka, o rybaka, znaleziono zmarłego człowieka w piwnicy starego, zniszczonego przez wojnę magazynu.
Jak to człowiek umiera w piwnicy? Przecież to jest nie możliwe.
No wiesz Danusiu jak to w życiu bywa raz na a raz pod wozem.
A ty znałeś tego zmarłego człowieka?
Znałem go, ale z nim nie pływałem, to był starszy człowiek on już pływał przed wojną a w czasie wojny pływał w Anglii w konwojach, odpowiadam.
Ja tego nie rozumiem, nerwowo mówi żona do mnie. Jakiś człowiek, rybak umiera gdzieś w piwnicy jakiegoś magazynu i uważasz ze to jest normalne?
Wiesz kochana zostawmy ten przykry temat a jak wrócę to wszystko tobie opowiem a teraz porozmawiamy sobie o nas.
A ten zmarły człowiek miał swoją rodzinę? Pyta żona.
Nie wiem, może i kiedyś miał swoją rodzinę, zastanawiam jak mam odpowiedzieć żonie, wiem jedno to my ludzie odbierając mu to, co kochał, wysłaliśmy go na wieczną wachtę.
A może było inaczej, może sam sobie wybrał inny świat, świat swoich marzeń.
Kto to dzisiaj wie o takich zapomnianych przez nas, przychodzi do tej knajpy, tawerny, gdzie w drugiej izbie tawerny stoi potężny piec, w którym wiecznie się pali ogień i przychodzi ten zapomniany przez nas i ogrzewa swoje zmarznięte ciało i marzy by spotkał kogoś z tamtych lat, tych lat, gdy pływał w konwojach, spotkać tego, który go pamięta z tamtych lat?
Który poczęstuje spragnionym papierosem, postawi kufel gorącego piwa a i może talerz gorącej kapusty z kawałkiem kiełbasy?
A może spotkany druh z tamtych lat pogada z nim, będą wspominać nazwy statku, z którego uciekali, gdy statek został trafiony torpedą z nieprzyjacielskiego okrętu.
Może inny, z którym pływał na rybackim parowcu, będą rozmawiali jak to szła ryba, jak pracowali, jak to było w sztormie na łowiskach Północnego, gdy pracowano dzień. i noc.
Dzisiaj jest sam, zapomniał o śmiechu w mesie, zapomniał o zapach, zaduchu, jaki panował w kubryku parowca.
Dzisiaj tylko w snach widzi siebie, gdy stoi za wielkim kołem sterowym i gdy statek przechodzi Kanałem Kilońskim.
Ale sen to tylko mała chwila, szczęścia, chwila, która będzie mu przypominała aż do bólu, że kiedyś był kimś
Dziś szczęśliwy będzie, gdy tam w piwnicy starego magazynu na jakiś łachmanach będzie spał a bogowie zeszłą mu sen, sen jego młodości, sen jego miłości o morzu i starym parowcu, z którego zmustrowano na zawsze i już nigdy nie ujrzy falochronu portu od strony morza.
Nastała chwila ciszy w mieszkaniu żona coś wkłada do mojej teczki, to coś, gdy będę już tam na morzu będzie mi przypominało dom, żonę córki
Wiesz Danusiu gdyby nie ta wichura poszlibyśmy razem aż do szlabanu portu, wiesz czas na mnie, rozglądam się po małym pokoju, ostatnie pocałunki, smutno nam.
Idź, idź na ten swój „Mały Wóz,” przecież go kochasz a nam o tym nie chcesz powiedzieć, wstydzisz się swojej miłości do morza, do tego starego rybackiego parowca, idź Marian.
Ale Danusiu ty wiesz ze ja was, staram się powiedzieć, lecz żona mi przerywa.
Nie mów za dużo, bo powiesz prawdę i będzie nam wszystkim przykro, popatrz na córkę patrzy na ciebie i ciebie rozumie, ona wie ze mówisz kocham was a twoje myśli są tam w porcie gdzie przy nabrzeżu stoi ten twój stary parowiec, znam ciebie nie od dzisiaj.
No dziewczyny, przerywam dialog żony, do zobaczenia, nie wiem, kiedy wrócę? Ale wrócę, papa, ostatnie spojrzenia w oczy, oczy, które mówią nam prawdę.
Wychodzę z małego pokoju, powoli, cicho zamykam, za sobą drzwi pokoju, w którym pozostała cisza, cisza pożegnania.
Kocham was, ale to drugie moje JA jest już tam w porcie, to drugie moje ja, które kocha morze i statek.
Jestem przecież tylko słabym człowiekiem a moimi uczuciami rządzą jacyś mi nie znani Bogowie.
Na statku, po kilku manewrach statek jest już za falochronami portu, patrzę na tych, którzy ze mną płyną na tym starym rybackim parowcu.
Spoglądam na tych, którzy jeszcze przed godziną byli smutni, gdy się rozstawali z rodziną, z ukochaną dziewczyną, tam pod brama portu, ostatnie pocałunki, rozstania, jeszcze jeden gorący pocałunek, jedno smutne spojrzenie, pokiwanie sobie rękami, chusteczką mokrą od łez, zegnajcie kochani.
Ciemna noc, na statku są pogaszone światła, statek szybko odpływa od ojczystych brzegów, płynie hen na łowiska Morza Północnego.
Już jest inne życie tu na pokładzie statku, ci, którzy mieli jeszcze przed chwila smutek na twarzy, już jest uśmiech, już znowu są razem na swoim statku, są szczęśliwi ze znowu są razem na statku o gwieździstej nazwie s/t MAŁY WÓZ. Dla nich będzie tylko morze i statek.
Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn