SS EMILA SAUBER – PŁONĄCY PAROWIEC NA CYPLU HELU

 

SS EMILA SAUBER – OSTATNIA PODRÓŻ STATKU – TRAGEDIA NIEMIECKICH UCHODŹCÓW – PŁONĄCY PAROWIEC NA CYPLU HELU

 

WYDARZENIA NA SS EMILA SAUBER

Marcowy poranek 1945 rok, gdański port osnuty w tumanach mgły, mgły, która jest wypuszczana z nabrzeży portu, by chro­nić port przed nalotami i ostrzelaniem z morza przez nieprzy­jacielskie okręty.
Jest tu kilka statków przycumowanych do nabrzeży portu, są trzy handlowe statki, kilka patrolowych kutrów typu KFK i jeden okręt wojenny, który stoi przycumowany w głębi basenu portu. Jest to niemiecka flota, która oczekuje na wyjście z portu. Panuje cisza, nie pracują dźwigi, nie słychać charakterystycznego hałasu pracującego portu. Co pewien czas nie widać portu, który zasnuwa mgła, sztuczna mgła?

 

Ostatnia podróż statku S/S "Emila Sauber", tragedia niemieckich uchodźców w 1945 roku, storpedowany i płonący parowiec na cyplu Helu w opowieści świadka, Człowieka Morza, który pracował przy wraku

Duży ruch panuje przy okręcie wojennym, a na nabrzeżu, przy którym jest on przycumowany stoją samochody, z których wyładuje się skrzynie i umieszcza się je w pomieszczeniach okrętu, marynarze ci pracują w ciszy i szybko, widać tu wielki pośpiech. Co pewien czas z komina okrętu wydobywa się dym, co świadczy, że okręt jest już przygotowany do wyjścia w morze?
Również i stojące kutry patrolowe są w gotowości by w każdej chwili wyjść w morze i patrolować. Wśród stojących statków handlowy stoi statek o nazwie o nazwie s/s „EMILA SAUBER”.
Ma się wrażenie, że dla tej floty i portu zatrzymał się czas, a wszystko zostało okryte mgłą.
To są tylko pozory, bo gdy na chwile zanika mgła widać, że wyszły w morze stojące kutry patrolowe, jednak port pra­cuje, pracuje we wielkiej ciszy.
Przy statku s/s „EMILA SAUBER” tu na nabrzeżu jest tłum ludzi, panuje jakieś zamieszanie wśród tej społeczności, jedni od­chodzą od statku, inni gromadzą się przy trapie, wejścia na statek pilnują marynarze. S/s „EMILA SAUBER” jest niewielkim statkiem, parowcem, ma trzy ła­downie w których przewoziła węgiel, stalowe blachy do stoczni i inny ładunek.
Statek ten ma dużą maszynę parową, dwa potężne kotły, a wszy­stko to daje statkowi szybkość dziesięciu węzłów, jest dobrze utrzymany.
Dziś statek ten będzie przewoził w swych ładowniach inny towar, będzie przewoził w swych ładowniach coś, czego nigdy jeszcze nie prze­woził.
W swoich ładowniach będzie dziś przewozić najcenniejszy ładunek – życie, ludzkie życie. Nie jest to statek pasażerski. Nie ma tu kabin dla pasażerów, te kilka kabin na pokładzie jest dla załogi statku. Kabiny załogi są bardzo skromne, załoga, marynarze, palacze mają swoje pomieszczenia pod pokładem na rufie statku, w po­mieszczeniach tych panuje wilgoć i zaduch, koje są mocowane do burt statku, nie oszalowane blachy statku powodują, że na ścia­nach i suficie skrapla się para.
Kapitan i oficerowie mają swoje pomieszczenia na śródokręciu statku, tu znajduje się kuchnia statku i mesa dla załogi. Jest tu pokład szalupowy z dwoma szalupami, mostek kapitań­ski a nad tym wszystkim góruje potężny komin statku. Dwa wysokie maszty, kilka wind ładunkowych, tak wygląda statek. —Na pokładzie statku panuje ruch, marynarze statku prowadzą grupki ludzi do któreś z ładowni.
Ci ludzie to cywile, niemieccy uciekinierzy, którzy pozo­stawiają wszystko, cały swój dobytek ratując swoje życie ucieczką na zachód. Każdy z tych ludzi ma w ręku jakiś mały pakunek, małą walizkę, jakieś zawiniątko, odzież, a są i tacy, że mają na swych ubra­niach zawieszony jakiś kubek blaszany, miseczkę czy inne naczy­nie.
Idą za marynarzem, który pokaże gdzie będą przebywali w czasie, gdy będą płynąć na statku, w rejsie. Nadzieją, że ten, ich statek szczęśliwie dotrze do celu podróży..
Niepewnie schodzą po prymitywnie zbitych z desek schodach, scho­dzą do ładowni statku.
Na nabrzeżu, tuż koło trapu jest tłum ludzi, którzy chcą już wejść na ten statek, być na jego pokładzie, by nie zostać tu na lądzie, boją się zbliżającego się frontu ze wschodu.
Wejścia na trap statku pilnują marynarze, pilnują porządku, bezpieczeństwa przy wchodzeniu po trapie na statek. Stojący oficer statku sprawdza dokumenty, zabrania zabierania dużego bagażu.
Ludzie są zdziwieni postawą oficera, a on im tłumaczy – niech wybierają bagaż albo człowiek i jego życie.
Wśród ludzi panuje wielka rozpacz, są tacy, że proszą by pozwolo­no im zabrać te kilka rzeczy, które uciekając z miejsca gdzie mieszkali, które zdołali ze sobą zabrać.
Tylko to co masz na sobie i życie. Jedno prawo jest dla wszystkich -dobytek czy kogoś innego życie. Tu muszą pozostawić swój uratowany dorobek, zostawić pod ścianą magazynu portowego.
Ktoś odchodzi spod trapu statku i idzie pod ścianę magazynu i czegoś szuka w bagażu, który tu już zostanie, szuka jakiegoś drobia­zgu, który będzie mu przypominał jego młodość, miłość, dom a może kogoś, kto tam gdzieś pozostał pilnować dobytku.
Inny klęczy na ziemi i obejmuje ramionami to, co tu pozostawia swój dobytek, modli się, płacze, nie chce się rozstać tym, co tu leży pod ścia­ną magazynu portowego, przecież to było jego całe życie, a teraz?
Ma jeszcze tylko życie, smutek i nadzieję, że chociaż to uratuje życie.
Nie można tego opisać, tej rozpaczy tych ludzi, tej tragedii, jaka rozgrywa się na nabrzeżu, pod burtą zacumowanego statku s/s „EMILA SAUBER”.
Są tu pożegnania i rozstania, płaczą ci, co odchodzą w stronę portowej bramy i ci, co wchodzą po trapie na pokład statku i ci, co już są na pokła­dzie statku.
Ci ludzie zgromadzeni na nabrzeżu przy burcie statku są różnego wieku, większość to kobiety i dzieci, jest i kilku mężczyzn, są starzy i chorzy.
Wszyscy mają jeden wyraz twarzy -rozpacz. są i tacy którzy zabierają swoje rzeczy, swój dobytek i idą w stronę bramy portowej, idą powoli, nie są pewni swego wyboru, ale odchodzą od tych, co się gromadzą na nabrzeżu przy burcie statku, po chwili znikają we mgle, którą okryty jest port gdański.
Ale są i tacy, którzy nie wiedzą, co czynić, siedzą na tych swoich rzeczach, na swoim uratowanym dorobku, patrzą na tych, co są na statku i na tych, co odchodzą w kierunku bramy portowej.
Wstaje taki człowiek, podnosi swój bagaż i już wydaje się, że wie co ma wybrać – statek czy bramę.
Nie znowu siada ten człowiek ma pochyloną głowę i płacze i pyta głośno, ludzie, co mam robić?
Nikt mu nie odpowiada, musi sam wybrać swój los. Przecież nie ma gdzie wracać, tam już jest front, wojna.
A tu?
Kto to wie, jaka jest nadzieja?
Na nabrzeżu przy burcie statku już nie jest tak tłoczno jak było kilka godzin temu, tu na nabrzeżu są ci, którzy jeszcze się zastanawiają – tułaczka czy morze.
Inni schodzą z pokładu statku, uciekają ze statku przera­żeni tym, co zobaczyli, te ciemne głębokie ładownie, w których będą przebywali podczas tej niepewnej ucieczki.
Biorą spod ściany swoje rzeczy i szybko odchodzą w stronę bramy portowej, spieszą się by się nie rozmyślić czy dobrze czynią.
To prawda, że warunki na statku są nie przystosowane dla tych uciekających ludzi są więcej jak straszne,.
Wielkie głębokie ładownie statku a w nich są porobione z drewna -jakieś podesty, jakieś schody, wszystko po to by ci, co będą tu w tym rejsie mieli, chociaż gdzie posiedzieć, może poleżeć. By można było zabrać jak najwięcej ludzi-uciekinierów.
W ładowniach panują półmrok by nie powiedzieć ciemności, bo te kilka świecących się żaró­wek powieszonych hen wysoko, nie oświetla wnętrze ładowni.
Ładownie są pozamykane, tylko tam gdzie jest zejście do ładowni widać trochę światła dziennego, nad tymi drewnianymi schodami.
Po schodach wciąż chodzą ludzie, jedni schodzą inni wychodzą, wychodzą ci, którzy nerwowo nie wytrzymują tego zaduchu i ciemności w ładowniach, a ci, co wchodzą boją się by ktoś im nie zajął wy­znaczanego przez marynarzy miejsca.
Ci, którzy tu na tych drewnianych podestach. Półkach, klatkach siedzą i już się pogodzili ze rzeczywistością, siedzą i patrzą w mały kwadrat otwartego luku ładowni gdzie widać kawałek nieba.
I chyba sam Pan Bóg się ulitował nad tą straszną tragedią ludzką, bo pokazało się słonce, którego jakieś zbłąkane promienie oświe­tlają otchłań ładowni.
Ale i promienie słoneczne są jakieś inne, jakieś smutne i po kilku minutach giną gdzieś w chmurach i mgle.
Z pokładu patrzą stłoczeni ludzie na nabrzeże, patrzą na ścianę magazynu, pod którą leży ich dobytek.
Oni popłyną, a tu pozosta­nie ich cześć życia.
Są i tacy, co nieśmiało spoglądają w stronę bramy portowej i my­ślą że jest jeszcze czas by zejść ze statku i uciec, ale gdzie?
Wszyscy ci mają łzy w oczach, nie kryją się tym, że płaczą. Płaczą nad sobą, bo ich spotkało nieszczęście a może płaczą, bo nie znają swojej przyszłości.
Zapada zmrok a ci, co stoją tu na pokładzie statku patrzą, patrzą na port, na magazyny na hen daleko widoczną ciemną wieżę kościelną, chcą zapamiętać to, co jeszcze dziś mogą zobaczyć, zapamiętać,
Ktoś schodzi z statku i idzie pod magazyn, szuka swego bagażu i z niego wyjmuje jakiś drobiazg, coś, co będzie mu przypominało-dom, kogoś, aby jeszcze dotknąć tego, co było jego.
Takie jeszcze jedno małe pożegnanie i wraca na statek.
Ci z pokładu patrzą – pod ścianą magazynu na tych rzeczach siedzi dwoje starych ludzi, kobieta i mężczyzna, siedzą przytule­ni do siebie, trzymają się za ręce. Są przykryci jakimś kocem a może to płaszcz.
Siedzą i nie zwracają uwagi, że zaczyna prószyć śnieg, siedzą i jakoś dziwnie się kołyszą, patrzą sobie w oczy, nawet już nie płaczą, bo i łez już im brak, tylko ten grymas na twarzach im pozostał.
Myślą o tym by zasnąć.
Przyjdzie sen, mróz, który ich przeniesie w inny świat, do szczęśliwego świata. Są szczęśliwi, że w tej ostatniej chwili są razem i że razem tam będą.
Ze statku schodzi marynarz i idzie to tych dwojga siedzących na pozostawionych rzeczach, odsłania ich twarze, tłuma­czy, że już czas by wejść na statek, statek musi już wyjść w morze.
Chce pomóc im wstać z tych bagażów, na których siedzą, nie, oni tu już pozostaną, marynarz to patrzy na statek, to na tych tu siedzących, po chwili wchodzi na statek.
Ci dwoje przypominają ludzi oczekujących na pociąg.
Ich pociąg też przybędzie, chociaż nie wiedzą jak długo przyjdzie im cze­kać, muszą czekać a później pociąg ich dowiezie do szczęśliwego innego świata, gdzie będą zawsze razem.
Marynarz znowu schodzi ze statku, w rękach ma jakieś naczynie, w którym jest coś gorącego, podaje tym dwojgu, mówi do nich, pokazuje statek, po chwili wie, że ci dwoje tu zostaną. Pod stopy kładzie im walizkę, drugą osłania ich od lekkiego wiatru i prószącego śniegu.
Marynarze już podnoszą trap statku, ci dwoje pozostają pod ścia­ną magazynu portowego, chociaż mają oczy otwarte nie widzą tego, co dzieje się wkoło nich, tylko usta tych dwojga starych ludzi poruszają się, modlą się bezgłośnie.
Prószący drobniutki śnieg niczym piękna biała zasłona osła­nia to, co jest pod ścianą magazynu.
Na pokładzie statku marynarze tłumaczą tym, co stoją, na pokła­dzie by zeszli do swych pomieszczeń, tam na dół, do ładowni.
Chodzi o ich bezpieczeństwo, bo w każdej może być nalot, pow­stałaby panika, ludzie nie zdążyliby opuścić pokładu. Jest już późny wieczór, na statku panuje ciemność, obowiązuje zaciemnienie i cisza.
Ludzie, uciekinierzy schodzą z pokładu, są tacy, którzy boją się ciemności w ładowniach statku, ale rozkazy wojenne wszystkich obowiązują, jest tu kilku żołnierzy, którzy mają pilnować po­rządku.
Ile ludzi jest na pokładzie statku wie tylko kapitan i jego oficer, jest ich z pewnością bardzo wielu.
Pokład statku pustoszeje, chociaż na rufie statku za małą nad­budówką stoi kilkunastu ludzi i patrzy w stronę bramy portu, nic nie widać, ale tam jest brama, może uciec ze statku?
Na mostku już wszystko jest przygotowane do rzucenia cum i wyjścia statku w morze, tu na mostku również panuje cisza, półmrok i tylko parę małych punktów świetlnych trochę oświetla telegraf manewrowy, ster, i jeszcze maleńkie światełko nad maleńkim pulpicie, na którym leży otwarty, gotowy do wpisywania manewrów i innych zdarzeń Dziennik Statku.
W maszynowni tam na dole jest już wszystko przygotowane do ma­newrowania. Maszyna główna by miała potrzebne parametry mane­wrowe obraca się dwa trzy obroty naprzód to znowu dwa trzy obroty wstecz, grzeje się jak mówią mechanicy.
W kotłowni panuje półmrok, tylko, gdy któryś z palaczy otwiera palenisko kotła rozjaśnia się
Palenisko kotła rozjaśnia się w kotłowni, tylko na chwilę, na tak długo ile potrzebuje palacz by wsypać węgiel do paleniska.
Noc, s/s „EMILA SAUBER”, nadal stoi przy nabrzeżu, kapitan statku, wie że wcześniej wyszły kutry patrolowe by sprawdzić czy w pobliżu portu nie ma okrętu nieprzyjacielskiego.
Niebezpiecznymi okrętami dla statku handlowego są sowieckie okręty podwodne, zwłaszcza ich torpedy, te małe okręty podwo­dne opanowały Bałtyk.
Kapitanowie statków handlowych unikają spotkań tymi okrętami, spotkanie statku handlowego z łodzią podwo­dną nie daje szans temu pierwszemu na ucieczkę, zostanie za­topiony.
Kapitan s/s „EMILA SAUBER” jest kapitanem w starszym wieku, jest kapitanem, którego miłością jest morze i statek, jest z tych kapitanów, dla których było jedno piękno – morze, innego piękna nie widział na świecie, no może w młodości, gdy na chwile, za­pomniał kim jest i pokochał dziewczynę, ale to było krótka chwila, zawsze wracał do swojej prawdziwej miłości – do morza,
Tacy ludzie jak kapitan źle się czują na lądzie, jest im tam za ciasno.
A gdy już przychodzi czas rozstania się ze swoją miłością z morzem i statkiem czują, że spotkało ich wielkie nieszczęście.
I tu na lądzie, gdy im szybko mija życie nie myślą o tym, że już puka śmierć do ich serc; myśli ich są zawsze gdzieś hen daleko na jakimś statku, który gdzieś żegluje po dalekich morzach.
Ach nie żal mu, że jego statek gdzieś tam żegluje, ale że ten statek jest bez niego, odeszła od niego jego wielka miłość- statek i morze, przyszła starość, smutek i tylko w snach widuje swoją miłość morze i statek.
Na mostku kapitańskim jest kapitan, są oficerowie rozmawiają o czekającym ich rejsie.
Panowie – mówi kapitan- wiecie, że w naszych ładowniach mamy najcenniejszy ładunek, ludzi, ludzi, którzy uciekają przed tym zbliżającym się strasznym frontem wojny. Ich życie jest w naszych rękach, odpowiadamy za ich życie.
Panie kapitanie, ktoś mówi – musimy się pilnować przed tymi strasznymi sowieckimi łodziami podwodnymi.
Inny wtrąca- to są przeklęte okręty!
Nie panowie to nie są przeklęte okręty to jest prawo wojny-ktoś tłumaczy.
Panowie, panowie – przerywa kapitan – zostawmy, co jest prze­kleństwem, jedynym przekleństwem jest tylko wojna, a my musimy tak prowadzić statek by nie spotkać na naszym kursie nieprzyjacielskiego okrętu.
Panie kapitanie – mówi oficer – nasz statek nie ma dużego zanurze­nia i statek można prowadzić takim kursem by statek miał tyle wody pod stępką by nie siadł na mieliźnie.
Tak, tak panowie i ja rozważam o takim kursie, panie drugi daje panu polecenie na wykreślenie takiego kursu, który ma jeszcze i tą zaletę, że- musimy o tym powiedzieć, w razie ataku na nasz statek będziemy mieli wyjście by wejść na mie­liznę i uratować tych, którzy są w naszych ładowniach.
Panie kapitanie, statek na mieliznę? Ktoś zdumiony pyta, to strata statku.
Słusznie panowie, tracimy nasz statek, ale uratujemy tych któ­rzy powierzyli nam swoje życie, nam załodze statku „EMILA SAUBER”. Kończy kapitan.
Nastała cisza na mostku, wszyscy myślą o tym, co ich może spotkać
Ciszę przerywa kapitan, ma zmieniony głos.
Panie mechaniku, mam jeszcze sprawę do pana.
Słucham panie kapitanie- mówi pierwszy mechanik-słucham.
Wiem dobrze jak pan dba o nasz statek i o tą maszynę, pan wie jest wojna i dlatego daje panu specjalne polecenie, gdy dam tele­grafem manewrowym podwójny manewr cała naprzód niech pan da wszystko z tej maszyny, nawet gdyby to groziło awarią, bo waż­niejsze od awarii maszyny będzie życie tych, co są tam, w ładow­niach, rozumie pan.
Panie kapitanie rozumiem pana i mam szacunek dla pana, że pan jako kapitan pamięta o tych, którzy są tam na dole, nie mam pytań- mówi mechanik.
Panowie proszę się przygotować do manewrów, panie bosmanie powiadomić ustnie załogę by zajęli stanowiska manewrowe, wie pan nie będzie dzwonków na manewry.
Po kilkunastu minutach pada z mostku komenda Rufa!
Cumy zrzuć i szpring.
Następna jest komenda podana telegrafem manewrowym do maszynowni „Wolno naprzód” a na mostku – ster lewo na burtę. Już obraca się śruba statku i jego rufa powoli odchodzi od nabrzeża.
Polecenia kapitana przerywa głośny pisk hamujących samochodów osobowych na nabrzeżu, które zatrzymują się pod samą burtą statku. Kapitan wychodzi na skrzydło mostku, spogląda na nabrzeże daje stop do maszynowni.
Z pierwszego samochodu szybko wychodzi człowiek ubrany w mundur oficera niemieckiej marynarki wojennej.
Głośno woła w stronę mostku statku –
Halo! Halo! Gdzie jest kapitan statku?
Jest ciemno nie widzi kapitana stojącego na skrzydle mostku.
Jestem tu na skrzydle mostku – odpowiada ze statku kapitan i widzę pana doskonale, mimo że panują egipskie ciemności.
Halo! Panie kapitanie – przerywa z nabrzeża oficer – niech pan zastopuje maszyny i opuści trap statku!
Kapitan „EMILA SAUBER” spokojnym głosem pyta – dlaczego mam opu­ścić trap statku?

Ale z nabrzeża już donośnym głosem krzyczy oficer.
Ja panuje daje rozkaz! Niech pan opuszcza trap!!  I to natychmiast!
Zapanowała cisza na nabrzeżu, ze samochodu żołnierz – kierowca wyładowuje bagaże, walizki a obok samochodów stoją schludnie ubrane dwie kobiety i troje dzieci, jedna z kobiet osłania się parasolem przed prószącym śniegiem, nerwowo pali papierosa,
Halo! Halo! Tam na Emilii! Kapitanie opuścić trap!
I znowu słychać spokojny głos kapitan statku,
Nie opuszczę trapu statku, bo –
Ale oficer z nabrzeża mu przerywa.
Panie kapitanie opuścić trap i zabrać na pokład statku te tu stojące osoby cywilne to rozkaz!
Panie oficerze – spokojnie odpowiada kapitan – nie mogę tego zrobić, bo mój pokład jest i tak przepełniony ludnością cywilną. Nie opuszczę trapu!
Wykonać mój rozkaz! Z nabrzeża krzyczy oficer. Cały ten głośny dialog roznosi się po nabrzeżach portu a panu­jąca tu cisza potęguje głośny krzyk oficera z nabrzeża.
Panie oficerze -mówi spokojnie kapitan- pan nie może mi roz­kazywać, bo to ja tu jestem kapitanem na tym statku i tu na „EMILA SAUBER” i tu na tym pokładzie są wykonywane tylko moje rozkazy!
Po chwili słychać gong telegrafu manewrowego i statek powo­li odchodzi od nabrzeża.
Stojący na nabrzeżu oficer już nie krzyczy, ale ryczy ze zło­ści, są to straszne groźby,
Ty kapitanie! Ty tam na Emilii! To jest twój ostatni rejs! Zapamiętaj to sobie, ja jestem dowódca okrętu podwodnego! Nie daruje tobie ani twojemu statkowi. Ja tobie pokaże- gło­śno rozchodzi się groźba dowódcy okrętu podwodnego po nabrzeżach portu gdańskiego.
Oficer stoi na nabrzeżu i wygraża rękami patrząc za oddalają­cym się statkiem s/s „EMILA SAUBER”.
Po chwili statek znika w zasłonie mgły, statek wychodzi z portu, statek – widmo, ciemny, nie odezwał się sygnał syreny statku na pożegnanie z portem, zostały wygaszone nawet światła nawigacyjne, panuje ciemność.
Kapitan daje polecenie zwiększenia wacht na pokładzie, wachtowi mają chodzić po obu burtach statku i pilnie obserwować, co dzieje się na morzu.
Po wyjściu z portu statek zmienia kurs i idzie bliżej brze­gu zatoki.
Statek płynie spokojnie, panuje cisza tak, że tu na pokła­dzie statku słychać jakieś hałasy z lądu, są to takie stłumione hałasy, może to pociągi?
Kapitan ubrany w zimowy płaszcz stoi na skrzydle mostku po prawej burcie, bacznie obserwuje przez lornetkę, ale widocz­ność jest bardzo słaba, prószy drobniutki śnieg.
Kapitan rozmyśla – tu, z tej prawej burty może nastą­pić spotkanie z nieprzyjacielskim okrętem, tam już za Helem, gdy będziemy na pełnym morzu, zmienimy kurs w lewo i też pójdziemy blisko brzegu, pójdę tak blisko jak tylko będzie mi pozwalał zapis na echosondzie.
Po pokładzie statku chodzą wachtowi, wypatrują, chociaż to niemożliwe by coś zobaczyć, to znowu przystają i nasłu­chują czy nie słychać gdzie w pobliżu charakterystycznego szumu silników okrętowych, nic nie słychać i nic nie widać.
Jest chłodno, prószy słaby śnieżek, tu na śródokręciu pomiędzy rufą, a trzecią ładownią stoją ludzie, okryci są w koce, płaszcze i inną odzież, stoją tu, chociaż jest im zi­mno, nie chcą być tam na dole w ładowniach statku, boją się, nic nie mówią, wydaje się, że czegoś oczekują.
Druga ładownia na „Emilii Sauber” jest największa i tu jest naj­więcej ludzi-uciekinierów, dużo z tych ludzi stoi na prymitywnych schodach, to cud, że te schody wytrzymują tylu ludzi.
Wszyscy ci ludzie boją się ciemności i zaduchu panujących w ładowniach, jest to ich pierwsza podróż morska, są i tacy którzy odczuwają małe kołysanie się statku i już źle się czują.
Te piekielne ciemności na statku i na morzu wzbudzają w nich nieznany strach, nie wiedzą, czego się boją, ale się boją.
Tym ludziom nie wolno chodzić po pokładzie statku, korytarzach, pomieszczeniach i po pokładzie szalupowym, a wszy­stko dla bezpieczeństwa ich miejsce to tam w ładowniach statku.
Statek idzie wyznaczonym kursem, minęli pławę na wysokości mo­la w Orłowie. Tu idąc w kierunku Gdyni należy trochę oddalić statek od brzegu by ominąć podwodny klif.
Już dochodzi stłumiony buczek boi GD, boję statek omija swoją lewą burtą, kapitan wie, że obok boi leży zato­piony duży niemiecki transportowiec, który po zbombardowaniu Gdyni stanął w płomieniach, był zagrożeniem dla miasta, bo chociaż pływał pod symbolem czerwonego krzyża w jego ładow­niach było pełno amunicji, Niemcy odholowali palący się sta­tek z portu, mimo że na pokładzie byli ranni żołnierze i żywcem płonęli; potężny statek został zatopiony tuż przy boji.
Kurs statku jest skierowany na cypel półwyspu Helu, statek musi blisko ominąć półwysep, a później znowu będzie statek szedł blisko brzegu – rozmyśla kapitan statku.
I tu, gdy statek jest jak najbliżej cyplu następuje potężny wstrząs statkiem, potężny wybuch, eksplozja, która na ułamek se­kundy rozjaśnia całą zatokę.
Nie wiadomo czy to statek swą inercją czy ktoś na mostku, ktoś bardzo opanowany w ostatnich sekundach pływalności statku wprowadza go na mieliznę półwyspu Hel.
Statek już jest cały w płomieniach, pali się całe śródokręcie, widać ogień nad ładowniami, po paru minutach statek osiada na mieliźnie.
Na statku jest wielka panika, wszyscy krzyczą, widać jak biega­ją po pokładzie statku w części dziobowej i rufowej, są i tacy, którzy skaczą do morza za burtę płonącego statku.
Kapitan wie już, że statek został storpedowany, o opanowaniu paniki nie ma mowy.
Palący, zatopiony statek, oszaleli ze strachu ludzie, to już tragedia, nie można uspokoić tych ludzi, którzy uciekają z ładowni, którzy się tratują, bo nic nie widzą prósz potężnego ognia, ogarniającego cały statek.
Całą wrzawę paniki na statku zagłusza głośny hałas uchodzącej pod ciśnieniem kilkunastu atmosfer pary ze zaworów bezpieczeństwa kotłów statku poprzez przewody przy kominie.
Maszynownia i trzecia ładownia jest zalewana poprzez potężne wyr­wy po torpedach, woda błyskawicznie je zatapia.
Atak przyszedł nagle i nie od strony morza, ale od strony za­toki, od tej strony, z której się go nie spodziewano.
Atak był precyzyjny – torpedy trafiły w serce statku – maszynownię, i w trzecią ładownie pełną ludzi, rozerwana grodź miedzy maszynownią a ładownią powoduje, że ogień z maszynowni szybko przenosi się do ładowni.
Gdyby statek znajdował się na głębinach morza po kilku minutach zatonąłby zabierając ze sobą wszystkich ludzi.
Tu na mieliźnie dziób statku jest wysoko wynurzony a rufa stat­ku osiadła na mieliźnie i pokład statku jest około trzech me­trów nad lustrem wody i tu jest najwięcej ludzi, są stłoczeni, ale żyją.
Trwa panika na statku, widać, że płonie pokład szalupowy, ale i tam widać grupę ludzi, którzy biegając, uciekają przed płomieniami, ale ogień jest wszędzie.
Są tacy, co skaczą z pokładu szalupowego do morza, ale i tu nie będzie dla nich ratunku, giną w mroźnej wodzie.
Marynarze statku we wielkim pośpiechu otwierają ładownie statku by umożliwić ewakuacje tych, co są w ładowniach,
W trakcie otwierania tych ładowni często na dół do ładowni wpadają planki, którymi są zamknięte. zakryte ładownie, spadając zabijają i ra­nią tych którzy są tam na dole w ładowniach a wszystko z powodu paniki, wpada i jeden z marynarzy, który otwierał ładownie wpada tam na dół, jest ran­ny, ale nie ma mu, kto pomóc.
Wewnątrz ładownie są pełne drewna, które się pali, lu­dzie giną w płomieniach, lecz jest wielu wołających o pomoc.
Marynarze wrzucają do ładowni grube liny, siatki do przeła­dunku, po których ludzie uciekają z ładowni.
Największa tragedia jest w trzeciej ładowni – tu ludzie giną w płomieniach i toną.
Na dziobie i rufie statku widać jak ludzie skaczą do lodowa­tej wody by po kilku minutach umrzeć.
W pewnej chwili widać wybuch.
Potężny gejzer pary i wody wybu­cha w zasobniach węglowych zrywa z luku zasobni zamknięcie – i potężna chmura gorącej wody idzie w stronę dziobu statku, a wszystko to spowodowane zalaniem palenisk kotłów.
We wyrwach maszynowni i ładowni widać tylko ogień. Ci, co udaje im się wyjść z ładowni przez kilka minut wierzą, że już są uratowani, ale to tylko mała chwila nadziei.
Jest noc, płonący statek a nim oszaleli ludzie, dla których nie ma, ra­tunku, gdzie szukać ratunku?
Jak długo trwa ta straszna tragedia, ile już zginęło ludzi i ile ginie ludzi w tej chwili nikt nie wie?
Nadchodzi ratunek, jest już koło płonącego statku kilka łodzi, to ci odważni Kaszubi przychodzą na ratunek rozbitkom ze statku.
Na dziobie marynarze opuszczają cumy statku by można było się opuszczać się do łodzi, są i tacy, którzy skaczą z pokła­du do wody i tu ich wyławiają Kaszubi na swoich łodziach.
Większość ludzi boi się skakać z wysokiego dziobu statku, są w szoku statek płonie a jedyna droga ratunku to skoczyć z wysokiego dziobu w ramiona czyhającej śmierci.
Ci odważni Kaszubi na łodziach proszą ich by już ska­kali do wody, a oni ich uratują, będą żyć.
Tu na rufie płonącego statku rozbitkowie mają większe szansę na uratowanie swego życia, choć tu też zdąża się, że ktoś skacze z pokładu i uderza się o łódź i ginie okaleczony w lodowatej wodzie.
Jest już przy rufie wojenny kuter patrolowy typu KFK, który zabiera rozbitków z pokładu statku, ci, którzy są już na pokładzie są już uratowani.
I tu ktoś w pośpiechu nie czeka tylko skacze do łodzi albo na okręt patrolowy, ale nie trafia na pokład a uderza głową o ka­dłub kutra i tonie, chociaż był tylko o mały krok od uratowania.
Jest ratunek, ale nie widać końca tragedii, nie kończący się po­żar na statku, jak długo będzie trwała ta tragedia, ile ofiar pochłonął ogień a ile ofiar pochłonęło morze? tego nikt się nie dowie.
Poranek. Ludzie widzą, jaka była tragedia tu tak blisko Helu, stojący statek jeszcze płonie, wydobywają się z niego kłęby dymu a na brzegu leżą zwłoki tych, którzy we wielkiej, męczar­ni, odeszli z tego świata, może tam znajdą swój spokój.
Coraz więcej przychodzi ludzi nad brzeg morza, ze zgrozą patrzą na to, co działo się w nocy tu niedaleko brzegu Helu.
Co zostało po tej tragedii, na to, co wyrzuca morze i na to, co w nocy morze wyrzuciło, panuje tu cisza, ludzie nie roz­mawiają, ktoś kiwa głową, inny ociera łzy z oczu a ktoś się schyla się nad leżącymi na piasku zwłokami jak gdyby chciał się upewnić czy te leżące zwłoki kogoś mu przypo­minają?
Ludzie patrzą, patrzą i nie mogą uwierzyć, że tej nocy było tyle nieszczęścia, tyle ofiar, a ta tragedia rozgrywała się tak blisko brzegu.
A gdy na chwilę mgła opada, widać potężny wynurzony dziób statku zniesiony na mieliznę i tą wielką ranę statku, burtę rozerwaną przez torpedę.
Wydaje się, że ten zatopiony, spalony kadłub statku stojący na mieliźnie,
kadłub s/s „EMILA SAUBER”, jeszcze nie po­ddaje się ani morzu, ani ogniowi, który go jeszcze trawi, ani temu, który kazał w niego wystrzelić mordercze torpedy,
Kim był ten człowiek, który zatopił s/s EMILA SAUBER?
Może okręt nieprzyjacielski?
A może ten człowiek, który tam w gdańskim porcie głodno wygrażał się kapitanowi statku
s/s „EMILA SAUBER”? Że jest to jego ostatni rejs.
Może ten ktoś był dowódcą okrętu podwodnego?
Tajemnicą pozostanie zatopienie statku, tajemnicą jest ile było ofiar, ile pochłonęło morze a ile pochłonął ogień.
Wypalony statek stojący na mieliźnie półwyspu Hel, wrak statku będzie przez długie lata niczym pomnik przypominał o tragedii na s/s EMILA SAUBER o ofiarach wojny, ognia i morza.

KILKA LAT PÓŹNIEJ
Wrak statku EMILA SAUBER zostaje ściągnięty z mielizny i odholowany do portu Gdynia.
Wrak statku zostaje przycumowany do nabrzeża stoczni re­montowej a właściwie do nabrzeża Serwisu GAL-u.
Rozerwana przez torpedy burta jest już zaspawana nowymi blacha­mi, wrak stoi spokojnie na wodzie w basenie portowym, na dziobie i rufie wraku są dość wyraźnie widoczne napisy, nazwa statku, dziób statku jest wysoko uniesiony jak by wrak chciał powiedzieć – będę jeszcze pływał.
Widok wraku jest przykry, spalony, zniszczony przez morze, sztormy, lody i czas, jaki minął od zatopienia do wydobycia go i przycumowania do nabrzeża portowego.
Cały jest zardzewiały i tylko maszty, chociaż ograbione z takielunków dumnie stoją. Boomy leżą na pokładzie statku, a jeden z nich nokiem zagląda do pierwszej ładowni.
Nadbudówka śródokręcia, tam gdzie był mostek kapitański widać zdeformowane blachy stalowe, to po pożarze – taka była wysoka temperatura, gdy statek płonął.
Potężny komin statku góruje nad wszystkim, stoi na swoim miejscu, chociaż widać, że zdjęto mocujące go szlaki, nawet mosiężna, potężna syrena gdzieś zniknęła z komina, obok komina stoi kilka nawiewników.
Przez te nawiewniki kiedyś przechodziło zbawcze powietrze dla tych, co tam na dole przy kotłach ciężko pracowali i ochładzało ich ciała oblane potem.

Po długim oczekiwaniu i staraniu się o zaokrętowanie na jakiś statek, pewnego dnia otrzymuje skierowanie na statek. Jestem szczęśliwy, będę mógł wypłynąć na morze, na dalekie morze.
Pływanie na harcerskich jachtach HOM -u po zatoce by­ło dla mnie za ciasne, moim marzeniem to popłynąć gdzieś hen daleko, na dalekie morza.
Marzenia moje się spełniają, zostaje skierowany na statek s/s EMILA SAUBER.
Rozmyślam, dziwna nazwa statku.
Szybko wychodzę z biura armatora i już gdyby to nie było śmie­szne leciałbym jak na skrzydłach byle by być na swoim statku.
Zatrzymuje się na chwilę i zastanawiam się a gdzie ten mój statek stoi, w jakim basenie? Wracam do biura i dowiaduje się, że statek stoi tu w stoczni na Waszyngtona, dziękuje i już mnie nie ma w budynku.
Idąc na statek rozmyślam nad nazwą statku, co to za nazwa? S/s „ Emila Sauber”. Nie znam nikogo o takim nazwisku, ale pewnie ta osoba była bardzo ważna skoro nazwano jej nazwiskiem statek, a może ten ktoś brał udział w rewolucji, albo jest wielkim komunistą, może była przyjaciółką Stalina, a może i czymś więcej i dlatego nazwali jej imieniem statek. Nie jest ważna nazwa statku, ważne, że będę na statku i że popłynę w morze, to jest ważne.
Wchodzę na teren stoczni i już idę w kierunku gdzie stoją nasze polskie statki, a jest ich kilka: s/s Lublin, s/s Gopło, s/s Gliwice, co jeszcze niedawno nazywał się Lidia.
Ale gdzie jest mój statek, to jest dla mnie ważne, no nie widzę statku o takiej nazwie a może go przeholowali do in­nego basenu?
Pewnie jest pod bunkrem, trzeba się zapytać.
Trzeba zasięgnąć języka jak to się mówi, dyspozytor wie o wszystkim, wchodzę do biura – Dzień dobry, mówię, proszę pana jestem skierowany na statek i mówię nazwę mojego statku.
A może statek mój poszedł pod bunkier? Pytam.
Dyspozytor patrzy przez chwilę na mnie, uśmiecha się jakoś dziwnie, a po chwili do mnie mówi.
Pod bunkier to ten twój okręt długo nie pójdzie synu, ale popatrz tu przez okno – widzisz ten wrak?
Widzę, to stary wrak, mówię.
No to jest twój okręt, to jest „Emila Sauber”, zasuwaj, bo pójdzie w morze bez ciebie.
Długo patrzę na ten wrak i to ma być mój statek?
Bardzo wielkie jest moje rozczarowanie, przecież to jest zwyczajny wrak, taki, jakim jest „Otto Alfred Miller”, niemiecki spalony wrak, na którym pracowałem w stoczni.
A ten tutaj wrak to przecież to ten, co stał pod Helem.
Przypominam go sobie, gdy pływaliśmy na jachtach HOM-u, pod­chodziliśmy blisko wraku i oglądaliśmy go.
Ale mam skierowanie na ten wrak wiec wchodzę na jego pokład a pierwszego napotkanego człowieka pytam.
Halo, proszę pana a gdzie ma kabinę pierwszy mechanik?
Kabinę? Pyta ów człowiek. Sam się rozgląda, panie kabin to tu na tym statku nie ma, a mechanik urzęduje piętro wyżej.
Jest mi strasznie głupio, przecież jestem na wraku, który kil­ka lat temu spalił się, a ja naiwniak pytam o kabiny.
Dziękuje panu – mówię i wchodzę po prowizorycznych schodach piętro wyżej, wszędzie jest ciemno tylko tam po prawej bur­cie widzę jakieś światło, wiec idę tam,
Wchodzę do oświetlonego pomieszczenia i mówię.
Dzień dobry, mam skierowanie do pracy na tym statku i podaje to pisemko.
A, to ty? Daj to skierowanie, no dobrze, bo tyle czasu czekam na człowieka, będzie nas dwóch, na którym byłeś ostatnio, chodzi mi o statek?
Ja? Ja nie byłem na żadnym statku proszę pana – odpowiadam.
To, kogo oni mi tu przysyłają? Przerywa mi mechanik, ja potrze­buje człowieka, który wie gdzie rufa a gdzie dziób statku a nie jakiegoś zielono dzioba! Chłopie a ty gdzie pracowałeś?
Ja? Panie mechaniku- odpowiadam- ja pracowałem w gdyńskiej stoczni, wie pan w brygadzie Milosia, na maszynowym.
Co? Przerywa mechanik- pracowałeś u Milosia na maszynowym?
Tak panie mechaniku.
A pana Papkę znałeś?
No pewnie, proszę pana to przecież nasz mistrz jest.
To pewnie pracowałeś trochę na statkach?
Pan wie ile stoi statków tam na stoczni? I to takie jak ten o taki VALE z Hamburga, piękny statek, ale Ruskie go zabierają.
A ja, na stoczni byłem w zeszłym roku, byłem na s/s „WISŁA” mówi mechanik, ty wiesz ile tam było roboty?
Wiem, wiem, bo robiłem na pana statku, na „Wiśle” a ile kłopotu było z maszyną główną z tymi łożyskami- mówię.
O to widzę, że pracowałeś na statkach, ale nie przypominam żebym ciębie widział, no, ale wiesz ilu tam ludzi pracowało?
Panie mechaniku pan pamięta ile kłopotu było z łożyskami na głównej maszynie?
A było tam i nie tylko z łożyskami roboty, ważne, że mam człowieka, jakiego potrzebuje tu na statku, będzie nas dwóch do pracy a już nie pracujesz w stoczni, dlaczego?
Staram się na pływanie- mówię
A tam w stoczni, na jakich statkach pracowałeś?
No na wszystkich, na VALE, na WIŚLE, KOŁOBRZEGU, OTTO ALFRED MILLER, na s/s WAZA, wie pan na tym naszym pierwszym promie kolejowym, no i na innych statkach -odpowiadam.
No to mam pomocnika będziemy tu pracowali na tym statku, to jest statek! A nie wrak, to sobie zapamiętaj ten statek będzie jeszcze pływał a wrak to taki, co to już idzie na żyletki. Panie mechaniku -pytam nieśmiało- a kiedy ten nasz statek będzie mógł wyjść w morze, bo wie pan może ja na nim popłynę?
Oj chłopie, jeszcze dużo wody popłynie zanim ten statek oży­je, a ty na nim będziesz mógł wyjść w morze.
Nastała chwila ciszy, bo trochę czuje się tak jakby ktoś na moją głowę wylał duży kubeł zimnej wody, i że moje marzenia gdzieś odeszły daleko, przecież to wrak i…
A masz kombinezon?- Mechanik przerywa mi moje myśli.
Mam, mam. Tam koło magazynu jest nasza szatnia jak przychodzi­my na dejmanke na statki.
To musisz przynieś te swoje lumpy tu, tu widzisz ile miejsca tu będziemy mieszkać i pracować.
Rozglądam się po tym pomieszczeniu, które jest całe wypalone a stalowe ściany zdeformowane przez wysoką temperaturę pożaru. Całe wyposażenie to jakieś dwa krzesła, stół i coś, co może było kiedyś szafą, ktoś to przyniósł z lądu.
Burta pomieszczenia również jest pofalowana przez temperaturę a z pięciu bulajów są dwa, które mają jeszcze szyby, pewnie gdy statek płonął bulaje te były otwarte.
I to jest mój okręt, jestem na statku i tylko nie wiem czy ja na tym statku kiedyś popłynę.
Mechanik jest tu na tym statku, jak to się mówi pierwszym po Bogu, a ja będę jego prawą ręką i będę pośrednikiem miedzy ty­mi, co tu pracują a mechanikiem, będę im przekazywał, polece­nia mechanika, co i kiedy mają ci ludzie robić.
Jest tu dużo ludzi i często się zmieniają, bo i wa­runki tu na statku są bardzo nie przyjemne, nie przyjemny zaduch po pożarze a i po mule, który jest wszędzie.
Ta grupa ludzi pracuje przy usuwaniu mułu z pomieszczeń stat­ku, przez kilka lat statek stał na mieliźnie a przez potęż­ne wyrwy po storpedowaniu go morze zamuliło pomieszczenia statku.
Prócz tego są i pozostałości po pożarze i to wszystko na­leży usunąć z pomieszczeń statku, jest to ciężka, brudna i niebezpieczna praca a zwłaszcza w maszynowni i kotłowni.
Gdy chodzę po maszynowni widzę jak jest ona strasznie zni­szczona, a słabe oświetlenie tych pomieszczeń potęguje te wi­doczne zniszczenia.
Wszędzie jest pełno mułu, który jest zbierany łopatami przez pracujących tu ludzi i we wiadrach wynoszony na pokład statku gdzie stoją duże pojemniki, a po ich napełnieniu zostaną prze­transportowane dźwigiem na ciężarowe samochody, które stoją na nabrzeżu i gdzieś tam wywiezione.
Jest to ciężka praca, niebezpieczna, bo wszędzie zwisają z sufitów jakieś szyny, kable, zbiorniki, urządzenia i inne rzeczy.
Pomieszczenie, które zajmujemy z mechanikiem jest wypa­lone, ściany, sufit, podłoga wszystko jest w rdzy, jedna żarówka zwisa ze sufitu i nad stołem.
Jest to ponure pomieszczenie, za zgodą mechanika oczyszcza­my pomieszczenie z rdzy i malujemy białą farbą olejną, a za nie wiedzą mechanika podkradamy zdeponowane w magazynie rzeczy ze statków, są to fotele, stoły, kanapy, szafy a wszy­stko to zostało zdjęte z statków, które pływały w czasie wojny, są tu zdeponowane rzeczy z s/s KOŁOBRZEG, s/s WAZA i z innych statków.
Po kilku dniach nasze pomieszczenie trochę przypomina ka­binę statku a mechanik nazywa je salonem.
Jest jasno, bo i oświetla je więcej żarówek, które przy­noszę ze stojących tu statków, ale za to mamy u siebie więcej gości z technicznego, a nawet z Loydu ktoś przychodzi.
Mijają dni pracy na statku, widać, że już są miejsca oczyszczone z mułu, jedno z tych pomieszczeń to kotłownia i szyb kotłowni.
Tu już trwa demontaż armatury kotłów, czyszczenie kotłów, zdemontowana armatura jest wynoszona do góry, do pomieszcze­nia, które kiedyś było mesą załogi statku.
Tam gdzie była kuchnia, gdy statek pływał dziś jest pro­wizoryczna umywalnia dla tych, co pracują tu na statku, w po­mieszczeniu na rufie gdzie były kabiny dla załogi dziś jest przebieralnia.
Na statku pracuje kilkunastu ludzi, pracują po kilku w grupie, jedni na dole napełniają mułem, śmieciami wiadra, inni je wynoszą do góry na pokład statku, a jeszcze inni usuwają z zasobni węglowych węgiel.
Jest to bardzo brudna i niebezpieczna praca.
Najgorzej jest w maszynowni, na lewej burcie po storpedowaniu wszystko się zamieniło w kupę żelastwa, we wielkie rumowisko, a wszystko to jest zasypane, zamulone. Tak, że nie widać gdzie są fundamenty tych urządzeń, niewiadomo czy te urządzenia tu stały.
Potężna maszyna główna też jakoś dziwnie stoi. Ma zerwane kolumny na dole z lewej burty przy fundamencie i jest przechylona na prawą burtę, nie wiem jak to się dzieje, że ta maszyna tak przechylona jeszcze stoi.
Ze szybu i sufitu maszynowni zwisają jakieś spalone zbior­niki, szyny, kable, przewody, podesty i inne rzeczy, które wyglądają nie­bezpiecznie, wydaje się, że za chwile to wszystko ru­nie na dół tam na tych ludzi, którzy pracują przy oczyszcza­niu maszynowni.
Tu w maszynowni i kotłowni jest straszny zaduch wydobywający się z nagromadzonego mułu, ludzie go usuwają przy pomocy małych łopat i innych narzędzi.
Ludzie mają zasłonięte usta by nie wdychać i nie czuć przykrego zapachu, każdy z ma małą lampę elektryczną, która oświetla jego miejsce pracy.
Muł i inne śmieci są wrzucane do wiader i wynoszone na po­kład, jest to ciężka i nieprzyjemna praca. Takie prace są wykonywane we wszystkich pomieszczeniach stat­ku, wszędzie jest pełno mułu, śmieci po pożarze.
Nadzór nad tymi pracami ma mechanik, on tu wydaje polecenia jak i gdzie mają pracować ludzie, moja praca to sprawdzać czy są wykonywane polecenia mechanika i powiadamiać o ich wykonaniu.
Lepsze są warunki pracy w ładowniach statku, jest tu mniejszy zaduch, bo ładownie są otwarte.
Najgorzej jest w trzeciej ładowni, ta ładownia została zni­szczona i przez ogień i przez wodę, tu była rozerwana burta i grodź miedzy maszynownią i ładownią i jest ona bardzo zamu­lona.
Po zakończeniu dnia pracy moim obowiązkiem jest sprawdzenie czy zostały wykonane polecenia mechanika, ilu ludzi pracowa­ło, nazwiska i inne uwagi, które są wpisywane do Dziennika Prac.
Nie wszyscy chcą tu pracować w tak nieprzyjemnej pracy gdzie przy usuwaniu mułu napotyka się często na ludzkie szczątki, kości, czaszki.
Zwłaszcza w trzeciej ładowni; dno ładowni przegrodzone jest wzdłuż osłoną tunel wału śrubowego, tunel jest wysoki ma około dwóch metrów
I tu na tym tunelu ukazuje się przykry widok, na osłonie tunelu leżą ludzkie czaszki,
Zostały położone przez tych, co oczyszczają ładownie, a spotka­ne, znalezione czaszki kładą na tunel przez szacunek dla zmarłych, że zakłócono im spokój, który miał być dla nich wie­cznym spokojem.
Tu w ładowniach statku Emila Sauber. Bywa, że ci, którzy tu pracują w ładowniach statku znajdują różne drobiazgi, jakiś zegarek, pierścionek, obrączkę i inne rzeczy osobiste tych, którzy zginęli w dniu tragedii.
Sobota, ludzie skończyli już swoją nieprzyjemną prace i zeszli ze statku. Pozostał wachtowy, który pilnuje bezpieczeń­stwa statku.
Również i ja jeszcze pozostanę na statku przez małą godzinkę by sprawdzić czy zostały wykonane prace, wyłączyć oświetlenie tam gdzie nie jest ono już  potrzebne.
Sprawdzam statek od dziobu po pelengowy, maszynownie, kotłownie, pomieszczenie na rufie tam gdzie jest przebieralnia dla tych, którzy pracują tu na statku, ktoś mógł zostawić tlący się pa­pieros albo zapalone światło.
Jest lato, piękna pogoda, wracając pokładem z rufy spoglądam do luku trzeciej ładowni, patrzę na leżące czaszki ludzkie ułożona na osłonie wału śrubowego, jest to smutny widok, tyle ofiar, to była straszna tragedia.
Odchodzę od luku ładowni, ale coś mi na ułamek sekundy za­błysło, gdzieś tam na dole w ładowni, odchodzę i idę do w stro­nę pomieszczenia – ale co to było?
To, co tak mi zabłyszczało, zastanawiam się i po chwili wracam by zobaczyć, co to jest.
Wracam do luku trzeciej ładowni i zaglądam tam na dół, nic nie widzę, ale przecież stałem trochę dalej, podchodzę do tego miejsca, o! widzę znowu, że coś mi błysnęło, to coś leży na wsporniku burty i rufowej ściany ładowni.
Szybko schodzę do maszynowni przez rozerwaną grodź wchodzę do trzeciej ładowni, szukam przedmiotu, który mnie tak zaciekawił, gdzie to jest – myślę i rozglądam się po dnie ła­downi, przecież go widziałem, gdzieś to leżało, ale tu jest czysto, rozglądam się – gdzie jesteś?
Spoglądam to na grodź to na burtę ładowni tu od rufy, to tu gdzieś było w kącie ładowni, to może leżeć na wspornikach.
Biorę stojącą drabinę i ustawiam tak by zobaczyć, co jest na wspornikach miedzy grodzią rufową i burtą ładowni.
Tu na wsporniku leży małe okrągłe lusterko i tylko mała jego cześć jest widoczna, reszta jest zabrudzona, dopiero, gdy sięgam po lusterko, widzę, że jest tu również ludzka czaszka, przez sekundę się zastanawiam, a po chwili zabieram obie rzeczy i schodzę z drabiny.

Wychodzę na pokład i oglądam, lusterko jest całe, na odwrocie jest widoczna czarna końska głowa, czaszka wydaje mi się jakaś inna, mała, jest zabrudzona czymś, jakaś zatłuszczona, jest na niej rdza, tyle lat tu leżała ta czaszka, nawet nie myśląc myje tą czaszkę, wypłukuje z niej brud, wycieram ją jakąś szmatą i idę do naszego pomieszczenia by wpisać do Dziennika wykonane czynności.
Przy świetle lampy oglądam już czystą czaszkę ludzką, jest inna ma piękne śnieżno białe uzębienie, pewnie należała do kogoś, kto był młody.
Kładę tajemniczą czaszkę na stół, który przylega do mojej ka­napy, oglądam lusterko, dobrze się zachowało, jest całe, a to ciekawe, myślę, że obie te rzeczy były razem na wsporniku. Patrzę w puste oczodoły czaszki, mam wrażenie, że te puste oczo­doły patrzą na mnie, dziwne uczucie. Wygląda tak jak gdyby dwoje ludzi patrzało sobie w oczy chcąc zajrzeć w swoje dusze.
Przecież ta czaszka nie ma oczu, ale ja mam wrażenie, że patrzy na mnie, patrzymy sobie w oczy, cisza, półmrok jest w salonie, – jak nazywa mechanik nasze pomieszczenie.
Tylko mała lampa świeci się nad moim stołem, na którym leży tajemnicza czaszka.
Właściwie już powinienem pójść do domu, ale mam jeszcze czas, więc się wygodnie rozsiadłem na kanapie i rozmyślam o tej leżącej na stole czaszce.
To dziwne – myślę – tyle ludzi sprzątało w ładowni, no i ja prze­cież tyle razy byłem w ładowni, a ile to razy spoglądałem z po­kładu do luku ładowni i nikt nie widział tego małego lusterka i tej czaszki.
Patrzę na tą czaszkę, jej piękne białe zęby, oparta o blat robi wrażenie, że za chwile przemówi do mnie, ale to ja tylko do niej mówię, oczywiście, że w myślach.
Kim byłaś nieszczęśliwa istoto?
Po co cię zobaczyłem i zabrałem ciebie z twojego miejsca spoczynku? Umyłem cię, przyniosłem tu, postawiłem na stole to co pozo­stało po tobie.
Pewnie gdzieś tam, gdzie został twój dom ktoś ciebie oczekuje i modli się o twój powrót do domu, bo nie chce wierzyć, że ciebie już nie ma tu na tym świecie, powiedz, skoro patrzymy sobie w oczy to powiedzmy sobie, kim jesteśmy.
Przyłapuje się, że rozmawiam półgłosem, zasłaniam sobie usta, koniec tych wrażeń- myślę- trzeba się przebrać i pójść do domu.
Ale tak mi się wygodnie siedzi i jakoś mi się spać zachciało.
Pewnie będzie padać, myślę i zamiast wstać wygodnie kładę się na kanapie i patrzę na czaszkę, ciekawe, kim mogła być ta istota, jak się nazywała, gdzie jest, gdzie był jej dom? Taka mała czaszka a tyle w niej tajemnicy, patrzę, patrzę i….
Do Gdańska przyjechaliśmy pociągiem, razem z mamą i ciocią Ani, później pociągiem do portu, była noc i nic nie widzia­łam, wiem, że mieliśmy taki wózek, taki mały i miał czterech ko­łach, takie małe i pomalowane na czerwony kolor.
Nie, nie to nie była zabawka, na tym wózku mieliśmy nasze rzeczy i trochę suchego chleba.
Musieliśmy uciekać, bo wszyscy uciekali przed tą wojną, przed tym, mówili, że uciekamy przed frontem, przed wojną.
Że tu jak będziemy w Gdańsku, to nas nie zabiją ci inni żoł­nierze, no, jakoś ich nazywali, co? Zapomniałam.
Tak mi mówiły mama i ciocia Ani, że jak nas ci żołnierze zła­pią to nas zamordują i dlatego musimy uciekać do cioci do Kilu, do cioci Moniki i że tam będzie nam dobrze.
Ja?
Ja mam na imię tak jak inne dziewczyny, mówią na mnie Haidi, tak Haidi, nie Aidi , Haidi. Ile mam lat? No ja mam, jestem już duża. Tak, tak już tu czekamy na statek parę dni, tu w tym dużym magazynie, tak mówią, że to magazyn, nie wolno nam wychodzić z niego bo są naloty.
Oj, tak tu jest nam bardzo zimno, dlatego śpimy wszyscy, skule­ni, aby się ogrzać a mama mnie trzyma w swoich ramionach i nie pozwala mi wychodzić.
Są tu inne dziew­czyny, ale mama i ciocia mnie pilnują i musze być do nich przy­tulona, bo musze być zdrowa, tam czeka w Kilu ciocia Monika
Poznałam koleżanki, które przychodzą do mnie i rozmawiamy o tym, że będziemy płynąć na statku po morzu, daleko będziemy płynąć.
O, tak tu jest bardzo dużo ludzi, wszyscy się martwią, że ich nie zabierze statek i będą musieli tu pozostać w magazynie i jak przyjdzie ta wojna to umrą.
Nie, nie Aida ,ja mam na imię Haidi, tak Haidi. Ja już byłam u cioci Moniki w Kilu, nie, nie statkiem, pojechałam pociągiem do cioci,
No tak, to było dawno, teraz jest wojna, popłyniemy statkiem,
Nie, nie wiem, który to był dzień, ale to było rano i ktoś otworzył takie duże drzwi tego magazynu i krzyczał, że jest statek i wszyscy muszą szybko wchodzić na statek, bo statek będzie zaraz odpływał.
Wszyscy szybko wychodzili z tego magazynu i ja też uciekłam z koleżankami przez te duże drzwi i zobaczyłam taki duży statek, był taki ładny, miał taki duży komin i takie stra­sznie wielkie maszty a z komina wychodził taki duży ciemny dym, był taki duży, że nie można było na niego wejść, ale były takie schody, wszyscy chcieli nimi wejść na statek.
Jak się nazywał ten statek?
Musze sobie przypomnieć, już wiem, nie tak, inaczej, a już wiem EMILA SAUBER.
Było tak dużo ludzi a ja widziałam jak mama i ciocia cią­gną nasz mały wózek i mama do mnie kiwa żebym z koleżankami wcho­dziła na statek.
Już jesteśmy na statku, och, jaki on jest duży, a ile tu jest już ludzi na tym statku, ale nie ma mamy i cioci, gdzie one są?
Mamo! Mamo! Ciociu! Ciociu! Wołam, wołam i płaczę, bo się, bo­je być sama.
Mamo! Mamo!
Stoję w małej grupie ludzi, po chwili jakiś człowiek każe nam wchodzić do takiej dużej piwnicy tego statku, och jak tam jest ciemno, boję się.
Ale ten pan każe nam tam schodzić na dół i zajmować sobie miejsce i mówi, że mama mnie znajdzie.
Ja i moje koleżanki jesteśmy w tej piwnicy, są już tu i inni ludzie, którzy chodzą po tej piwnicy, inni już sobie siedzą przykryci kocami, odzieżą bo jest zimno.
Jedna z koleżanek mówi do mnie,
Haidi będziemy się bawić w chowanego, zobacz tam na dole można się schować.
Chodźcie na dół – mówi inna – patrzcie jak tam jest strasznie ciem­no, nie lepiej zostańmy tutaj.
I nagle słyszę głos swojej mamy –
Haidi! Haidi, Haidi gdzie jesteś, woła mnie głośno mama.
Mama! Mama! Wołam, ale moje wołanie miesza się z innymi wo­łaniami, innymi głosami, innymi krzykami, ale najgłośniej jest słychać słowo Mamo, mamo!
Dopiero teraz widzę, że tu w tej piwnicy jest pełno ludzi, a po takich dużych drewnianych schodach schodzą i wychodzą lu­dzie, chcę wejść na te schody i znowu słyszę
Haidi! Haidi gdzie jesteś? Moje dziecko mi zginęło! Krzyczy moja mama.
Mamo! Mamo! Wołam, mamo tu jestem, chcę wyjść z tej piwnicy, ale ci, co są na tych schodach nie pozwalają mi wyjść tam na górę, tam gdzie słyszę wołanie mojej mamy.
Po chwili słyszę głos mojej mamy tu, tu na dole, gdzieś koło mnie. Słyszę ją jak mnie woła Haidi, Haidi.
Przeciskam się przez tłum ludzi w stronę głosu mojej matki i wołam mamo! Mamo! To ja Haiki! Tu jestem! Płaczę i krzyczę, boję się, wołałam – mama, mama, gdy już byłam w ramionach mojej mamy.
Później płakaliśmy, obie ja i moja mama,
Co? Co się stało z moją ciocią?
Tak, tak ciocia weszła na statek, ale jak zobaczyła te straszne piwnice na statku, te duże ciemne piwnice, do których kazano wchodzić i tam mamy siedzieć, uciekła ze statku zostawiając swoje rze­czy, bała się.
Nie, nie wiem, co się stało z ciocią.
My? Moja mama i ja usiedliśmy tam w kącie gdzie siedziały moje koleżanki.
Przykryłyśmy się kocem i rozmawiałyśmy sobie szeptem o tym, co będzie jak statek będzie na morzu.
A później?
Później to słyszałam jak ludzie mówili, że statek już płynie i że jesteśmy na morzu.
Patrzałam tam do góry tam było takie małe światełko, tam na suficie tej dużej piwnicy, ale tu w naszym kącie było bardzo ciemno i tuliłam się do mamy, bałam się.
Tak – byłam zmęczona i zasypiałam, co chwilę, a tam na dole było słychać jak coś stukało.
Co było później?
Nie wiem, zasnęłam.
Obudziło mnie przewracanie się statku i było strasznie dużo ognia, wielkiego ognia, musiałam zamknąć oczy, bo mnie bolały od te­go ognia.
Nie, nie słyszałam żadnego huku.
Wiem, że był wielki ogień a te deski, te podłogi zaczęły spadać gdzieś tam na dół.
Bałam się i krzyczałam. Wszyscy krzyczeliśmy.
Ja? Ja nie mogłam się ruszać, coś mnie przygniatało,
Nie wiem, co to było to, co mnie przygniatało.
Wszystko się tu waliło.
Było tak jasno, że musiałam zamykać oczy, bo mnie bolały, był wielki hałas, wszyscy krzyczeli.
Ktoś na mnie spadł i wołał pomocy, bałam się go.
Ja? Ja nie wiem czy krzyczałam, ja tylko słyszałam jak ludzie krzyczeli, wołali pomocy i słyszałam, że gdzieś tam na dole woda zalewa tą naszą piwnice.
Tak, tak ja próbowałam się wydostać i gdy się obróciłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam, że wszędzie jest ogień i że jest dużo wody.
Obudziłam się, gdy znowu statek się jakoś przewrócił, było bardzo gorąco, wszystko się paliło.
A ja?
Ja byłam w jakimś kącie przygnieciona czymś, to nie by­ły deski, to było coś i dużo było tego. Nie, nie wiem czy to, co mnie przygniatało do tej blaszany ściany czy to byli ludzie, nie wiem,
Nie, nie mogę się ruszać,
Dlaczego?
Bo zapomniałam jak się rusza nogami i rękami, zapomniałam jak to robić, gdzie są moje nogi i ręce.
Tak, tak patrzałam jak ten straszny ogień, który zbliża się do mnie, wołałam, nie mogę się ruszać a na mojej głowie coś leży, to był ktoś to była Heinki.
Wołałam ją by mi pomogła.
Czułam żar, dusiłam się, myślałam o mamie, o cioci w Kilu o moich, koleżankach, gdzie one są?
Och, och jak tu jest gorąco, moje włosy się palą, cała się palę, wiem, że się palę, ale nie czuje bólu, moje oczy nie zamykają mi się.
Słyszę wołania ludzi a moja głowa jest przyciskana do czegoś twardego, chcę spać.

Mocne szarpanie budzi mnie, w pierwszej chwili nie wiem gdzie jestem i pytam się,
O co panu chodzi? A to pan, panie wachtowy.
Panie pomocnik to pan jeszcze tu? Mówi wachtowy,
A która to już godzina? Pytam.
O już jest po dziesiątej.
Po jakiej dziesiątej? Pytam
Wieczór panie, wieczór, już noc panie pomocnik a pan to co udaje czy się bawi w Hamleta?
Dlaczego udaje Hamleta?
No, bo trzyma pan na piersi czerep ludzki jak ten tam na filmie Hamlet.
Czerep, jaki czerep? Pytam.
Dopiero teraz widzę, że w ręku trzymam tą ludzką czaszkę, tą co przyniosłem do naszego pomieszcze­nia, stawiam ostrożnie czaszkę na stół, jest mi trochę głupio, a nie wiem, co powiedzieć wachtowemu, po chwili pytam,
To już tak późno, panie wachtowy, wie pan koniec miesiąca to wpisywałem godziny pracy, wie pan dla mechanika.
Widzę, widzę -mówi wachtowy- a ja byłem u dyspozytora, bo musiałem dzwonić do domu, wracam na statek, patrzę a u was w pomieszczeniu pali się światło, myślałem, że ktoś zapomniał, więc chciałem je wyłączyć, ale patrzę na drzwiach nie wisi kłódka, więc wszedłem a tu patrzę pan śpi jak młody bóg a i nie sam, bo do serca przyciska sobie czerep i pewnie to kobieca ta czaszka?
Dziękuję – przerywam wachtowemu- dziękuję, że mnie pan obudził, niech pan wyjdzie, bo chcę się przebrać.
Nie ma co się spieszyć, bo jeszcze pada deszcz, mówi wachtowy
Co deszcz pada?
A jak grzmiało, to pan nic nie słyszał?
I mówi pan, że była burza, nic nie słyszałem spałem, odpowiadam.
Wachtowy wychodzi z mojego pomieszczenia a ja zaczynam się przebierać by pójść do domu, gdy chcę już zgasić oświetlenie nad stołem, spoglądam na tę czaszkę, przecież jej tu nie zosta­wię na stole, zastanawiam, co z nią zrobić, przecież cię nie wyrzucę do pojemnika ze śmieciami. Po chwili owijam ją w ręcznik i chowam do swojej szafki, ju­tro zobaczę, co zrobię.
W drodze do domu rozmyślam, co za dziwny sen miałem, właści­wie to w śnie nic nie widziałem, nic mi się nie śniło, a jednak rozmawiałem z dziewczyną, czekaj jak ona miała na imię?
Zastanawiam się, takie dziwne imię mówiła, o już wiem Haidi. Haidi, co to za imię?
A przecież to Niemka. Przecież ja nie umiem po niemiecku a ona pewnie była Niemką, dziwne, ale wiem, że z nią rozmawiałem, ona mi opowiadała jak płynęła na tym statku, co to za sny miewa człowiek?
Prace porządkowe na s/s EMILA SAUBER dają już widoczne efekty, dni mijają.
Usunięto już muł i śmieci z ładowni trzeciej i drugiej, kotło­wnia jest uporządkowana i tu już rozpoczęto demontaż armatury z kotłów, wyczyszczono kotły, które zostały napełnione wodą i są lekko podgrzewane by sprawdzić ich szczelność.
W paleniskach kotłów na zmianę to jedno palenisko się pali to drugie, tak by woda w kotle uzyskała kilkadziesiąt stopni ciepła, w palenisku, w którym się nie pali sprawdzam, czy nie ma przecieku i zgłaszam mechanikowi.
Bywa, że po pracy, gdy jesteśmy we dwóje z mechanikiem opo­wiadamy sobie o naszym życiu, tak właściwie to mechanik opo­wiada, a ja jestem słuchaczem, mechanik w czasie wojny pływał na statkach handlowych, ale nie zawsze pod polską banderą bo i na angielskich trawlerach pływał, była to flota pomocnicza.
A sam o sobie mówi, że się wysługiwał amerykańskiemu imperia­lizmowi, amerykańskiemu i angielskiemu a teraz w nagrodę tu siedzi na tym wraku, przepraszam – statku i będę tu jeszcze długo siedział, mówi, ale Książeczki jeszcze mi nie zabrali.
Panie mechaniku przecież pan mówił, że po wojnie pływał pan na naszych statkach i nie uciekł pan do tych no jak to pan mówi imperialistów.
I nie ucieknę nigdy! Mam tu rodzinę, jestem i byłem Polakiem, ale są i tacy, co uważają mnie za wroga socjalizmu i ludowej ojczyzny. Barany jedne!
Pewnie chciałby pan znowu być na statku i pływać na morzu?
Ty, ty nie wiesz, co to jest morze -mówi szeptem mechanik-, mo­rze dla mnie jest wszystkim, ty nie wiesz, co czuje człowiek, któremu odebrano jego miłość, jego morze, tam na morzu jestem, byłem człowiekiem, tu muszę udawać, że jestem szczęśliwy i dziękować za to, że jestem tu na Emilii Sauber.
Znam ciebie od nie dawna, jesteś dobrym chłopem, ale pamiętaj, że takiej rozmowy nie było miedzy nami.
Ty Marian też chciałbyś popłynąć na morze, opowiadasz jak to pływali­ście w harcerstwie na tych jachtach, chętnie ciebie słucham jak mi o tym opowiadasz, już kiedyś chciałem tobie powiedzieć, że będzie, będziesz miał dużo kłopotów zanim wypłyniesz w morze
Co? Panie mechaniku, w biurze mi powiedzieli, że jak tylko będzie statek dla mnie to popłynę- mówię.
No i masz tu swój statek, stoi na wodzie, a czy popłyniesz na nim w morze? to wielki znak zapytania.
Dlaczego? Panie mechaniku przecież…
Pytasz, dlaczego nie będziesz pływał? Bo masz w swoim życiorysie tak zasrane, że nie wiem czy do PGR-u cię przyjmą, a ty o pływaniu marzysz, po co ten twój ojciec cię spłodził aż w tej Belgii?
To może i prawda – mówię – bo nawet mi dowodu nie chcą dać
Mało wiesz o polityce chłopie.
To, co? To nigdy nie będę pływał?
Ja tobie powiedziałem prawdę, tłumaczy mi mechanik – ja mam tro­chę jeszcze znajomych i może tobie zrobię małą przysługę i po­płyniesz na morze.
Naprawdę panie mechaniku?
DALMOR buduje potężną flotę rybacką, tam są moi znajomi w technicznym, napisze­my podanie i inne pisma i ciebie przyjmą i może zostaniesz tym rybakiem.
Panie mechaniku a kiedy będziemy pisać te papiery jak to pan mówi?
Ja tobie napisze, nic nikomu nie mów, jak będę miał już pew­ność że ciebie przyjmą to już będą papiery przygotowane.
A teraz do roboty chłopie! Patrz już wszyscy zeszli ze statku.
Już, już idę na obchód panie mechaniku, wszystko sprawdzę i…
Dobra, ty Marian sprawdź wszystko a ja już idę do domu, cześć.
Któregoś dnia przyszedłem na statek trochę spóźniony wiec mówię do mechanika, przepraszam za spóźnienie, ale pan wie dziś jest wtorek to po­szedłem na hale targową po małe zakupy, wie pan dziś jest konina, ale ile ludzi było i dlatego się spóźniłem.
A chociaż masz coś?
No pewnie, niech pan patrzy ile mamy parówek a i kiełbasa belgijska jest jedna, ale jaka, będzie uczta – mówię.
No to będzie święto – mówi mechanik- zabieraj się za robotę.
Już, już tylko się przebiorę w lumpy – mówię.

Ty się nie przebieraj a bierz się za żarcie, a ja pójdę na obchód statku, muszą mnie czasem zobaczyć, bo jeszcze ktoś, po­wie, że na statku nie ma mechanika.
Po chwili wraca mechanik, prowadzi ze sobą brygadzistę, który nadzoruję prace demontażowe, w maszynowni i kotłowni.
O już panowie są, to ja już podaję, proszę siadać – nakładam do miski parówki, musztarda w słoju a chleb kroję na duże kawałki i zapraszam do stołu a właściwie do biurka.
O –  ale Hamlet nam zrobił niespodziankę, co za żarcie- mówi brygadzista Mietek.
O czym ty mówisz Mietek? Co za Hamlet? – pyta mechanik
To ty nie wiesz? Twój pomocnik to Hamlet i to prawdziwy.
Hamlet? Niby, dlaczego przecież wszyscy mówią mu panie pomo­cnik a nie panie Hamlet –zdziwiony jest mechanik.
No pewnie, że na mnie mówią pomocnik mechanika a nie Hamlet – tłumaczę – nawet nie wiedzą jak mam na imię i mówią pomocnik.
Ale teraz już jesteś Hamletem – mówi Mietek – i idę o zakład, że jak ktoś przyjdzie to będą mówili panie Hamlet a nie panie pomocnik. Uśmiecha się brygadzista do mechanika.
Pewnego dnia potężna ulewa przerwała prace porządkowe na na­szym statku, ludzie rozeszli się do domu, bo nie ma co przy takiej pogodzie robić.
Siedzimy z mechanikiem w naszym salonie i rozmawiamy o pra­cy, kiedy się to skończy i że w maszynowni to będzie zagrycha. Ależ to burza, a walą pioruny jeszcze w nas któryś trzaśnie.
W nas nie strzeli, bo są wyższe te kolumny oświetleniowe – tłu­maczy mechanik- wiesz że lubię jak grzmi, tam na morzu lubiłem patrzeć jak szaleje burza.
No na morzu to musi strasznie wyglądać taka burza, mówię.
A tak – pyta mechanik – dlaczego na ciebie mówią Hamlet?
Nie wiem -odpowiadam- i odkładam naczynia do szafy na górną półkę.
Ty, ty, a co ty masz na dole w tej szafie? – i pokazuje na tą ludzką czaszkę, przecież to jest czerep ludzki po co go tam masz? Podaj mi ją, skąd ją masz? Jaka czysta?
Podaję czaszkę mechanikowi, zapomniałem o niej a teraz jest mi trochę głupio.
Mechanik ogląda czaszkę i mówi do mnie.
Wiesz, że jest ona ciekawa, taka biała, ale wydaje mi się, że i mniejsza jest od tych, co tam leżą w trzeciej ładowni na tunelu. Popatrz, jakie ma piękne uzębienie, skąd ją masz?
Jak panu powiem o niej to będzie się pan ze mnie śmiał, a mo­że jeszcze będzie mnie nazywał Romeo, a już wystarczy że mnie tutaj na­zywają Hamlet.
Daje tobie słowo pierwszego mechanika, że chociaż to nie jest polityczna rozmowa to nie wyjdzie poza te nasze drzwi, słowo starszego mechanika!.
Słowo mechanika? -Pytam
Jak mówię, że słowo to słowo? Ale dlaczego na ciebie mówią no wiesz Hamlet?
Ja wiem, kto mnie tak nazwał, tłumacze mechanikowi, wie pan ten gruby z pokładu ten, co się tak chwali jak to pływał w konwojach.
On pływał, ale w balii a nie w konwojach-mówi mechanik, Ale dlaczego tak ciebie nazwał –pyta mechanik.
A no wie pan, kiedyś jak siedziałem tu w salonie, a była taka burza jak dzisiaj to i jakoś zasnąłem, a on tu wszedł i zoba­czył, że śpię, a w ręku trzymałem tą Haidi, no wie pan tą czasz­kę i on to zobaczył i zaczął mi przygadywać o Hamlecie. To była sobota i to w tym dniu znalazłem Haidi.
Co ty znalazłeś? Haidi? Co to jest Haidi?
To ta czaszka, którą znalazłem w trzeciej ładowni,
Przecież tam jest posprzątane a te czaszki leżą na tunelu – przerywa mi mechanik.
To nie chodzi o te czaszki, które leżą na tunelu, ja panu wszystko opowiem, niech pan posłucha.
Gadaj, gadaj, bo to mnie zaciekawiło.
No wie pan obchodziłem statek i jak szedłem po pokładzie z rufy to z góry spojrzałem do trzeciej ładowni, patrzę, że wszystko jest w porządku i już odchodzę od luku ładowni. Ale wydawało mi się, że coś tam na dole mi błysnęło, nawet by­łem pewien, że się wydawało i już idę do umywalni, ale myślę, co to mogło tak ładnie błysnąć?
Wracam do luku ładowni szukam tego, co błysnęło i dopiero po chwili znowu zobaczyłem taki mały błysk.
Zeszedłem do ładowni przez maszynownię i szukam tego czegoś,
Wie pan inaczej się widzi z pokładu jak się patrzy do ładowni, a ja myślałem, że to co widziałem z pokładu leży na podło­dze ładowni.
No i co? No gadaj chłopie, bo do jutra będziemy tego szukać.
No panie mechaniku, przecież panu mówię
Na statku mówi się głośno i szybko.
No, zeszedłem do ładowni i na wsporniku łączącym burtę z gro­dzią rufową znalazłem o to małe lusterko – podaje je mechanikowi.
Ciekawe, że to ty zobaczyłeś to małe lusterko, ale co z czaszką?
Przecież panu opowiadam, było to lusterko, a przy samej grodzi leżała ta czaszka, zabrałem ją do umywalni i jak myłem sobie ręce to i ją wymyłem a później przyniosłem ją do naszej kabi­ny – do salonu, położyłem na stole i zacząłem wypełniać Dzien­nik a później zasnąłem.
A dlaczego nie poszedłeś do chałupy?
Sam nie wiem, chmurzyło się i dzień był taki jak dziś. Wie pan taki do spania, obudził mnie ten grubas, było późno i jak zobaczył, że ja mam w ręce Haidi, to znaczy tą czaszkę, zaczął głupio gadać o tym Hamlecie.
Chyba miał racje, jak cię zobaczył, że trzymasz przy sercu to, to jak ty mówisz, jak nazywasz?
Haidi, Haidi tak miała ta dziewczyna na imię, Haidi, no, wie pan ta czaszka tak się nazywa, co ją ma pan w ręce.
Chłopie a skąd ty wiesz czyja to czaszka? – pyta mechanik.
Burza nadal szaleje, grzmi i leje deszcz a my siedzimy w ka­binie, rozmawiamy, a właściwie to ja dziśiaj mówię, a mechanik słucha i tylko od czasu zadaje mi pytanie.
To jak ty mówisz Haidi, a skąd ty…
Śniło mi się, gdy tu spałem na tej kanapie.
I co ci się śniło?
Właściwie to mi się nic nie śniło, tylko wiem, pamiętam, że rozmawiałem z kimś, no wie pan, z Haidi.
Opowiedziałem mechanikowi mój dziwny sen.
Nie wierzy mi pan, że w śnie tyle się dowiedziałem o tej tragedii na tym statku?
No wiesz to taki dziwny sen, sen monolog jak to się mówi.
Naprawdę, śniło mi się tak, sam nie wiem, co o tym myśleć.
Wierzę tobie, są takie różne sny. Powiem tobie, że ja wierzę w sny, wiesz tam na morzu to się różnie śni człowiekowi.
No widzi pan, to, co zrobimy z Haidi? No wie pan z tą czaszką?
Sam nie wiem – mówi mechanik – sam widzisz ile tych czaszek jest w trzeciej ładowni, ale po tym, co opowiedziałeś mi o Haidi to ta czaszka nie wróci tam do ładowni.
To dobrze panie mechaniku, bo ja myślałem, że pan będzie się ze mnie śmiał i Haidi, że Haidi będę musiał wrzucić do…
Nie! Poczekaj musimy pomyśleć.
To dobrze panie mechaniku, wie pan ten mój sen, a sam pan mówi, że ta czaszka jest inna, Haidi jest inna, ale co my zrobimy z Haidi, co z nią?
Cicho, poczekaj – mówi cicho mechanik – poczekaj ja myślę, oczywiście za twoją zgodą, możemy zrobić tak jak to robią inne narody, inne religie.
No, no to co będzie z Haidi, co z nią zrobimy?
Wiesz ogień to symbol wieczności, ogień oczyszcza, może ją po prostu spalmy w palenisku kotła. I to nie będzie profanacja.
Nastała cisza w naszym pomieszczeniu, nie zauważyliśmy, że bu­rza minęła, wyszło słońce to dobrze – myślę – Haidi ma piękną pogodę na wieczne rozstanie się z tym światem.
Zeszliśmy na dół statku, do kotłowni, w każdym z kotłów w jednym z jego dwóch palenisk pali się ogień, jest to niewielki ogień rozgarnięty po rusztach paleniska by ogrzewał wodę w kotle.
Mechanik otwiera palenisko, widać ogień, który tu wygląda jak wielki znicz na mogile cmentarza.
Tu na dole jest cisza, patrzymy w palenisko na ogień, ciszę przerywa mechanik i mówi do mnie.
Masz Haidi – podaje mi czaszkę – to jest pożegnanie, może spotkasz ją  w inny świecie.
Biorę do swych rąk to, co pozostało po Haidi, świa­tło padające z paleniska oświetla czaszkę, wydaje się, że jest inna, wydaje się, że jest szczęśliwa.
Patrzę w puste oczodoły czaszki tej, która kiedyś była Haidi, chciałbym jej coś powiedzieć w chwili pożegnania, że może kie­dyś w innym świecie spotkamy się, będziemy wspominać nasze spo­tkanie i dzisiejsze nasze smutne pożegnanie, żegnaj Haidi.
Cisza, cisza taka, jaka bywa na cmentarzu, chociaż jest to ko­tłownia spalonego statku, panuje chwila powagi, i tylko te ska­czące cienie po ścianach kotłowni, które tworzy ogień z otwartego paleni­ska.
Wydaje się, że one, cienie żegnają Haidi, tak jak to na cmentarzu ludzie żegnają kogoś bliskiego, żegnaj Haidi, niech spoczywa w spokoju.
Rozglądam się po kotłowni, na te skaczące cienie, może te cie­nie to dusze tych, których szczątki leżą tu w trzeciej ładowni s/s „EMILA SAUBER”, może jest tam i duch Haidi.
Dziś Haidi odejdziesz tam gdzie czeka na ciebie mama, będzie­cie szczęśliwe, będzie razem po wieczność.
Panie mechaniku – mówię szeptem – ja nie mogę i podaje czaszkę Haidi mechanikowi. Mechanik odbiera czaszkę i ostrożnie kładzie czaszkę na łopatę, ostrożnie unosi łopatę, na wysokość paleniska, spogląda na mnie już nastała chwila, czy już czas?
Jeszcze mała chwila spojrzenia na Haidi, kiwam głową, że tak, że niech się stanie – że z prochu i w proch.
Mechanik powoli wsuwa do palącego paleniska łopatę, na której spoczywa czaszka, czaszka Haidi, wyciąga pustą łopatę, zamyka palenisko kotła.
Stało się, nastała ciemność, zniknęły cienie na ścianach kotłowni żegnające Haidi.
Gdy jesteśmy w kabinie, nikt z nas nie mówi o Haidi, jest cisza, odeszła a my?
Pożegnaliśmy ją tak jak się żegna kogoś bliskiego.
Po chwili schodzimy ze statku, nie mówiąc nic rozeszliśmy się do domu, to był smutny i niezapomniany dzień dla nas.
Mijają dni, a przed nami najtrudniejsza praca – oczyszczanie maszy­nowni.
Należy usunąć zwisające urządzenia, usunąć muł z zęz pod podłogą maszynowni, karteru głównej maszyny i dużo innej pracy.
W karterze maszyny głównej pracuje starszy człowiek, pracuje powoli, solidnie usuwa muł, który zastygł niczym beton.
Aż tu któregoś dnia wpada ten starszy człowiek do naszego pomie­szczenia, jest zdenerwowany, wystraszony i krzyczy – panie mechaniku, panie, tam na dole w karterze jest trup, niebo­szczyk! Tam są kości ludzkie, ja już tam nie będę pracował!
Mechanik spokojnie wysłuchał i mówi do niego.
Panie, panie tu wszędzie są ludzkie szczątki, nawet w tej kabi­nie były, niech się pan uspokoi, a tam ktoś inny będzie pracował.
Ja już tam do karteru nie wejdę, ja się boje, mówi człowiek.
Dobrze niech się pan uspokoi, niech pan dzisiaj już idzie do domu.
Hamlet! Powiedz tam komuś niech wchodzi do karteru i niech koń­czy tą prace.
Już się przyzwyczaiłem, że nazywają mnie Hamletem. Gdy jesteśmy we dwóje w naszym pomieszczeniu rozmawiamy.
Pewnie, gdy torpeda uderzyła w statek to mechanik wpadł do karte­ru i było po nim, ty wiesz, co tam musiało się dziać, gdy torpeda uderzyła w statek?
Nawet sobie tego nie potrafię wyobrazić, odpowiadam.
Naszą rozmowę przerywa wpadający do naszego pomieszczenia inny człowiek, ten, któremu poleciłem sprzątać w karterze maszyny.
Panie Hamlet, panie mechaniku patrzcie, co znalazłem i wymachuje nam pistoletem w jednej ręce, a w drugiej trzyma pas i kaburę, patrzcie znalazłem brauning, prawdziwy brauning. Mechanik spokojnie odbiera broń i mówi –
To dobrze, że pan to tu przyniósł, niech pan tam jeszcze dalej szuka może będzie jeszcze jakiś karabin czy inna armata.
Po wyjściu robotnika, mechanik ogląda pistolet i mówi do mnie –
Ty wiesz Hamlet ile będziemy mieli kłopotu z tym gównem, leć do dyspozytora i niech woła milicje.
Po chwili wracam i mówię, że już blacharze jadą do nas.
Panie mechaniku, jak to może być, że w karterze był wojskowy?
Sam się zastanawiam, może pilnował obsługę maszynowni, ale nie to jest ważne, ważne jest to, że z tego pistoletu ktoś wystrze­lił wszystkie naboje a strzelający wpadł do karteru.
Skąd pan wie, że to ten wojskowy wpadł do karteru?
Przecież w karterze był pas, kabura no i żelastwo, przecież tego nie nosił ani mechanik ani smarownik.
Racja, racja, ale, do kogo on strzelał?
I to jest jeszcze jedna tajemnica, mówi mechanik, ten wojskowy wystrzelił wszystkie naboje, ale, do kogo strzelał i kiedy strze­lał? Musiał strzelać wcześniej nim torpeda dosięgła statek, ale dlaczego?
No właśnie, dlaczego on strzelał? – Pytam
To już pozostanie tajemnicą, co się wydarzyło na tym statku w jego ostatnim rejsie, ostatnim rejsie s/s EMILA SAUBER.
A ci, co leżą w trzeciej ładowni na tunelu te szczątki ludzkie te już nam nie powiedzą, co się tu działo a działo się dużo.
A gdy jestem tam na dole statku, tam w kotłowni i gdy przecho­dzę obok kotła, obok paleniska wiem, że jest to grób Haidi, i zawsze przypomina się sen, w którym mi opowiada Haidi o tej strasznej tragedii na s/s „EMILA SAUBER”.
Ku pamięci tym ludzkim szczątkom ze statku s/s „EMILA SAUBER”, które zostały gdzieś rozrzucone po nieznanej ziemi i w nieznanym miejscu.

 

Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn