3. SZKOŁA MORSKA W GDYNI 1955-1960r.
Ponieważ w tych dniach, czyli w czerwcu 2010 r., mija 55 lat od chwili przyjęcia mnie do Szkoły Morskiej w Gdyni (1955 r.) oraz 50 lat od ukończenia w/w szkoły (1960 r.) – wstawię tu 3-4 posty dotyczące tamtych lat. Może te wspomnienia kogoś zainteresują?
****
Na egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni przyjechałem w lipcu 1955 r., po ukończeniu 10 klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Zamojskiego w Zamościu.
Wówczas po raz pierwszy zobaczyłem morze. Egzamin trwał kilka dni, nie był trudny, zastanawiano się nawet czy nie dać mnie od razu do 2 klasy Szkoły Morskiej ale ci, którzy już ukończyli 1 klasę, przez ten rok mieli trochę przedmiotów zawodowych i praktykę. Zostałem więc w klasie pierwszej. Wówczas było o wiele większe „garnięcie” się młodzieży do szkoły morskiej niż obecnie. Było po kilku kandydatów na 1 miejsce i było z czego wybierać.
Teraz liczy się przede wszystkim „a co z tego będę miał?” Takie myślenie jest podobno zdrowsze i naturalne (kapitalistyczne), ale współżycie z takimi ludźmi na pewno jest mniej przyjemne.
Po egzaminie, do dwóch klas nawigacyjnych zostało przyjętych około 60 kandydatów.
Na 3 tygodnie zostaliśmy zaokrętowani na 2 szkolne żaglowce, stojące w basenie portowym przy Skwerze Kościuszki w Gdyni, naprzeciwko Szkoły Rybołówstwa Morskiego. Były to: „Zew Morza” (na którym ja byłem) i „Janek Krasicki”. Miał to być sprawdzian fizycznej przydatności do pracy na morzu. Statki miały wypłynąć z nami na morze ale nie wypłynęły, gdyż nie zdążono wyrobić nam Książeczek Żeglarskich.
W czasie pierwszego roku nauki, po przećwiczeniu musztry, była „przysięga”. Nieopatrznie napisałem do rodziny, że będzie przysięga. Mama zrozumiała, że to tak jak w wojsku. A że w naszych stronach zawsze ktoś z rodziny jedzie na przysięgę wojskową, więc i mama przyjechała z okolic Zamościa do Gdyni, zresztą już po ceremonii. Ja byłem w mieście i niepotrzebnie jechała tyle kilometrów, aby wieczorem ponownie wsiąść do pociągu i znów jechać przez Warszawę – Lublin – Zamość.
Przez 4 lata nauki w PSM mieliśmy mundury prawdziwe marynarskie, z wykładanym granatowym kołnierzem z 3 białymi paskami. Granatowa, sukienna bluza i spodnie z nogawkami rozszerzanymi u dołu, biała koszula z niebieskim paskiem (bez kołnierza), jakieś kamasze i kurtka sukienna, tzw. bosmanka. Na bluzie i na bosmance nosiliśmy oznaczenia, na którym roku nauki byliśmy. Rok 1 miał jeden „V”, drugi dwa, ok. Na ostatnim, 5 roku, był tylko 1 pionowy pasek (złoty).
Ja dodatkowo miałem na lewym rękawie duże, złote „V”, jako dowódca klasy(od II-V).
Życie codzienne: rano dyżurny wychowawca otwierał drzwi do naszych sypialni, potem krzyk „pobudka”, zbiórka, biegi i gimnastyka wokół terenu szkoły albo w złej pogodzie na korytarzu. Potem mycie się, śniadanie i nauka. Drugie śniadanie, obiad, kolacja. Popołudnia – nauka własna. Były też dyżury w szkole i wojsku, sprzątanie pokoi i korytarzy. Wieczorem apel i spać. Mieszkaliśmy po kilku w 1 pokoju; na 1. roku były nawet piętrowe łóżka. Prysznic – raz w tygodniu. Wyjścia do miasta tylko w sobotę i niedzielę – rozrywka? Gdyńskie kawiarnie, kina; niektórzy mieli rodziny w okolicy Trójmiasta.
Szkoła miała Izbę chorych, ambulatorium, w którym przyjmował jakiś felczer. Pamiętam, że pewnej zimy miałem anginę, czułem się fatalnie ale gorączki nie miałem (do dziś mam zawsze obniżoną temperaturę, jakieś 35,3….do 36,5) i „lekarz” uznał, że jestem zdrowy; wyszedłem na korytarz i upadłem. Wtedy zostałem przyjęty do izby chorych.
Gdy już byliśmy w dalszych klasach, to gdy się spotkało jakiegoś kolegę ze starszego rocznika, który ukończył szkołę i już pływał na statku – szło się do kawiarni… i zasypywało delikwenta pytaniami „jak tam na statku się żyje i pracuje”.
W szkole był basen pływacki i duża sala gimnastyczna, a także boisko. Było więc gdzie uprawiać sporty. Lekkoatletyka, pływanie, boks, szermierka, wszelkie gry z piłką. Chociaż pamiętam, że gdy chcieliśmy trenować dżudo poza terenem szkoły, w mieście, na co potrzebna była zgoda kierownika internatu, Hinza, ten się nie zgodził mówiąc, że obecnie marynarze nie muszą umieć się bić. Ale to mało istotne. Bardzo blisko był też las. Do morza też niedaleko, do Skweru Kościuszki i okolicy. Poza tym do starego Gdańska, do Sopotu można było pojechać dla rozrywki. Tyle tylko, że przez 5 dni w tygodniu byliśmy skoszarowani i wyjścia do miasta nie było.
Współżycie między nami uczniakami układało się różnie. Czasami kogoś ktoś pobił za to, że ten mu do szafy nasikał, czy okładanie się za byle co, aby pokazać, że ten ma rację kto jest silniejszy. Cwaniactwo było jak wszędzie, czego ja zawsze nienawidziłem a co z dumą, jako zaletę życiową, opisuje we wspomnieniach jeden z kapitanów(nie podam nazwiska – młodszy rocznik).
Nauka w PSM trwała od września 1955 r. do czerwca 1960 r. Samej nauki trwającej 5 lat nie będę opisywał, gdyż może to i było ciekawe, ale nie chciałbym za bardzo rozciągać opisów. Może tylko parę zdań na temat wydarzeń z tego okresu.
Były na początku 2 klasy nawigacyjne (mechaniczne też, ale to inny naród), z których po pierwszym i drugim roku nauki dużo uczniów odpadło, nie dawali sobie rady z nauką. Po 1956 r. większość z nas pozostała w klasie „A”, reszta była w klasie „B”, do której też weszła cała zbieranina (bez obrazy kogokolwiek) tak zwanych „rehabilitowanych”. Byli oni dużo starsi od nas, kilka lat wcześniej byli z „powodów politycznych” usuwani ze szkoły. Teraz mogli ją ukończyć.
Ponieważ PSM była szkołą średnią, więc uczyliśmy się przedmiotów ogólnych i zawodowych. Wykładowcami byli ludzie znający dobrze morze i pracę na morzu, choć bez wielkich tytułów. Uczyli nas przedmiotów zawodowych po prostu „kapitanowie” czy inżynierowie, i na pewno uczyli bardzo dobrze. Co innego przedmioty ogólne. Niżej wymieniam niektórych naszych nauczycieli.
* W czasie wszystkich 5 lat mieliśmy 1 dzień w tygodniu „wojsko”, czyli od rana do wieczora wykłady i zajęcia wojskowe. Przez 5 lat, po 10 miesięcy w roku czyli po 42 dni w roku, dawało to razem 210 dni, czyli 7 miesięcy, a więc wcale nie tak mało. Dodatkowo po ukończeniu PSM mieliśmy jeszcze 4 miesiące prawdziwego wojska na Oksywiu i w Ustce. Razem to 11 miesięcy przeszkolenia wojskowego.
Po każdym roku nauki mieliśmy praktyki na statkach. Po 1-szym roku na „Zewie Morza” i „Janku Krasickim”. Po 2 i 3-cim roku na „Darze Pomorza”. Po 4-tym roku na statku handlowym „Oleśnica” z PLO (i innych) – co opisuję dalej.
W czasie nauki w PSM do domu, do Skierbieszowa, przyjeżdżałem tylko na wakacje letnie i na ferie. Było za daleko, żeby pojechać w innym czasie. Ci, którzy mieszkali w takiej odległości, że jazda zajmowała im kilka godzin, choćby do Warszawy, jeździli. Czasami, gdy były ok. 3 dni wolne, przykro było siedzieć w internacie, ale cóż można było zrobić – hartować ducha. Poza tym ja, ani większość z kolegów, pochodziliśmy z biednych rodzin i dobrze było jak otrzymywaliśmy pieniądze na codzienne potrzeby.
Gdy w 2. czy 3. klasie pojechałem do domu na ferie zimowe, idąc z dworca kolejowego do autobusowego w Zamościu, spotkałem kolegę z Liceum Ogólnokształcącego w Zamościu, gdzie razem uczyliśmy się (1952-55r.). Trochę rozmawialiśmy i …. ostatni autobus do Skierbieszowa odjechał, zresztą nie zabrawszy wszystkich ludzi. Był już wieczór, śnieg i mroźno. Razem z pozostałymi ludźmi ruszyliśmy w 20-kilometrową pieszą wędrówkę do Skierbieszowa – doszliśmy po 4-5 godzinach.
* Po zdaniu egzaminów, po 5 roku nauki, otrzymywaliśmy Świadectwo (dojrzałości) ukończenia PSM ze stopniami z wszystkich przedmiotów z pięciu lat (niektórych przedmiotów uczyliśmy się oczywiście krócej). Przez tych 5 lat (i na świadectwie) nie miałem ani jednego stopnia „dostateczny”, co było dla mnie dużą satysfakcją.
Ale DYPLOM ukończenia PSM otrzymywało się dopiero po napisaniu na statku pracy dyplomowej, złożeniu jej w szkole i na egzaminie zwanym „obroną” pracy dyplomowej. Ja taką pracę napisałem dopiero na „H. Florian” i niby obronę tej pracy miałem u Jerzego Kaczora (wykładowcy astronomii, przedwojennego absolwenta PSM, który nie pływał na statkach). Było to pechowe, gdyż nawzajem nie darzyliśmy się sympatią; otrzymałem stopień dostateczny.
I na nic zdały się moje starania przez pięć lat, aby mieć jak najlepsze stopnie. Dyplom ukończenia PSM mam ze stopniem dostatecznym. Co to znaczy czyjaś niechęć – efekt widoczny; przecież po roku pracy na statku nie zgłupiałem, a może? A co powiedzieć teraz, po 38 latach pracy na morzu?
* Nazwiska absolwentów mojej klasy nawigacyjnej (A), 1960 r.:
1.Beran Frantisek (Czechosłowak) 2.Bierejszyk Andrzej (+) 3.Chmielewski Władysław 4.Czajka Sylwester 5.Deptuch Wojciech 6.Gajewski Jerzy 7.Jabłoński Henryk-(+) 8.Kowalewski Andrzej 9.Kuc Kazimierz 10.Kudrna Iri (Czechosłowak) 11.Łub Roman 12.Makowski Marek 13.Makowski Włodzimierz 14.Pijanowski Władysław 15.Rembowski Wojciech 16.Siniarski Tadeusz 17.Skurski Czesław 18.Skwierawski Edmund 19.Szafraniec Remigiusz 20.Szczepański Jacek 21.Szmalenberg Karol 22.Tyszczak Zbigniew 23.Węgorek Wiesław 24.Wiese Edmund 25.Wojtera Andrzej 26.Wołyniec Kazimierz 27.Ziółek Jacek
* Nazwiska niektórych moich nauczycieli i osób związanych z PSM:
1/. Kmdr por. inż. Antoni Garnuszewski, dyr. Szkoły Morskiej w Tczewie w latach 1920-1929 oraz PSM w Gdyni 1947-49. Uczył mnie budowy okrętów.
2/. Kpt.ż.w. Konstanty Maciejewicz, dyr. PSM w Szczecinie 1947-53. Był na „Darze Pomorza”. Był też obecny na moim egzaminie na dyplom Kapitana Żeglugi Małej.
3/. Mieczysław Jurewicz, dyr. PSM w Gdyni 1949-67.
4/. Kpt.ż.w. Kazimierz Jurkiewicz (Tczew 1934), Komendant „Daru Pomorza” 1953-77r.
5/. Józef Kwiatkowski, I oficer „Dar Pomorza”.
6/. Alojzy Kwiatkowski, r/o „Dar Pomorza”.
7/. Józef Rzóska, główny intendent (przed wojną) i zastępca dyr. PSM w Gdyni d/s administrac., 1945-1966.
8/. Kpt.ż.w. Józef Miłobędzki, na „Zewie Morza” i wykłady w PSM.
9/. Kpt.ż.w. Tadeusz Meissner (Tczew 1925), wykłady z nawigacji.
10/. Jerzy Kaczor (Tczew 1934), wykłady z astronawigacji.
11/. Kpt.ż.w. Józef Gurbisz, „Dar Pomorza”.
12/. Kpt.ż.w. Józef Giertowski, kier. Wydz. Nawigac. PSM Gdynia, 1953-59
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski