18. (NIE)WESOŁE WYBRYKI ZAŁOGANTÓW
„Kpt. Ledóchowski” –1975/76 r. Statek szkolny WSM;DWT = 5 510 t.L = 122 m.
A/. „Kpt. Ledóchowski” i… weseli studenci z WSM Szczecin.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako I-oficer, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Na “Kpt. Ledóchowskim” pływali studenci wyższej szkoły morskiej ze Szczecina (ok. 60). Mieli wykłady i zajęcia praktyczne.
Byłem tu zaokrętowany cały rok. Jako pierwszy oficer zajmowałem się przewożonymi ładunkami. Był też tzw. starszy oficer, zajmował się studentami. Ładunki były różne i portów dużo. Statek był nowy, kilka miesięcy wcześniej został zbudowany w stoczni w Szczecinie. Wyposażenie nawigacyjne świetne. Studenci mieli uczyć się posługiwania nowoczesnym wyposażeniem. Miałem więc okazję i ja to wszystko poznać, nie ma tego złego co by nie wyszło na gorsze.
W czasie mojego pobytu na statku było 3 kapitanów (K. Brańka – zmarł, R. Wasik, Cz. Pytel). Gdy ja zaokrętowałem jako I-oficer, dotychczasowy I-oficer (Józef G.) został starszym oficerem w miejsce wyokrętowującego Adriana Lewickiego (zmarł w 1994r.).
Wydarzeń i przygód też było co nieco.
* Razu pewnego jeden student uderzył drugiego młotkiem – myślał, że tamten odskoczy, tamten myślał, że ten go nie uderzy, niestety porozumienie mentalne nie zadziałało.
* Innym razem jeden drugiemu upuścił ciężką latarnię kotwiczną na plecy z tego samego powodu, dobry sposób ćwiczenia refleksu i spostrzegawczości pozazmysłowej! Na statku był etatowy lekarz, więc nie było wielkiego problemu z zakładaniem opatrunków na rany tłuczone.
* Inna ciekawostka. Na statku była grupa studentów zapamiętale ćwicząca karate – to taka wschodnia sztuka samoobrony. Co wieczór na pokładzie wymachiwali sztywnymi rękami i nogami i krzyczeli …huu …haaa.
Gdy statek stał w afrykańskim porcie Abidjan, karatecy poszli razem do miasta nikogo się nie bojąc. Tam zostali napadnięci przez Murzynów, którzy niestety nie znali karate, postawieni pod ścianę i obrabowani. Karate nie pomogło. Nie mieli nawet odwagi krzyczeć ..huu …haaa.
* Niektórych studentów cechowała wielka mściwość. W czasie Bożego Narodzenia 1975 r. statek stał w Gdańsku. Wśród studentów było jedno małżeństwo (student i studentka), którzy pojechali do Szczecina do dziecka, a służbę musiał pełnić ktoś inny ze studentów. Tak ich to rozwścieczyło, że gdy wypłynęliśmy z portu i już mijaliśmy Skagen, wypływając na M. Północne, żonaty student w nocy został tak pobity, że jego żona znalazła go nieprzytomnego i w kałuży krwi!
Toż to bydło, a nie STUDENCI WYŻSZEJ SZKOŁY MORSKIEJ W SZCZECINIE, Wasza Najwyższa Magnificencjo Rektorze profesorze doktorze hab. kpt. ż. w…., itd.
Łatwo było wykryć kim byli “bohaterzy”. Najbliższym napotkanym statkiem PŻM zostali oni odesłani do Polski, a potem usunięci ze szkoły chyba na 2 lata, zamiast na zawsze….. “ale przecież szkoda pieniędzy już włożonych w ich naukę”.
B/. La Valetta, Malta – opłakane skutki picia alkoholu.
„Metalowiec” – 1977/78 r. DWT = 14 000 t. L = 156 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
W sierpniu wypłynęliśmy z polskim cukrem z Gdyni do Libii. Tam staliśmy najpierw na redzie Bengazi a potem Tripolisu aż 2 miesiące. Wówczas na redzie stało ciągle ok. 70 statków. Gdy na greckim statku zmarł marynarz – mieli trudności z odesłaniem go na ląd i do Grecji.
Wracam do naszego statku stojącego nadal na redzie.
Gdy zabrakło wody „słodkiej”, statek popłynął do portu La Valetta na Malcie (nic do Tripolisu nie zgłaszając, aby nie stracić kolejki).
Tam pobrał wodę i zapasy żywności. Na Malcie staliśmy w pięknej portowej zatoczce: dziób na kotwicy, a z rufy podane cumy na brzeg. Do miasta można było tylko pojechać motorówką. Staliśmy krótko. Miasto piękne, trochę odetchnęliśmy spacerując po mieście i oglądając piękne zabytki.
Nawet tyle czasu wystarczyło naszym marynarzom, aby narozrabiać. Wieczorem niektórzy zostali dłużej w mieście i nad ranem, czekając na nabrzeżu na powrót na statek łódką, śpiewali i kręcili się obok zaparkowanych samochodów. Zostali posądzeni o niszczenie tych samochodów, zabrani na policję i musieli zapłacić kilkaset dolarów za szkody, może i niezawinione, ale odwołania nie było.
Że te szkody (przynajmniej niektóre) były wyimaginowane, może świadczyć takie zdarzenie. Rano musiałem z agentem pojechać z 2 marynarzami do dentysty.
Gdy tam siedzieliśmy, był telefon z policji do agenta, że ktoś tam jeszcze zgłosił uszkodzenie samochodu przez polskich marynarzy w nocy i trzeba zapłacić karę.
Pojechałem z agentem obejrzeć w obecności policjanta ten “uszkodzony” samochód. Właściciel pokazywał, że zostało zbite lusterko zewnętrzne, były jakieś okruchy szkła. Wziąłem agenta na bok i powiedziałem mu, aby poprosił policjanta o zajrzenie pod siedzenia w samochodzie… i tam było ukryte wymontowane lusterko. Kary nie zapłaciliśmy za to jawne kłamstwo, a właściciel samochodu otrzymał opieprz.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski