44. Atlantycki sztorm.
[29]– „Hutnik” – 1972/73 r. DWT = 14 150 t. L = 156 m.
Onego czasu byłem zaokrętowany jako kapitan, a co się działo – pokrótce Wam opowiem:
Na tym statku pływałem od czerwca do końca lutego, wożąc apatyty z Murmańska do Polski.
W czasie sztormu, gdy pod balastem płynęliśmy do Murmańska, czasem brałem pilotów i płynęliśmy norweskimi fiordami. Płaciło się za pilotaż ale nie traciło czasu na sztormowanie.
Gdy pod koniec roku miał być ciekawszy rejs do Kanady, zostałem bez uprzedzenia wymusztrowany i zaokrętował inny kapitan (Gmitrowicz), który chciał tam podobno odwiedzić rodzinę! Co za tupet. Dopiero po „interwencjach” zostałem ponownie zaokrętowany. Gdyby mnie ktoś poprosił, ustąpiłbym mu, ale tak? Kadry i Główny Nawigator nie postąpiły fair, zresztą nie pierwszy raz… i nie tylko w stosunku do mnie.
Był grudzień-styczeń. Na Atlantyku w tym czasie ciągłe sztormy. Uległem sugestiom I-oficera Józka G. (nie jest to jakieś obwinianie kogokolwiek, gdyż jest to normalnie wykorzystywana trasa) i zdecydowałem się płynąć ze Skagerraku, na północ od Szkocji (przez cieśninę Pentland, gdzie są bardzo silne prądy) i Irlandii i najkrótszą drogą do Zatoki Świętego Wawrzyńca (na południe od Nowej Funlandii).
Droga krótsza niż przez Kanał La Manche ale prawie przez cały Atlantyk, z powodu przeciwnych sztormów, mieliśmy szybkość ok. 5 węzłów, normalnie 13 węzłów.
Od ciągłego szarpania statkiem na fali wszystko się poluzowało, musieliśmy obie łodzie ratunkowe przywiązać stalówkami do komina (oczywiście tak, aby łatwo można je w razie potrzeby użyć).
Dodatkową „atrakcją” na statku byli studenci Wyższej Szkoły Morskiej ze Szczecina, którzy byli tu na praktyce trwającej kilka miesięcy. Było ich 12 (apostołów). W związku z tym dodatkowo zaokrętowani byli: kierownik praktyk i lekarz.
Ponieważ na statku były dwie mesy (jadalnie) i w żadnej z nich nie mogli się pomieścić wszyscy jednocześnie (oficerka, załoga szeregowa i studenci), więc kolację wigilijną podzieliliśmy na obie mesy. „Kierownictwo” statku miało w obu mesach złożyć życzenia. Chyba 2 studentów obraziło się, zamknęło w kabinach i nie przyszło na kolację.
W Quebecku (Kanada) załadowaliśmy koncentrat cynku. Paskudny ładunek. Jest niby suchy ale w morzu, przy sztormowej fali, która bezustannie potrząsa statkiem i ładunkiem, staje się jak półpłynne błoto. Gdy przy przechyle statku na fali przesunie się na jedną burtę, to koniec ze statkiem, przewróci się i zatonie. Tak właśnie zatonął trochę później m/s „WROCŁAW-II” na Morzu Śródziemnym, z takim samym ładunkiem.
Przez cały Atlantyk w drodze powrotnej (z ładunkiem) mieliśmy znów pogodę sztormową. Obaj, z I-oficerem, ciągle obserwowaliśmy czy statek nie zaczyna się przechylać, to znaczy czy nie ma stałego przechyłu na jedną z burt. Józek nawet przez włazy zaglądał do ładowni. Na szczęście dopłynęliśmy bezpiecznie do Polski.
Ale trochę obaw mieliśmy wszyscy – no bo jeśli ładunek się upłynni i przesunie w sztormie na którąś z burt – to co?? Wejść z łopatami do ładowni i go przerzucić??
Po wyładunku ponownie popłynęliśmy do Murmańska po apatyty.
W jednym z rejsów z apatytami (także nie wypełniają całej ładowni, a więc środek ciężkości statku jest nisko i przechyły gwałtowne) z Murmańska za Nordkapem sztorm nie pozwalał nam płynąć na SW i sztormując żartowaliśmy, że popłyniemy na wyspę Jan Mayen.
Takie to były i są uroki pływania.
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski