„Hej ho kolejkę nalej…”

Jak wiadomo na statkach oprócz wody pitnej, która była skarbem i nie raz przyczyną śmierci całej załogi z powodu odwodnienia organizmu – na pokładzie był też alkohol. Marynarze mieli podczas rejsu do wyboru piwo, wino oraz rum. Kapitan i oficerowie posiadali własne zbiory trunków, które były odpowiednio szlachetniejsze.

Piwo należało do napojów najszybciej się psujących, więc było podawane w pierwszej kolejności. Dzienna racja piwa na okrętach i statkach brytyjskich wprowadzona w roku 1691 wynosiła 1 galion (1 galion = 3,7l). Można by sądzić że było to dość dużo ale zważając na fakt iż piwo zawierało od 1 do 1,8 % alkoholu to był to raczej napój dość niskoalkoholowy. W miarę upływu rejsu do gry wchodziło wino i jakże uwielbiany przez marynarzy rum.

Z rumem nie zawsze było tak kolorowo, dowódcy z czasem stwierdzili, że załogi dostają zbyt dużo alkoholu, a przez to mniej pracują i wywołują kłótnie i bójki. Zaczęto mieszać rum z wodą i w ten to sposób powstał napój o nazwie grog. Zmianę taką wprowadził angielski admirał Edward Vernon zwany „Old Grogiem” w roku 1740. Od tamtej pory każdy członek załogi otrzymywał codzienną porcję alkoholu w postaci ¼ kwarty grogu w proporcji 50% rumu i 50% wody. Dla wyjaśnienia 1 litr zawierał 0,8795 kwarty, więc jak łatwo policzyć na jednego marynarza wypadało ok. 200 ml. Niektórzy marynarze gromadzili dzienne przydziały i pod koniec tygodnia mogli się cieszyć większą ilością trunku. Ta sytuacja też nie trwała dość długo, bo już pięć lat później jeszcze drastyczniej zmniejszono dzienną racje grogu do 1 gilla co odpowiadało ¼ kwarty.

Sytuacja była już tak dramatyczna, że niejaki Agnes Waston powołuje Royal Naval Temperance Society (Królewskie Okrętowe Stowarzyszenie Abstynentów), którego zadaniem było wysyłanie na okręty swoich współpracowników aby własnym przykładem namawiać odwodzić marynarzy od alkoholu.

W mesie oficerskiej co jakiś czas były urządzane przyjęcia gdzie oprósz wykwintnych dań na stołach gromadziły się również przeróżne trunki. Pierwszy toast był zazwyczaj wznoszony „za króla” lub „za królową”. Pierwszą kolejkę nalewał przewodniczący mesy, później oficerowie sami już sobie napełniali kieliszki z umiarem. Chyba że któryś z oficerów postawił własny alkohol lub miał dużo pieniędzy wtedy mógł pić do woli. Często na takie spotkania był zapraszany kapitan – w takiej sytuacji każdy chciał przypodobać się dowódcy stawiając swój trunek. Drugi toast był wznoszony za powodzenie rejsu, kolejne za narzeczone i żony.

Dość znanym rarytasem był trunek zwany „the monkey” (małpa). Był to drink składający się głównie z rumu i wódki lub ginu z odrobiną wina, doprawiony korzeniami. Napój miał piorunujące w skutkach działanie. Zazwyczaj po tym toaście impreza kończyła się, gdyż niewielu przetrzymywało skutki tej mieszanki.

Autor: Marcin Gruszczyk