MŁODOŚĆ
Byłem młodym, myślałem, że starość dotyczy tylko innych a ja będę wiecznie młodym…
Jak wprowadzić ciebie w tamte już zapomniane czasy? Zastanawiam się.
Wyjście w morze rybackiego parowca to była wielka wyprawa. Gdy byłem młody czytałem o takich wyprawach, w moich myślach marzyło mi się o takich wyprawach.
Pamiętam książki pp. CENTKIEWICZOWIE, czytałem ich wyprawy gdzieś hen na polarne wyprawy, czytając ta książkę, byłem myślami, marzeniami również gdzieś hen na polarnych wyprawach.
Tak też było później, gdy mój statek wychodził w morze na dalekie łowiska. Wyjście tego parowca już pachniało przygodą a ja lubiłem przygodę. Toteż, gdy byłem już na statku i widziałem przygotowanie do tej wyprawy na dalekie łowiska przypominało przeczytane książki.
Statek stał przy nabrzeżu, do ładowni statku ładowano beczki puste, beczki ze solą, lód, wodę, węgiel, no i na koniec prowiant.Na statku pracowali robotnicy zwani dokerami, ci ludzie ładowali sprzęt połowowy, zabezpieczali załadowany ładunek, bo przecież na morzu statek może spotkać sztorm, więc wszystko co na statku musi być pochowane, przywiązane, krótko mówiąc tak zabezpieczone by sztormowa fala nie zmyła z pokładu.
Wychodzący statek z portu a zazwyczaj statek wychodził nocą z portu, statek był przeładowany, tak, że znak wolnej burty nie był widoczny, nikt się tym nie przejmował. Statek był tak niebezpiecznie zanurzony, że gdy stał w porcie to na pokładzie była woda na śródokręciu.
Wiedzieliśmy, że po kilku dniach zostanie spalona ilość ton węgla i statek się podniesie. Na pokładzie zazwyczaj była jeszcze pryzma węgla, były beczki ze solą, był sprzęt połowowy. Statek szedł bardzo ciężko na fale a właściwie napotkana fala wchodziła na pokład statku i wyglądało tak, że za chwile statek zanurzy się w otchłani morza.
Wszystko dobrze szło dopóki statek nie napotkał sztorm na swoim kursie. Oczywiście, że w porze jesienno zimowej jest to czas sztormowy i zazwyczaj statek napotyka na sztorm i walczy ten wspaniały parowiec z potężnym żywiołem,.
Trudno jest to opisać jak się czują ci, którzy są załogą tego parowca, jedni są na wachcie, inni odpoczywają, ale są i tacy, którzy przeklinają chwilę, gdy ich noga stanęła na pokładzie tego parowca.
Chcą wrócić do portu i uciekać z tego parowca, uciekać i już nigdy jego noga nie stanie na pokładzie tego przeklętego statku. Rybackiego statku.
Com złego uczynił, że tu dziś na tym przeklętym parowcu muszę umierać?
Matko gdzie jesteś, ratuj mnie!
Umieram, ludzie ratunku!
Woła taki, który chciał zobaczyć morze, zobaczyć oba oblicza morza.
To które oglądał na kartce i to, które wydawało, że nie ma takiego morza, które by go chciało zabrać, tam na dno morza.
I co ty marna istoto?
Chciałeś być rybakiem morskim?
Więc pokaz ze jesteś mężczyzną i chcesz pokazać, że będziesz rybakiem morskim to walcz o swoje życie.
Oddaj królowi morza to, co jeszcze pozostało w twoim ciele, organizmie oddaj to Bogowi Morza a morze – cię przyjmie.
Albo wybieraj swoją słabość i umieraj gdzieś zarzygany w koi albo gdzieś schowany za kominem statku przywiązany niczym prosiak do jakieś części statku a bacz!
Że i tu morze cię dosięgnie.
Zazwyczaj nikt się nie przejmuje widokiem pokonanego, chorobą morską.
Każdy musi przejść ten nie widzialny próg z lądu na morze. Nikt nie ma dla ciebie litości, raczej ktoś poda tobie, jakaś litościwa dłoń.
Dłoń niczym całus śmierci poda tobie kawał kiełbasy, słoniny a może pachnącej jajecznicy byś miał, czym prowadzić dialog z Bogiem Morza. Neptunem.
Wiem, że gdy otworzysz swoje już umierające, ślepia a może jeszcze poczujesz zapach z kuchni będzie to twoje ostatnie spojrzenia na otaczający świat.
Tylko jeszcze na chwile zobaczysz morze, które cię woła byś zeszedł w jego otchłań.
Masz, co wybierać a wybór należy do ciebie, życie czy walka z morzem!
O swoje życie.
A co się stało z, no powiedzmy bohaterem, który gdzieś pod kominem statku oddawał ducha Neptunowi
Ale powróćmy do tamtych czasów, tak, statek dopłynął na łowisko Morza Północnego. Pogoda się trochę poprawiła i można zacząć połowy.
Po wydaniu sieci, załoga przygotowuje pokład by złowioną rybę załadować do beczek a później te beczki napełnione rybą załadować do ładowni statku.
W trakcie pracy na pokładzie statku ktoś ze załogi przypomniał, że za kominem statku leży a może go fala zmyła i należy się zaopiekować tym młodym, przyszłym rybakiem.
Po chwili przyniesiono młodego człowieka, ale jeszcze dającego oznaki życia, załoga się zastanawia czy ten człowiek będzie jeszcze żył,
A może lepiej skrócić mu tę męczarnie wiec od słowa do słowa załoga zadecydowała, że i tak z niego nie będzie pożytku, więc niech te zwłoki póki ciepłe pójdą do Neptuna.
Bosman zalecił rybakowi by zrobić pomiary zwłok które są jeszcze ciepłe, a pomiary są potrzebne do zrobienia trumny, młody adept leży na pokładzie, który jest zalewany falą, ale ten leżący na pokładzie nie reaguje na nic.
On chce umrzeć, załoga odwraca go twarzą do pokładu, która jest zalewany wodą morską, na chwile delikwent podnosi twarz wypluwa wodę morską,
Ktoś ze załogi mówi – wie ta chłopy, mnie się widzi, że łon chiba jeszcze ździebko mo życia, bo widzita, że mu woda morska nie smakuje, wypluwa bestia a pewnie w życiorysie pisał, że tak kocha ci to morze, że nawet marzy mu się, że pije wodę morską.
Co też wygadujesz Leon, to są ostatnie jego podrygi, no wiesz jak obcinasz łeb rybie to łona też jeszcze podskoczy, no nie?
Chłopy szybciej, szybciej się owijać z tym nieboszczykiem, ponagla bosman – bo jak stary [popularnie nazywanie kapitana każe wybierać sidła to tak nijako, wieta, nieboszczyk na pokładzie a i ryba,
A ty Janek skocz ino do maszyny i niech kowale [przezywanie mechaników] dają ruszto by przywiązać mu do nóg by nie pływał na fali, bo nie dość że za życia fala go zamordowała to niech biedak po śmierci ma spokój od fali.
Delikwent tak jak by dochodził do świadomości i co chwile odwraca twarz zanurzoną we wodzie, nawet zaczyna coś bełkotać,,
Prosi o nie wiązanie go do desek, która ma być trumną jego.
Lecz załoga nie zwraca uwagi, już ktoś wciąga mu na nogi duży worek, ktoś go odwraca twarzą do góry.
Strasznie wygląda, jest brudny, bo przecież leżał po kominem, twarz wykrzywiona grymasem, wybrudzona pewnie, gdy prowadził dialog z Neptunem to i co mu tak smakowało tam na lądzie oddał Neptunowi.
Dzisiaj ma wybrudzoną twarz a i odzież jest strasznym stanie. Zostaje ułożony na desce dwie deski są bo jego bokach a i czwartą deskę kładą mu na brzuch, już ktoś sprawnie przywiąże deski do jego ciała.
Trochę to nie wygląda na trumnę, ale przecież to nie jest statek pasażerski, lecz mały parowiec rybacki i tu nie ma miejsca na jakieś tam trumny, więc załoga jak umie tak szykuje pogrzeb.
Delikwent już zaczyna krzyczeć, że przecież on żyje i dlaczego mają go wyrzucać za burtę, Ratunku! woła, pomocy ja nie chcę umierać, ludzie litości, błagam, ratunku!
Ale przecież jesteś na rybackim trawlerze i nikt tu się nad tobą nie będzie litował.
Już mu ktoś litościwy przywiązuje potężne ruszto z kotła okrętowego, co prawda nie jest ono nowe, ale jest na tyle ciężkie by pociągnąć na dno morza zwłoki delikwenta.
Ktoś ze załogi mówi, że już jest gotowy do pogrzebu.
Jeno niech ktoś idzie na mostek i pociągnie sznurek od syreny, bo tak każe Prawo Morskie, Kilku rybaków podnosi prowizoryczną trumnę ze zwłokami, już się zbliżają do nadburcia by zsunąć za burtę statku zwłoki.
Nie doszły nieboszczyk strasznie krzyczy, lecz na jego wołanie nikt nie zwraca uwagi wyrywa się z tych lin, sznurków i desek, spada ruszto na pokład ktoś mówi, że będzie nieszczęście, bo jak ruszto odpada od trumny to będzie więcej pogrzebów.
W trakcie szamotania się młodego a jeszcze nie nieboszczyka, trumna spada na pokład, Nie doszły rybak krzyczy histerycznie, młody człowiek wyrywa się, z lin, desek trumny i staje na pokładzie.
Rozgląda się Chce uciekać, ale nie wie gdzie ma uciekać, jest strasznie wystraszony, coś do kogoś mówi, ale już załoga go chce ponownie ułożyć na deskach, bo przecież pogrzeb musi się odbyć. Tak nakazuje Prawo Morskie.
Młody człowiek ucieka po pokładzie, ale gdzie uciekać? Na szczęście na mostku kapitańskim otwiera się okno i ktoś woła do przyszłego nieboszczyka.
Uciekaj! Tu na mostek chłopie! Delikwent ucieka na mostek i tam zostaje uratowany przez oficera politycznego.
Długo bał się ten młody człowiek załogi pokładowej a i nie sypiał w koi, lecz tam pod kominem statku. Tak mu doradził jakiś dobry człowiek, przecież zawsze się znajdzie jeden dobry człowiek nawet na starym rybackim parowcu.
CZAS
Minęło pół wieku a w myślach moich kołaczą się wspomnienia tamtych wspaniałych lat, pięknych lat.
No pewnie człowiek był młody to i świat był piękniejszy, ale mogę powiedzieć, że ja, pól wieku temu żyłem w świecie romantyzm, mówię romantyzm i mam na myśli życie na morzu, życie na tych wspaniałych, co prawda starych statkach rybackich.
Gdy dzisiaj sięgam pamięcią tamtych lat wydaje mi się, że ci ludzie, z którymi pracowałem tam, na statkach rybackich to byli inni ludzie.
Umieli się śmiać, pracować a i kiedy była ku temu okazja to zabawić się tak!! żebyś pamiętał a i żeby inni o tobie pamiętali jak na tej imprezie wywijałeś, bawiłeś się.
Kiedyś, gdy sztorm nastał wielki a był wielki skoro armatorzy ostrzegali by flota rybacka chowała się do portów.
Gdzie był najbliższy port statek wchodził do portu a muszę wspomnieć, że władze portowe robili wszystko by statki rybackie znalazły w ich portach schronienie?
Nasz statek poławiał na łowiskach Kanału La Manche, to też najbliżej mięliśmy wejście do portu niemieckiego.
A trzeba powiedzieć, że gdy sztorm pokazywał się na Kanale La Manche a jeszcze przy zachodnim wietrze to Kanał potrafił pokazać, co potrafi i nie jeden statek szedł na dno niczym stara kotwica a bywało, że potężny sztorm osadzał statki na mieliznach.
Pamiętam to pewnie było w 1961 roku i zimą wychodziliśmy w morze by wykonać plan połowów, na małym parowcu o niebiańskiej nazwie s/t „MAŁY WÓZ”.
Och był to bardzo dzielny statek, wspominam chętnie ten statek, ponieważ na nim popłynąłem już jako mechanik.
Po wyjściu z portu Gdynia przy szalejącym sztormie, statek nie szedł cała naprzód, lecz wolno, sztormował na wiatr bo i nie było powodu by się śpieszyć na łowisko. Po dwóch dobach doszliśmy szczęśliwie do Kanału Kilońskiego. By nie powiedzieć że statek się dowlókł do kanału.
Oczywiście bez pilota, bo już była tak duża fala, że władze portowe nie chcieli narażać życiem załogi kutra pilotowego.
Przez radio podano nam gdzie mamy zacumować i po męczących dwóch dobach stanęliśmy na spokojnej wodzie basenu portowego.
Był to okres przed świąteczny Bożego Narodzenia to i ruchu nie było w kanale, nawet władze portowe nie przyszli sprawdzić dokumenty statku, statki te były znane na kanale i dopiero na drugi dzień ktoś z władz portowych przyszedł na statek.
Może wspomnę ze zazwyczaj, nasze parowce rybackie prowadzili konwój przez Kanał
Odradzano nam dalszej podróży, przecież i święta, wigilia a i sztorm wielki na morzu, gdzie wy się pchacie na łowisko?
Ale przecież statek nie był naszą własnością i nie nam było decydować czy stać w porcie czy płynąc na łowiska i łowić ryby.
Chociaż sami wiedzieliśmy, że tam na łowisku będziemy tylko sztormować.
Musze wspomnieć, że w tamtym okresie była tak zwana planowa gospodarka, było zaplanowane już z góry tam gdzieś przez jakiś dupków – pseudo planistów, którzy nie wiedzieli, na czym polega połów ryb na morzu.
A żeby było jeszcze bardzie socjalistycznie, co równało się wielkiej głupocie, to statek miał właściwie dwie szanse na wykonanie planu.
Plan ten zazwyczaj był zagrożony, nie było tych 100 % wykonania, mam na myśli, że statek nie złowił tyle ile tam w tejże Warszawie, jakiś dupek wymyślił, wiec by statek jednak wykonywał inne plany.
Innym planem było ilości dni połowowych i stąd nam kazano wyjść w morze, tu już nie chodziło o złowienie, ale żeby statek wykonał plan dni połowowe na łowisku.
Statek na tym łowisku spalał węgiel, załoga po takim rejsie była wykończona, ale ważne było, że statek wykonał plan. Gówno złowił .
Kapitan jednak tłumaczył komuś tam z portu, że my, nasz statek musi wyjść na łowisko, po kilku godzinach przyszedł pilot [osoba, która kieruje statkiem w czasie przejścia kanałem]
Tłumaczył, że przeprowadzi statek przez kanał, ale z kanału musimy sami żeglować.
Tak też się stało, kanał był pusty, więc podróż przez kanał szybko minęła i w śluzie pilot nas pożegnał,. Odradzając opuszczenie śluzy. Mówiąc na pożegnanie ze kilka statków i to wielkie handlowce toną na mieliźnie Cuxhaven.
W końcu otwarto nam śluzę i nasz dzielny okręt ruszyłby walczyć już nie ze sztormem, lecz huraganem.
Statek walczył z wielką falą, kapitan domagał się by maszyna dostawała więcej pary, ponieważ statek idzie kursem, ale widać, że dryfujemy w stronę lądu.
Musze dodać, powiedzieć, że po wyjściu ze śluzy statek szedł pod wiatr, pod fale i pod prąd, jaki panuje na morzu.
Statek był bardzo zagrożony, powrotu do śluzy nie było mowy, bo Kanał Kiloński został zamknięty dla żeglugi.
Nie tylko kapitan bał się o statek, my wszyscy się baliśmy i wiedzieliśmy, że gdy statek zostanie rzucony na mieliznę będzie to dla nas nieszczęściem.
Po wachcie wyszedłem awaryjnym wyjściem nad nadbudówkę kotłowni chowając się za mostkiem kapitańskim i kominem statku spoglądałem na piekło wokoło statku.
Zobaczyłem sowiecki duży statek handlowy, który leżał na burcie a huraganowa fala tak jak by chciała dobić konający statek uderzała w niego potężną siłą.
Statek tłuk się o dno morza, załoga nie mogła oczekiwać pomocy z lądu, bo żaden holownik nie miał szans podejścia do mordowanego szaleńczą, huraganową falą statku.
Co czuła załoga, tego statku trudno sobie wyobrazić, jedno było pewne, że statek przewrócony na burtę i mordowany przez huragan nie zatonie całkowicie leżał na mieliźnie, więc załoga ma, szanse że kiedy minie huragan nadejdzie pomoc?
Patrzałem na piekielnie zburzone morze i też myślałem, że gdy statek zostanie rzucony na mieliznę będziemy oczekiwać pomocy dopiero po uspokojeniu się tego piekielnego tańca, Patrzałem na to co było morzem, bo w chwili gdy stałem schowany za mostkiem i mając jako osłonę komin okrętowy podziwiałem straszny świat i walkę – starego rybackiego parowca ze żywiołem, morze..
Ja wspominam o walce mając na myśli małą stalowa skorupę kadłuba i wielki żywioł, jakim jest morze. Stałem za mostkiem kapitański, który mnie chronił od strony dziobu zalewająca fala a komin osłaniał mnie, gdy jakaś zbłąkana fala uderzała z boku, burty statku.
Obejmowałem zejściówkę. Która prowadziła na mostek pelengowy a druga ręką trzymałem się sztagu kominowego [ liny, które utrzymują komin statku], czapkę wsadziłem za pazuchę i nadal podziwiałem drugie oblicze morza?
Drugie oblicze morza, które pokazuje jak morze pragnie wszystko zniszczyć, co jest na jego, powierzchni.
To niszczycielskie drugie oblicze morza jest tak straszna, że staje się piękne.
Morze pokazuje się w całym swoim JA, toteż zauroczony pięknym morza nie zwracałem na to, że jestem mokry i że w ustach czuje smak wody morskiej patrzałem by móc kiedyś komuś bliskiemu opowiedzieć.
Nasz statek nadal sztormował, chociaż wydawało mi się, że nie zbliżamy się do niebezpiecznego, nie widocznego brzegu, widoczność nie była zbyt wielka toteż już nie był widoczny tonący statek a tam gdzie się wydało, że jest brzeg morza widziało się potężne grzywacze.
Zresztą cała powierzchnia morza była pokryta grzywaczami a kolor morza był niespotykany, bo jego kolor nie był błękitny, szary, fioletowy. Morze miało kolor brudnawo brązowe, toteż i grzywacze mieli jakiś kolor nie spotykany.
Statek walczył z falą, falą a właściwie z jakąś kipielą, ze wszystkich stron statek był zalewany falami a wszystko dlatego że fala była bardzo wielka, lecz płycizna nie pozwalała na to by fala szła z wiatrem, lecz fale po prostu załamywali się na płyciźnie morza tworząc potężne Grzywacze.
Dziś trudno mi jest opowiedzieć to piękno morza, powiem może że nawet nie potrafię opowiedzieć to, co czułem, gdy stałem tam schowany za mostkiem kapitańskim statku.
Czy się bałem?
Na pewno myślami byłem hen gdzieś przy swoich bliskich, i myślałem o nich jak to będzie, pięknie, gdy szczęśliwie uda nam się powrócić do domu.
Przemoczony zmarznięty powróciłem na rufę statku tam gdzie znajdowała się mesa statku. Mesie siedziała cała załoga pokładowa, jedni przeklinali pogodę, inni przysięgali.
Że gdy szczęśliwie da Bóg, że wrócą do domu to już ich noga na tym statku nie stanie!
Można powiedzieć, że atmosfera była przygnębiająca.
Załoga spoglądała na drzwi przez którymi można było wychodzić na pokład statku.
A gdy jakaś fala przechylała statek na którąś z burty, załoga patrzała na drzwi wierząc, że gdy statek przewróci się na burtę to ostatnią nadzieją ich, nas, będą te drzwi prowadzące na pokład.
Pozornie wydawało się, że te drzwi są naszą ucieczką, naszą nadzieją, naszym ocaleniem a przecież te nasze zbawcze drzwi, na które każdy z nas spoglądał, gdy statek się kładł na burtę miały wyjście tylko na prawą burtę.
Siedząc w mesie również spoglądałem na drzwi i myślałem, że co się stanie, gdy ten nasz wspaniały, co prawda stary parowiec zostanie przewrócony przez jedną z potężnych fal na prawą burtę?
Przecież tę drzwi prowadzą tylko na prawą burtę, może będziemy szybciej w tej piekielnej kipieli, jakim jest dzisiaj Morze Północne.
W mesie jest nas kilkanaście osób, pewnie tak jak ja są i oni myślami przy swoich bliskich, Zjadłem skromny posiłek i zeszedłem na dół do swojej skromnej kabiny i jakoś zabezpieczyłem się w koi by w czasie przechyłu statku nie wylecieć z koi.
Następnego dnia byliśmy trochę dalej od niebezpiecznych niemieckich brzegów a i fala, co prawda wielka, ale już nie tak zdradliwa jak na płyciznach
Po kilku dniach pogoda się poprawiła życie na starym parowcu wróciło do normy i już nikt właściwie nie myślał o minionym sztormie.
Dzisiaj są moim najpiękniejszymi wspomnieniami, które dobry Bóg zsyła mi je w moich snach, czas zakończyć te małe nie zapomniane chwile w moim życiu?
Długo mi się marzyłoby, chociaż kiedyś zobaczyć to, co było moimi marzeniami, moją młodością, muszę się przyznać, że inne to były marzenia z przed pół wieku a inne są dzisiaj marzenia młodych ludzi a tylko przypomnę, że i jam kiedyś był młody…
Oglądam te wspaniałe zdjęcia z rana a i wieczorem, myśląc, że Bóg zeszli mi sen, który przypomni moje młode lata a to dlatego że gdy oglądam te zdjęcia wydaje mi się ze moja dusza, o ile mam jeszcze dusze, to wydaje mi, że jestem tam na którymś z tych starych rybackich parowców.
Oglądając fotografie, zatrzymuje na chwile by więcej zobaczyć, by wejść w myślach na ten statek pokazany, dlatego chciałbym opowiedzieć parę słów o każdym zdjęciu.
Mogę powiedzieć, że patrząc na te statki, że były to statki o wielkiej dawce romantyzmu, o ile ciężka praca może być romantyczna a muszę tu powiedzieć, że praca na tych starych parowcach rybackich była bardzo ciężka.
Patrząc na rysunki pokazujące stare rybackie parowce, mogę powiedzieć, że były te statki budowane na przełomie XIX i XX. Wieku.
Pierwotnie te parowce były lugrami, to znaczy, że statki poławiali rybę zastawiając sieci niczym bardzo długie firanki o długości no nie chce tu przesadzać, ale takie sieci miały i długość kilkuset metrów.
Na pierwszych parowcach pokład roboczy sięgał od samej dziobnicy po rufę statku, na pokładzie widzimy potężną windę, którą wyciągano sieci.
Warunki na takich statkach, przypominali trochę galery a ludzi na nich pracujących galerników. Może i trochę przesadzam mówiąc o warunkach, w jakich pracowali ci ludzie na pokładzie.
A co mam powiedzieć o tych, którzy tam na dole, na dnie tej stalowej skorupy kadłuba statku, wiecznie brudni, przemoczeni własnym potem, zaślepiani, gdy otwierało się palenisko kotła i gdy na kotłownie buchało gorące powietrze płomieni ognia i ta chwila tylko oświetlała czeluść, bo tak mogę nazwać kotłownie na tamtych parowcach.
Nie było wentylatorów, powietrze do kotłowni dochodziło nawiewnikami, przypominające potężne fajki stojące przy kominie statku a co się działo, gdy nie było wiatru?
Palacz mieszał gracą, ślojzą [długi stalowy drąg] w paleniskach kotła by pobudzić ogień do życia chciałoby się powiedzieć.
To też nie jeden z nas, gdy schodził na dół, do piekiełka, kotłowni w myślach prosił Boga by zesłał sztorm, by ten sztorm ostudził kotłownie by można było brać do ręki narzędzia by nie poparzyć dłoni.
A gdy dobry Bóg wysłuchał skazańców, palaczy i zesłał wiatr to znowu ci galernicy pracujących na pokładzie prosili Boga by to piekielne morze uspokoiło się, by można było odpocząć, wysuszyć odzież, już nie wspomnę o bieliźnie, którą się osuszało własnym ciałem w czasie snu.
Ktoś zapytuje.
Gdzie ty stary człowieku widzisz ten twój romantyzm?
Mógłbym odpowiedzieć, że romantyzmem moim było to, że wchodziłeś do kotłowni i zalewał cię pot.
Najgorsze było pierwsze krople potu, które zalewały oczy.
Oczy piekły, wycierałeś je jakąś szmatą, którą przed chwilą wycierałeś ręce a może, przez którą chwytałeś trzon ślojzy, gracy by się nie poparzyć dłoni.
Ten sam kawał szmaty służył do wszystkiego, wycierania potu, chwytania gorącego narzędzia, wytarcia rozlanego oleju na płycie podłogi maszynowni.
No i co przyjacielu nieznany?
Czy nie widzisz uparty człowieku mojego romantyzmu?
A gdy nadeszła chwila, gdy przyszedł ten, – który cię zmienił przy pracy tu w ziemskim piekle, kotłowni kiwnąłeś ręką, bo nie było ani chęci ani sił by powiedzieć idę do koi, zazwyczaj mówiłeś.
Jak już jesteś to się męcz.
Wychodziłeś z piekła, powoli, bo sił brak było i dopiero, gdy ciebie nogi postawiły na pokładzie.
Pokładzie twojego wymarzonego statku oddychałeś zachłannie.
Zachłannie, tak zachłannie jak byś za chwile miał przestać oddychać.
Stoisz na pokładzie, wycierasz tą brudną szmatą swoje ślepia piekące, spoglądasz na świat a w myślach kołaczą się słowa.
Słowa jeszcze żyjesz, jeszcze oddychasz to już będziesz żył.
Wchodzisz do małego korytarza, tu obok kuchni stoi wielki garnek by nie powiedzieć kocioł a w nim coś, co przypomina, że można to pić, nabierasz w aluminiowym kubku płynu i nie pijesz go, lecz wlewasz do swego wysuszonego gardła.
Co i ile pijesz?
Nie wiesz, nie wiesz nawet, co pijesz jedno, co wiesz ze to, co wlewasz do tej swojej wysuszonej mordy jest mokre.
Mokre jak twoja odzież, która jest tak przepocona, że nie przypomina jakiegoś materiału, raczej twoja odzież przypomina jakąś skorupę, którą stworzył twój własny organizm.
Ile potrzeba było soli? by ta odzież zamieniła się w skorupę czegoś z soli?
A teraz, już tylko na dół, do kubryku, wdrapać się do swojego królestwa, jakim jest twoja koja i prosić Boga o spokojny sen.
Jak widzisz przyjacielu, że mogę o swoim romantyzmie dużo opowiadać, ale pewnie cię znudziło a może i zmorzył ciebie sen?
Nie krępuj się kładź się do wygodnego łóżka, śpij i śnij o tym jak jesteś gdzieś hen na jakimś starym rybackim parowcu i podziwiasz ten a jednak ten piękny świat?
Świat z dawka romantyzmu.
Nie wiem, czy się wam podobał ten spacer po starym rybackim parowcu.
Spróbujemy? To wczuj się w kucharza na rybackim parowcu.
Kucharz na statku to poważna osoba, by nie powiedzieć druga po kapitanie, chociaż za moich czasów kucharz był tą trzecią osobą na statku po kapitanie.
Ktoś się zapyta skąd takie zmiany?
Ano w czasie, gdy bywałem na starych parowcach była taka osoba, która uważała się za zastępcę kapitan. Był to oficer polityczny, który czuwał nad socjalistyczną świadomością załogi,
Dbał o to by załoga podnosiła swoją wiedzę duchowa, poprzez czytanie odpowiedniej socjalistycznej lektury, która walczyła z urojonym imperializmem amerykańskim.
Ja tez musiałem przejść taką edukacje.
Oficer polityczny dbał, by młody człowiek nie został opętany przez amerykańska propagandą, moja wspaniała edukacja polegała na fizycznym a nie duchowym spożytkowaniu poważnej lektury.
Ktoś zapyta jak to można robić?
Krotko powiem, że poprzez brudzenie stron tej lektury brudnymi rękami.
Gdy wychodziłem z kotłowni polityczny dawał mi jakieś dzieło – dzieło w jego mniemaniu a ja je odpowiednio obczytywałem, nowe słowo i bywało, że i z nosa coś spadło na stronice.
Kucharz, ciężki zawód na starym parowcu, wspomnę, że jego królestwo – kuchnia była miniaturą a potrzeby były wielkie, bo przecież przygotowanie posiłków dla dwudziestu kilku osób .
A kuchnia by nie powiedzieć kuchenka była tak dopasowana do kucharza, że musiał uważać by mu się odzież nie zapaliła, gdy stał odwrócony tyłem do pieca a przecież nie zawsze była pogoda.
Wspomnienia, oglądam piękne zdjęcia rybackich parowców.
Na pewno, kto nie był na takim parowcu nie widzi jego piękna, piękna rybackiego parowca.
Jest to inne piękno od tego piękna, gdy oglądamy gdzieś na zdjęciu, na obrazie, na którym widzimy piękny żaglowiec.
Widzimy wspaniały żaglowiec, widzimy te wspaniale pokazane przez malarza marynistę, pokazane wybrzuszone przez wiatr potężne płótniska żagli.
Przyznaje ze jest to, co przyciąga nasze oczy, jest piękno morza, piękno żaglowca.
Wiem ze ten, kto ogląda taki obraz, zdjęcie jest zachwycony tym pięknym widokiem.
Twoje pierwsze dni na pokładzie rybackiego statku, gdy leżałeś na starych, cuchnących sieciach rybackich, gdzieś tam pod kominem statku, zapomniany przez Boga i załogę.
Konasz? To jest twoje przeznaczenie, umieraj!
Ta fala sztormowa ukołysze ciebie jak matka,
Zapomnisz o świecie, o lądzie z któregoś zeszedłeś na pokład tego statku.
Nie przeklinaj chwili, gdy wszedłeś na pokład rybackiego statku,
Popatrz na jego piękno, na jego oblicza a jakie są to oblicza?
To, które widzimy, to które odczuwamy tu śmiertelnie zmożeni chorobą morską na starych sieciach rybackich, zalewani morską falą.
Poczuj smak morza?
Prawda że Morze jest gorzkie tak jak dzisiejszy twój dzień.
Myślisz o jednym, by powrócić i uciec z tego starego rybackiego parowca, ha, ha, wracaj na ziemie, na ląd boś słaby a Morze potrzebuje silnych ludzi.
Ach można opowiadać o morzu, o ludziach tych, co na morzu żyją, o statkach, o tragediach morskich.
O rybakach morskich. LUDZIACH MORZA.
Autor tekstu i ilustracji: Marian Rodak