Obyś nie splamił Honoru Polaka i Honoru Polskiej Bandery – Cz. 2

Rok 1985 Lazurowe Wybrzeże. Port La Sete. 

  m/s Agia Thalassini sygnał wywoławczy 3FMK.

 

       Sama nazwa – Lazurowe Wybrzeże – prawda, że podnosi ciśnienie? Przepięknie. Brak słów! To trzeba zobaczyć na własne oczy. A najlepiej tam się urodzić, żyć i umrzeć.

     Po śniadaniu podszedł do mnie filipiński bajkok Renato  i zagadał;

– Widzisz ten statek, cumujący przed naszym dziobem?

– No pewnie, że widzę. Piękny masowiec. Śliczna wysmukła linia kadłuba.

Kapitalnie wkomponowana nadbudówka. Stoczniowe arcydzieło!

– Mnie też bardzo się podoba! A czy ty wiesz, że statek ten zbudowany został w Polsce. W Gdańsku. 

– No to szok! Ale skąd mi to wiedzieć? Ale jeśli zbudowany został w Polsce, to jestem dumny, że zbudowali go moi rodacy.

– No tak! Ale obecnie pływa pod tanią banderą. Załoga mieszana ale głównie filipińska. To moi koledzy. Wczoraj po pracy miałem trochę wolnego czasu, wpadłem więc do nich na ten stateczek trochę pogadać, obejrzeć na video jakieś nowe filmy no i jakiegoś kieliszeczka skacza z nimi wypić. Takie marynarskie spotkania i pogaduszki! Pogadałem też z ich radiooficerem. Żalił się, że w drodze do Japonii wysiadł mu  radioteleks. 

–  W Japonii – mówi – zawołałem serwis. Przyszli, popatrzyli cos tam między sobą po japońsku pokwękali i na tym się skończyło!  Od tej pory już pół świata przepłynęliśmy . Zgłaszaliśmy w wielu portach i wszędzie to samo. Nikt i nigdzie nie potrafili tego gówna naprawić. 

Mówię więc tak do niego – Wiesz marconi, skoro statek był budowany w Polsce to na naszej Agia Thalassini jest polski radiooficer. Gadają na statku, że niby wszystko potrafi naprawić. Może jemu wszystko o twoich problemach opowiedzieć?

– No, jeśli na twoim statku jest polski radiooficer to niech przyjdzie i zobaczy jaki gówniany szmelc na wybudowanym przez siebie statku oni zamontowali – ochoczo zgodził się filipiński radiooficer.

Nazajutrz podczas śniadania na m/s Agia Thalassini filipiński bajkok Renato wiernie przekazał mi  treść rozmowy z filipińskim radiooficerem i spytał wprost czy zechcę podjąć się naprawy tego urządzenia. Po przekazaniu tej przez relacji filipińskiego bajkoka, ciśnienie krwi wyraźnie mi podskoczyło!

„Nie może być tak, aby filipiński pomocnik kucharza lżył naszych polskich stoczniowców” – zakołatało w mej głowie

– A czyjej produkcji jest ten teleks? – spytałem opanowując emocje.

– Nie wiem! Nie wiem! Ale skoro statek budowany w Polsce to chyba waszej.

– No jeśli naszej, to czemu nie? – odparłem – po 17-tej czyli po godzinach pracy mogę tam zajrzeć. 

Udaliśmy się na sąsiedni statek. 

 

    Weszliśmy do mesy załogowej, w której stało lub siedziało przy stołach około 20 filipińskich marynarzy. Oglądali jakiś film na video. Każdy z nich raczył się szklaneczką alkoholu, w którym pływały kostki lodu. Po ogólnym powitaniu Filipińczycy bez pytania poczęstowali nas szklaną Johny Walkera. Renato tak jak pozostali Filipińczycy rozcieńczając alkohol, ochłodził swoją szklaneczkę kostkami lodu, natomiast ja wypiłem ten alkohol po polsku, po prostu bez rozcieńczania i bez chłodzenia. Filipińczycy w mesie i z otwartymi ustami przyglądali się jak jednym haustem wypiłem whisky. Musiał im Renato naopowiadać niesamowitych plot o polskich marynarzach. Filipiński radiooficer zaprowadził mnie do radiostacji. Stała tam radiostacja angielskiego producenta Redifon. 

– A jednak to nie jest polskie urządzenie. To nie jest polska radiostacja kompleksowa „MEWA” – jakby na usprawiedliwienie powiedziałem – no ale opowiadaj co tu jest grane! 

– Reanto mówił ci chyba że nie mam radioteleksu. Klucza do nadawania alfabetem Mors`a na tym statku niestety też nie ma. 

      Wyobraź sobie, że nawet fonii tu nie ma i nie mogę przeprowadzać rozmów radiotelefonicznych! Z dala od brzegu, po przekroczeniu 20 mil morskich nie mamy żadnego kontaktu z lądem i z armatorem. Zero dyspozycji! Nie wiemy po co i dokąd płynąć! 

     A tu to sam zobacz! –  Filipińczyk pokazał mi teczkę z raportami serwisowymi napraw. Z dokumentacji wynikało, że statek ten płynąc rejsem okrężnym do Japonii i powrotnie do Europy po kolei zgłaszał awarię radioteleksu w portach RPA a potem japońskich, koreańskich, hinduskich oraz europejskich. We wszystkich raportach serwisowych miał napisane zalecenie, że urządzenie nie nadaje się do naprawy. 

    „Zakupić nową klawiaturę i wymienić” wpisywano na końcu raportów. Stwierdziłem, że przystawka teleksowa była angielskiego producenta MARCONIEGO. Według informacji filipińskiego radiooficera statek jego,

 z uszkodzona klawiaturą czekał na zawinięcie do Anglii. 

 

   Zapoznawszy się z serwisowymi raportami nie zastanawiałem się zbytnio. Rozkręciłem i rozłożyłem na podłodze w radiostacji klawiaturę. Wewnątrz mnóstwo drucików ze stali nierdzewnej, natomiast po prawej stronie, z boku tego urządzenia umieszczona była maleńka skrzyneczka. 

   Nienaturalny kolor metalowych podzespołów wewnątrz urządzenia stał się przedmiotem mojego szczególnego zainteresowania.  Wszystkie druty i skrzyneczka oblepione były brązowego koloru jakby jakimś  tłustym nalotem. Postanowiłem zobaczyć jak wygląda zawartość skrzyneczki. Po odkręceniu śrubek i otwarciu wieczka skrzyneczki, wyskoczyło z niej i rozprysnęło się po całej radiostacji mnóstwo miniaturowych wymiarów o różnych grubościach i długościach  pręcików, sprężynek i kuleczek. Filipiński radiooficer wpadł  w rozpacz. 

– No to teraz już nigdy nie będzie to pracowało – lamentował

– Marconi? A czy do tej pory pracowało? – spytałem.

– No nie! Było zepsute!

– No to czego biadolisz? Było zepsute i nadal jest zepsute. Tylko teraz to trochę jest tego więcej. Zobacz ile części nam tu przybyło – zauważyłem z psotnym uśmiechem na ustach.

– No tak – zgodził się ulegle Filipińczyk i zatopiwszy swe dłonie w bujnej czarnej czuprynie zupełnie zrezygnowany z głową na kolanach usiadł na kanapce w radiostacji.

 

 Tymczasem pozbierałem z podłogi rozsypane części.  Obawiałem się, że spanikowany Filipińczyk coś przeoczy albo kopnie nogą lub popchnie ręką a potem to szukaj wiatru w polu. 

Niemniej dręczyła mnie jednak  obawa, czy aby ja te wszystkie elementy odnalazłem. Po wstępnych oględzinach byłem przekonany, że przyczyną awarii musi być wszędobylska morska sól oraz tłuszcz z kuchni  unoszony wyciągami klimatyzacji pomieszczany z papierosowym dymem. 

– Kolego! Potrzebuję  jedną dużą szklankę czystego spirytusu! 

– Ależ marconi! – jakby nagle przebudził się Filipińczyk – Spirytus??? Czyżby szklanka Johny Walkera wypita w mesie, to ci nie wystarczyła? – wyraźnie wystraszony spytał filipińczyk.

– Szklanka Johny Walkera? Co to jest? Jakaś tam maleńka szklaneczka Johny Walkera! Przecież wszystko tu trzeba poskładać do kupy! No i jak myślisz? Tak po trzeźwemu to dam radę to złożyć?

– No nie wiem!

– No widzisz! A ty to trzeźwy jesteś? 

– No tak! Jestem trzeźwy! – odpowiedział

– I co? Niby ty trzeźwy i potrafiłbyś to wszystko teraz do kupy poskładać?

– No nie! Nie potrafiłbym!

– No widzisz! Ja też! Tak po trzeźwemu też nie potrafię! Tak że brachu bez spirytusu ani rusz! Aby tę klawiaturę prawidłowo złożyć, niestety potrzebuję przynajmniej jedną dużą szklankę czystego spirytusu! Inaczej tego nie złożę! Patrz jak mi ręce latają. Bez spirytusu nie potrafię logicznie myśleć!

– No przecież ty już wypiłeś!  Szklankę Johny Walkera wysuszyłeś! A my niestety, tu na statku nie mamy spirytusu! Żałosnym głosem zakomunikował marconi.

– No to źle! Bardzo źle! – stwierdziłem ze smutną minką – No ale trudno! W ostateczności dużą szklankę czystej wódki możesz mi przynieść, bo bez tego trunku nie potrafię logicznie myśleć i z pewnością urządzenie do kupy nie złożę! Będziesz musiał do Anglii dopłynąć, aby wymienili ci klawiaturę. Zupełnie tak jak piszą w serwisowych raportach!

 

 Osłupienie filipińczyka było nie do opisania. 

–  No a nie może być Johny Walker?

–  Nie! Zdecydowanie nie! Johny Walker tylko zamula mi mój mózg. Abym odzyskał bystrość umysłu i sprawność rąk muszę mieć spirytus. Ja uwielbiam czysty spirytus! No ostatecznie może być wódka, ale  musi być koniecznie mocna i bezwzględnie czysta! – instruowałem. 

– No już dobrze, dobrze! Skoro nie możesz bez tego wytrzymać, to zaraz zorganizuję ci tę szklankę wódki. Z przerażeniem w oczach i z wielce zdumioną miną zniknął w drzwiach radiostacji i po chwili przyniósł szklankę wódki.

– Może być czysty Smirnoff – spolegliwie spytał.

– No trudno. Skoro nie masz czystego spirytusu to musi mi wystarczyć ta niedobra, nie polska wódka! Bo nie masz to jak nasza pyszna pachnąca polska czysta wódka! Za chwilkę sobie te wódkę wypiję! Ale do naprawy tej klawiatury to teraz musisz jeszcze przynieść mi czyściuteńkie bardzo miękkie szmatki – poleciłem Filipińczykowi. 

   Korzystając z jego nieobecności szybciutko wsypałem wszystkie części z rozebranej klawiatury do szklanki z wódką. Porządnie wstrząsając szklanką wypłukałem je a następnie rozłożyłem na rozścielonym na podłodze materiale aby wyschły. 

       Zanim gospodarz filipińskiej radiostacji wrócił z maszynowni ze szmatami to tę brudną, koloru brunatnego zawartość alkoholu ze szklanki wylałem do zlewu w łazience na korytarzu. Błyskawicznie umyłem zlew i szklaneczkę. Wróciłem do radiostacji usiadłem na podłodze a pustą i czystą szklaneczkę po  Smirnoffie ująłem w prawą dłoń i czekałem. 

       Słysząc na schodach do radiostacji kroki Filipińczyka odczekałem aż ten otworzy drzwi, a gdy to nastąpiło, zamaszystym ruchem, aż zadudniło, odstawiłem szklankę na podłogę, potężnie chuchnąłem, skrzywiłem się przy tym teatralnie i rękawem od koszuli demonstracyjnie wytarłem usta. 

       Przerażony nie na żarty Filipińczyk spoglądał na przemian to na pustą szklankę to na mnie,  wyraźnie chyba oczekując objawów mojego zupełnego alkoholowego upojenia. 

     Katem oka obserwując reakcję kolegi po fachu, rozpocząłem składanie urządzenia. Pręcik po pręciku, kulka po kulce sprężynka po sprężynce śrubka po śrubce, mozolnie wszystko dopasowywałem i ku absolutnemu zdumieniu filipińskiego marconiego, urządzenie skręciłem. 

– No! Gotowe! 

– Ależ to niemożliwe –prawie zajęczał filipiński radiooficer. 

– Jak to niemożliwe. Klawiatura skręcona? Skręcona! Naciskaj klawisze!

– No chodzą! Ale czy prawidłowo?

– No to załączaj radiostację i wal do Portishead Radio! 

 

           Filipińczyk wybrał na naprawionej klawiaturze numer angielskiej radiostacji nadbrzeżnej. Radiostacja brzegowa odpowiedziała natychmiast. Nastąpiła wymiana zaległych telegramów. Drukarka bez przez przerwy zapisywała zalegające od miesięcy na angielskiej stacji brzegowej telegramy.  Na naprawionej przeze mnie klawiaturze Filipińczyk wysłał jeszcze kilka swoich telegramów i zakończył łączność.  W trakcie łączności filipiński radiooficer nie posiadał się z radości. Nie mógł spokojnie usiedzieć na fotelu. Podskakiwał, kręcił się klepał się po kolanach i radował niczym dziecko. Gdy wyłączył nadajnik to już chyba całkiem nie mógł się opanować bo skakał po radiostacji niczym rozbrykany byczek. Na zakończenie swego tańca radości stwierdził;

– Wiele dobrego o was słyszałem. Słyszałem, że Polak dużo wypije, naprawi a potem jeszcze się pobawi. Ale zbytnio w te legendy to nie wierzyłem. Ale teraz to wiem, że to wszystko prawda! Wszystkim kolegom rozpowiadał będę jak to polski radiooficer po pijaku naprawiał radioteleks, którego renomowane serwisy świata nie potrafiły uruchomić. Nie wiem jak ci się odpłacić, bo u nas na statku zmieniają się kapitanowie. Kasy pozamykane. Bund z wódka pod kluczem! 

     Ale już lecę przekazać im stare zaległe telegramy i poinformować ich, że radiostacja, której nikt po drodze z Dalekiego Wschodu aż po Europę przez ponad 2 miesiące nie potrafił naprawić i niesprawna nieomal cały świat przepłynęła tu w porciku La Sete na francuskim Lazurowym Wybrzeżu, przez polskiego radiooficera naprawiona została. 

 

– Posłuchaj Marconi! – rzekłem – To nie jest żaden cud. Całe swe życie marynarskie życie przepływałem na polskich rybackich trawlerach. Tam nie było wejść do zagranicznych portów, nie było serwisów. Wszystko trzeba było naprawiać samemu.

  Polscy elektrycy, radiooficerowie, załogi pokładowe i maszynowe  pływający na trawlerach rybackich to są wysokiej klasy specjaliści. 

      W każdej sytuacji musieliśmy przywrócić wszystkie urządzenia na statku do życia.  Jeśli nie naprawiłeś urządzenia, to statek nie łowił ryb, a jak nie łowił ryb to załoga nic nie zarobiła. A wtedy, przeważnie niestety to był twój ostatni rejs. Ot i cała tajemnica.

 

   Nowy jugosłowiański kapitan statku z załogą filipińską dowiedziawszy się o zdarzeniu w swojej radiostacji, w podzięce, całą grecko- polsko – filipińską załogę frachtowca Agia Thalassini na uroczystą suto zakrapianą alkoholem kolację zaprosił. Filipińczycy i Polacy wiedzieli co jest grane. Natomiast Grecka część załogi nie mogła pojąć skąd nagle zaprosiny i takie huczne przyjęcie na sąsiednim statku. Jugosłowiański kapitan zabrał mnie do naszego greckiego kapitana Joanisa i zapraszając go na raut, wszystko mu wyjaśnił. Grek kapitan Joanis zaproszenie przyjął i powiedział 

– Wcale mnie to nie dziwi. Ten polski marconi do tej pory jeszcze nigdy mnie nie zawiódł! 

 

       Stół w mesie filipińskiego statku uginał się od jadła. Dominowała kuchnia śródziemnomorska i głównie frutti di mare. W olbrzymim skrócie wymienię tylko, że był czarny i czerwony kawior, łosoś wędzony i z rosołu. Przepyszne także z rosołu krewetki. Mule, kraby, kałamarnice, ośmiorniczki, oraz pierożki rybne. Ciasta drożdżowe, torty. Napoje wszelakich gatunków a alkoholu bez liku. Królewskie przyjęcie no i niebo w gębie.

    Filipińczycy przy każdym zbiorowym toaście coś tam po swojego kwękali, kiwali głowami i co rusz palce wskazujące rąk swoich kierowali w moją lub w polskich marynarzy stronę. Z min na ich twarzach wyczytać można było tylko  podziw i  zdziwienie. Gdzieś tam w głębi mej głowy kiełkowały domysły, iż chyba nie bardzo mogli oni zrozumieć, jak można w tropiku i w tej śródziemnomorskiej gorączce pić whisky bądź czystą białą wódkę nie rozcieńczoną i to bez lodu. 

 

Nazajutrz po hucznym raucie na filipińskim masowcu, podczas kolacji w mesie na naszej starej łajbie stary Kaszub, bosman Wiesiek rzekł; 

– Co by nie mówić panowie zejmani, to w tym rejsie nasz marconi już po raz kolejny 

 NIE SPLAMIŁ HONORU POLAKA I HONORU POLSKIEJ BANDERY”                                          

 

 

Autor: Jan Juliusz Pick