7. RAJ (NA LĄDZIE I MORZU) W II RP.
Oto cytaty sprzed 70 lat, opisujące Gdynię i pracę na polskich statkach przed 1939 r.
Zbigniew Uniłowski: “Gdynia na co dzień”, “Wiadomości Literackie”, rok 1937.
W: “Polskie drogi, wybór reportaży z lat międzywojennych”. Czytelnik 1962. Wyboru dokonał Jan Dąbrowski.
“Stoimy na szczycie Grabówka… Jest tylko jedna pompa na 5.000 mieszkańców tego piekiełka. Trudności terenowe sprawiają, że ludzie trwają w ustawicznej ekwilibrystyce, przenosząc wodę do mieszkań…. W dni deszczowe i wietrzne ustępy się wywracają, a ulewa spłukuje kloakę, która ścieka w dół, rozsiewając potężny fetor… .Podobno na 5.000 mieszkańców Grabówka 75% jest bez pracy….Grabówek ma bliźniaczych sąsiadów, osiedla Obłuże, Witomino, Mały Kack, Chylonia, Demptowo, Leszczynki. Są to peryferie Gdyni, mokradła i torfowiska. Na Leszczynkach mieszkają ludzie w szałasach, do których włażą po drabinach. Na noc drabiny te wciągają do wnętrza. W jednym z takich szałasów szczury wyjadły oczy niemowlęciu. W czasie roztopów tereny te stają się jednym wielkim grzęzawiskiem i kobiety przenoszą swe dzieci na rękach do odległych szkół….”
………………………………………………………………………….
i dalej opis polskich statków w Gdyni i w Gdańsku:
“Oto wchodzę do śmierdzącego loszku, gdzie warstwy lepkiego brudu zdają się jeszcze pomniejszać karle ubikacje, które od razu pozbawiają gościa wszelkiej ochoty poruszania się. To pomieszczenie marynarzy; siedzę w jadalni i widzę, poprzez uchylone drzwi, łóżeczka, istne trumienki dla niedorozwiniętych fizycznie. Przysiada się do mnie bosman, zdrowy, ale rozeźlony chłop, i zaczyna się pogwarka. Nic nadzwyczajnego, tyle tylko, że ogromnie źle się żyje marynarzom na statkach handlowych. Siedząc w tym kubryku i spozierając tu i ówdzie, trudno mi nie wierzyć tym historiom. (…) Są rzeczywiście pluskwy i prusaki; karaluchy, (…)
Ryzykuję powiedzenie:- No cóż, to są brudy, czegóż sobie tego nie wyczyścicie?- Bosman patrzy na mnie chwilę jak na tumana, w końcu już na dobre poirytowany, drze się:- Gdzie, kiedy czyścić?! Po pierwsze, nie ma czasu, a po drugie, tutaj jest za ciasno, muszą być robaki! Jak na morzu są dwie zmiany na dobę, to po 12 godzinach harówki człowiek by z głową we wszy się zanurzył, byleby trochę wytchnąć! My tu jak na katordze jakiej średniowiecznej żyjemy!
Pojechałbyś pan w morze, kiedy okręt oblodzony, a fala brezent co i raz zrywa i trzeba się pławić po pas w wodzie, albo gdybyś pan zobaczył palacza, co sam obsługuje cztery paleniska, zarazem czyści je, wyciąga węgiel z bunkra, wypróżnia popielniki, a wszystko to w tańcówce, a fala co i raz chluśnie do kotłowni. Za mało ludzi jest do roboty, bo wyzysk, co żeruje na tym, że ta marynarka handlowa taka młoda, i w ogólnym zamieszaniu można z niej krew ssać, aż ci trupem wysuszonym człowiek do morza się stoczy.
I na każdą skargę zaraz chrzczą komunizmem, trzymają go tym w szachu i zamiast odciągnąć, ażeby nie żył jak bydlę, to tylko ciągle węszą komunę, że już czasem wprost wstyd, że ideologii nie potrafią odróżnić. (…) Przyjeżdża się do swego portu i ani nawet do tej żony nie ma czasu się dobrać, bo niby ośmiogodzinny dzień pracy w porcie, ale jak na statku jest jeden marynarz i czterech chłopaków do pomocy to trudno o tę chwilę rodzonej przyjemności. (…) Kapitanowie wyciskają marynarza jak cytrynę, a tylko słowem bąkniesz, że mięso podgniłe, już cię nie ma, choćbyś 10 lat na tym statku pracował. (…) Jużeś komunista! (…)”
………………………………………………………………………
i dalej o innym statku w Gdańsku:
“Tego dnia przyjechałem do Gdańska, do portu. Stały tam dwa inne nasze okręty. (…) Jeden znacznie większy i nie tak stary. Wewnątrz urządzony dość przyzwoicie, kajuty marynarzy były obszerniejsze i czysto utrzymane. (…) Ale przyszła kolej na drugi (statek-przp.mój), i znów zgrozę zacząłem łykać haustami.
Zanim zeszedłem po wąskich schodach do kubryka, zaczerpnąłem powietrza, buchnęło bowiem na mnie gorącym smrodem, jakby tam nie ludzie mieszkali, tylko diabli wiedzą co.
Po prostu ciasna jama zarosła brudem, wychodek, jadalnia i łóżka, i wszystko w kupie, aż podziw bierze, że można tam przebywać, mdło mi się robi, wychodzę, dosłuchuję skarg grup marynarzy, jota w jotę co i na tamtym statku (w Gdyni – przyp. mój, W.Chmielewski)….”.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Opis wsi polskiej na terenach wschodnich przed 1939r.,
czyli w II Rzeczypospolitej, tak obecnie wychwalanej i stawianej za wzór.
(“Polskie drogi, wybór reportaży międzywojennych”), Konrad Wrzos “Kryzys pod strzechą chłopa na Kresach Wschodnich”, 1936r.
W tym okresie w II Rzeczypospolitej było 1.076.900 gospodarstw o powierzchni 520 ha; 991.000 gospodarstw o powierzchni 25 ha; oraz…
Pozostaje jeszcze trzeci typ gospodarstwa, poniżej 2 ha (ok. 3 morgi – przyp. mój W.Chmielewski).
Tych jest 9.311.300 (dziewięć milionów trzysta jedenaście tysięcy trzysta – przyp. mój W.Chmielewski).
W pobliżu mieszka “najmniejsza” gospodyni, p. Anna. Wchodzimy do tej krytej słomą chatki. Wchodzimy przez oborę, w której rozłożyła się krowa. Na prawo drzwi prowadzące do małej izdebki. Gospodyni jest wdową. Przed 4 laty umarł jej mąż, prowadzi więc gospodarstwo, obejmujące nieco mniej niż 2 ha, ze swoim małym 10letnim synkiem. Ściany tej izdebki składają się z gołych, niczym nie obciągniętych belek. Podłogę stanowi nierówna posadzka z gliny, pomieszanej z piaskiem..
Zastaliśmy p. Annę przy pracy, piekła czarny chleb i przyrządzała mleko, które właśnie wydoiła.(…)
W izbie pod ścianą – przegródka, w niej wśród ziemniaków kury. Jest ich 8. Na prawo od tej przegródki dwie skrzynie, jedna jest pusta, w drugiej sieczka dla krowy. Mąkę dostaje p. Anna z młyna. Chleb robi sama. Czym opala mieszkanie? Drzewem, które przynosi na plecach z lasu, odległego o 4 km. Czym oświetla izbę? – “Karpiną” (wykopane z ziemi smoliste gałęzie sosnowe, dobrze wysuszone) albo łuczywem. Ale przeważnie – powiada – siedzi po ciemku i o zmroku idzie człowiek spać.
Czym się odżywia? Na śniadanie jemy z synkiem trochę chleba czarnego – mówi – na obiad zupę z ziemniaków, na kolację ziemniaki. Okrasy żadnej. Za ziemniaki płacimy 50 gr za pud. Przynoszę je sama. Jak ta kobieta prowadzi swe gospodarstwo? Jak wydoimy krówkę i mamy mleko – odpowiada nam – to się idzie z mlekiem 7 wiorst do Nieświeża, bo w Nieświeżu dostaje się 1315 gr za litr i za te pieniądze kupuje się ziemniaki. (…)
Gospodyni miała wieprzka, ale sprzedała za krowę, aby mieć mleko. (…) Czy ma długi? Długów nie ma. Za 4 lata podatków jednak nie oddała – powiada. Jestem winna więcej niż 30 zł. Chciałam podatki zapłacić i sprzedałam poduszkę. Miałam 1 taką dobrą poduszkę – ciągnie – z prawdziwym puchem i ten prezent, który dostałam od ojca sprzedałam za 15 zł. Ale pieniądze wydałam na życie i podatków nie zapłaciłam.
A gdzie pani śpi? (…) Śpię z synkiem na piecu – powiada, wskazując kwadratowy, niski piec w kącie pokoju. Jak się nie opala, to człowiek śpi na samym piecu, na tej poduszce, która została (…). A jak piec jest rozgrzany, to się przynosi z lasu krzaki jałowca i śpi się na jałowcu.
Ta stara kobieta ma wypolerowaną od powietrza cerę, twarde spojrzenie i spracowane ręce. Na nogach ma łapcie podziurawione (…) pożyczone w sąsiedztwie. Stopy i łydki ma owinięte onucami. Są to brudne wełniaki. Bluzę ma połataną. A suknia jej jest w strzępach. Na głowie ma chustkę. Chcę tę chustkę zobaczyć. Gospodyni zdejmuje ją powoli z głowy i pokazuje łachman.
Twarde rysy twarzy naszej rozmówczyni łagodnieją, w kątach coś drga, coś się łamie, jak gdyby ucisk dławił gardło. I z oczu tej kobiety o męskich rysach płyną sznurki łez….”.
Takie było życie małorolnych chłopów w świetnej II Rzeczypospolitej (1918-1939).
===============================================================================
Autor tekstu i zdjęć: kpt. Władysław Chmielewski