SPOTKANIE

 

SPOTKANIE

 

Pewnego dnia załatwiając sprawy służbowe znalazłem się na obrze­żu Gdańska.
W tym miejscu byłem pierwszy raz w 1949 r. w har­cerstwie morskim, coś wydaje mi się, że już ten widok widziałem a może był to sen,
Więc stanąłem na moście i patrzałem na kanał – rzekę.
Po obu stronach kanału były nabrzeża a na tych nabrzeżach widać było przedsię­biorstwa, które są związane z flotą. Ale – oczy moje były skierowane gdzieś hen daleko.
Nie, nie to chyba niemożliwe, jeszcze bardziej mój wzrok skupił się na jakieś maszty, A kominy, szaro-rdzawe kadłuby. A jednak to jest moja miłość młodości, na pewno!
Więc poszedłem na skróty w stronę gdzie były widoczne wysokie maszty i kominy statków. Po przejściu ponad kilometr już byłem pewien, że to był cmentarz a raczej cmentarzysko wraków,
Teraz już widzę, że kominy zachowały swój czerwony kolor, a nawet emblemat armatora „DALMORU – u”. Armator floty rybackiej.

Dużo zabrało mi czasu wejście na ten cmentarz-złomowisko, w końcu znalazłem jakąś wyrwę w ogrodzeniu i znalazłem się przy nabrzeżu, gdzie stały parowe statki rybackie,
Im bliżej byłem nabrzeża gdzie stały przycumowane te statki, czułem, że coś we mnę się dzieje, jest mi gorąco, przypominam sobie mój pierwszy statek – parowiec s/t „PLUTON”.
Jaki byłem szczęśliwy gdy zaokrętowałem na ten statek, nic nie istniało dla mnie, moje szczęście to wysłużony przez wojnę i angielskiego armatora mój stary ry­backi statek parowy s/t „PLUTON”?.
Byłem szczęśliwy, że moje marzenia się spełniają i wypływam w morze.
Tak, tak to były piękne czasy a może to była młodość i będąc młody byłem taki szczęśliwy.
Idę szybciej, ale droga do nabrzeża jest pełna złomu, jakieś blachy, maszty, śruby okrętowe. A więc to są te piękne statki rybackie, które były chlubą każdego z nas no i armatora.
Jest tych statków kilkanaście, stoją przycumowane do nabrzeża, po trzy statki obok siebie.
Wzrokiem ogarniam wszystkie te statki, piszę statki a nie wy­mieniam przykrego słowa „wraki”.
Czuję się jak ktoś. Kto przy­szedł na cmentarz i poszukuje właściwej mogiły kogoś bliskiego? Patrzę na te statki, szukam – „Radomka”, „Rozoga”, „Wałpusza” – nie nic nie widać napisów nazwy statku.
Patrzę na to, co kiedyś było piękne i żywe, co dawało nam i na­szym rodzinom chleb.
Boże – starość to straszne – wszystko, co można było ukraść, zniszczyć, spalić, żadnej szyby w bulajach, wiadomo metale ko­lorowe.
Postanawiam wejść na pokład, rozglądam się, czy ktoś mnie nie śledzi i czy wolno mi wejść na pokład statku mojej młodości.
Nie ma nikogo, więc wchodzę na pokład.
Wejście na pokład to kawał deski położonej na nabrzeżu i pokła­dzie statku. W nadburciu są wycięte otwory, które bardziej umożliwiają przejście ze statku na statek.
Stanąłem na pierwszym statku, ale pomyślałem, że na trzecim będę mógł swobodnie pochodzić po całym statku i tak też zrobiłem.
Na trzecim statku stojącym od nabrzeża, rozglądam się po pokładzie, nawet ładownie są otwarte, zaglądam do ładowni, całe drewno z szalun­ku zniknęło.
Idę pod mostek, zaglądam do korytarza, ciemno, trochę boję się wejść do korytarza, bo może i podłogi nie ma.

Pomału wchodzę do pomieszczeń, kabin mechaników.
Wszystko zniszczone, ogołocone i tylko w myślach widzę – tu biurko, tu koja, tu kanapa a tam nad koją była gablotka z przyrządami kontrolno – pomiarowymi.
Robi mi się smutno, jak to się stało, że taka potężna rybacka flota parowców stoi na złomowisku.
Nikt o tym nie mówi. Nawet się nie wspomina, o żaglowcach i dziś się mówi, bo ci ludzie, którzy pływali na żaglowcach nie pozwolili na zapomnienie.
A my, my którzy pływali na tych parowcach i to po oceanach, dziś o tym nie mówimy nawet swoim najbliższym, dlaczego?
Szkoda, że ta piękna era parowców zniknęła z pamięci ludzi, ludzi, którzy byli tak zżyci a dzisiaj?
Gdzie zobaczysz parowca? Tak rozmyślając wyszedłem na pokład lewej bury by wejść do ma­szynowni.
Drzwi z pokładu do maszynowni są otwarte – wszedłem do maszy­nowni, tu w maszynowni jest ciemno, odruchowo znalazłem poręcz, trzy­mam się i boję zrobić kroku, bo nic nie widzę – ciemno
Przecież wszedłem z pokładu, jest dzień słoneczny wzrok musi się przyzwyczaić do ciemności.
Odwracam głowę w lewo – aha tu stoi „hauden”, maszyna, która kanałami wprowadzała do palenisk kotła powietrze, jeszcze stoi tylko szkielet tej maszyny. Stojąc jakoś dziwnie się czuję.
Czuję, że ktoś tu jest, czuję wzrok kogoś.
A może ten statek to „POPRAD”, na którym zdarzyła się tragedia, palacz przy pięknej pogodzie wpadł do karteru głównej maszyny, a potęż­ny wał korbowy tejże maszyny zabił nieszczęsnego palacza, a cia­ło jego zostało w karterze rozbite niczym.
A pan niby, czego? – Ktoś przerywa mi moje rozmyślania.
O, ja? A dzień dobry – mówię – ja tak przyszedłem sobie popat­rzyć – pan jest tu wachtowym?
I teraz dopiero widzę ludzką postać stojącą pod maszynę steru.
Ja nie wachtowy – odpowiada tajemnicza postać.
A można przejść do pana? Pytam.
A można, można niech pan śmiało idzie za mną.
Tajemnicza postać otwiera drzwi maszynowni, które prowadzą na korytarz i od razu zrobiło się jaśniej w maszynowni. Więc śmiało idę po gretingach w stronę tajemniczego nieznajomego.
Powtarzam „dzień dobry” podaje rękę i przedstawiam się. „
Tajemniczy” również mówi dzień dobry i mówi – Paweł jestem, chodź pan do mnie to pogadamy.
Człowiek ten wprowadza mnie do pomieszczenia gdzie kiedyś była tu piękna kuchnia okrętowa. Rozglądam się po „kuchni”, na stole gdzie kiedyś kucharz przyrządzał potrawy – dziś jest to barłóg.
Jakieś materace, stare koce i inne szmaty.
A to pan niby na kontrolę? Pyta pan Paweł.
Nie panie Pawle ja przyszedłem tu, żeby jeszcze raz popatrzeć na te statki.
A co tu jest do patrzenia, ale niech pan siada, stare krzesło, ale mi jeszcze służy.
Rozglądam się po kuchni i pytam.
To, jak to pan tu wachtuje? A ilu was tu jest?

Tu już na tych statkach nie ma nikogo i nie ma wachtowych, odpowiada człowiek o imieniu Paweł.
A może ma pan cigareta?
Och przepraszam panie Pawle ja już nie palę, ale ja mogę skoczyć i kupić papierosy, tylko niech pan powie gdzie mam szukać jakiegoś sklepu?
A to lepiej – wtrąca Paweł – niech da pieniądze. a ja w mig przyniosę papierosiki.
Dałem pieniądze a Paweł nawet czapki na głowę nie włożył i już go nie było.
Teraz mogę sobie popatrzeć, chociaż mroczno jest w maszynowni,
Schodzę na dół do maszynowni, tu na dole dopiero widzę, jak czło­wiek potrafi zniszczyć,
Właściwie to tylko zostały części mechanizmów, których człowiek nie dał rady wynieść, albo zniszczyć.
Przypominam sobie – o tutaj było stanowisko manewrowe, a tam GTR urządzenia rozdzielające prąd.
O przecież tu był pulpit, gdzie wypełniałem „Dziennik”,
Halo! Jest tam pan na dole?
To Paweł mnie woła.
Wychodzę z maszynowni i wchodzę do kuchni. Paweł ma inne twarz, chyba dawno się nie śmiał i dlatego na jego twarzy zamiast uś­miechu jest dziwny grymas.
A no niby kazał kupić papierosy to kupiłem żeby nam nie zabrakło, o widzi pan dwanaście paczek i same „MOCNE” i zapałki też.
No i dobrze panie Pawle, dobrze pan zrobił.
No to, co niby zapalimy po całym?
No pewnie panie Pawle – odpowiadam.
Paweł otwiera paczkę papierosów, ręce drżą, połyka ślinę i już zapala papierosa, zapomina o mnie.
Gdy już niedopałek parzy mu usta spogląda na mnie.
A niby pan chce zobaczyć maszynę?
To ja otworzę skajlajt [świetliki] i ciut jaśniej będzie. Tłumaczy Paweł.
Dziękuję, chciałbym na dole trochę popatrzeć. Odpowiadam.
A pan to niby, kto? Pyta Paweł.
Ja panie Pawle – kiedyś na tych statkach pływałem,
Matko Przenajświętsza to pan też rybak?
Byłem mechanikiem – odpowiadam.
To my niby panie jesteśmy jak bracia?
l Więcej jak bracia panie Pawle. Odpowiadam.
No to ja niby z uciechy zapalę jeszcze jednego papierosa.
A pal człowieku i znowu widzę jak ten człowiek był spragniony papierosa.
A niby to jak mechanika wołają?
Marian, normalnie Marian – odpowiadam.
A mnie dali Paweł.
No to co – mówię – ja Marian, a ty Paweł.
A czy niby wypada mówić do mechanika Marian, bo ja niby tylko palacz, ale palacz, który szuflował węgiel do kotła! Ciężko było i gorąco.
No to, co? Mówimy sobie „ty”? Pytam.
No, no niby to dla mnie to i radość – odpowiada Paweł.
A ty Paweł długo pływałeś na naszych statkach rybackich?
A ja niby pływałem jeszcze z „katanami” [ przezywanie Holendrów, którzy zazwyczaj byli oficerami na naszych statkach]

Tłumaczy mi Paweł – byłem i dek-trymerem [człowiek, który pracuje na pokładzie i w kotłowni, podaje węgiel palaczom a gdy są manewry pracuje na pokładzie].
Oj to ty Paweł masz za sobą kupę lat pływania.
A niby mam, zapalimy po całym jak za dawnych lat?
O czym to niby mówiliśmy? – Pyta Paweł.
O twoim pływaniu – odpowiadam.
A no niby byłem i trymerem a i niby za palacza byłem do końca. Wiesz jak „Dalmor” postawił na sznurki nasze parowce to ja niby zosta­łem na tych parowcach jako wachtowy a jak niby tu postawili nasze pa­rowce to i wachtowych zmustrowali.
No Paweł a ty? Dlaczego tu zostałeś, przecież może by cię zaokrę­towali na przetwórnie?
A niby nikt nie mówił mi a jak kiedyś poszedłem niby po pieniądze to powiedzieli, że jestem wyrzucony za bramę i mam uciekać z portu, bo po milicje będą wołać.
Zwolnili ciebie z pracy i nic nie mówiąc Tobie Paweł?
A ja niby tu siedziałem i pilnowałem statków i czekałem na zmien­nika.
To masz pecha – mówię, a na jakim statku byłeś.
A to ja niby pamiętam, to było na „Ławicy”.
Znam, znam a raczej pamiętam ten statek i chyba jeden z najstar­szych statków „Dalmoru”.
A no, no niby stary statek a człowiek był młody.
Paweł ty nie masz rodziny?
Ja niby rodzinę miałem -mówi zapalając papierosa – ale wiesz jak to było na „rybakach” a ja niby oddelegowany do Świnoujścia. A niby byłeś też w Świnoujściu?
A jak by nie być w Świnoujściu? Odpowiadam.
A niby wiesz ze Świnoujścia w morze tam do bazy dwa albo trzy razy i znowu do Świnoujścia, Marian – zapalę sobie, bo mi niby wspomnienia przychodzę do głowy.
Słuchaj Paweł umawiamy się, że kiedy chcesz to zapal sobie papierosa, przecież to są twoje papierosy.
Ale niby to ty papierosów do domu nie bierzesz?
Paweł ja już nie palę – odpowiadam.
A no to niby ci dziękuję i zaczyna liczyć paczki papierosów.
Mam niby szczęśliwy dzień no nie?
Ale co z twoją rodziną Paweł? Pytam.
Jak by to niby powiedzieć – nastała chwila milczenia?–
Paweł palił papierosy i o czymś rozmyślał – usta jego poruszają się, ale głosu nie wydawają? Wiedziałem, że wspomina swoje młode lata.
A no niby powiem tobie mechaniczku jak na świętej spowiedzi. Bo ja niby dawno nie byłem u spowiedzi.
Paweł – my nie potrzebujemy spowiedzi, spotkaliśmy się by sobie pogadać no nie?
Święta to niby prawda, wiesz człowiek przyjeżdżał do domu to i niby ze żoną był szczęśliwy, a wiesz, jaka moja córeczka była ładna? Nie, nie ty jej niby nie widziałeś.
Paweł na pewno był i taki czas, że się spotykaliśmy u załogowego.
Albo niby u „WIKARYJCZYKA” [typowa tawerna] przerywa mi Paweł. No i niby wiesz mechaniczku, człowiek był parę miesięcy w morzu, to Bóg mi świadkiem, że tęskniłem i za niby żoną i córeczką.
Ale bywało i tak niby, wyszedłem po papierosy a to spotkałem kole­gę ze statku to się i wstąpiło na kielicha a niby sam wiesz jak to było no nie?
No jak to się mówi – wtrącam – niech kamieniem rzuci we mnie, kto jest bez grzechu.
A święta prawda, prawda, no i stało się, żona poznała taksiarza i odeszła, byłem sam, bo i moją córeczkę zabrała,

Ale przecież miałeś mieszkanie – mówię.
A no niby miałem, ale oni niby żona i taksiarz.
I znowu milcze­nie – powieki zakrywają oczy, usta są w ruchu – mówią nie wydając głosu i tylko jego ręce świadczą, że wspomnienia Paweł przeżywa.
Po policzkach spływają drobniutkie kropelki łez.
Na twarzy Pawła znowu pojawia się grymas, grymas, który ma być uśmiechem.
Wiem, to ja spowodowałem u Pawła wspomnienia, jego wspomnienia.
Wspomnienia młodości, miłości, wspomnienia, że był kiedyś nor­malnym człowiekiem, że miał rodzinę i swój jakiś rybacki parowiec
Paweł – cicho przerywam milczenie -Paweł robi wrażenie przebudzonego człowieka.
A to niby mówiliśmy o mieszkaniu, a miałem, miałem niby dwa po­koje, wiesz mechaniczku.
No właśnie Paweł, dlaczego tam nie mieszkasz?
A no niby to było, ale roku już nie pamiętam aha, już niby wiem, byłem za hajcera [potocznie palacz okrętowy] na „Wielkim Wozie”, pamiętasz ten trawler?
Pewnie, że pamiętam – odpowiadam – to był stary trawler, przero­biony z holownika i miał dwa kotły.
A no święta niby prawda a za „starego” był Gic, znałeś kapitana Gica ?
O to tak, Gic. Detlaf, Gorządek, Muza i inni. [Nazwiska starych kapitanów]
A ty Marianie masz dobrą pamięć to byli kapitanowie, starzy a niby jak dbali o załogę a i roboty się nie bali, bo jak trza było stawał i sieci naprawiał.
No i niby wracam z morza na „Wielkim Wozie” do domu – byliśmy w Aberdeenie to i coś niby kupiło się dla żony i córeczki, wiesz mechaniczku mówiło się, że to „biznesik” i po niby ocleniu w nocy jadę do domu, a tak to sobie niby w myślach układałem przywita­nie w domu.
No, no – mówię – to przyjemnie się witać po kilku miesiącach po­bytu w morzu.
A no niby i święta prawda. Ale Bóg niby chciał inaczej, no i niby chcę otworzyć drzwi mieszkania a tu niby klucz nie pasuje,
Może Paweł to nie był ten klucz.
Był, był i niby dłubię tym kluczem w zamku, a drzwi się otwierają i chłop w nich niby stoi.
Taksiarz! – Przerywam.
No i ja niby tak myślałem, ale ten niby chłop pyta – „czego niby tu szukam”.
No to ja niby mówię, przecież ja tu niby mieszkam.
Co? Chłop ten krzyczy niby twoje już nie jest a ta pani – niby moja żona – zamieniła to mieszkanie.
No to ja niby pytam a gdzie teraz niby moja żona i córeczka mie­szkają?
Panie? – Niby krzyczy ten chłop – co to ja biuro meldunkowe i trzasnął drzwiami mi przed gębą.
No to masz pecha, cholernego pecha – mówię.
A no niby takie moje życie, postałem trochę pod drzwiami, ludzie, co chwilę otwierali niby swoje mieszkania, trochę pokiwali gło­wami a ja niby stoję na schodach i sobie niby myślę, że szkoda nie wiem gdzie szukać córeczki i niby dać to, co przywiozłem.
Zrobiło mi się niby nijako, pomyślałem sobie jesteś sam Paweł na tym świecie!
Wyszedłem z bloku a tu niby ciemna noc, poszedłem nie wiedząc niby, dokąd pójść.
Przykro mi Paweł, że cię takie nieszczęście spotkało.
A no niby tak mi było pisane ~ znowu milczenie,
Paweł. Paweł – mówię pół szeptem – a mogę ja sobie popatrzeć w maszynowni i w kotłowni. Na moje pytanie Paweł ożył,

A no niby to chodźmy, tylko pootwieram drzwi z pokładu skajlajty, to niby będzie widno w maszynowni.
Po chwili jesteśmy w maszynowni – serce statku – jest półmrok, rozglądam się po urządzeniach.
Idę do kotłowni i tu również pusto i ruina, tylko kocioł statku ma otwarte paleniska a otwory te przypominają czaszkę głowy i jej oczodoły z tym, że czaszka ma dwa oczodoły, a tu na kotle widzę ich trzy.
Patrzę na kocioł, na tę piękną parową maszynę, gdybym umiał, swo­je wspomnienia narysować chociażby na zwykłym papierze narysować.
Narysować tę maszynownię całą z kotłem z palaczami, jak kiedyś, gdy „żyła” ta maszynownia i jak wyglądała, dla pamięci.
A nawet to i tak nie oddałoby pełnego piękna maszynowni rybac­kiego parowca.
Bo – prócz rysunku, musiałoby się czuć tę temperaturę, ten cha­rakterystyczny zapach, zapach pary – smarów – oleju i pięknej „melodii” pracy wszystkich urządzeń całego serca rybackiego pa­rowca – maszynowni.
Teraz – rozmyślam- wiem jak wygląda wrak.
Smutny to widok dla mnie, przecież te wraki były moją młodością, moimi szczęśliwymi dniami.
A niby to mechanik, co tak patrzy i patrzy i niby do mnie nic nie mówi – przerywa moje rozmyślania Paweł.
Przepraszam Paweł wiesz tak się zamyśliłem.
Chodźmy Paweł do „góry” do ciebie do „salonu”.
Chciałem to powiedzieć ze śmie­chem, a mój uśmiech gdzieś pozostał w krtani, dobrze, że jest półmrok i że Paweł nie widzi mojej twarzy,
Twarz moja jest tro­chę mokra, ale skąd na mojej twarzy łzy, płyną łzy.
Łzy, gdy stary człowiek nie pamięta nawet płaczu.
Nie pamiętam łez szczęśliwego powrotu i spotkania z ukochanymi.
Gdy wychodzę z maszynowni, jest mi smutno i trochę głupio wobec Pawła.
Paweł – wyjdę na pokład wiesz, po co?
Wychodzę i ocieram chus­teczką twarz.
Myślę, że i ja może kochałem.
Kochałem jakaś miłością te statki rybackie? – a do diabła z uczuciami.
Uspokojony wchodzę do pomieszczenia Pawła, do byłej kuchni statku.
A jesteś niby mechaniczku, bo już mi się zrobiło niby, że się gniewasz na mnie,
Paweł – nawet nie wiesz, kim ty dzisiaj jesteś dla mnie.
A ja to niby mechaniczku zrobię obiad, wiesz jak to się mówiło kiedyś „wrzucimy na ruszta”.
Paweł a gdzie tu sklep? Pytam.
Tu niby sklepu nie ma a kantyna dla robotników już niby zamknięta
No to, co zrobimy na te „ruszta” Pytam.
A no niby będzie niedzielny obiad, odpowiada Paweł.
Co? Masz kurczaka?
Na statkach rybackich w niedziele na obiad był drób.
Kurczaka to ja niby nie mam, ale o tu w tym woreczku, co wisi u sufitu to będzie niedzielny mój obiad.
No to Paweł dawaj ten niedzielny obiad.
Woda już się gotuje w garnku, a Paweł do misek metalowych wsypu­je po dwie garście suchego chleba. –

Chleb jest pokrojony w małe kostki, zalewa wrzątkiem ten suchy chleb a na kuchence w metalo­wym garnuszku podgrzewa tłuszcz i skwarki.
Gdy tłuszcz i skwarki jest gorący wlewa po dwie łyżki do każdej miski,
Paweł jest poważny i wszystko to robi milcząc.
Stawia miski na pomocniczy stół i gestem zaprasza. Przysuwana krzesło i patrzę na „potrawę”.
A no niby wrzucamy na ruszta. Zaprasza Paweł.
Smacznego Paweł – mówię,
A no dziękuję, dziękuję a niby, chociaż dobre?
Wiesz Paweł dobre, ale trochę soli potrzeba – mówię.
A soli, soli to niby mam dużo, masz i nie żałuj.
Posoliłem, no i wrzucamy na ruszta.
Paweł, a dlaczego mówisz, że to niedzielny obiad?
A no niby, dlatego, że na niedzielę.? Bo przez inne dni to suszę chleb a w niedzielę to ja nie schodzę z burty, bo to niby i nie ma i po co. Ludzi i tu niby nie ma, bo to i dzień święty to ludzie niby w chałupie siedzą,
No wiesz Paweł, że nawet i dobre było a i chyba byłem głodny, Bóg zapłać za gościnę – mówię.
A no niby niech wyjdzie na zdrowie.
No cóż będę pomału szedł do domu, bo wiesz do Chyloni kawał drogi dziękuję tobie Paweł, że pokazałeś mi maszynownię i kotłownię.
A no niby jak będziesz chciał zobaczyć Marianie inne statki to pochodzimy sobie.
Na pewno chętnie przyjdę i poszukamy trawlera „WALPUSZE”.
A no niby poszukamy, bo wiesz Marianie niby jak Stefan żył, to on niby mieszkał, na „WAŁSZY” bodajże, albo na „WAŁPUSZY”.
To tu był jeszcze ktoś? Pytam.
A no niby był Stefan, razem chodziliśmy do Gdańska po targowisku a to niby przynieśliśmy to i kartofli i niby inne żywności.
Ale ty tutaj mieszkałeś a ten Stefan na s/t „Wałszy”? [nazwa statku rybackiego]
A no niby tak było, ale jak Stefan do mnie niby nie przychodził, to ja niby poszedłem do niego na „Wałsze” .
A tam Stefan leży na koji i już niby było mocno czuć, biedak odszedł niby na jak mówią na wieczną wachtę.
Wychodzimy na pokład, patrzę na nadbudówkę, na mostek, maszty, komin i ten statek kiedyś „żył”.
Smutno mi Boże – myślę.
Słuchaj Paweł a nie możesz iść do swojej córki.
A no niby nie mogę, bo nie wiem gdzie mieszka, ale wiesz Marianie – mówi Paweł ucieszony – Było to niby dwa a może i trzy lata te­mu, poszedłem niby do naszej firmy, ale nie wpuszczono na teren portu.
Że to niby nie jestem już palaczem. Smutno mówi Paweł – radość minęła.
A gdy niby doszedłem do Skweru Kościuszki, patrzę a tu niby idzie moja córeczka z dwoma dziećmi i niby z mężem.
Jakem zobaczył moją córeczkę wzięła mnie niby taka gorączka, że nie mogłem nic powiedzieć ani niby ruszać nogami, oparłem się ino o mur i niby patrzałem i patrzałem, a nic nie widziałem i gęby niby nie mogłem otworzyć.
Paweł ma przymknięte oczy i milczy chwilę, otwiera oczy i zaczy­na smutno mówić.

A no Marianie jak mi niby minęła ta gorączka. i jak mi się niby ślepia otworzyły – to wiem, żem tylko niby wołałem „Aniu. Aniu, Aniu.
Ale już niby nie widziałem swojej córeczki, swojej Aniulki, kocham moją Aniulkę niby tak myślę?
Tylko niby ludzie oglądali się, kogo to niby wołam.
Poszedłem tam gdzie stała moja niby córeczka, ale już jej nie ma, patrzę niby wewte i wewte ani znaku niby mojej Aniulki nie widać.
Widać Marianie niby Bóg tak chciał, że jeszcze raz w życiu widziałem swoją córeczkę, a no niby chciałbym, chciałbym zobaczyć ” chwi­la milczenia.
I tylko po policzkach Pawła z oczu spadają malutkie kryształki łez.
Paweł – mówię — na pewno jeszcze zobaczysz swoją Aniulkę. Wiesz następny raz opowiesz mi o niej a ja postaram się, żeby dowie­dzieć się gdzie mieszka.
Mówisz? Mówisz Marianie, że tak niby zrobimy?
Słowo Paweł – mówię, daje tobie moje słowo.
Schodzimy na nabrzeże, już zapada zmrok, z nabrzeża patrzę na tę „niegdyś” piękną flotę parowców a dzisiaj?
Zapomniane by nie powiedzieć przez Boga i ludzi a i zapomniane przez historie.
A ty niby Marianie zawsze w czarnym krawacie?
No, wiesz przyzwyczajenie – odpowiadam. Idziemy w stronę bramy.
A wiesz Marianie niby i ja miałem czarny krawat, ale już go niby nie mam, to te bestie niby szczury, Chowałem czarny krawat na niby ostatnią godzinę.
Będziesz miał Paweł czarny krawat obiecuję Tobie. Żegnaj Paweł za parę dni wpadnę do Ciebie..
A no niby mechaniczku będę czekał na ciebie i znajdziemy „Wałpuszę” albo i niby „Radomkę”.
W domu żona się dąsa, że tak późno, a ja gdzieś sobie łażę a obiad czeka.
Danusiu obiad jadłem u Pawła – mówię.
Co za Paweł? Kim jest ten człowiek?
No wiesz palacz, długo pływał i nie rozstał się ze swoim stat­kiem. To jest wielki człowiek – wielki Człowiek Morza Odsunięty od stada społeczeństwa pozostał wierny swojej młodoś­ci a może i miłości do tych statków.
Gdyby wielki pisarz Conrad spotkał Pawła na pewno uwieczniłby go w swoich powieściach jako „STAREGO CZŁOWIEKA MORZA”.

MINĄŁ CZAS.
I tak pewnego dnia stojąc przed lustrem wiązałem sobie na szyi krawat, czarny krawat i przyszła chwila wspomnienia o Pawle.
O Pawle ze starych rybackich statków – parowców.
Boże obiecałem Pawłowi, a tu już chyba będzie ze trzy tygodnie.
Szybko wyjmuję ze szafy ciepłe koszule, spodnie granatowe od mun­duru, sweter, no i wybieram czarny krawat i wszystko ładuję do torby i mówię żonie.
Danusiu muszę jechać do Pawła,!
Ale – przerywa żona – jesteśmy umówieni do Zbyszków.
Dobrze, dobrze ja jadę i spotkamy się u Zbyszków, szybko wycho­dzę z domu, do kolejki i do Gdańska.

Jadąc pociągiem rozmyślam – że też tak szybko czas mija, zapo­mniałem o Pawle.
Ale mam dla niego niespodziankę, na pewno się ucieszy Paweł. Ciekawe czy znalazł te parę złotych, co zostawi­łem jemu na jego barłogu. Na pewno się ucieszy Paweł.
W Gdańsku kupuję kilka paczek papierosów -różne.
Tramwajem i już jestem na miejscu.
Tak, tak, ale gdzie ta dziura w ogrodzeniu?
Statki – widma stoją to dobrze.
Już jestem na terenie, ale, ale – cholera, na którym statku miesz­ka Paweł?
Na pewno poznam, gdy będę bliżej statków, i szybko idę w kierunku statków – wraków i tu słyszę donośny głos, który mnie zatrzymu­ję.
Halo! Halo! A pan, dokąd?
Ja? – Odpowiadam – ja proszę pana wachtowego, do pana Pawła.
Podchodzimy razem do nabrzeża – mówię „dzień dobry” przedstawiam się i że idę w odwiedziny do pana Pawła – podajemy sobie ręce.
A ja myślałem, że pan wybiera się w podróż – mówi – stróż terenu – bo tu można tylko stąd pojechać do huty, bo widzę, że pan z bagażem•
Nie – odpowiadam – wie pan obiecałem, że sobie pogadamy o naszych stat­kach z Pawłem.
I już sobie nie pogadacie – powoli odpowiada stróż.
A co wyrzucili Pawła ze statku?
Nie, nie Pawła już nie ma, no po prostu nie ma.
Nie rozumie pana – mówię.
A pan to chyba ten mechanik, co to Paweł nam mówił?
Tak, byłem mechanikiem na tych statkach, a niech pan mi powie, co z Pawłem? – Pytam
Wchodzimy na pokład statku.
Proszę pana – mówi stróż – Paweł to trochę dziwny człowiek, my tu na niego mówiliśmy „Niby”. O idzie „Niby”, wie pan on do nas przychodził porozmawiać trochę, no i po papierosa no dziwak.
Nie proszę pana – wtrącam – Paweł był po prostu Człowiekiem Morza.
On kochał morze, nie wiedząc o tym. Paweł nie mógł wejść do innej społeczności, on był szczęśliwy, gdy pływał na tych statkach. Statkach rybackich.
Możliwie, możliwie – mówi stróż – ale trochę był inny, no, bo jak pan wytłumaczy taką sprawę.
Sprawę? Jaką sprawę? Pytam .
Parę dni temu, nie to chyba było ze dwa tygodnie jak Paweł przyniósł duże ruszto z kotła okrętowego, przyniósł to, ruszt chyba z PRC i P, wie pan oni tam maję holowniki parowe, pogłębiarki i wie pan Paweł wyczyścił i pomalował na czarno i mówił.
Że takie ruszt to się wiążę nieboszczykowi do nóg, gdy się robi pogrzeb na morzu.
Myśli pan? Pytam.
Panie ja nic nie myślę, ale nie ma Pawła i nie ma tego choler­nego ruszt.
A to ruszt miał u siebie w tej „kanciapie” na piecu, albo o tam stało.
Ale panie. Paweł nic nie mówił i zniknął?
Nie, przychodził do nas i mówił, że czeka na swojego mechanika, na jakiegoś Mariana,
To ja jestem tym mechanikiem i Marianem – odpowiadam.
Niech pan się nie gniewa panie mechaniku, ale jak Paweł też opowiadał o panu to myśleliśmy, że mu odbiło.
Chociaż muszę powiedzieć panu, że to był roboczy człowiek i śnieg tam na por­tierni odgarnął no i jego „obowiązkiem” sam sobie Paweł ten obowiązek wziął.
To zapalanie świateł na burtach tych wraków, wie pan jedna lampa na burcie by jakiś jacht albo holownik nie, no nie uderzył we wraki,
No widzi pan – mówię – jaki Paweł był, jak dbał i jaki był obowiązkowy, ale czy możemy wejść do jego „kabiny” to znaczy do kuchni do pomieszczenia, co kiedyś było kuchnią statku tego? Pytam.
No chodźmy tam wszystko jest jak było.
Wchodzimy do pomieszczenia gdzie mieszkał Paweł, rozglądam się wszystko jest na miejscu.
I wierze ze na pewno za chwilę wejdzie Paweł – na pewno, zobaczy pan.
Nie, nie Panie, Paweł tu już nie wróci, wtrąca stróż.
A skąd taka pewność?
Mówił pan, że Paweł był służbista tak czy nie?
Tak mówiłem, bo był na statku rybackim a tam była dyscyplina.
No to posłuchaj pan uważnie, parę dni temu z GUM-u czy Zarządu Portu, przyjechali i zdrowo opieprzyli kierownika, że już trzy doby nie ma świateł ostrzegawczych na burtach wraków.
Niech pan nic nie mówi a słucha – mówi stróż – każdemu się dos­tało no, bo i prawda mogło być nieszczęście. No to my do „Niby”, to znaczy do Pawła, szukamy go na wszystkich wrakach, a ni znaku po Pawle.
Myśleliśmy, że może Paweł jest na milicji a może w pogotowiu, a może znalazł rodzinę. A tu nic, minęło parę dni a „Niby” -znaczy Pawła nie ma i koniec.
A co na to milicja? Jestem zdziwiony.
A co milicja przyszli trochę popytali gdzie spał, no to poka­zaliśmy, a czy dużo pił, nie pił, bo i nie miał za co, ale myślę, że w ogóle nie pił wcale.
Coś podobnego – mówię.
Tak, tak panie, powiem więcej.
Wie panie to ruszto, co to Paweł tak pucował a zawsze leżało tu na tej półce nad piecem albo stało o tam w kącie.
A no właśnie – wtrącam – gdzie jest to ruszto?
I my się głowimy, co się stało z tym rusztem, co się stało z Pawłem.
Bywa tam – na portierni rozmawiamy, że może Paweł no wie Pan?
To jest straszne panie, co pan opowiada a i może być prawdę.
A widzi pan? – Wtrąca stróż – Paweł zawsze jak przychodził do nas to przeważnie mówił o swoim mechaniku, a bywało i tak.
Że zrywał się i mówił a może Marian już czeka tam na statku na mnie i szybko leciał na wrak,
To smutne to co mówi szanowny panie – mówię – to co pan mi mówi.
Panie – mówi stróż – my wszyscy mówimy o Pawle dobrze i brak go nam, nie, dlatego że za nas zapalał światła na burtach tych wraków.
Po prostu przyzwyczailiśmy się do Pawła,
Wie pan – opowiada stróż – to ktoś miał za dużo śniada­nia, a to papierosy dał mu, bo mówił, że rzuca palenie. I tak Paweł był zawsze z nami, przynosił sobie ziemniaki, wa­rzywa a i nieraz chleb z targowiska.

Mówi pan, że Paweł przynosił chleb? A wie pan, co w tym tu wo­reczku, co wisi tu na suficie nad piecem jest?
Właściwie to nie wiem, co on tam może mieć.
To ja panu pokażę – mówię – zdejmuję woreczek i otwieram, wkładam rękę i wyciągam garść suchego chleba pokrojonego w kostki.
Widzi pan? Paweł suszył sobie chleb i robił sobie „wodziankę”, wie pan wsypywał suchy chleb do tej miski, zalewał wrzątkiem a tam w tym garnku, co wisi jest tłuszcz i wkładał do miski, w której był zalany chleb wrzątkiem i był to jego niedzielny obiad panie – kończę.
Ja wiem panie, zdaje mi się, że na imię ma pan Marian, z tego, co mówił Paweł.
Tak, zgadza się mam na imię Marian – a pan?
Stanisław, mówią Stasiu – odpowiada stróż.
No to panie Stanisławie milicja wie o tym ruszcie, no co to pan mówił, że Paweł przyniósł to ruszto.
Wie pan. wspominaliśmy i o tym-, ale co to dało? Panie Marianie niech pan spojrzy na kanał, jaki prąd ma tu woda a jaka zamulona•
To prawda panie Stanisławie,
Paweł to był dobry człowiek, a jak odgarniał śnieg, jak szuf­lował to go podziwiali.
No panie Stasiu przecież to był palacz a na takim parowcu to trzeba było szuflować węgiel do kotła.
Panie Marianie a Paweł ma rodzinę? Bo wie pan Paweł zawsze mówił tylko o tych statkach rybackich, a jak pytaliśmy o żonę to wie pan to on udawał, że nie słyszy i szedł na swój wrak.
Powiem panu, panie Stasiu żona odeszła od niego a córeczka Hania,
Anulka gdzieś mieszka, a Paweł się bał, że jego córeczka uko­chana nie poznałaby go.
Paweł wiedział, że jego miejsce to tu, na tych starych rybackich parowcach.
Wiedział, że nie ma miejs­ca dla niego w normalnym społeczeństwie.
Cholera to my panie Marianie nie wiedzieliśmy o tym.
Milczymy oboje, ja się rozglądam po pomieszczeniu, po pomieszczenie, co kiedyś było kuchnia okrętową a w której mieszkał i żył Paweł.
Spoglądam na barłóg i o dziwo wygląda jakby był „pościelony”.
Miski czyste, stół czysty, we wiadrze woda, kurtka wisi na drzwiach, właściwie zostawiony porządek.
Panie Stasiu – przerywam milczenie – panie, ja przyniosłem coś dla Pawła i czy mogę tu zostawić dla niego?
A pan wierzy, że Paweł wróci tu?
Ale może Bóg da, że Paweł tu wróci – odpowiadam.
To niech pan zostawi tu od nas nikt mu tego nie zabierze.
Wyjmuję z torby i układam na barłogu Pawła.
Koszulę, spodnie, papierosy, zapałki, układam te rzeczy jak ktoś, kto układa kwia­ty na mogile. Na cmentarzu, na płycie grobu.
Ostatnią rzeczą, którą układam, to krawat złożony na pół.
Czarny krawat marynarski, kładę ten krawat na położone wcześniej inne rzeczy.
Wygląda to tak jak ktoś.
Ktoś kto kładzie ostatni kwiat na mogile.
Jeszcze raz spoglądam na ułożone rzeczy na barłogu i jeszcze poprawiam czarny krawat i jeszcze raz rozglądam się po „kuchni”.
I dopiero teraz widzę, że pana Stasia już nie ma.
Wychodzę na pokład a pan Stasiu stoi już na nabrzeżu, idę w jego stronę, pan Stanisław smutno spogląda na te statki wraki.

Panie Stasiu mam prośbę, tu jest telefon do mnie podaje kartkę, na której jest numer telefonu do pracy i gdy­by wrócił Paweł to niech pan zatelefonuje.
O panie Marianie, to my wszyscy do pana zatelefonujemy na pewno, to był pana przyjaciel Paweł?
Tak panie Stasiu przyjaciel, a może i ktoś więcej? Był to Człowiek Morza.
Żegnamy się – jakoś już nie mamy nic do powiedzenia.
A telefon? – Telefon nigdy nie zadzwonił.
Tym, którzy byli Ludźmi Morza – rybakami morskimi, którzy samotni są – samotni i starzy są a i zapomniani przez nas.

 

rybacki kontrast pomiędzy latami 50-tymi a teraźniejszością, opowieść o dawnych Ludziach Morza i rybackich parowcach, oraz współczesnym upadku Polskiego Rybołówstwa

rybacki kontrast pomiędzy latami 50-tymi a teraźniejszością, opowieść o dawnych Ludziach Morza i rybackich parowcach, oraz współczesnym upadku Polskiego Rybołówstwa

 

 

Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn