m/t Aquila rok 1987 –
Przed obiadem do radiostacji na m/t Aquila niespodziewanie wtargnął steward Andrzej. Nienaturalny grymas wykrzywiał jego twarz. Mina przerażona. Oczy rozbiegane. Ręce nienaturalnie drżące. Rzęsiste krople potu obficie pokrywały jego czoło.
– Tam straszy! – wyszeptał na bezdechu nieomalże.
– Jak to straszy?
– Gdzie straszy?
– Kogo straszy?
– Dlaczego straszy? – seriami, niczym karabin maszynowy, pytałem.
Potok moich pytań zmusił wystraszonego stewarda do myślenia i nieco wyciszony stwierdził.-
– Panie radio! Ze mną chyba coś jest nie tak! Ma pan jakieś ziółka na uspokojenie?
– A cóż to takiego pana wytrąciło pana z równowagi? – spytałem ze zaciekawieniem.
– Mam już dosyć obwiniania mnie za czyny, których przecież nie popełniłem! Otóż wyobraź pan sobie, że ten rybak codziennie dopieka mi aż do żywego!
– Nie rozumiem? Który rybak? Opowiada pan jakoś obrazkowo! Czyli pan widzi chyba który to jest rybak, i potrafi go pan opisać, a mnie zmusza pan abym zobaczył tenże sam obrazek. A to nie jest takie proste bo rybaków na tym statku łącznie jest ze mną ponad 84!
– No ten od tego kotka!
– A teraz to już wiem rybak Jurek zwany „kocią mamą”
– No tenże sam! No i wyobraź pan sobie, sprzątam sobie ja spokojnie na dziobie, no wiesz pan, tam i w łaźni i w pralni i nagle słyszę miauczenie kota. Nasza Mitka myślę sobie. Rozejrzałem się wokół siebie ale nikogo nie widzę. Po cichutku wyszedłem na korytarz. Cisza. No to myślę sobie, że ze mną już jest nie dobrze. Ale co ja mam robić ??? – myślę – A tam! Chyba jakieś przewidzenie. Strachy na lachy! – mówię do siebie i spokojnie dalej sprzątam pomieszczenia. No i wyobraź pan sobie, że ja znowu słyszę miauczenie kota. Pędem wyskoczyłem na korytarz , bo pomyślałem sobie, że ktoś mnie w konia robi, no i wyobraź pan sobie, że tam nikogo nie ma. Wróciłem do prani, zaglądam do pralek pod pralki, pod wanny do wanien pod ławy i za ławy i wyobraź pan sobie, nikogo nie ma. Nie wytrzymałem i wyobraź pan sobie wołam – „kici, kici, kici” a tu wyobraź pan sobie – NIC!!! CISZA!!!. No nie! Chyba już całkiem zwariowałem – pomyślałem sobie. I kiedy ponownie zająłem się swoją pracą po raz kolejny słyszę wyraźnie miauczenie kota. Rzuciłem miotłę oraz szmaty w kąt i biegiem przyleciałem do pana po jakieś ziółka. Bo wyobraź pan sobie, do lekarza ja się boję, bo on może całym swym autorytetem uznać, że ja naprawdę zwariowałem. Jeszcze do domu jako wariata odeśle!
– Tak prawdę mówiąc, to ja też trochę się dziwię, – odparłem – gdyż faktycznie to niemożliwe aby po trzech tygodniach kot się odezwał. Gdyby był na statku to chyba z głodu zdechłby
– Też tak sądzę, ale wyobraź pan sobie, że ja go naprawdę słyszę – obstawał przy swoim steward.
O tej kociej aferze docierały do mnie jakieś strzępy informacji, lecz nie interesowałem się nią zbytnio uznając, że konfliktowa na statku sprawa zbyt daleko jest od moich zainteresowań.
Ale skoro on samże do mnie o te ziółka się zwrócił, to uznałem jednak za bezwzględną konieczność by włączyć się do kociej afery, gdyż bardzo poważnie zacząłem obawiać się o stan psychiczny stewarda. Kontynuując dialog, zaparzyłem więc mu herbatkę z melisy.
– Wiec gdzie pan te niby miauczenie słyszy ?
– Wyobraź pan sobie na dziobie panie radio, na dziobie statku, w okolicy pralni, suszarni i łazienek dziobowych. Tam chyba coś a może i ktoś straszy? Cholera go wie! –
– No dobrze, a jak pan przejdzie do swojej kabiny, to niby tego miauczenia kota, to pan już nie słyszysz?
– Wyobraź pan sobie, że nie. Nie! Nie słyszę!
– Acha! Czyli na pana prywatnym terytorium nie straszy! To dobrze! To bardzo dobrze! No a wobec tego w messie lub w pentrze nie słyszy pan żadnego miauczenia?
– Panie radio, niech pan nie robi ze mnie wariata! Miauczenie usłyszałem dzisiaj tylko w pralni i łaźni.
– No dobra, dobra! Nie ma się co obrażać. Po prostu pytam! Chciałem wiedzieć czy pana straszy tylko w podczas wykonywania czynności służbowych czy także podczas wypoczynku! No ale nic! Niech pan teraz idzie dokończyć sprzątanie na dziobie w pralni, a ja zaraz tam przyjdę –
Przekazałem wachtę swemu asystentowi Bogdanowi, a sam udałem się do kapitana i w skrócie opowiedziałem szczegóły rozmowy ze stewardem.
Kapitan uważnie wysłuchał mojej relacji i doradził, że skoro steward Andrzej z tym problemem zwrócił się do mnie, to żebym go nie ignorował, tylko bardzo poważnie tym się zajął.
– Proszę ciebie radio abyś przyłączył się do tej akcji wyjaśniania miauczenia kota. Czy to są strachy jakieś? Czy może ktoś go straszy? Musimy wiedzieć co tu jest grane! – podsumował całą sprawę kapitan.
Mając pełną aprobatę kapitana zszedłem na dolny pokład na dziób statku do pralni.
Wtedy dopiero przypominał mi się epizod w chwili mustrowania na m/t Aquila.
A było to tak. Przed rejsem, wpadłem na chwilkę do baraku na ul. Władysława IV, gdzie mieścił się dział załogowy PPDiUR ”GRYF” w Szczecinie, po skierowanie do Urzędu Morskiego na zamustrowanie na m/t Aquila.
Przypadkowo stałem się świadkiem ciekawej rozmowy rybaka z załogową;
– Chciałbym zamustrować na „Aquilę” – stojący przed ladą rybak donośnym głosem obwieścił swe życzenie pani zajmującej się kompletowaniem załóg na trawlery.
– Nie da rady. Załogę na „Aquilę” mam już skompletowaną! – odrzekła.
– Proszę Pani, to jest jawna niesprawiedliwość! A ci dwaj – grubym paluchem wskazał nazwiska na musteroli – to zmieniając się na Aquili co pół roku, okupują ten statek zupełnie jak by był to ich prywatny trawler.
–
Dlaczego on się tam pcha? – zastanowiłem się – Czyżby ten statek czymś się wyróżniał, czyżby miał jakąś duszę ???
– Proszę Pana! Pan chyba niedługo u nas pracuje! Właściwie nie musiałabym, ale wyjaśnię tę nietypową sytuację. Otóż w całym „Gryfie” wszyscy wiedzą, że tam na Aleutach na m/t „Aquila” od dłuższego czasu pływa przedziwny kot. Niestety kotek ten nie toleruje innych członków załogi poza tymi dwoma panami. Wszyscy starzy rybacy o tym wiedza, że ci dwaj musza pływać na zmianę na Aquili ze względu na tego kota.
– To przez tego durnego kota, ja mam keje szlifować. Niech go wyrzuca za burtę, albo gdzieś w porcie zostawią!
– Ja tej ostatniej Pana wypowiedzi nie słyszałam i lepiej by było, aby nikt tu z obecnych jej nie usłyszał. Bez gadania! Mustruję Pana
na m/t Amarel – zakończyła rozmowę załogowa.
Po przylocie na m/t Aquila mogłem naocznie stwierdzić, że faktycznie na statku żyje opisywany wcześniej tam na lądzie kotek i rzeczywiście przed wszystkimi rybakami prócz kucharzy ucieka, zupełnie jak w tym przysłowiu – tam gdzie pieprz rośnie.
Kotek był nieduży, strasznie puszysty. Wyraźnie lubił rybaka Jurka u którego siadywał na kolanach i głośno mruczał. Chodził za nim jak pies i do pracy na przetwórni, a to na posiłki do messy załogowej a także spać do kabiny. Niektórzy członkowie załogi usiłowali go pogłaskać. Nie dawał się. Groźnie fukał, niejednego boleśnie poranił, poczym prędko uciekał na ręce swego pana. Musiał chyba w przeszłości jakiejś krzywdy od któregoś z rybaków doznać . Wśród 84 osobowej załogi, wielbicieli zbyt wielu nie miał i z powodu swej dzikości i związanych z tą dzikością ran rybakom zadawanych, więcej wrogów miał.
No i stało się! Pewnego dnia kot zniknął. Rybak Jurek wpadł w szał. Przypuszczał że kota wyrzucono za burtę. Szukał winnych wśród załogi usiłując przypomnieć sobie, który z rybaków najbardziej zajadle nie znosił kota.
– Ale tamten rybak przecież zamustrował na m/t Amarel, więc co tu jest grane? ! zastanawiałem się.
Tymczasem na trawlerze trwało prawdziwe śledztwo. Załoga oczywiście podzieliła się na wiele frakcji z których ta mająca zdecydowaną przewagę twierdziła, że kot za burtę wyrzucony został. Ta mniej liczna twierdziła, że są to konfabulacje strony przeciwnej, natomiast najmniej liczna część załogi wykazała swą absolutną obojętność co do tematu sporu.
Wreszcie po dłuższym dochodzeniu, wielbiciel i opiekun kota, rybak Jurek ostatecznie, nieodwołalnie i bezapelacyjnie za zniknięcie puszystego maleństwa, stewarda Andrzeja obwinił. Nawet i powód przestępstwa, jakby głęboko w realiach był osadzony, jako że steward musiał od czasu do czasu odchody kotka posprzątać.
Rybak Jurek, teraz już absolutnie pewien będąc, komu przypisać winę za zniknięcie kotka, przy każdej okazji psychicznie aż do bólu na stewardzie się wyżywał. Nikomu do śmiechu nie było, ale i sposobu na rozwiązanie tego konfliktu znaleźć nikt nie potrafił.
Minęło kolejne trzy długie tygodnie rejsu – ale już bez kota.
* * *
Zbliżałem się do pralni dziobowej, gdyż w szybie prowadzącym do dna statku tuż koło tej nieszczęsnej pralni znajdowały się bardzo ważne urządzenia elektroniczne gdy ujrzałem pędzącego stewarda Andrzeja. Wpadł na mnie nieomalże mnie przewracając.
– Panie radio biegiem do mnie! O! Słyszy pan? Miauczy!
Chyba musiałem zrobić nieco głupkowatą minkę a w oczach moich musiał zauważyć olbrzymie zdumienie , gdyż prawie krzykiem ponowił swój komunikat.
– Niestety! Nic nie słyszę! – odparłem ze stoickim spokojem.
Steward wyraźnie nie panując nad sobą siłą nieomalże wciągnął mnie do suszarni na dziobie.
-O! Słyszy pan! Znowu miauczy!. –
Poza uderzeniami fal o burtę nic nie słyszałem.
– O teraz – szepnął steward.
Wsłuchiwałem się aż do bólu. Wreszcie chyba usłyszałem jakby cichutkie miauczenie. Sądziłem, że to od tego nasłuchiwania, nieprzemożonej chęci usłyszenia przewidziało mi się, że słyszę miauczenie. To chyba jednak halucynacje pomyślałem. Na wszelki wypadek zawołałem razem ze stewardem;
– kici kici!
Odpowiedziała nam cisza
– Wiesz pan co? Niech pan więcej nie zawraca mi tym straszeniem głowy! Gdy ponownie usłyszy pan miauczenie, czy jakieś inne straszenie to niech pan koniecznie zawoła jeszcze kogoś z załogi! We dwójkę raźniej wysłuchiwać kocich treli! – kpiłem ze stewarda.
Steward idealnie wyczuł drwinę i obraził się na mnie.
Na drugi dzień podczas kolacji przymilającym głosem spytałem stewarda;
– Pani Andrzejku! Czy dzisiaj słyszał może pan gdzieś miauczenie???
– Idź pan do cholery! Nic nie słyszałem i nic nie widziałem! Na tym statku nie było, nie ma i już nie będzie żadnego kota!– odpowiedział mi złośliwie.
Kolację tego dnia jadłem wyjątkowo skąpą. Do radiostacji do pracy przyszedłem prawie głodny.
Minęło kilka dni. W ramach nieomalże codziennych rutynowych czynności zszedłem ponownie na dolny pokład do pomieszczenia echosondy panoramicznej super lodar aby sprawdzić czy pomieszczenie jest suche. Przechodząc obok pralni, suszarni i łazienki zauważyłem stewarda Andrzeja sprzątającego pomieszczenie suszarni na dziobie i w tym samym momencie usłyszałem miauknięcie kota.
– Oho! To i mnie już w mózg wali! – pomyślałem – Pięć miechów w morzu , to może i mnie już dopadło. A może to jakiś związek przyczynowy. Widzisz stewarda – kot miauczy! Nie widzisz – kot nie miauczy!
Steward Andrzej jednak musiał zauważyć wyraźne zmiany na mojej twarzy, gdyż takim niby obojętnym, niby beznamiętnym głosikiem spytał:
– No i co!? Pan też ma halucynacje?! No niech pan nie udaje, bo po minie widzę, że i pan go teraz słyszy? Ja mówiłem prawdę, ale nikt mi nie chce wierzyć! Nie, to nie!
– Kici, kici! – ni stąd ni z owąd zawołałem.
– No i co? Jednak pan słyszy?
– No nie wiem! Może słyszę miauczenie jak tylko pana widzę – odparłem.
– Może i tak. Nie będę się z nikim spierał. O teraz też miauczy!
Nasze nasłuchy kociego miauczenia i głośne komentarze przerwał ochmistrz. Wszedł do suszarni a słysząc naszą rozmowę, z widocznym zdziwieniem stwierdził.
– Czy panowie aby dobrze się czujecie ?
– Ciii…i. o teraz.
– Nic nie słyszę .- obróciłem się na pięcie i w tym momencie jakby troszeczkę głośniej rozległo się miauczenie. Ochmistrz zatrzymał się i razem z nami zawołał
– kici kici.
Oczywiście do kompletu załogi brakowało jeszcze bosmana, który zastał trzech załogantów m/t Aquila wołających kota.
– kici kici.
Bosman wybuchnął głośnym rechotem.
– No normalnie trzech wariatów – podsumował gdy nieco się uspokoił – Panowie to niemożliwe aby po trzech tygodniach od zniknięcia ten kot jeszcze żył. A korka od jakiejś butelczyny to panowie nie wąchaliście? Ulegliście chyba jakiejś zbiorowej halucynacji. Najwyższy czas do lekarza albo do domu wracać. –
Jakby nam na ratunek nad naszymi głowami bardzo wyraźnie już usłyszałem miau.
Bosman chyba też musiał usłyszeć gdyż jak oparzony bez słowa komentarza wybiegł z łazienki i zniknął w korytarzu. Długo go nie było.
Nie było rady. Trzeba było za wszelką cenę przekonać się, czy miauczenie kota jest autentyczne i ewentualnie zlokalizować miejsce z którego zwierzak się odzywał.
Ze stewardem, ochmistrzem kontynuowaliśmy nasze poszukiwania. Przemieszczając się po suszarni wołaliśmy kici kici.
Po jakimś czasie w suszarni zjawiła się grupa rybaków z bosmanem i kapitanem. Chyba także usłyszeć musieli miauczenie gdyż wszyscy zaczęli przywoływać kota kici kici
Wieść o znalezieniu kota lotem błyskawicy rozniosła się po statku, gdyż po chwili zjawił się mechanik z kompletem narzędzi i niezwłocznie odkręcił blaszaną pokrywę sufitu. Po zdjęciu pokrywy oczom zgromadzonych w ciasnym pomieszczeniu rybaków ukazał się wychudły kociak .
Było nie było, ale od tej chwili tak zgodnej i przyjaznej załogi jak wtedy na m/t Aquila podczas i po tym niefortunnym zdarzeniu z maleńkim kotkiem na pokładzie, już nigdy nie było mi przeznaczone spotkać do końca mej marynarskiej przygody.
Autor: Jan Juliusz Pick