S/T PLUTON
MÓJ PIERWSZY SZTORM
Po odejściu od statku – bazy, nasz statek zmienia łowisko.
Postój przy bazie było dla mnie nowym przeżyciem, szkołą życia na morzu, spotkałem znajomych na statku s/s „RATAJ”, którzy gratulowali mi, że już jestem na morzu i będę pływał tak jak i oni.
Nauczyłem się wchodzić po sztorm-trapie, o tak bałem a zwłaszcza zejścia ze statku-baza po sztorm – trapie na pokład naszego statku.
Będąc na dole tu już nad pokładem naszego należało zrobić szybki półobrót i szybko wskoczyć na pokład naszego statku.
Między burtami naszego statku i statku-bazy jest duża przestrzeń, którą utrzymują potężne odbijacze pneumatyczne, przecież statki „chodzą” zwłaszcza nasz i tu jest trochę akrobaty przy zejściu z trapu.
Przy bazie zdaliśmy beczki ze złowioną rybą, w zamian otrzymaliśmy puste beczki, sól, prowiant i węgiel i trochę sprzętu połowowego.
Węgiel pobieraliśmy ze statku baza s/s RATAJ, to była ciężka praca, węgiel z bazy był podawany na nasz pokład w potężnych, wiklinowych koszach, które wysypywano węgiel na nasz pokład a palacze wsypywali do naszych bunkrów albo, jak kto woli do naszych zasobni węglowych naszego statku.
W tych zasobnikach pracowaliśmy my dwaj trymery, odrzucamy węgiel spod włazów i szuflowaliśmy {przerzucaliśmy węgiel na ściany zasobni] węgiel na środek bunkrów. Najgorzej było w końcowej fazie pobierania węgla gdyż należało pracować na leżąco, węgiel sięgał wysoko niemal sufitu.
Tu przy włazach, z których wsypywano węgiel do naszych zasobni rozrzucałem węgiel dalej od włazów, by pomieścić węgiel leżący na pokładzie statku.
Ciężko pracuję, brak powietrza, pełno kurzu i pyłu węglowego, odrzucam ten węgiel z myślą, że za chwilę wyjdę z tego piekielnego bunkra i będę mógł oddychać świeżym powietrzem.
O już widzę światło dzienne, czuje świeży powiew powietrza poprzez bryły węgla, jeszcze kilka łopat przerzucę węgla i już wyjdę z tej przeklętej nory.
Czuje się jak kret pod ziemią jeszcze tylko parę łopat, sam siebie pocieszam, o już czuję świeże powietrze, zaraz będę na pokładzie już się podczołguję.
Rękami odrzucam bryły węgla, które mi przeszkadzają we wyjściu ze zasobni i gdy już mam włożyć głowę w norę, a tu niespodzianka, moja nora zostaje zasypana znowu węglem.
W zasobni panuje półmrok i brak powietrza, jestem cały mokry, spocony, pył i kurz przyklejają się do odzieży i ciała, znowu odrzucam węgiel spod włazu, przecież nie zostanę tu zasypany węglem do śmierci.
W drugiej zasobni gdzie pracuje drugi trymer o imieniu Grzegorz słyszę jak krzyczy, ach, co to są za słowa, pewnie ich nie znajdzie się w encyklopedii.
Widocznie i on nie ma gdzie już odrzucać węgiel, ale tam u góry na pokładzie nikt nie zwraca uwagi na krzyki trymera w bunkrze pełen węgla.
Coraz mi jest trudniej machać łopatą, odrzucać węgiel który jest wszędzie, ale z spod włazu nie ubywa mi węgla to, co odrzucę to z pokładu wsypuje się znowu węgiel do bunkra.
Gdzieś poprzez węgiel słyszę jakiś głos.
Marian wychodź z bunkra, co tam siedzisz? Zasnąłeś? Co to za nieroby?
Głos dodaje mi sił i pracuje szybciej, odrzucam węgiel już widzę znowu światło a jak znowu mnie zasypią węglem?
To chyba zostanę tu w bunkrze.
Jest nora widzę światło dzienne i znowu ktoś woła wychodź z bunkra, bo robota jest w maszynie!
Z trudem wychodzę ze zasobni węglowej, oddycham ciężko, za chwilę chyba padnę na pokład, wstydzę się mojej słabości, marze by położyć się na pokładzie i zasnąć a właściwie powrócić na ląd.
Co mnie podkusiłoby być tu na tym przeklętym starym, rybackim parowcu?
Wiem Boże ze zgrzeszyłem, ale proszę Ciebie, niech się stanie cud, ze jest to tylko sen. Słyszę jak palacze się śmieją, no jak tam w bunkrze było? Pytają.
Chyba pospałeś trochę?
Śmieją się ze mnie palacze a patrzcie jak się wybrudził?
Przygadują palacze
Trymer Grzegorz klęczy na pokładzie i też się śmieje i mówi do mnie.
Widzisz Marian, jak nam palacze dali popalić, nie martw się Marian będą chodzić przez tydzień i sami sobie będą nastawiać sobie nawiewniki.
Całe szczęście, że już jestem na pokładzie i oddycham morskim powietrzem i tą ciężką pracę mam za sobą.
Myślę,- dzięki ci Boże, że Dałeś mi siły i przeżyłem to piekło.
Stoję na pokładzie odkasłuję to, co wchłaniałem w bunkrze kurz, pył węglowy i własny smród swojego potu i wypluwam, sam czysty węgiel.
Palacz Zygmunt zwraca mi uwagę.
Marian, ty nie wypluwaj tego, co masz w gębie.
Przecież wypluwam to za burtę odpowiadam.
Ty to zostaw, bo jak polityczny da tobie do czytania lekturę marksistowska, wiesz te jego dzieła to będziesz miał, czym brudzić, przepraszam czytać.
I znowu się śmiejemy, było ciężko, ale jest już po robocie.
Przychodzi drugi mechanik, jest trochę zniecierpliwiony i mówi a właściwie to krzyczy..
No panowie, co wy tu sobie z palaczami sobie parle, parle a robota leży? Cały dzień panowie trymery się dekują po bunkrach a kto sprzątnie węgiel z pokładu? jazda do roboty trymery!
Panie drugi przecież my w bunkrze trymowaliśmy węgiel mówię.
A kto to widział? Zdziwiony jest drugi mechanik Maniuś bierz się do roboty i nie wstawiaj mi farmazonów- odpowiada drugi mechanik i znowu palacze się śmieją.
Szuflujemy z Grzegorzem węgiel z pokładu do szper – bunkra albo, jak kto chce do trzeciej ładowni.
Tak, to była dobra szkoła, ciężka szkoła, czułem ze się załamie i ucieknę z tego statku, statku moich marzeń.
Teraz już nasz dzielny PLUTON idzie pod trałem.
W pewnej chwili coś szarpnęło mocno statkiem, słychać szarpanie kablami-linami trałowymi, szarpnięcie jest tak mocne, że hamulce windy trałowej nie wytrzymują i ponowne jest szarpnięcie. słychać uderzenie klamry o burtę, mechanik zatrzymuje maszynę, po chwili telegraf daje komendę stop.
Patrzę na mechanika, nie wiem, co się dzieje, jakieś huki, szarpania kablami, [liny które ciągną sieć ] zastopowanie maszyny, co jest?
Mechanik szpetnie przeklina, wyzywa, że jakieś germańskie wraki, patrzy na mnie ja trzymam dziób zamknięty i mówi a raczej krzyczy.
Co stoisz? Wiesz, że stoimy na wraku wal do góry i zobacz, co tam się dzieje! Co robią dzięcioły?
Na pokład wychodzę wyjściem przy kuchni, które prowadzi na rufę spoglądam w stronę windy trałowej.
Która stoi, patrzę na dewid trałowy[ konstrukcja, która utrzymuje liny sieciowe} kabel trałowy leci a właściwie stoi pionowo do lustra wody a więc wrak jest pod nami?
W maszynowni mechanik wykonuje manewry maszyną, słychać krótką pracę windy trałowej a gdy na chwilę jest przerwa w manewrach. Opowiadam, co widziałem na pokładzie i co robią dzięcioły.
Tłumacze, że kable są tak naprężone na dewidzie jak struna, że aż strach stać przy, dewidzie bo może i pęknąć lina – kabel.
Zahaczyliśmy dechami jak nic -mówi mechanik.
Dzień stracony, dobrze będzie jak trochę uratujemy sprzętu – odpowiada palacz-, co za dzień.
I to pierwszy trał! Co za pech a ty zobacz i melduj, co się dzieje na pokładzie? Mówi do mnie mechanik.
Na rufie, przy kuchni, stoją trymer Grzegorz i kucharz rozmawiają, trymer trzyma w ręku jakieś żarcie i pełną gębą opowiada.
Wiecie jak klamra walnęła w burtę to myślałem, że ktoś w nas uderzył, był taki huk, że wyskoczyłem z koji i nie wiedziałem, co się dzieje, złapałem kapok i na pokład.
Tak, tak huk był taki jakby sto garów poleciało w kuchni, mówi kucharz i uderza nerwowo tasakiem w nadbudówkę.
A jak się uda wyciągnąć sidła to i tak będą firany takie, że tylko się nimi na kulk – kastę a w Gdyni do sieciarni – Tłumaczy kucharz.
Dzień stracony, sprzęt na wraku a tu się pogoda zaczyna pieprzyć mówi kucharz spoglądając w niebo i na morze.
Nie zabieram głosu, bo to nigdy nie wiadomo, kiedy rozmowa jest poważna a kiedy ciebie człowieku ładują, ale wejście trałem na wrak?
To dla mnie nowość, odkrycie Ameryki.
A co do pogody to chyba kucharz ma racje, bo się zrobiło jakoś chłodno, jakieś chmury się pokazały, trochę mży, na samą myśl o sztormie jakoś zaczynam myśleć czy będzie rozmowa z Neptunem?
Mam przykre wspomnienia z ostatniej rozmowy i ten wstyd przed całą załogą i to zachowanie a właściwie ucieczka z mesy. Co za wstyd?
W maszynowni, co chwilę są manewry a i z pokładu dochodzi hałas pracującej ciężko windy trałowej, z kuchni również słychać jak nerwowo kucharz wystukuje swym tasakiem i z kimś się kłóci.
Po prawie dwóch godzinach załoga wyciąga sprzęt połowowy na pokład, deski trałowe są całe, natomiast jak przewidział trymer sieć jest w strzępach, w kawałkach, podarta w strzępy i jak tu na statku mówią, że ze sieci są firany.
Potężne firany ze sieci przy pomocy boomu bezanu – masztu wędrują na kulk – kaste [miejsce obok komina statku], to był ciężki dzień dla załogi a tu jeszcze pogoda się zmienia.
W żargonie załogi mówi się inaczej, ale nie chce zmieniać naszej gramatyki.
Nie ma, co patrzeć jak załoga pokładowa ciężko pracuje, idę do koi a przed ułożeniem swoich zwłok, przeganiam towarzystwo w mojej koji –szczury,
Które gdy mam wachtę w maszynowni to te przeklęte szczury zajmują moje miejsce i wylegują się w mojej koi, zwłaszcza taki jeden duży szczur, ten sobie za dużo pozwala, bo gdy nie schowam poduszki pod koc to ta bestia wyleguje się na mojej poduszce.
Nie lubię tych zwierzaków a zwłaszcza, gdy śpię i czuje na swojej twarzy te ich zimne łapki, które łażą mi po pysku.
Spokojnie deseczką ostrożnie przeganiam szczury. Już nie krzyczę na widok tych zwierzaków w mojej koi jak to było na początku rejsu i swoim krzykiem budziłem załogę, palacze się denerwowali, bo później nie mogli zasnąć.
Ktoś zwracał mi uwagę, że jak się boję albo mi nie odpowiada towarzystwo szczurów to jazda na szpar dek!
Stukanie garów i blaszanych talerzy budzi mnie, więc czas na kolację i wachtę, wychodzę na pokład we wiadomym celu.
Spoglądam na pokład, załoga pracuje przy sieci, uzbrajają sieć, pogoda jest już taka jak mówią na statku, że jest to uwertura do sztormu.
Może nie będzie tak źle, mży, słaba widoczność, statek idzie rufą na fale, takie małe sztormowanie rufą na fale powoduje, że statek nie bierze na siebie fali, lecz swoim rufowym nawisem wchodzi łagodnie na fale.
Bywa i tak, że jakaś połamana fala a może zboczona fala wpadnie na pokład statku i zalewa pracujących tu ludzi, przecież to jest morze.
Rybacy uzbrajają nową sieć, cos tam mierzą, przywiązują jakieś linki, Liny, łańcuchy, sznurki ach diabeł wie co, sieć jest rozłożona na pokładzie od baku, dziobu do rufy statku.
Sieć jest zabezpieczona by jakaś fala nie zabrała sieć za burtę, przecież od czasu do czasu wpada na pokład jakaś zbłąkana fala.
Na mostku kapitan jest sam, jest, jest sobie sternikiem i kapitanem, rybakiem, obserwuje pracujących ludzi na pokładzie czy są bezpieczni, gdy przelatuje jakaś fala, niespodziewana fala.
Okna i drzwi od strony zawietrznej na mostku są otwarte, tak by kapitan widział i słyszał ludzi a i mógł głośno ostrzec załogę, wołając głośno
Trzymaj się fala idzie!
Kapitan, nasz kapitan starego parowca, jest przyjacielem, jest psychologiem, jest jednym z nas.
Nie urządza balu kapitańskiego, ale jest człowiekiem morza, i zawsze ze swoją załogą, z nami rybakami, nie wstydzi się rybaka czy palacza i tu jest ten romantyzm a jak jest potrzeba schodzi na pokład i pracuje z nami.
Gdzie jesteście?
Wy! Wspaniali kapitanowie, bez galowych mundurów, spokojni a i w knajpie rybackiej nie wstydzicie się siedzieć przy jednym stole ze swoją załogą?
Kapitan nerwowo chodzi po mostku, rozmyśla, że dzień stracony, ludzie ciężko pracują, są przemoczeni, zmęczeni, bo przecież przy takiej pogodzie i takiej pracy nie pomoże żadna odzież sztormowa, część sprzętu stracona a jeszcze ta pogoda nie pewna.
Kapitan nerwowo spogląda na kompas, poprawia kurs, chociaż statek dobrze się trzyma kursu, popatrzy na sondę na jej wykres, nic nie pisze.
Znowu patrzy na pokład gdzie pracują jego ludzie, załoga i tak w kółko, pechowy dzień, że tez tego wraku nie ma naniesionego na mapie, widocznie jeszcze nikt o niego nie zahaczył sieciami.
Bo zazwyczaj, gdy jakiś statek tak jak my dzisiaj zahaczyli o ten wrak, to kapitan podaje przybliżoną pozycję wraku i inni kapitanowie nanoszą wrak na swoich mapach.
Mostek kapitański naszego parowca jest najbardziej miłym miejscem na statku, chociaż jego wyposażenie nawigacyjne jest bardzo skromne,
Jest tu wiecznie psująca się sonda przyrząd numer jeden na trawlerze rybackim, jest tu potężne koło sterowe pięknie ozdobione okuciami z brązu a na tym pól szlachetnym metalu jest wygrawerowana metryka statku, miejsce nazwa stoczni, nazwa statku, wodowanie, armator.
Nad nim widoczna kolumna kompasowa, kompas rombowy, wiecznie poruszająca się róża wiatru.
Po prawej burcie mostku jest kolumna telegrafu manewrowego stojący po prawej burcie mostku, duży zegar wiszący na dziobowej stronie mostku, szprych – rury jak tu są nazywane tuby głosowe, wszystko to lśni starym złotem,
Jest tu wiecznie skrzeczący głośnik radiostacji, która się znajduje pod mostkiem w salonie kapitańskim, do którego wchodzi się zejściówką która jest po lewej stronie mostku w podłodze.
A inne wyposażenie nazwijmy je również przyrządami nawigacyjnymi to, wspaniała syrena, która swoim basem czternastu atmosfer jest w stanie obudzić zmarłego, syrena ta zamocowana jest na kominie statku i jest uruchamiana linką stalową z mostku.
Inne urządzenia, które są poza mostkiem to dzwony okrętowe, jeden jest na baku statku, na dziobie statku, drugi wisi na zewnątrz mostku, tuż przy którymś z okien mostku.
O tak dzwon na baku to poważny instrument – jak mówią rybacy –służy nie tylko ostrzegania inne statki we mgle, służy również do komunikowania się z mostkiem w czasie mgły.
Tym dzwonem wachtowy na baku komunikuje mostek, z której burty jest nie widoczny statek we mgle płynący obok nas statek.
Gdy zrzucana względnie, gdy się podnosi się kotwicę podaje się dzwonem ile wypuszczono łańcucha, czy kotwica jest pionie,
Dzwon jest pięknie wygrawerowany ma wspaniały donośny głos – brzmienie.
Już się ciemno zrobiło, załoga skończyła pracę na pokładzie po przebraniu się w suchą odzież przychodzi do mesy na kolację.
Kucharz stara się by załoga poczuła się w trochę lepszej atmosferze, serwuje wspaniały gulasz z ziemniakami, makaron, kasza ogórek, kapusta, gorący kompot, byle załoga zapomniała o ciężkim dzisiejszym dniu.
Na kolację przychodzi kapitan, nikt nic nie mówi przy jedzeniu i dopiero, gdy kapitan skończył posiłek mówi do załogi.
Panowie załoga wiem, że jesteście zmęczeni dzisiejszym dniem, jesteśmy tu na tym łowisku by być blisko bazy, myślałem, że będzie ryba szła to i do bazy będzie można podejść nie tracąc czasu na podróż.
Stało się inaczej, zamiast ryby mieliśmy wrak, dzisiaj przez noc trochę będziemy sztormować a jutro spróbujemy szczęścia.
Kapitan wstaje od stołu,- mówi. jeszcze jedno chce powiedzieć, że tam gdzie byliśmy na łowisku przed bazą to tam dmuch dycha, tu na razie mamy pogodę. Panie szefie dziękuję za smaczny posiłek, zamawiam na koniec rejsu przepis na ten gulasz i kapitan wychodzi z mesy idzie do siebie na mostek.
Szefie, ktoś głośno mówi- szefie dla mnie tez dasz przepis to moja stara będzie mi pitrasiła jak będę w domu się nudził.
Załoga zaczyna rozmawiać, już nawet widać na tych pyskach uśmiech.
Po smacznym posiłku to i zmęczenie mija, zapominają o ciężkim dniu, jedni skończyli jedzenie inni wołają o dokładki, tylko jeden ze załogi nie ma humoru i widać, że jest zmęczony i taki jakiś na pysku niepewny.
To młodszy rybak, wstaje od stołu i za plecami siedzących rybaków przechodzi po ławie do wyjścia z mesy.
Na jego kursie staje kucharz ma twarz jak bandzior jakiś, spogląda to na stół, na którym jest nie zjedzony posiłek to na młodszego rybaka i po chwili pyta rybaka.
A dokąd to towarzyszu? Dlaczego kolacja nie zjedzona? Co nie smakuje?
Młodszy rybak próbuje się tłumaczyć, ale kucharz nie pozwala mu mówić, lecz krzyczy.
Nie smakuje? Kolega gardzi, co w domu gotuje się same rarytasy? A może kawior dają?
Panie szefie ja nie mogę, ja no wie pan –tłumaczy rybak
Co to znaczy ja nie mogę, to stary dwie dokładki brał a już do domu zamawia a taki jeden zaczyna tu wybrzydzać, buntować załogę by nie jadła kolacji?
Gdzie jest polityczny? Krzyczy kucharz
Panie kucharzu- krzyczy rybak-ja nie mogę, fala i będę no wie pan, już młodszy rybak zatyka sobie dłonią usta i już go nie ma w mesie a kucharz dalej prowadzi swój dialog.
No widzicie ludzie to ja w kuchni w tą kolacje wkładam całe swoje serce i nie tylko, parzę sobie o ten cholerny gorący piec brzuch albo i jak się odwracam tyłem.
Szefie! szefie – ktoś głośno przerywa kucharzowi – proszę tylko nie mówić, co pan sobie dalej parzy, bo tu jest mesa, my tu jemy kolację, ja jestem bardzo wrażliwy na takie pańskie wypowiedzi i mogę również polecieć na pokład, o już chyba mnie bierze.
Wszyscy się śmieją i wychodzą z mesy idą na dziób do swojego pomieszczenia na zasłużony odpoczynek.
Mam wachtę ulgową, statek już sztormuje dziobem na wiatr, wolno na przód idziemy, byle statek słuchał się steru. Pod pretekstem, że idę ustawić nawiewniki wychodzę na pelengowy, popatrzeć, co się dzieje na pokładzie.
Sieć wisi na falszburcie jest umocowana. Nikogo nie widać na pokładzie tylko na baku z kominka uchodzi dym, załoga pali w piecu by osuszyć trochę odzież i ogrzać pomieszczenie
-kubryk, bo bielizna wyschnie na własnym ciele ogrzana ciepłem organizmu człowieka.
Od czasu do czasu, mimo że jest zabezpieczony to słychać jak dzwon na baku wybija swoje bim, bam, tak jak by chciał nam powiedzieć, że czuwa nad wami.
O i tu na pelengowym sięgają mnie nie przyjemne rozbryzgi fal. Schodzę na nadbudówkę kotłowni, skryty za mostkiem oparty o komin statku spoglądam na morze.
Co chwile wpada na pokład fala z wielkim hałasem, groźnie szumi, wygląda to tak jakby ta fala czegoś szukała na pokładzie i co by mogła zabrać w otchłań morza i znowu wstrząs statkiem, dziób statku nie wszedł na fale, potężna fala taranuje statek trwa walka statek i morze?
Wokoło statku panują ciemności i tylko słychać groźny szum łamiących się grzywaczy fal, fala wpada na statek z każdej strony na nasz statek, który znajduje się w potężnej kipieli morza powoduje to potężny hałas.
Szum morza, wiatr uderza we wanty powoduje tłuczenie bloków w takielunek i maszty, wszystko to , to piekielny hałas.
Podziwiając uroki morza zapominam, że mam wachtę, w maszynowni, zastanawiam się przecież jest fala a ja zapomniałem o dialogu z Neptunem.
Gdy wchodzę do mesy po wachcie widzę, że mój zmiennik Grzegorza, który siedzi przy stole i ma miskę gulaszu i mnie zaprasza.
Siadaj Marian bierz wiosło i wrzucaj na ruszta. Co w stodole to nie moknie, mówi do mnie.
Siadam i pałaszujemy z jednej miski, nawet nie myślę o Neptunie dobrze się czuję, ileż to razy można rozmawiać z Neptunem no nie?
Grzegorz, ale się obżarłem ty masz wachtę to tobie czas leci, ja idę w koje, bo szkoda czasu, mówię i już przygotowuje się do wejścia do koi, przed położeniem się do koi przeganiam towarzystwo szczury, a sio wy paskudy, na wachtę z wami szczury.
W koi czuję jak statek chodzi na fali, to dziób wznosi gdzieś do góry to znowu rufa statku leci gdzieś w otchłań morza, znowu wstrząs statkiem cud, że się ten statek tak trzyma na tej fali PLUTON to solidny okręt.
Sen szybko minął, czas na wachtę, wychodzę na pokład i widzę, że idziemy pod trałem, idziemy z falą i z wiatrem, liny trałowe przytrzymują unoszącą się rufę statku i statek wolno unosi rufę, na chwilę śruba statku jest wynurzona, za rufą widać potężny biały gejzer.
By po chwili rufa statku opada wydaje się, że za chwilę potężne fale wpadną na pokład rufy statku, który jest w potężnej dolinie.
Widzę wokoło tylko morze, nawis rufowy łagodzi opadanie statku w otchłań morza i fale nie wpadają na rufę statku, statek ciągnie swój trał.
Wachta jak na wachcie trochę pracuję w maszynowni, w kotłowni. A gdy się nazbiera szlaki i popiołu wychodzę na nadbudówkę kotłowni skąd poprzez nawiewnik wyciągam szlakę, popiół, stare przepalone ruszta i wyrzucam za burtę statku.
Pokładem nie mogę przechodzić, bo fale zalewają pokład, więc wchodzę na szalupowy i tu widzę, że na podartej sieci i przykryty tą siecią leży młodszy rybak, jakiś dobry człowiek przywiązał go do czegoś by przyszłe zwłoki rybaka nie zmyła go fala.
Rybak bardzo mizernie wygląda, jest na twarzy siny, z jego ust wypływa mu jakaś ciecz zielonkawa, pewnie zanim go wzięło to nażarł się świeżych ogórków i teraz prowadzi konwersacje z Neptunem w kolorze seledynowym, strasznie to wygląda.
Ty rybak! Potrząsam delikwenta, czy ty jeszcze żyjesz – krzyczę
Po chwili rybak otwiera swoje ślepia, coś tam mamrocze.
Słuchaj umarlaku przyniosę tobie kawał chleba ze solą, wiesz tak upieczonego na płycie pieca w kuchni, to tobie pomoże przeżyć, będziesz miał, czym się dzielić Neptunem.
Rybak słabiutkim głosem mi odpowiada-
Nie, nie, ja umieram, litości, umieram- Boże miej mnie,- w swojej i już tylko ustami porusza, oczy ma zamknięte, jakiś grymas na twarzy i ta ciecz spływająca z jego ust, by nie powiedzieć, że zabrudzonej mordy.
Spoglądam na niego i myślę, że on naprawdę wykorkuje jęczy jak umierający człowiek, ale go wzięło.
Staram się mówi do jego świadomości.
Ty rybak nie umieraj, przyniosę tobie ciepłego mleka, to ci pomoże, będziesz miał, czym rzygać.
Ale on jakoś dziwnie otwiera swoje cielęce ślepia i szepce,
Nie, że nie, nie trzeba, ja już, już umieram, już po mnie głośniej mówi.
Rybak jest na pysku siny, a raczej fioletowy, cały mokry, bo i fala go nie oszczędza on naprawdę umrze, mówię do niego głośno.
Ty rybak nie umieraj, idę po gorące mleko, klepie go po pysku właściwie to nawet mocno trzepie go po pysku może uprzytomni i nie wykorkuje. ale on swoje nie, nie i chyba wie co do niego mówię bo na słowo mleko to już zaczynają go brać torsje.
Męczy się biedak, rzuca nim jak szmatą do czyszczenia płyt w maszynowni, ślini się seledynowo, odjedzie jak nic – myślę.
W maszynowni opowiadam wachcie o lezącym koło komina w sieciach młodym rybaku i że odjeżdża na drugi świat, kiepsko z nim tłumacze.
Mówisz Marian, że jak o korycie to do niego gadasz to go bierze, to dobrze będzie żył –mówi palacz.
Że też rodzice pchają chłopaka na morzę, na statek a on się nie nadaje na pływanie –wtrąca mechanik. Pewnie nie wiedzieli ze na rybackim statku trzeba harować a nie myśleć o jakimś biznesiku.
A to ciekawe, że go zamustrowali jako młodszego rybaka a przecież nasz praktykant pokładowy już trzeci rejs płynie za praktykanta a w załogowym świeżego człowieka dają za młodszego rybaka? –mówi palacz.
Widocznie rodzice mieli dobre dojście do załogowego – tłumaczy mechanik, tylko, że nie wiedzieli że syn nie będzie długo pływał.
Nie słucham dalszej rozmowy mechanika z palaczem, idę do kotłowni,
Rozmyślam, że jak to jest dobrze, że to nie ja leżę tam na górze w tych mokrych sieciach i że nie umieram.
Dobrze, że mnie nie bierze już fala, chociaż na początku rejsu to już myślałem, że się wykończę i nie miałem zniżki, musiałem ciągnąć kosze z węglem ze szper bunkra i nikt się nie litował a tylko wołali.
Trymer węgla nie ma!
A ja się przewracałem w tym tunelu. Dobrze, że ten tunel z kotłowni do trzeciej ładowni nie jest szeroki i nie można było się w nim położyć a jak orła wywinąłem to udawałem, że się poślizgnąłem na węglu.
To jest morze i gdyby nie fala to by było marynarzy więcej jak trzeba a tak przyjdzie taki trochę porzyga i ucieka na ląd.
Słyszę, że w maszynowni gwiżdże szpreh – rura, aha będziemy wyciągać sidła, jak nazywają rybacy sieć.
Już jestem na swoim stanowisku obserwacyjnym, ale jest ryby!
Tyle jeszcze nie było w sieci. W maszynowni opowiadam ile to jest ryby w sieci, ale jest trochę fali, mówię.
Hej tam na dole kowale! -krzyczy z góry kucharz – wiecie, że będzie ze siedemdziesiąt baryłek! Szkoda tylko, że to makrela, ale sztuki jak łososie sztuka w sztukę, piękna ryba.
Wiadomo odpowiada mu palacz, łowcza wachta to się wie, że ryba idzie, pcha się w sidła sama! Szkoda, że nie jest to śledź.
Przed zejściem z wachty wchodzę na pelengowy by zarzucić żurawia na pokład. ależ to ryba, rybacy już są w akcji, przygotowują na pokładzie lasty po lewej burcie pokładu tam będą wrzucać odgłowioną rybę, po prawej stronie pokładu to w dwóch lastach leży złowiona ryba, ruch na pokładzie.
Ostatnie minuty wachty to zjedzenie obiadu na pokładzie a później w koje.
Myślę o leżącym rybaku na tych mokrych podartych sieciach, jak będę na wachcie to mu zaniosę mu kawał chleba, jak zje to będzie żył.
Szkoda chłopa by zmarł tu na statku, rodzina pewnie na pomniku by mu napisała „że zmarł tragicznie na morzu ratując statek, kapitan i jego załogę”.
W koji szybko jakoś zasnąłem, trochę fala człowieka ukołysała to się dobrze śpi.
Ktoś mnie szarpie za nogę, ktoś ściąga ze mnie koc, co jest?
Odsłaniam zasłonę w koji, widzę Grzegorza, który mówi do mnie.
Ty Marian, wstawaj, wstawaj volk – szturm.
Grzegorz a która jest godzina? Jestem zdziwiony.
Wstawaj idziemy do ryby, dowaliło jeszcze więcej makrela, ty wiesz trzy, lasty jest ful z przesypem – tłumaczy mi trymer.
Wyskakuje szybko z koji, ubieram się w lumpy, ktoś mi podpowiada, że u góry w korytarzy, są buty, olejarze sidwestki, buty, noże i inne lumpy dla volkszturmu.
Wychodzę do góry na korytarz a tu już się przebierają palacze, trymer, pomocnik kucharza no i ja.
Kucharz stoi w drzwiach kuchni, i ponagla nas by się szybciej przebierać.
Panowie, panowie szybciej, ruszać się przebierać, ryba się parzy w lastach, sam bym poszedł do ryby, a bo to człowieka puszczą?
Ty siedź w kuchni – narzeka kucharz – nie wolno tobie wyjść na pokład, a tu sobie człowiek parzy brzuch i no i nie tylko od pieca, wiecie.
A to ciekawe? Pyta palacz Kochasiem przezywany, – dlaczego to kucharz nie idzie do ryby jak jest volkoszturm?
Trzeba było się uczyć – przerywa mu kucharz
Tak naprawdę to kucharz nic nie robi, nawet na wachtę nie chodzi,- tłumaczy palacz, nie chodzi i nawet jak dosypie ryby nie chce pójść, co to za ludzie?
A kto tobie jeden z drugim zryć daje? Pyta kucharz
Ale nic więcej nie robisz – tłumaczy mu palacz
Co? Co ja kucharz żeglugi wielkiej i małej nic nie robię i już kucharz wymachuje tasakiem i krzyczy, won do roboty?
To ja matka na statku z własnej piersi zbieram i karmie jednego z drugim a taki ci powie, że kucharz na statku nic nie robi! Już macie dokładki z głowy, nie potrzebuje żadnych przeprosin! Jazda volkszturm do roboty!
Na pokładzie praca wre, każdy z nas ma w ręku duży rzeźniczy nóż i już machają nim, tylko ja się nie mogę jakoś ustawić. Nawet nie potrafię nożem władać.
Patrzę na załogę, która jest już w akcji, szybki chwyt ryby w garść dotyk noża ryba traci łeb, który spada na pokład, krew się leje a odgłowiona ryba leci do lasty po lewej burcie pokładu.
Staje i nie wiem gdzie mam stanąć by pracować jak inni, rozglądam się żeby stanąć przy ruczy ( długie koryta, w których jest ryba).
Rozglądam się gdzie stanąć
Ludzie dajcie miejsce trymerowi, człowiek pcha się do roboty a wy, co?
Nie dacie mu pracować, co to za naród na tym statku ubolewa rybak. ty trymer chodź tu stań tutaj i już masz miejsce i bierz się do roboty!
Stoję przy grot – maszcie, już pracuje, chociaż ta robota nie wychodzi mi, bo i rybka nie mieści mi się w garści jest duża a i nie mam gdzie oprzeć ryby by pozbyć jej łba, nie wychodzi mi to odgławianie.
Zamiast odciąć rybie łeb to piłuje rybie po grzbiecie, no po trudzie łeb ryby spada na pokład rybę wrzucam na lewą burtę pokładu.
Trymer – słyszę głos rybaka – ty patrz jak ja to robię, patrz a rybę trzymaj mocno w garści, nie bój się nie udusisz ją i nożem o tak do siebie,
Ty nieuku jeden, nie opieraj ryby o brzuch, trzymaj rybę o tak w powietrzu i patrz jak nożem macham, ucz się tak!
Ucz się chłopie ucz, bo ja wiecznie żył nie będę, mówi rybak.
Po kilku minutach już umiem władać nożem niczym pan Wołodyjowski swoim pałaszem.
I ciach nożem głowa spada na pokład a ryba leci na lewą stronę pokładu,
I ciach, nie ma łba, znowu ciach jakoś już mi już idzie.
Pogoda jest paskudna a ja stoję twarzą do wiatru jak to się mówi, morden wind, fala jest duża, co chwilę załoga dostaje potężny prysznic z góry, zwłaszcza na mnie dużo wody leci,
Oczy mnie pieką od soli, w ustach czuję smak wody morskiej a przecież dziób mam zamknięty, pewnie uszami wlewa mi się do pyska.
I znowu nieprzyjemny prysznic oblewa nas, czuję, że w butach mam wody do kolan, to dobrze mam balast i nie będzie mną przewracać.
Trochę jest nieprzyjemnie gdy czuję jak zimna woda morska gdzieś mi ścieka po plecach albo po brzuchu, ciekawe przecież jestem ubrany w sztormową odzież a jednak czuję pieszczoty Neptuna.
A po godzinie pracy na pokładzie czuję się jak niemowlak jestem cały przemoczony albo zmoczony.
Ważne, że już odgławiam rybę jak inni, prawą nogą opieram się o bok lasty a lewą stroną ciała jestem oparty o rucze pełną ryby, jestem jak mówią rybacy dobrze zaształowany.
Nogi sobie moczę w butach, do której przybywa wody, nawet już nie jest taka zimna, gorzej z oczami strasznie mnie pieką, to ta woda morska, która tak często spłukuje mi pysk i pozostawia sól.
Spoglądam na pracujących rybaków tu na pokładzie, wszyscy są jakoś dziwnie pochyleni, oczy maja przymknięte i tylko mały ruch lewą ręką gdy chwytają rybę by po sekundzie wrzucić ją na lewą stronę pokładu do lasty.
Sztorm się wzmaga, nasz PLUTON dzielnie walczy z falą, uderzając swym potężnym dziobem we falę niczym potężnym mieczem, rozbija falę, rozbita fala tworzy potężne wysokie fontanny, które z wielkim, głośnym szumem opadają na nas, cześć tej fontanny wiatr porywa i niesie gdzieś przez cały statek aż na rufę.
Bywa i tak, że dziób statku zanurza się w otchłań morza a potężna fala wpada na nasz pokład jak oszalała, chce wszystko zmyć z naszego pokładu, uderza z ogromną siłą we windę trałową to się rozbija, ale nie daje za wygraną, dalej uderza w mostek, który na chwilę jest nie widoczny w ogromnej masie wody.
Nie widać już komina statku, po chwili wiatr porywa falę i niesie ją gdzieś na rufę na szalupowy, gdzie głośnym szumem opada za rufą statku na powierzchnie morza.
Przez chwilę widać pracujących tu ludzi na pokładzie statku, ci ludzie nie zwracają uwagi, że przed chwilą byli zakryci potężną masą wody, że pewnie są już przemoczeni, pracują i tylko, gdy statek przechyla się oni jakoś dziwnie też zmieniają odruchowo swoja postawę by nie polecieć po przechylonym pokładzie.
Jestem dumny, że jestem jednym z nich, że jestem wśród tych dzielnych ludzi, jacy są rybacy morscy, zastanawiam się jak to się dzieje, że tak potężne fale zalewająca nas tu na pokładzie tego małego parowca a my ciągle pracujemy na jego pokładzie.
Wiem jak wygląda praca rybaka w sztormie, wiem jak się czuje ten człowiek pracujący w sztormie, nikt nic nie mówi, bo jak otworzysz dziób to jest pewne, że masz pełny dziób a nawet i więcej wody morskiej w gębie.
Ciszę przerywa głośny głos z mostku ktoś krzyczy.
Boossmannn dawaj ludzzzi na kkoolaacjee!
Bosman spojrzał w stronę mostku, coś tam krzyczy, coś macha rękami a po chwili krzyczy głośno w nasza stronę.
Załoga na lewej burcie jazda do koryta, na kolację!
Więc ci, którzy pracują po lewej burcie pokładu idą na kolację.
Statek lekko zmienia kurs od sztormowania pod wiatru, by załoga mogła przejść po zawietrznej prawej burcie, do mesy na rufie, na kolację
Po zmianie kursu statek my dostajemy więcej fali na pokład, są większe przechyły statku na szczęście jestem dobrze ustawiony tak, że mam, o co się opierać, gdy statek przechyla się na prawą burtę,
Spoglądam na drugiego trymera na Grzegorza, który stoi w rybie po pas i ładuje nam rybę do ruczy.[Drewniane koryto, do którego wsypuje się rybę i z którego załoga bierze rybę i odgławia]
Ale bywa, że gdy statek mocno przechyla się na prawą burtę Grzegorz przewraca się w rybie, ryba go zasypuje, po chwili wstaje i znowu sypie nam rybę, ktoś głośno mówi do trymera.
Grzegorz nie śpij w laście, bo to nie koja.
Bosman znowu krzyczy –Hej! Prawa burta na kolację! Do koryta!
Idą ci, którzy pracują na prawej burcie a więc idę i ja również.
Każdy z nas trzyma się relingów nadbudówki, bo i przechyły są solidne. Ukradkiem spoglądam na morze, wygląda groźnie, ale jest fala.
Szybko przechodzimy pokładem bosman idzie za mną jako ostatni.
W korytarzu zdejmujemy tylko zewnętrzną odzież sztormową i już na dół do mesy, jak tu przytulnie myślę.
Załoga szybko zjada kolację a nawet już są i tacy, że mają w ustach zapalonego papierosa, na pokładzie nie będzie czasu i możliwości zapalenia sobie papierosa.
Gdy przechodzimy pokładem ktoś głośno mówi.
Wiecie, że chyba dmucha już dycha.
Będzie i więcej dmuchać – inny zauważa.
I już wszyscy pracujemy, od czasu do czasu puszczam żurawia na to, co się dzieje wokoło mnie, spoglądam na mostek, który zalewa fala.
A gdy jak to mówią tu na statku uderza ta trzynasta albo dziewiąta fala, jest to potężna fala pod jej naporem i jej uderzeniem, statek zatrzymuje się na chwilę, trzęsie się od stępki po topy naszych masztów, trzęsie się cały takielunek, robiąc potężny hałas, spoglądam do góry czy przypadkiem coś na nas z góry nie leci.
Po chwili masy wody wylewają się za burtę poprzez furty wodne a bywa ze gdy jest przechył woda przelewa się przez nadburcie statku i znowu jest chwila że widać jest cały statek i pracujących ludzi na pokładzie.
Już dużo ryby ubyło w laście po prawej burcie, widać, że załoga szybko pracuje na pokładzie, pokład jest zabarwiony na czerwono przez ściekającą krew z odgławiany ryby, pokład spłukuje fala.
I znowu potężny prysznic mamy, można się i do tego przyzwyczaić, widzę, że z naszej prawej burty od czasu pokazują się jakieś światła, jest to statek, który idzie blisko nas, widać jak i tam pracują ludzie na pokładzie i znowu nie widać statku, może to jakiś latający Holender, znowu widać go w całej jego okazałości. By po chwili nie był widocznym w tej ciemności sztormowej.
Zmienia się rytm pracy na naszym pokładzie, przy odgławianiu ryby pozostaje załoga maszynowa, rybacy odgłowiona rybę płuczą, solą, ładują do beczek, które się zabija, zamykanie beczek i ustawianie na rufie po lewej burcie wzdłuż nadbudówki statku.
I znowu statek odszedł od wiatru, idziemy tak by rybacy mogli pracować po zawietrznej lewej burcie.
.
Walka statku, małego parowca rybackiego z potężnym żywiołem, morzem, które się zamieniło się w jakąś piekielną kipiel.
To nie jest to pływanie na jachtach po zatoce, będę miał, co opowiadać swoim kolegom z HOM-u.
Załoga pokładowa nadal pracuje przy mocowaniu beczek na My pracując przy odgławianiu dostajemy częściej fale na plecy, nawet mi to już nie przeszkadza, wiem jedno, że jestem przemoczony, jedna fala więcej jedna fala mniej i tak mam wszędzie wody.
Mam dobrą pozycję do wiatru stoję jak to mówiło się w harcerstwie stoję sobie do wiatru baksztagiem a gdy mnie przygniata masa wody to się opieram o ruczę , w butach mam balast tak że dobrze się trzymam na przechyłach statku.
Donośny głos bosmana oznajmia wszem, że praca na pokładzie dobiega końca.
A wy kowale i smoluchy jazda do nory, i do kuźni, dziękuje za współpracę, partia wam tego nie zapomni!
Koniec zwykłego dnia pracy na trawlerze rybackim, ale tylko dla załogi maszynowej, załoga pokładowa dalej pracuje przy soleniu i ładowaniu ryby do beczek.
Beczki zostaną na pokładzie zabezpieczone by fala ich nie zmyła do morza.
W sztormowej pogodzie nie można otwierać ładownie, żeby można beczki załadować do ładowni.
Załoga maszynowa szybko opuszcza pokład, wchodzimy na nadbudówkę kotła, kotłowni a stąd poprzez piekiełko nad kotłem do pomieszczeń na rufie.
Stanąłem za mostkiem, tuz koło komina statku, zdejmuję olejarz, i buty, z których wylewam wodę, nie mam, co się spieszyć z przebieraniem, bo już niedługa kończę wachtę a i do mycia jest kolejka,
Jakaś kolejność musi być a ja z racji, że jestem trymerem to moje miejsce zawsze jest na końcu.
Tak oparty o ciepły komin statku, trzymając się relingu i zejściówki z pelengowego spoglądam na morze.
Nigdy się nie zastanawiałem, że tak wielkie morze, może być tak zburzone, takie wysokie fale i ten hałas, szum łamiących się grzywaczy, ten wiatr wygrywający jakieś piekielne melodie na masztach i takielunku, ta ciemność wokoło naszego statku, który walczy idzie na fale, sztormuje już jest za duża fala by statek szedł innym kursem.
Toteż częściej na statek na jego pokład wpada potężna fala, fala przechodzi pokładem przewraca beczki i pracujących rybaków, to już jest potężny sztorm – myślę.
Dość na dzisiaj pracy na pokładzie i podziwiania morza, czas na przebranie się w suchą odzież i trochę wrzucić na ruszta, bo zgłodniałem i lulu do koji.
Ale, ale jak ten młodszy rybak się czuje, przypominam sobie o młodszym rybaku, idę w stronę gdzie leżał, mimo że ciemno widzę leżącego młodszego rybaka.
Jeszcze żyjesz? Krzyczę głośno do rybaka. – Który jest cały mokry, zimny, chyba nie odkorkował? Klepie go po pysku, właściwie to sobie nie żałuję tego klepania po jego twarzy, może go wskrzeszę, po chwili słyszę jego umierający głos, właściwie to on jakoś dziwnie jęczy.
Ty rybak. Chodź tam pod komin, tam będzie tobie lepiej.
Rozwiązuję te sznurki, którymi jest przywiązany by go fala nie spłukała, nie zmyła za burtę z nadbudówki, odrzucam sieci, by jakoś go wyplątać by mógł przeczołgać się pod komin statku.
Co chwilę dostajemy potężny prysznic? Krzyczę do niego no teraz czołgamy się.
Czołgaj się człowieku, bo ja sam nie dam rady cię przesunąć, tam pod komin, pomóż mi!
Jakoś udaje mi się go dowlec umierającego pod komin statku, tu również leżą worki sieciowe i inny sprzęt połowowy.
Układam przyszłego nieboszczyka na sieciach, przykrywam sieciami, przywiązuję go do relingów i sztagu komina by jakaś fala nie zmyła za burtę statku, nie wyleci za burtę chyba, że zrobimy zwrot przez kil, o czym ja myślę? Będzie mu, chociaż tu ciepło. Upewniam czy jeszcze żyje.
Ty rybak, słyszysz mnie, tu będzie tobie lepiej i mniej będzie ciebie zalewała fala, słyszysz? A jak będę na wachcie to przyniosę tobie coś do żarcia – tłumaczę mu, ale zamiast odpowiedzi słyszę jakieś charczenie, pewnie mówi Neptunowi dobranoc.
Jeszcze jedno spojrzenie na morze, na walkę statku z morzem, walkę z potężnym żywiołem, ale statek musi być tym, który zwycięży, bo w nim nasza nadzieja, nasze życie.
Oczy pieką mnie od wody morskiej, ale nie mogę je oderwać od piękna żywiołu, morze dziś ma kolor czarny i ta ukazująca się biel łamiących się grzywaczy fal głośnym hałasem.
Patrzeć i zapamiętać to piękno żywiołu, by móc komuś opowiedzieć, ale czy będzie ktoś, kto będzie chciał słuchać mego opowiadania o sztormie?
O małym parowcu, który walczy z piekielną kipielą morza.
Opowiedzieć o tych wspaniałych ludziach, o tych rybakach morskich o tym, jaka jest ich ciężka praca tu na morzu w sztormie.
To piękno mogą oglądać tylko wybrańcy, ludzie morza, inni mogą to zobaczyć na pięknych obrazach wspaniałego marynisty, jakim jest artysta, marynista pan Mokwa i to im musi wystarczyć, zobaczyć, podziwiać morze na płótnie obrazu.
Pewnie, że są i tacy na naszym statku, którzy proszą Boga żeby już się skończył ten piekielny sztorm a ja tak bym chciał jeszcze popatrzeć na ten sztorm w dzień i w nocy i kogo to Pan Bóg ma wysłuchać?
Dopiero w koji czuję swoje zmęczenie, przeżywam pracę na pokładzie, te fale, które nas zalewały na pokładzie, tu w koji wyczuwam walkę naszego statku. O, PLUTON trafił na jakąś potężną falę, statek ma jakieś drgania, trzęsie się, to znowu rufa statku unosi się gdzieś wysoko, by po chwili lecieć w otchłań morza.
Moje ciało na sekundę jest pozbawione przyciągania, mogę włożyć książkę pod plecy nawet jest to zabawne i usypiające.
Nazajutrz w czasie wachty przechodzę obok kuchni opowiadam kucharzowi o młodszym rybaku, który tam na kul kaście leży w sieciach i przygotowuje na zejście z tego świata.
Mówisz, że on tam leży na tych starych, śmierdzących sieciach i umiera i że mu z pyska wycieka coś zielonkawego? Pyta kucharz
Leżał nad kuchnią, ale ja jakoś przywlokłem go tam pod komin, cud, że go fala nie zmyła no nie panie szefie? Tłumaczę kucharzowi.
Trymer ty wiesz, że na chorobę morską jeszcze nikt nie umarł, a jak będzie głodny to przyjdzie tu do mnie na kolanach, bym mu dał zryć. I nie będzie wybrzydzał to ja tobie mówię jak tu jestem na Północnym kucharzem.
Ale panie szefie z nim naprawdę jest źle, może by tak kawał chleba na płycie pieca przypiec i posolić to zaniosę mu,
Źle czy dobrze z nim, na morzu albo będzie chłopem a jak nie to niech wraca na ląd i niech nie rzyga po statku a co do chleba to ci przygotuję i możesz mu dać i niech wie, że kucharz to jak matka na statku – kończy kucharz.
Rybak leży tam gdzie go wczoraj ułożyłem, twarz ma tak brudną, że zaczynam się śmiać, w ogóle to cały wygląda mizernie. Na wszelki wypadek głośno do niego mówię.
Ty rybak żyjesz jeszcze?
Rybak powoli otwiera oczy i coś szepcze, nie może się poruszać, bo związany jest prosiak, odwiązuję te sznurki by mógł się trochę ruszać i zaczynam do niego mówić, chce się upewnić, że żyje.
Masz tu kawał chleba i jedz chłopie, to trochę jeszcze pożyjesz
Otwórz dziób! Wkładam mu kawałek chleba do ust jego,
Do diabła ty gryź ten chleb, bo ja za ciebie tego nie będę robił, no żryj! Bo inaczej padniesz jak kawka, no mamlaj tym dziobem! Krzyczę do umierającego
Delikwent jakoś dziwnie porusza swoją gębą, może zapomniał jak się gryzie, nie może połknąć kęsa.
Chłopie szybciej ruszaj tą swoją gębą – mówię – masz tu kawał chleba i jedz jak nie chcesz by załoga tobie zrobiła pogrzebu.
Rybak jakoś dziwnie spogląda na mnie, tak żałośnie i po chwili mówi, stękającym głosem a właściwie to mówi do siebie.
Nie, nie, nie mogę, uuummierramm i już go męczą torsje.
Ja mam wachtę! Wydzieram się do niego, nie jestem siostrą miłosierdzia, muszę pracować a nie patrzeć, kiedy ty orła wywinie.
Sztorm szaleje już na całego, chciałem widzieć w dzień?
Więc Bóg cię wysłuchał a teraz patrz, co się dzieje na morzu i statku.
Z pelengowego spoglądam na pokład statku, widzę kilka beczek jest rozbitych, pusto, tylko na baku widzę, że z kominka wydostaje się dym z piecyka w kubryku, załoga pali w nim by wysuszyć bieliznę i ogrzać pomieszczenie.
Uciekam z pelengowego, bo i tu fala mnie oblewa, schodzę na nadbudówkę kotłowni i tu mogę sobie popatrzeć na morze.
Morze zmieniło swój kolor jest czarno – szare i tylko te łamiące się grzywacze fal są kontrastowo białe, mała widoczność wszędzie widzę fontanny, bryzgi, które otaczają nasz statek i tylko,
Gdy rufa statku jest na chwile uniesiona falą widać potężny gejzer.
Chmury wydaje się, że są tak nisko, że za chwilę topem masztu o nie zahaczymy i je rozerwiemy i ukaże się niebo.
Zewsząd spada na statek fala, która go całkowicie zakrywa, po chwili statek się wynurza się i zrzuca wielką masę wody, statek lekko się przechyla, tak jak by chciał szybciej się pozbyć tej wody z pokładu.
Bywa, że jakaś fala uderza w burtę statku i statek gwałtownie się przechyla na którąś burtę i znowu wstrząsy statku od stępki po topy masztów, trwa walka statku z morzem.
Załoga pokładowa siedzi w mesie na rufie, jedni drzemią siedząc, są i tacy, którzy położyli się pod stołem i śpią jak u Pana Bogiem za piecem,
W pomieszczeniu panuje zaduch, wszystkie drzwi są zamknięte, w pomieszczeniu jest zapach maszynowni i z kuchni, gdy kucharzowi wylewa się jakaś potrawa z garnka na gorącą płytę pieca.
Czuć pot i suszoną bieliznę na ciele ludzi, nikt nie narzeka, jest sztorm, wszyscy są zmęczeni.
Ci, którzy odpoczywają w kojach przywiązują się jakimś sznurkiem by w trakcie przechyłu statku nie wylecieć z koi, bo i tak bywa.
W czasie wachty odwiedzam umierającego rybaka, niosę mu kawał chleba i kubek mleka, namawiam go do zjedzenia i wypicia mleka, ale rybak tylko mamrocze swoje – nie, nie, umieram, wzywa swoją matkę, prosi o pomoc, wzywa Boga i świętych, wygląda strasznie i nie smacznie.
Widzę, że znowu jest mocniej przywiązany do relingu niczym prosiak, jednak oprócz mnie ktoś go odwiedza i dba o to by nie zmyła go fala.
A wokoło nas kipiel, dziób otworzysz i już masz kufel wody w żołądku i to za darmo funduje tobie Neptun.
Gdy zza mostku spoglądam na dziób statku to wydaje mi się ze fale są wielkości kamienic, gdy spoglądam na rufę statku, gdy jest uniesiona falą, za rufą widzę głęboką dolinę na kilka metrów a w niej straszną kipiel, dziś wiem jak wygląda sztorm jak statek walczy z morzem.
Będę miał, co opowiedzieć na lądzie, ale czy tylko opowiedzieć to piękno morza a czy będą i tacy, którzy zechcą słuchać? Tego, co dzisiaj widzę tu na morzu.
NA ŁOWISKU W CZASIE SZTORMU U BRZEGÓW NORWEGII
KORYTARZ NA RUFIE ZEJŚCIE DO MESY, KUCHNIA I ZEJŚCIE DO MASZYNY.
WIDOK NA MASZYNOWNIE RYBACKIEGO PAROWCA OD STRONY DZIOBU
RYBACKI PAROWIEC WALCZY ZE SZTORMEM
NIE JEST TO MOJA WYOBRAŹNIA, BYWA ZE I TAK STATEK WIDAĆ
Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn