S/T „WKRA”
NA ŁOWISKACH ISLANDII – W OKOWACH LODU
Po spędzonym urlopie na lądzie wracam do pracy, nie chce się człowiekowi, bo to już· czuć zimą, ale jak to się mówi wszystko ma swój koniec, więc zgłaszam się do biura załogowego smutno podaje swoją książeczkę żeglarską i mówię – koniec urlopu.
A to się dobrze składa – mówi załogowy, – bo potrzebuję drugiego mechanika.
Panie załogowy – przepraszam, ale mój statek jest jeszcze w morzu.
Panie Marianie, tłumaczy mi załogowy, nie ma statku mój, twój, nasz, wasz każdy statek jest dobry a ja potrzebuję mechanika i pan mi spada z nieba, więc mustrujemy na dobry statek. Na s/t WKRA, na pewno się panu spodoba i będzie znowu pańskim statkiem.
Na pokładzie s/t. WKRA
Oczywiście panie załogowy, że każdy statek jest dobry, przytakuje.
A więc panie Marianie, dzisiaj ma pan wolne niech sobie pan pójdzie na statek a gdy pan będzie szedł do domu proszę przyjść po książeczkę i już pana okrętuję.
Dziękuje i odchodzę od okienka biura, trochę mi nie pasuje, człowiek się przyzwyczaja do statku jak do żony, ale jak nie mają innego mechanika to mustrują, kogo mają.
Idę na nadbrzeże, szukam z pośród kilku stojących statków-trawlerów parowców, szukam statku o nazwie s/t „WKRA”.
O jest statek, wchodzę na pokład, rozglądam się statek jak inny statek, jedna seria B-10.
Idę do kabiny pierwszego mechanika i mówię, że jestem zamustrowany z dniem jutrzejszym.
No to mam już całą załogę w maszynowni, mówi mechanik, to dzisiaj masz wolne.
Wolne nie wolne, ale nie mam ani worka no i nie wiem czy będziesz chciał mnie mieć w swojej załodze?
Gadasz głupoty, przerywa mi mechanik, o tu są klucze do swojej kabiny i czuj się jak u siebie w domu a tu masz klucz do mojej kabiny.
Wchodzę do swojej – kabiny, zdejmuję kurtę i wychodzę zobaczyć, co się dzieje w maszynowni. Jest paru pracowników, którzy pracują, przywitanie i pytanie.
Kiedy panowie kończycie robotę, widzę, że jeszcze dużo roboty?
A no jest, jest jeszcze do zrobienia, tłumaczy mi brygadzista, wiesz dwa układy, suwaki wymiana pierścieni, ale do końca tygodnia będzie koniec.
A z kotłem? Pytam
Pewnie jeszcze ze dwa dni będzie roboty, odpowiada brygadzista o imieniu Janek
Wchodzę do kotłowni, ale szybko wychodzę w kotłowni pełno kurzu, sadzy, no nie będę się brudził, jutro będę w kombinezonie to mogę sobie pozwolić na spacer po maszynowni i kotłowni, wracam do góry do kabiny mechanika.
Siadaj drugi, zaprasza mnie pierwszy mechanik, jutro też będzie dzień, to sobie popatrzysz na nasze gospodarstwo.
A gdzie to nas tak szykują, pytam, bo widzę, że ładownie malują nawet, po co?
Pytasz, po co? Statek idzie w czarter do Anglii, tłumaczy mechanik.
Do Anglii? I co tam będziemy robić, przecież ci poganie śledzi nie biorą.
Idziemy do Anglii i będziemy łowić białą rybę a gdzie? Marian, idziemy na szerokie wody, na Islandie.
Mietek poważnie mówisz? Pytam pierwszego mechanika.
Przecież widzisz, że malują ładownie, zgodnie ze zaleceniami Angolów
To mówisz, że idziemy na białą rybę? [Biała ryba to rodzaj dorszowatych, płastugi a nawet rodzaj rekinów].
Nazajutrz, gdy jestem już jako drugi mechanik przyjmuję obowiązki od schodzącego
Drugiego mechanika.
Kilka uwag o pracy w maszynowni, życzenie miłego rejsu i podanie sobie na pożegnanie ręki i krótkie –cześć, cześć.
Z pierwszym mechanikiem rozmawiamy o rejsie, załodze i kapitanie.
Kapitana znasz nazywa się Muża.
Z widzenia znam – odpowiadam – podobno swój chłop i pływał w czasie wojny
No, no pływał i to jako kapitan, ale na trawlerach rybackich jako okręty pomocnicze, ale w marynarce wojennej, tłumaczy mi pierwszy mechanik.
Pamiętam, że nasze trawlery chodzili na Islandie i łowili rybę, którą przywozili do kraju.
Ważne Marian by u nas w maszynie wszystko grało.
Mietek imię pierwszego] a co ma nie grać, przecież nasze statki chodzą jeszcze dalej – mówię
Marian na czas remontu – tłumaczy mi mechanik, wachtę trzymają palacze a my mechanicy póki kocioł i są remonty będziemy trzymać a właściwie będziemy nadzorować, każdy z nas
tylko w dzień jest na statku, no wiesz co masz robić.
Proponuję, że dzisiaj ty masz wachtę jutro trzeci i tak dalej, zgoda?
Pewnie, odpowiadam, no to pierwszy idź do domu, ja wszystko będę pilnował.
Pierwszy mechanik schodzi ze statku, odprowadzam go do trapu, cześć.
Hej pierwszy! A gdzie grafik wacht? Pytam/
W Dzienniku Maszynowym, odpowiada mechanik i już go nie widzę na horyzoncie.
W maszynowni pracownicy warsztatów, pracują przy głównej maszynie, w kotłowni pracują kotlarze, rozmawiam z nimi. Czy są jakieś problemy, kłopoty?
Kłopoty będą na wyjście statku w morze, tak ze mechaniku bez dobrego piwa się nie obejdzie, mówią kotlarze.
Piwo to nie problem, odpowiadam, ważna żeby wszystko grało.
A co ma nie grać? Jutro zamykamy kocioł a po jutrze sprawdzanie zaworów, przecież jutro macie rozpalać kocioł? Tłumaczy kotlarz.
Jak tylko będzie kocioł gotów to rozpalamy i sprawdzamy i sobie pogadamy?
Wychodzę z kotłowni, spotykam palacza, znamy się, chociaż nie pływaliśmy razem, wychodzimy na pokład, pytam o windę trałową i kotwiczną.
Przy trałowej to zawory i hamulce były robione, tłumaczy mi palacz, kotwiczna hula, co ona tam pracuje, tyle jak są manewry wyjściowe albo jak stoimy na kotwicy. Tłumaczy palacz, a co to drugi ma dzisiaj wachtę?
Tak, co się pytasz? Przecież widzisz, odpowiadam.
A no, bo jutro holują statek pod bunkier, to trzeci będzie miał trochę latania.
Już pod bunkier? [Po paliwo] Pytam, przecież w maszynie jeszcze kupa roboty.
Co w stodole to nie moknie – odpowiada filozoficznie palacz?
A trzeci mechanik wie, że jutro ma bunkrowanie? Pytam.
Wie, wie on trzeci mechanik, woli sam pobierać paliwo – mówi palacz – ma układy to i parę
Kubików paliwa mu dołożą, dwie baryłki śledzia jest w koferdamie to wie drugi to i paliwa będzie ździebko, no parę ton więcej a to się liczy i śmieje się palacz.
O, palacz, chyba ładownia jest już pomalowana, bo rekina; wywiesiliby się wietrzyła ładownia – mówię.
Wie drugi, ci Angole to pewnie będą patrzeli jak ładownie są czyste, oni mówię o Angolach, tłumaczy palacz, to na tych swoich statkach mają taki brud, że łeb boli, przecież jak jesteśmy w Aberdeenie to starczy spojrzeć na ich statki no nie?
O tak, zgadzam się z palaczem, nasze statki są zadbane, ale wiesz palacz jak to się mówi u kogoś to kłodę widać a tak jak mamy razem być na wachcie to proponuje by mówić
Sobie po imieniu, jak myślisz palacz?
No ja mam Ali, właściwie to moje imię jest Albin, ale wie drugi na statku mówią na mnie
Ali i tak zostało.
Ja mam na imię, mówię.
Wiem, wiem, przerywa mi palacz, Marian
Tak, więc Ali powiedz jak tu w maszynie hula?
Marian, co tu ma nie hulać, maszynownie znasz, wszystko to i wiesz gdzie, co jest.
Kiedy planują wyjście statku? Pytam
No lada dzień po niedzieli, na parę miesięcy, ale nie będzie tak źle, bo co dwa tygodnie będziemy wchodzić do portu Aberdeenu z rybą, to czas szybko będzie leciał, no nie?
Po paru dniach remonty są skończone, kocioł pod parą, sprawdzamy wszystkie mechanizmy, ponieważ przed wyjściem statku w rejs będzie inspekcja Urzędu Morskiego no i Polskiego Rejestru Statków.
Po niedzieli przygotowaliśmy maszynownie, również urządzenia sterowe, winda kotwiczna, sprzęt pożarowy, sprawdzamy działanie głównego zaworu bezpieczeństwa kotła i oczekujemy inspekcji.
W godzinach popołudniowych na statek wchodzą panowie inspektorzy, którzy przeprowadzą
inspekcję statku, wydadzą odpowiednie dokumenty że statek jest zdolny do żeglugi.
Inspekcja statku a właściwie panowie inspektorzy nie mieli zastrzeżeń, więc statek może wyjść w swoją wyprawę na dalekie łowiska Islandii.
Na statek ładuje się sprzęt połowowy, lód, prowiant i wszystko to, co jest potrzebne by statek wyszedł w morze.
I nadszedł dzień wyjścia statku w morze, w godzinach wieczornych wychodzimy z naszego portu Gdynia.
Pogoda taka sobie i jak to się mówi, że jest to pogoda RYBACKA jest trochę wiatru, fali i bardzo zimno, wydaje się, że lada chwila będzie padał śnieg. Na statku już panuje atmosfera statkowa, każdy z nas wie, co ma robić, kiedy na wachtę, kiedy do messy na posiłek i kiedy do koji.
Gdy wychodzimy na Morze Północne, tu pogoda się pogarsza, gdy statek płynie przy brzegach Norwegii zaczyna sypać śniegiem, wiatr się zwiększa tak, że nasz statek napotyka na fale, które która zalewa cały statek, Idziemy prosto do Szkocji, do dobrze znanego nam portu Aberdeen,
Port Aberdeen wita nas piękną słoneczną pogodą, do portu wchodzimy by zakupić sprzęt do uzbrojenia naszych sieci, łowiska Islandii są bardzo niebezpieczne dla sprzętu połowowego, dno morza jest pochodzenia wulkanicznego i sejsmicznego tak, że łatwo jest stracić cenny sprzęt połowowy.
Po trzech dniach postoju w porcie wychodzimy w morze, wychodzimy na szerokie wody a nasz kurs to Islandia, mimo dużej martwej fali nasz statek dobrze się trzyma na fali i tak po dwóch dobach napotykamy mgłę.
Mgła przypomina nam, że się zbliżamy do wyspy Islandii, zmniejszamy szybkość statku a gdy na chwilę zanika mgła widzimy zarysy wyspy.
Po kilku godzinach stajemy na redzie portu Reykawick, mgła utrudnia wejście do portu, wspomnę, że nasz statek nie posiada radaru
Więc cierpliwie czekamy, kiedy PILOT wykorzysta chwilę zaniku mgły i wprowadzi statek do portu
Pilot jest trochę zawiedziony, że taki statek, który idzie na dalekie łowiska Islandii nie jest wyposażony radar,
Tłumaczy kapitanowi, że tu mgła w Islandii, to tak jak u was tam w Polsce słońce, przecież teraz tam gdzie idziecie na te łowiska są i straszne śnieżyce a i pola lodowe i trwa ta rozmowa pilota z kapitanem w oczekiwaniu chwili wejścia statku do portu.
I tak się stało, na chwilę pokazało się słońce i pilot wprowadza nas do portu, po kilku manewrach statek stoi już przycumowany do nadbrzeżu.
Do portu weszliśmy również po zakupy, chodzi o zakupienie odpowiednich map, na których są naniesione łowiska, sprzętu do uzbrojenia sieci, uzupełnić wodę i prowiant.
Dwa dni postoju w porcie i znowu wychodzimy w morze, pogoda chwili wyjścia statku jest
wspaniała, kapitan bierze kurs na NW. Cała na przód i już jesteśmy w drodze na nieznane nam łowiska, gdy spoglądam w stronę wyspy Islandii, już jej nie widać, została zasłonięta potężną mgłą.
Chociaż tu gdzie jest nasz statek pogoda jest pochmurna, trochę popaduje śnieg.
Po dwóch dniach podróży kapitan postanawia rozpocząć połowy. Załoga pracuje na pokładzie widać że pokład rybackiego statku ożył,
Gdy po wachcie wychodzę na pokład by popatrzeć na ten boży świat, o tu jest inaczej, mróz, za burtą pływają, duże kry lodowe, coś pada, ale nie jest to śnieg, są to maleńkie igiełki lodu.
Które są bardzo dokuczliwe, ponieważ przechodzą przez odzież – kombinezon i czuję ukłucie
Ali- pytam palacza – ty też czujesz takie ukłucia? No tak jak gdyby szpilki kuły?
A ja myślałem, że mi się tylko tak wydaję a Ty Marian popatrz w górę a jak w oczy kłuje to, to
co, przecież to nie śnieg?
Może to takie szpilki mrozu, patrz, co coraz więcej Bozia nam podsypuje, chodź Ali, bo jak zaczną sople spadać z nieba to będzie gorzej, tłumaczę i idziemy do swoich kabin tu jest ciepło.
Klujące małe szpilki chłodu maja piękną nazwę, „pył diamentowy”.
Po kilku godzinach rybacy wyciągają sieć, wokoło statku pływają duże kawały kry, powoli sieć jest wciągnięta na pokład, z worka na pokład wysypuje się piękna duża ryba, są to potężne Dorsze długości około metra, i dużo innej ryby, więc tu jest ryba i taka, jaką sobie życzą
Anglicy a właściwie Szkoci.
Ponownie sieć zostaje wyrzucona za burtę a ci wspaniali rybacy dalekomorscy biorą się do pracy, uzbrojeni w potężne noże zaczynają patroszyć rybę, sortować i ładowanie ryby do ładowni tam w ładowni ryba ta jest w kejach obłożona lodem.
Gdy patrzę na pokład, który zmienił swój kolor na kolor czerwony od krwi z ryb, patrzę na ten pokład i coś mnie zaciekawia – patrzę na leżące serca z ryb i nie wierzę własnym oczu, że te serca się ruszają, podnoszę potężne serce ryby, które ledwie mieści się w dłoni i odczuwam zdziwienie, to serce, które tu leży na pokładzie godzinę albo i więcej to serce ryby wciąż żyje.
Staram się obiema dłońmi zacisnąć to bijące serce, by zatrzymać pracę tego serca, jestem zdumiony siłą mięsni pracującego serca, coś niespotykanego.
Dni nam mijają na łowisku, już się przyzwyczailiśmy, że wokoło nas jest cisza i pola lodowe, że dzień jest bardzo krótki, że nie oglądamy słońca, żadnego statku tu nie widać, trochę mnie to dziwi. Gdy pytam kapitana, odpowiada mi.
Marian tu jest tyle łowisk a każdy ze statków ma swój ogródek i siedzi cicho nie brzęczy przez radio.
Gorzej mają rybacy, gdy wyciągają sieć, ponieważ w czasie wyciągania sieci wpadają ogromne kawały lodu bywa tak, że bywa, że należy przecinać sieci by wysypać potężne bryły lodu a dopiero wysypać rybę na pokład.
Dzień tu jest krótki, więc połowy trwają dzień i noc, rybacy, gdy mróz dokucza im w pracy i ręce marzną polewają rybę i swoje ręce wodą zaburtową, jest to bardzo ciężka praca a i ten padający mróz pył diamentowy, który swymi igiełkami przenika ich odzież.
Jedna no powiedzmy korzyścią jest to, że nie odczuwamy fali, kołysania statku załoga się już przystosowała do nowych warunków pracy tu daleko na północ od wyspy Islandia.
Jeszcze parę dni i będziemy schodzić z łowiska i tam w Aberdeen oddamy złowioną rybę i z powrotem powrócimy tu na nasze łowisko, ale przysłowie mówi nie chwal dnia przed zachodem słońca.
OBLICZE MORZA DALEKIEJ PÓŁNOCY
Siedzimy z palaczem przy herbacie rozmawiamy na temat połowów, pogodzie i kiedy wrócimy do domu.
Wiesz Ali, mówię, idziemy na pokład i nie przeszkadzajmy stewardowi w przygotowywaniu do kolacji, na
Pokładzie sobie pogadamy.
Więc wychodzimy na lewą burtę, stajemy w pobliżu windy trałowej.
Wiesz drugi, mówi palacz do mnie, wydaje mi się, że dzisiaj pachnie chłodem, powiedziałbym, że jest chłodniej tak jakoś zimą zalatuje.
Masz rację czuć, że mróz da nam w kość, popatrz jak wszystko marznie na pokładzie.
Marian ty popatrz, jaka pływa kra za burtą, pokazuje mi palacz.
Spoglądam i jestem zdziwiony taką masa lodu, to już nie kra? Ale pole lodowe o popatrz ten lód jest gruby i ma z dwadzieścia centymetrów grubości.
Na pokładzie załoga pracuje przy załadowaniu ryby do ładowni, my podziwiamy uroki morza, na którym zamiast wody widzimy tylko potężne bryły lodu, popatrz mówię ani żywego ducha wokoło nas, tylko lód i padające szpilki mrozu.
Wczoraj to sypało tymi szpilkami, nawet załoga z pokładu narzekała a przecież mają kufajki.
A widzisz dzisiaj już pracują w olejarzach [odzież sztormowa impregnowany materiał]
Marian, Marian patrz, co tam jest przed dziobem statku! Krzyczy palacz.
I uderzamy dziobem w potężny nasyp lodu, to uderzenie jest tak potężne, że zwala nas stojących tu na pokładzie z nóg, leżymy i w pierwszej chwili nie wiem jak to się stało, że leżymy na pokładzie.
Ależ to było uderzenie, to chyba góra lodowa była? Zdziwiony jest palacz.
Nie wiem, już słychać dzwonki alarmowe by załoga wyszła do manewrów, słychać, że telefon, który dzwoni w maszynowni.
Szybko schodzimy do maszynowni, wachta pyta, co się stało na pokładzie, tłumaczę, że uderzyliśmy w kupę lodu, w taka górę lodową.
Co w górę lodową?
Zdziwiony mechanik i znowu jest telefon z mostku, mechanik odbiera a po chwili do mnie krzyczy.
Sprawdzaj wszystkie zezy, zbiorniki paliwa, no wiesz stary się pyta czy nie ma u nas przecieków bierz sondę i sprawdzaj! Zabieraj palacza i melduj o zezach!
Wychodzę na pokład załoga otwiera ładownię i sprawdzają czy są przecieki, spoglądam na bak, statku
który jest cały zasypany lodem, po chwili statek poddaje się naciskowi lodu i pomału staje prawą burtą do tej potężnej hałdy, tak nie jest to góra lodowa ale hałda z której się sypie lód na nasz pokład, sypki lód.
Statek już stoi burtą, prawą burtą do hałdy lodowej, z której sypie się suchy lód niczym cukier z łyżeczki do szklanki z herbatą.
Statek zaczyna się przechylać na prawą burtę, w maszynowni balastują, chcą wyrównać statek.
Po chwili prawa burta pokładu jest już zasypana, do samej nadbudówki, szalupa niebezpiecznie opiera się
o hałdę lodu, mam wrażenie że za chwilę zostanie zgnieciona jak skorupka orzecha.
Na szczęście nie ma przecieku, statek ma już kilkanaście stopni przechyłu, lód nadal sypie się na pokład statku, statek nie może manewrować, bo nie wiemy gdzie się znajduje nasza sieć,
Potężna winda trałowa jest częściowo zasypana lodem, z mostku oficer krzyczy by uruchomić windę trałową, pomału pomagam bosmanowi, który rewersem próbujemy uruchomić windę trałową, byle nie uszkodzić znajdujący się na prawej stronie układu windy, który jest zasypany lodem.
Ze zasypanej windy lodem zaczyna buchać tumany pary, winda rusza, po chwili winda pomału obróciła, teraz w drugą stronę, mieć pewność, że układy windy nie są uszkodzone, po chwili winda się obraca.
Bosman tylko ostrożnie, bo wiesz diabeł nie śpi – mówię
Ktoś wpada na pomysł wodą morską spłukiwać lód z pokładu, po chwili już z hydrantów woda się leje na pokład pod dużym ciśnieniem, ale skutek jest odwrotny, woda na pokładzie zaczyna marznąć, co powoduję, że woda zamienia się w lód z mostku ktoś głośno krzyczy woda stop!!
Kapitan Muża, chce wiedzieć gdzie znajduje się nasza sieć, jeżeli jest pod nami to gorzej będzie, gdy sieć będzie w pobliżu steru lub śruby napędowej statku,.
To grozi, że sieć może się okręcić wokoło śruby albo steru i statek będzie unieruchomiony.
Powoli winda trałowa podciąga kable [grube liny, które ciągną sieć]powoli krzyczy kapitan z mostku
a wy tam przy dewidach [kozły sieciowe] uważnie patrzeć gdzie idą kable!!
Z rufy rybak krzyczy głośno – kable idą pionowo sidła są pod statkiem, po chwili i na dziobowym
dewidzie krzyczy że kable idą w dół jak stara kotwica!
Załoga! Krzyczy z mostku kapitan winda w pogotowiu, niech się winda wolno obraca, ma być w pogotowiu, wszyscy na swoich stanowiskach! Krzyczy kapitan.
Lód już przestaje zasypywać pokład, statek utrzymuje przechył kilkunastu stopni.
Wielki hałas, emocje są już za nami, wiemy, że nie mamy przecieku, że sytuacja jest opanowana
Załoga! Słychać głos kapitana z mostku, bo i noc już nastała,
Załoga! Bosman jeden człowiek na baku a drugi na pelengowy niech obserwują pola lodowe, przy windzie trałowej dwoje ludzi w pogotowiu by w każdej chwili można było wyciągnąć nasze sidła reszta odpoczywać! Głośno mówi kapitan.
To był bardzo niebezpieczny dzień, czas pójść na kolację.
Załoga wolna od obowiązków i wachty schodzi z pokładu do swoich kabin, przebierają odzież i czas na kolacje. Więc idziemy na kolację do mesy a tu niespodzianka, podłoga mesy mokra, klei się do obuwia.
A co się tu dzieje? Ktoś pyta kucharza.
Szefie, co ty tu narozrabiałeś?
A ty gdzie byłeś jak na kursie była ta, no ta góra lodowa? Ślepaki jeden z drugim i kucharz wychodzi
z mesy do kuchni a po drodze przeklina cały świat i pół Ameryki.
Steward a co się tu stało? Ktoś dopytuje stewarda, który odpowiada.
A co miało się stać? Szef kazał nakryć i podawać kolację to talerz, półmiski i wazę z taką czerwoną
zupą ustawiłem wszystko na stołach a jak grzmotnęliśmy w te górę lodową to wszystko zmiotło ze stołów o niech popatrzy ile talerzy waz leży pod ławą mechaników. Tłumaczy pomocnik kucharza.
To, co kolacji nie będzie? Inny głośno pyta.
Jeszcze któryś z was mordę otworzy to mu zatkam kolacją tak, że długo nie będzie mógł gębą ruszać!
Z kuchni głośno krzyczy kucharz.
Wejście kapitana do mesy zapada cisza, kapitan rozgląda się po mesie, kiwa głową, woła kucharza
Panie szefie! Można na chwilę.
Kucharz wchodzi do mesy i już chce coś tłumaczyć kapitanowi, ale kapitan mu przerywa.
Szefie dużo ma pan kłopotów w kuchni, sam widzę, szefie bez nerwów talerze i inne skorupy nieważne, ważne że się nie poparzyłeś a na kolację proszę cokolwiek, tak może być jajecznica.
Międzyczasie już steward podaje jajecznice, herbatę, kolacja przypomina śniadanie.
W czasie kolacji rozmawiamy o tym, co się działo na pokładzie, kapitan również się wypowiada.
Panowie załoga, moim błędem było, że nie było człowieka na OKU, na baku. Ale wiemy, że w dzień i w nocy ktoś musi stać na baku statku by znowu coś nas nie spotkało,
A teraz panowie załoga będziemy stać do rana w dryfie a wy panowie mechanicy, maszyna ma być do natychmiastowego manewrowania.
Będziemy stać w dryfie, może nawet do rana, wszystko zależy od tego jak nas zdryfuje. Gdy zdryfuje nas tak, że będzie trochę wody widać, to wyciągamy sieci, zobaczymy jak wygląda nasz sprzęt połowowy.
Panie kapitanie, zostajemy tu na tym łowisku czy zmieniamy łowisko?
Pozostało nam dwa dni połowowych a później do portu Aberdeenu a resztę wiecie. Dobranoc panowie odpoczywać, mówi spokojnie kapitan i wychodzi z mesy.
Kapitan wyszedł z mesy a załoga zaczyna dyskusję na temat kolacji.
Steward a co to było na kolację? No gadaj, widzę, że chyba fasola.
Nie, – steward jest młodym człowiekiem, jest to jego pierwszy rejs. I chce załodze wytłumaczyć. to nie była zupa fasolowa, to było, no, pan szef jakoś to nazywał.
Do mesy wchodzi kucharz jest bardzo zdenerwowany pyta się.
A co cię tak ciekawi? Kapitan kazał podać jajecznice, jak już zżarłeś to pysk daj psu do oblizania i lulu! Głośno mówi kucharz.
Szefie, nie denerwuj się my tak z ciekawości, bo z tego, co leży tu na podłodze to widać, że musiało to być coś ekstra. Jakaś niespodzianka dla załogi?
No wiecie, już spokojnie mówi kucharz, chciałem byście byli zadowoleni z kolacji a widzicie diabli wzięli taki barszcz a jaki był smaczny, mlaska kucharz.
No, no to widać na podłodze i fasola, kapusta buraczki i barszcz – ktoś mówi
A inny się wtrąca, co to za wielkie ekstra, to według mnie był zwykły barszcz ukraiński.
Co? Co ty tym swoim dziobem kłapiesz? Głośno przerywa kucharz, jaki ukraiński barszcz?
Jak ja taki barszcz gotowałem to jeszcze Ukraińców nie było na świecie? Patrzcie go, jaki znawca kulinarny się znalazł. Ukraiński a może powiesz, że są ruskie pierogi? Albo ryba po grecku,? ty wiesz niedoszły smakoszu potraw kulinarnych że ci tam jak to ich tam nazywają.
Grek, Grecja. Ktoś podpowiada kucharzowi.
Greka to ty nie rżnij! To, co już wszystko, co tu wam pod te podłe wasze pyski podaję to tu nie ma polskiej nazwy? Jak ja zacznę wam gotować zagraniczne jakieś ruskie, pruskie czy jakieś austryjackie żarcie to wam się przypomni jakie to było dobre nasze polskie żarcie!
Kucharz poczuł się obrażony i wychodzi z mesy do kuchni.
O co chodzi temu garkotłukowi, przecież są różne dania a nazywają się nie po Polsku?
Zamknij tą twoją filozofie kulinarną, przerywa bosman, wychodzić chłopy z mesy niech pomocnik doprowadzi mesę do porządku, każdy wie, kiedy i gdzie ma wachtę?
Załoga wychodzi z mesy i idzie do swoich kabin, bo nic nie wiadomo, co jutro będzie.
Jeszcze pozostało dwa dni na połowowych, zobaczymy, jaki będzie dzień jutro.
Po północy, gdy jestem już na wachcie sprawdzam całą maszynownie, zezy to jest najważniejsze, główna maszyna czy ma odpowiednie parametry do manewrowania, przecież w każdej chwili mogą być manewry. Z palaczem rozmawiamy o wczorajszym dniu.
Wiesz Ali, że ja byłem w lodach, tak i to na naszym Bałtyku, utknęliśmy przy brzegu Szwecji i to bardzo blisko brzegu tak, że Szwedzi siedzieli na statku a nawet celnicy przyszli, bo coś im podpadło ze Szwedami. Ale nie tak jak wczoraj było żeby śnieg, nie ale lód sypał się na pokład jak węgiel dziurawego worka a jakie kawały.
No, ale były i takie jak pięść, przerywa palacz, i to było najgorsze, bo sypało na pokład jak cukier
A widziałeś drugi jak szalupę ściskało?
Wiesz, co Ali? Pójdę na pokład i na szpar dek sprawdzę, co tam się dzieje, mówię do palacza a pan, panie praktyczny niech się pan bierze do czyszczenia zez z lewej burty, choć człowieku pokażę, pokażę tobie co masz robić bo widzę się nudzisz i zaczynasz myśleć o swojej Halince
Panie drugi, przerywa mi praktykant, moja dziewczyna ma na imię Jadzia. Odpowiada praktykant.
A jaka to różnica – przerywa palacz, – Halina, Felcia, czy jak ta twoja ma Dziunia. ****
Panie palacz moja dziewczyna ma na imię Jadwiga-tłumaczy praktykant.
Na statku nie wymienia się imienia swojej dziewczyny ino się mówi Moja Pani i zapamiętaj to sobie, co mówię, tłumaczy palacz. Bo jak się załoga dowie jak ma na imię twoja stara to będą na ciebie wołać nie praktyczny, ale Genia, rozumiesz?
Nie panie palacz ja nie rozumiem, dlaczego mi mają mówić Genia. Zdziwiony jest praktykant.
Panowie dość tej dyskusji partyjnej, palacz pilnuj maszynowni a pan pani Genia o przepraszam, panie praktykancie jazda do zez, przerywam rozmowę.
Panie mechaniku, cicho mówi praktykant, ja się boję wejść do tej no wie pan do tej piwnicy
Jakiej piwnicy? Pytam.
No tam gdzie pan mówił żeby wyciągać te stare rzeczy, jakieś szmaty.
Tobie chłopie chodzi o zezy? Pytam
No właśnie o te no, o te zezy, tłumaczy praktykant.
Panie praktykant, Ali! Wytłumacz panu praktycznemu, co ma robić i pilnuj, wychodzę na pokład do wind i szpar dek,- mówię palaczowi i wychodzę z maszynowni.
Pokład statku oświetlony niczym pasażerski statek, kiedy odbywa się bankiet kapitański, spoglądam za burtę statku wszędzie są zwały lodu statek ma nadal kilka dobrych stopni przechyłu na prawą burtę, przechodzę do winy trałowej z której kłęby pary unoszą się.
Witam panów, mówię – widząc rybaków, którzy pilnują by winda była gotowa do pracy.
O witamy, witamy chyba drugi mechanik ma nie czyste sumienie i nie może spać, odpowiada rybak na moje przywitanie.
I co panowie słychać? Pytam, gdzie są nasze sidła?
Sidła? Pewnie tam trochę z przodu, z prawej burty, bo kable tak pokazują, że statek się powoli obraca i to naszą korzyść.
W pewnej chwili rozjaśnia się wokoło naszego statku, w pierwszej chwili nie wiem, co się dzieje.
Panie drugi, nic się nie dzieje, tłumaczy mi rybak, z mostku pelengowego kontrolują szperaczem, co się dzieje z lodem wokoło statku, po chwili stojący na oku uderza jedną szklankę w dzwon.
Co przewrócił się i pociągnął za knot dzwonu? Pytam.
Nie panie drugi, ten na dziobie jak trzepnie raz w dzwon to znaczy, że wszystko w porządku że nic nowego przed dziobem statku się nie dzieje.
Ale już na pokład lód się nam nie sypie? Pytam.
Lód się nie sypie a nawet statek trochę się wyprostował. Odpowiada wachtowy.
A jakie są plany? Pytam.
Chyba jak stary wstanie a kazał się budzić skoro świt i gdyby się pokazała woda, to postara się jakoś wyciągnąć sidła. Tłumaczy rybak.
Oby udało się nam wyciągnąć nasze sidła no nie? Mówię.
O tak, bo szkoda sprzętu a wie pan drugi ile kupiliśmy?
No panowie ja się specjalnie nie znam, no wiecie, tłumaczę
To ja i rybak się rozgląda czy ktoś nas nie podsłuchuje, panie drugi kupiliśmy jeden komplet
bobin i fut-stropu, lepiej nie mówić, jak zgubiliśmy, rybak macha ręką i kiwa głową.
Może, może nie będzie tak źle panowie. I odchodzę w stronę pokładu szalupowego.
Na szalupowy, wchodzę do szalupy stojącej na prawej burcie, na szczęście lód już nie napiera na szalupę, oglądam szalupę, nie widzę uszkodzenia, to, chociaż i to dobre, ale prawa burta statku jest zasypana na równo z nadburciem tak, że zwały skruszonego lodu leża na pokładzie od rufy do dziobu, ale pokład roboczy jest zasypany tak, że zwały skruszonego lodu zasłaniają cały pokład aż do lewej falszburty, oj co się tam dzieje w maszynie?
Jeszcze jedno spojrzenie na pola lodowe, są chwile, że czuć jak lód statkiem ściska, słychać dziwne zgrzyty a nawet wstrząsy tak, że wydaje się, że statek porusza się po jakimś bruku, statek powoli dryfuje wraz z lodem.
W maszynowni wszystko jest nadal w pogotowiu manewrowym, praktykant nieśmiało do mnie podchodzi, mówi ze wszystko zrobił i palacz go pochwalił.
Świetnie panie praktyczny, mówię.
Panie drugi, ja chciałbym popatrzeć jak to w nocy wygląda, no wie pan ta góra lodowa i …
Chłopie, mówię jak tylko usłyszysz telegraf manewrowy to cię widzę tu na dole a teraz do góry
i podziwiaj uroki północy, praktykant szybko wychodzi z maszynowni.
No i co tam u góry widać Marian?
Wszystko w normie, byłem w szalupie na szczęście jest cała i lód już nie napiera na szalupę, ale patrz Ali, jak ten lód ściska statkiem, jak ruszy to tak jakby po bruku statkiem rzucało.
Marian przerywa mi palacz, ty wiesz Marian jak tu huknęło gdzieś w koferdamie to poleciałem
i szukałem czy przypadkiem woda się nie leje, straszna siła ten lód.
Jedno to dobrze, że nas trochę dryfuje, bo kable widać, że sieć znajduje się gdzieś przed statkiem
Idź palacz popatrz na ten Boży świat, warto zobaczyć jak szperaczem z pelengowego oświetlają pola lodowe wokoło statku.
Palacz wychodzi z maszynowni, spoglądam na parametry temperatury głównej maszyny, wszystko w porządku, można w każdej chwili ruszyć.
Chodzę po maszynowni i się zastanawiam jak to się stało, że nikt na mostku wcześniej tego lodu nie zobaczył, ważne, że wszystko się dobrze skończyło. Tylko kucharz miał dużo kłopotu, bo i kolacja poleciała na podłogę a ile skorup się potłukło?
Po chwili palacz wraca do maszynowni. Wiesz Marian ze uroki są, ale mnie to jest trochę za zimno wolę sobie tu w maszynie posiedzieć to Irek [ pierwszy oficer]tak się wtarabanił w ten lód, podobno stary był cholerne zdenerwowany i mu nagadał, że jak na pierwszego oficera to nie powinno się to stać pierwszy oficer będzie miał na wachcie asystenta a kapitan będzie na wachcie sam. Tłumaczy mi palacz
Nie możliwe, jestem zdziwiony postawą kapitana, pierwszy oficer i sam nie może być na wachcie.
Ci, co są windzie trałowej to mówili, że stary nie rozmawia z pierwszym i powiedział mu, że jak daje polecenie na pokład ma się zastanowić, chodziło o to ze zamówił wodę na pokład do spłukiwania lodu a przecież mróz jest jak trza no nie?
A to się Irkowi się dostało, mówię, tak miedzy nami to Irek trochę się zachowuje niepoważnie zresztą, co nas to obchodzi, ważne ze w maszynie wszystko grało w czasie tego zderzenia z lodem, to była siła.
Siła? Statek idzie po trałem około czterech węzłów, to już ładna szybkość a ta górka tez niczego sobie jest, tłumaczy palacz.
A ty sobie, co wyobrażasz, co się działo na Titanicu, ja widziałem film o tym jak statek wychodzi w rejs no i to spotkanie z tą górą lodową, to był stary film, ale ty wiesz jak pokazywali w kotłowni jak palacze w samych spodniach, spoceni a tu ich zalewa woda zaburtowa, pokazane jest maszynownia, jak zobaczyłem ten film to czułem, że jestem na tym tonącym statku.
Idę budzić wachtę, praktyczny pewnie zapomniał, po chwili zdajemy wachtę i wychodzimy na pokład zaczerpnąć świeżego polarnego powietrza.
Wydaje mi się ze statek trochę się oderwał od góry, zobacz Ali, co oni tam na baku windę kotwiczną uruchomili, po co? Idę zobaczyć, co będą robić mówię i podchodzę do windy trałowej.
Cześć panowie coś się dzieje? Pytam obsługę windy trałowej.
Kapitan jest na mostku i już myśli o wyciągnięciu sideł a kotwiczna będzie potrzebna do boomu, dlatego wolno obracamy trałowa, stary mówi ze nie jest tak źle.
Kapitan pewnie czeka by się trochę rozwidniło i żeby było widać trochę wody? Pytam
Oby sieć się nie zahaczyła o jakąś wierze, podobno przez noc ładnie nas zdryfowało.
Tylko wyciągnąć wszystko na pokład i uciekać stąd, mówię a póki, co to dobranoc panowie, idę do koji. życzę miłej wachty, cześć i odchodzę do kabiny.
Cześć, cześć drugi, bo jak będzie ryba to będę budził do roboty, mówi rybak.
Jak będzie ryba śmiało budzić, odpowiadam?
Jednak statek się rusza właściwie to lód spycha statek, co chwila słychać uderzenie, w burtę statku lodu, pewnie jest to porządny kawał lodu, skoro z taka siłą ten kawał lodu uderza w burtę statku tak ze statek się porusza, tylko ten przechył jest paskudny.
Jutro jak będziemy na wodzie to rybacy usuną te kilka ton lodu, ale jak? Chyba, że furty zablokują, bez łopat i toporów się nie obejdzie, rozmyślam w koji.
Tak się składa, że z for- szotem mojej kabiny w odległości około metra znajduje się winda trałowa, co prawda, gdy śpię nie przeszkadza mi praca windy trałowej, jestem przyzwyczajony do jej głośnej pracy.
Dziś wyjątkowo obudziła mnie praca windy, wstałem podszedłem do bulaju i spoglądam, co się dzieje na pokładzie. Ubieram się, bo jestem ciekawy czy uda nam się wyciągnąć sieć.
Na pokładzie załoga pracuje przy wybieraniu sieci, spoglądam za burtę statku już się pokazują oczka wody, winda ciężko pracuje, kapitan manewruje tak statkiem by sprzęt polowy był z prawej burty.
Załodze pracę utrudnia lód na pokładzie, ktoś się przewraca, ktoś przeklina inny się śmieje.
Statek nadal ma przechył na prawa burtę, to też utrudnia załodze, wszędzie unoszą się kłęby pary zaczyna padać śnieg, ale jest i nadzieja, dechy trałowe są już na kozłach sieciowych, teraz jakoś wyciągnąć pozostały sprzęt.
Po jakimś czasie słychać mocne uderzenia w prawa burtę statku i okrzyki załogi, wszyscy krzyczą.
Są bobiny, inny krzyczy widzi, latawce sieci, radość na pokładzie, sprzęt uratowany, kapitan postanawia wyciągnąć cały sprzęt połowowy, który jest pełen lodu.
Chłopy! Chłopy ważne by sieć była na pokładzie, głośno woła kapitan z mostku, później będziemy myśleć, co robić! Śmiało chłopaki! Ej ty tam przy dewidzie nie wychylaj się, bo woda zimna a ty bosman, ładuj wszystko na dek!
Jest ryba w sieci, ktoś krzyczy do kapitana.
Wyciągać chłopy rybę razem z workiem! Odpowiada kapitan.
Po czasie cały sprzęt połowowy jest na pokładzie, wszyscy się cieszą, wszyscy głośno coś mówią, po prostu jest radość, że nie straciliśmy sprzętu połowowego.
Słychać telegraf manewrowy a więc maszyna zaczyna pracować, powoli kapitan odwraca statek od tych potężnych zwałów lodu i wolno opuszczamy niebezpieczne miejsce
Mamy szczęście myślę i idę do kabiny, mam jeszcze dwie godziny wolnego to można się zdrzemnąć, nawet się nie rozbieram tylko kładę się na kanapie i zasypiam.
Po jakimś czasie ktoś do mojej kabiny puka, jestem zdziwiony, że już czas wstawać na wachtę?
Panie drugi wstawać, mówi praktykant do roboty.
Do jakiej roboty? Co tyle ryby na pokładzie panie praktyczny?
Nie panie drugi, – tłumaczy praktykant, cała załoga ma pójść na pokład, do? no coś z niemieckiego a ja zapomniałem, jak to było?
Może wolkszturm powiedzieli?
O! Tak, tak na taki wolk -szturm ma załoga pójść i lód z pokładu usuwać, mówi praktykant.
Na pokładzie jest cała załoga i usuwamy nagromadzony lód, ustawiamy się wzdłuż prawej burty i czym kto ma wyrzucamy lód za burtę.
Ktoś podpowiada żeby otworzyć furty na nadburciu to można spróbować wodą spłukiwać ten przeklęty lód i tak też robimy oczywiście za zgodą kapitana, statek pomału wyrównuje się, lodu na pokładzie ubywa, furty wodne otwarte duże strumienie wody spłukują lód za burtę statku.
W maszynowni załoga wyrównuje statek, który zaczyna się przechylać na lewą burtę.
Po kilku godzinach bosman ogłasza koniec wolk – szturmu, pozostaje na pokładzie tylko załoga pokładowa, która doprowadzi pokład tak by można było na nim pracować.
W maszynowni na wachcie rozmawiamy, że dobrze jest, że sprzęt uratowany.
Statek płynie w polach lodowych, są to duże kry, które nam nie zagrażają, pod koniec wachty kapitan postanawia rozpocząć połowy, sieć wyrzucona a na dziobie statku, na oku stoi rybak i od czasu do czasu uderza w dzwon, że na kursie nie ma zagrożenia górą lodową.
Przy podwieczorku kapitan mówi załodze, że są jest jeszcze dwa angielskie trawlery uwięzione w lodach, mam z nimi łączność radiową, lecz nic więcej nie możemy im pomóc.
Są za daleko od nas, lecz-gdy ktoś z nas zobaczy cokolwiek rakiety, ogień, dym natychmiast meldować mnie czy w maszynie mechanikowi, wiecie panowie, że w takich lodach jest niebezpiecznie.
Należy czuwać a pan, panie mechaniku niech poleci zrobienie pomiarów wszystkich zbiorników, wie pan diabeł nie śpi. Mówi kapitan.
Zaraz trzeci mechanik pójdzie i zrobi pomiary, odpowiada pierwszy mechanik i ja panu przyniosę na mostek stan paliwa.
Dziękuję Szefie, wola kapitan, po chwili wchodzi do mesy kucharz.
Słucham panie kapitanie?
Co szefie dużo szkody masz?
Szkody są panie kapitanie, ale nie tak wielkie jak sobie wczoraj myślałem, wie kapitan trochę skorup się potłukło a żarcie? źarcie i tak idzie za burtę, wszyscy się śmiejemy
Szefie, dzięki za wspaniały podwieczorek a kolacje od dzisiaj niech mi pomocnik pana przynosi na mostek, robię nie dla swojej wygody, lecz dla bezpieczeństwa statku
Po wyjściu kapitana z mesy załoga zaczyna dyskusję, pewnie kapitan jest niepewny na pierwszego.
Na baku, dziobie statku, w dzień i noc stoi człowiek i wypatruje, co się dzieje przed statkiem, na kursie statku, ale i nie tylko. Ktoś mówi.
A inny dodaje, że gorzej jest jak ciemno, to człowiek musi kręcić szperaczem [reflektorem] wokoło statku czy znowu jakaś góra na statek nie wpadnie.
Ucisza się, w messie gdy wchodzi pierwszy z pokładu i asystent pokładowy, załoga wychodzi z mesy, idzie do swoich kabin na odpoczynek.
Siedzę w swojej kabinie przy biurku i czytam książkę, od czasu do czasu odczuwa się uderzenie
W kadłub statku kawału lodu, to znowu szuranie lodu o kadłub statku, wstaję i podchodzę do bulaju spoglądam, co się dzieje za burtą statku.
Widać potężne pływające kry, kry są dziwnie spiętrzone widać kilka warstw lodu, jest trochę mglisto, to opadające szpilki mrozu, zapada zmrok i gdy patrzę na otaczające nas świat wydaje mi się, że patrzę poprzez zabarwione szkło, koloru zielonego, jest to urok północy.
Po kilku godzinach słyszę, że winda trałowa zaczyna pracować a więc wybieramy sieć, słychać już załogę, która głośno rozmawia, że jest ryba, będzie ze trzy paczki a widać, że zło od nas odeszło.
Może Neptun chce nam pomóc w połowach, jutro ostatni dzień na łowisku i będziemy szli do portu.
Tak też się stało, przy obiedzie kapitan mówi załodze, że z nastaniem zmroku schodzimy z łowiska
Ktoś ze załogi głośno mówi, brawo idziemy do mamy!
Inny wtrąca się i mówi, to tych Stachu masz dwie żony?
Widzicie inny mówi, jak to człowiek niechcąco się wygada, jedna w Gdyni a druga w Aberdeen
Stachu a ta poganka to Szkotka? Ktoś pyta.
Odczepcie się barany, tak mi się powiedziało a oni od razu człowiekowi krew psują, mówi obrażony rybak imieniem Stachu, ale każdy z was chciałby do mamy, no i co mam rację?
Właściwie to Stachu ma rację, wtrąca się kucharz, bo jak jeszcze raz dziobniemy statkiem o lód
To będziecie żarli z puszek, pomocnik już zbiera puszki i będzie wam sprzedawał za dulary.
Pójdziemy do Aberdeenu to szefie kupisz nową zastawę, wiesz taką ze złotymi brzegami.
A z aluminium to nie łaska dzięciole [przezywane rybaków] jeden z drugim żryć? Już zapomnieliście jak się jadło z miski aluminiowej i to oba dania z jednej miski, odpowiada kucharz.
A wiecie inny rybak mówi, kiedyś na Saturnie to przyszliśmy na północne a tu sztorm, wie ta a pomocnik kucharza umiera bestia, chodzi niczym lunatyk, choroba morska go bierze
Przecież tu łon był u mnie, wtrąca kucharz, co nie pamiętasz, że ja tam szefowałem? A łon ten niedoszły nieboszczyk któren to uciekł mi na bazę, co było tak?
Patrz szefie, zapomniałem, że byliśmy razem na SATURNI? Odpowiada rybak, opowiedz szefie jak to on, no ten twój pomagier cię urządził.
A urządził nas wszystkich, całą załogę, mówi kucharz.
Jak to urządził całą załogę? Ktoś pyta. Zabił starego no, bo ty jeszcze żyjesz i nas trujesz, to jak mógł urządzić całą załogę?
Cicho chłopcy niech kucharz gada! Ktoś głośno krzyczy.
A no wie ta ten niby mój pomocnik, – zaczyna opowiadać kucharz, ło by jego noga nigdy nie stanęła na statku a Chryste panie gdyby, co nie daj boże dali go do mnie, to bym nic nie mówił a udawał że go nawet nie znam a za falochronem już bym go posłał Neptunowi na pożarcie. Za moją krzywdę.
Szefie, jaką ten twój pomagier tobie krzywdę zrobił?
Nie wie ta? łon mu zupę przesolił, ktoś mówi. Ktoś mówi.
Cicho! Przerywa kucharz, bo wychodzę z mesy! W mesie zrobiło się cicho
Wie ta chłopy, każdy z nas oddał jak to się mówi, to co Neptuna, co to Neptunowi.
A co kucharza to kucharzowi, ktoś przerywa.
A żebyś wiedział, zgadza się kucharz, no wie ta ofiara już w Gdyni wiedziałem, że z niego nie będę miał pociechy, Ale myślę sobie każdy z nas sobie pogadał z Neptunem, wie ta jak to jest, myślę, że jeden, no dwa dni nie będzie z niego pociechy. A ta bestia, wpadł w nałóg.
No i już jesteśmy na Północnym a ten szczur lądowy symuluje, że to niby umiera. No to ja go krótko, chcesz żyć? To do roboty! Mówię jak do syna, opowiada kucharz
Szefie to ty się strasznie zmieniłeś, bo cię znam! Ty i syn i twoja rozmowa
Nie przerywaj Stefan! Towarzysz kucharz ma głos! I cisza! Szefie gadaj dalej!
Dobra, dobra, niech sobie gada, ja wiem swoje, opowiada dalej kucharz, no i wie ta tłumaczę kochasiu wstań bestio jeden, bo jak mi Bóg na niebie to do jutra nie dożyjesz, wie ta? Pomogło,
Wstał łon i chodzi, parę razy spadł ze schodów, no, ale to wie ta wypadek przy pracy a ta łamaga zeszedł na dół do mesy z wiadrem, co prawda to prawda tak zawsze było, że po posiłku wszystko zbierało się do wiadra.
Wiadro do kuchni zalało się wrzątkiem a później trochę proszku do prania albo ci sody później do innego wiadra z inną wodą i wszystko lśni jak nowe i ci było tak!
Było dopóki go nie wzięło a jak weźmie takiego to wie ta, co się może dziać. Nieszczęście
Ale szefie gadaj o tym nieszczęściu o tej tragedii, co utopiłeś pomocnika?
Wie ta, chłopy ja tu na statku to ja was jak matka, z piersi ujmie sobie a wam dam.
Ludzie! Puszczajta mnie! Bo jak sobie pomyślę o jego piersiach to mnie bierze tak jak jego pomocnika.
Szefie, nie słuchaj tylko opowiadaj o tej tragedii na Północnym, ktoś tłumaczy.
Toć chce gadać a taki jeden z drugim człowiekowi przerywa wątek i jak mogłem gadać, tłumaczy kucharz.
No, ale to było tak jakiem wom godom, ten nieudacznik zalał wrzątkiem wiadro, w którym były wszystkie miski, łyżki i wkłada do drugiego wiadra z czystą wodą.
Zza burty, ktoś podpowiada.
No i co z tego, że za burty? A jak tylko było tyle wody by ugotować zupinę? Tłumaczy kucharz, ważne żeby wszystko było czyste no nie?
No pewnie szefie, ważne to czystość i żeby było smaczne, ktoś mówi.
U mnie to rzecz święta, czystość! Przerywa kucharz, no i wie ta ten mój pomagier myje te miski i inne asortymenty na pokładzie pod moim bulajem to i co chwila spoglądam na udacznika.
Ale widzi mi się, że co chwila cośik mu z pyska pryska, ale udaję, że tego nie widzę a łon to niby połyka a to znowu coś mu z pyska pryśnie i jak go weźmie a łon oddaje, co to ma w swoich bebechach Neptunowi a fala przewraca wiadro z moją zastawą a że to aluminium to wszystko leci za burtę ino zostaje wiadro, no i ten, ta ofiara z lądu, szkoda tych sztućców.
A niechby go fala zabrała, jo bym sobie som poradził a i załoga miałaby, z czego żryć a tak w maszynie robili takie no wiecie niby to łyżki a z puszek po jarzynach i konserwach robili miski.
I załoga żarła, bo co miała robić, bóg mi świadkiem żem miałem mniej roboty, bo kużden ze załogi pilnował swojej puszki a i technicznej łyżki, co to kowale mu zrobili za papierosy amerykańskie.
Szefie a z tym twoim pomagierem? Inny jest ciekawy.
Chłopy, nie uwierzy ta, jak dobiliśmy do bazy to uciekł jak szczur, stary go chciałby wrócił na statek a łon się zadekował na bazie i tylem go widział, co to za ludzie?
Szef ma racje, bo w podaniu pisze jeden z drugim, że tak kocha morze jak własną matkę a jak statek wyjdzie za falochrony a już nie daj boże za Hel i już trza szykować futerał a tu desek mało a taki jeden z drugim chce mieć trumnę hebanową a i pomnik z napisem.
„TEMU, KTÓRY ZGINĄŁ NA MORZU RATUJĄC ŻYCIE KAPITANOWI I ZAŁODZE”
Ej chłopy, chłopy toć każdy z nas przechodził tą chorobę a jak to się mówi, że niby wół zapomniał jak cielęciem był, ktoś przypomina.
I co szefie, tak aż do Gdyni załoga jadła z tych puszek i tymi technicznymi łyżkami?
A co? Do portu statek nie wchodził a baza nie dała ani łyżki ani miski aluminiowych. Powiem tylko tak między nami, że byli i tacy, że te niby zastawę stołową zabrali do domu, bo tak wie ta, człowiek nie jest nigdzie pewny tu na morzu czy w chałupie, tłumaczy kucharz.
Oj jest to święta prawda, ktoś wtrąca się do dyskusji.
Wiecie chłopy ja to się czuję pewniej tu na statku, na morzu, nikt mnie nie pogania a zrób to a zrób tamto, kucharz pod nos postawi korytko, bozia da rybkę, kapitan powie do koji i człowiek ma spokój.
Dobrze jest jak jest kucharz a jak jest taki za kucharza, co to smołę gotował na drodze to chroń nas panie, inny mówi.
A co ty Stefan do mnie pijesz? Że to niby ja asfalt gotowałem? Pyta kucharz.
Szefie asfalt to jeszcze nie tak źle, ale taki garkotłuk przyjdzie, co to w pierdlu gotował, to załoga ma radość no nie chłopy?
A u nas SYRIUSZU był taki, z Gdyni wychodzimy a on, no ten kucharz pyta załogę czy chce kawał kiełbasy? To idź sobie do pentry, przyszła pora obiadowa a tu nic, kucharz sobie odpoczywa w koji, stary wezwał go na dywanik a on ugotował cosik, ale co to było nikt nie wie, w końcu stary się zdenerwował a nasz trawler NEPTUNIA schodziła z łowiska zdał go i wysłał do Gdyni a pomocnika zrobił kucharzem dał mu do pomocy praktykanta i wiecie, jakie było żarcie?
Co wy tak o tym żarciu gadacie, wtrąca się kucharz, macie do mnie żal to powiedz jeden z drugim mi w oczy a nie gadaj, że to na jakimś statku była jakaś guła zamiast kucharza, pijesz ta do mnie? To powiem wom w tych waszych zakutych łbach to tylko myśli ta jak władować w te wasze kałduny i w koje!
Kucharz się zdenerwował wyszedł z mesy do kuchni i tam trzaska garami po piecu, och słychać i jakieś słowa pod adresem załogi.
Pewnie kucharz się zdenerwował, ktoś cicho mówi, lepiej uciekajmy z messy, bo na kolację da nam coś przypalonego albo przesolone,
Załoga dyskretnie opuszcza, messę, bo i po co w ostatni dzień na łowisku denerwować kucharza, który w nerwach poda przesoloną zupę.
Przed północą przygotowuję się do zejścia na wachtę, wychodzę na pokład, na lewą burtę i patrzę na otaczający nas świat.
Statek płynie wolno, może pół-naprzód, płyniemy no, nazwijmy to –ze płyniemy po polach lodowych, dużo tego lodu ociera się o burty statku wydając potężny zgrzyt lodu o stalowe burty statku.
Na chwilę robi się jasno wokoło statku, to wachtowy z mostku pelengowego potężnym szperaczem [POTEŻNY REFLEKTOR], którym oświetla pola lodowe wokoło statku.
Wydaje mi się, że są to potężne spiętrzone kry, mało widać wody, natomiast częściej odczuwa się uderzenia lodu o kadłub statku, prószy bardzo drobny śnieg, słyszę uderzenia w dzwon na baku o nie dobrze, kapitan wzmocnił wachtę, no, ale czas na wachtę, schodzę do maszyny.
Przyjmując wachtę, asystent przekazuje mi, – że idziemy pół-naprzód i mamy być w pogotowiu na manewry, pogoda się psuje, dodaje asystent i schodzi z wachty.
W maszynowni wszystko- jak to mówi załoga, – że wszystko się obraca, zajmuje miejsce w pobliżu stanowiska manewrowego, praktykantowi mówię by sprawdził, co się dzieje w zezach, bo jak to się mówi diabeł nie śpi, po chwili z kotłowni przychodzi palacz, ma kwaśną minę.
Co Ali? Coś nie tak w kotłowni?
Żebyś wiedział,- opowiada palacz, muszę zajrzeć do paleniska i palnik wymienić.
Przecież idziemy pół-naprzód to na dwóch palnikach śmiało możesz robić tylko wentylatory wyłączyć, zresztą co ja mam tobie mówić.
Drugi – będę potrzebował praktycznego, mówi palacz, wiesz chce szybko zrobić to będzie mi podawał narzędzia a ja szybko wymienię palnik.
Praktykant! Gdzie się dekujesz? Wołam, po chwili praktykant już jest przy nas i pyta, co ma robić?
Do dyspozycji palacza i uważaj, pracować w rękawicach, no chłopy do roboty.
W maszynowni słychać szuranie lodu po burtach statku a od czasu nawet mocniejsze uderzenie dziobem statku w jakąś potężną krę lodu, uderzenie jest tak duże, że ma się wrażenie, że na ułamek sekundy zatrzymał się statek, nawet daję się to odczuć w obrotach maszyny głównej.
Obroty na chwilę się zmniejszają, ale po kilku sekundach znowu praca maszyny jest normalna.
Do maszyny wraca palacz z praktykantem, praktykant jest wybrudzony, palacz uśmiechnięty
i mówi że już po porodzie i mamy kłopot z głowy.
Panie praktyczny, mówię, idź chłopie się trochę umyj a i trochę zmień sobie lumpy.
Gdy praktykant wyszedł z maszynowni palacz mi zaczyna opowiadać
Wiesz, praktykant stanął na celownika palnika a ja musiałem wyjąć palnik a sam wiesz, że zawory nie trzymają no i trochę chlusnęło mazutu po nim
Ali. Pamiętaj, że to młody człowiek i nie wie gdzie ma stać przy robocie.
Marian, on stał za mną i sam nie wiem jak to się stało, że na mnie nie poleciało paliwo a na niego, sam się przestraszyłem, tłumaczy palacz, paliwo gorące, ale nic mu się nie stało, miał refleks, bo mordę zakrył rękawicami, trochę podskoczył, sam pytałem gdzie go poparzyło? A on mi mówi, że nic się nie stało i że tylko ma lumpy brudne.
Nasz praktykant, to chłopak oblatany, szybko będzie awansował, trochę wypływa lat dostanie dyplom i będzie mechanikiem i to dobrym, zna się i jest chętny i do roboty i na wachcie widzisz zawsze się pyta co ma do roboty, tłumaczę.
Praktykant schodzi do maszynowni, przebrany w czysty kombinezon i z uśmiechem mówi.
Wie pan musiałem się wykąpać, bo mazut przeszedł przez ubranie, tłumaczy
A oparzenia są jakieś? Pytam
Nie, tylko nie wiem jak wyprać kombinezon?
Ali, mówię do palacza dasz naszemu praktycznemu laurycyn [środek zmniejszający twardość wody kotłowej]to mu się dobrze wypierze kombinezon, A co na pokładzie patrzałeś praktykant?
Nie przecież mam wachtę, odpowiada praktykant, i się spieszyłem do maszyny.
To za karę idziesz na pokład, mówię, wszystko zobaczysz, co się dzieje na pokładzie, co robi załoga i czy jest lód czy już czyste morze, tylko się ubrać ciepło, mówię do praktykanta.
Mogę pójść na pokład i patrzeć na lód? Zdziwiony jest praktykant.
To za karę, że wybrudziłeś kombinezon, wtrąca się palacz, uciekaj, bo się mechanik rozmyśli.
Sam pamiętam, wspominam, wiesz Ali jak w pierwszym rejsie byłem ciekawy, co się dzieje na pokładzie, ile ryby, no wiesz każdy z nas chciał zobaczyć, praktykant też taki jest.
Gorzej jest z takim jak umiera na początku rejsu, – mówi palacz, to takiemu nic nie jest ciekawe tylko myśli, kiedy umrze, albo przeklina chwilę, kiedy to załogowy mustrował na statek.
Pamiętam byłem na „ KASIOPEI”, wiesz kocioł potężny, że boczne paleniska szlakowałem na taborecie, straszny kocioł i ty wiesz Marian dostałem trymera, który jak wszedł w Sundzie do koferdamu to już nie wyszedł.
No i co z nim zrobiliście? Pytam
Gdynia nam przysłała nowego a jego na bazę oddaliśmy a kawał chłopa było i tak go fala złamał.
Co fala go tak złamała? Pytam
Marian, staliśmy przy bazie na sznurkach a on nieboszczyk, w końcu palacze go wyciągnęli a kawał chłopa było, to go w kosz po węglu wsadzili i zostawili na bazie a oni tam dla niego robotę znaleźli, kończy palacz.
Albo mi się wydaje albo trochę statkiem kiwa, mówię do palacza.
No, no tak jakby czuć było, ale lód jest słyszysz jak huknęło, o, o jak trze o burtę, chyba kawał lodu
Wachta szybko minęła, po zdaniu wachty wychodzimy na pokład, na lewa burtę, tu mniej wieje wiatr.
Panowie, mowie, rano już będziemy na czystych wodach jak moje sumienie, i polecimy do portu Aberdeen.
A mnie się zdaje, że lód się skończy i zacznie się kiwanie, widzicie ze jak schodziliśmy na wachtę to wiatru tylko, tylko a teraz już dmucha z piątka a i ten śnieżek, chociaż mrozu nie czuć, no nie?
A wiatr będzie mocno wiał? Pyta praktykant, panowie wiedzą, że ja jeszcze niepewnie się czuję a jak słyszałem jak pan palacz opowiadał to ze sztormem nie są żarty, prawda?
Praktyczny! Ty już masz sztorm, fale za sobą, wtrącam się do rozmowy, już przeszedłeś próg.
Ty wiesz ze jest taki próg miedzy lądem a morzem, przeszedłeś na piątkę i nie myśl o fali.
Chłopcy koniec gadki – szmatki idziemy lulu, cześć, spotykamy się przy obiedzie.
Palacz dobrze przewidział pogodę, jest wiatr, ale nie tak wielki by statek musiał sztormować, statek lekko chodzi na fali nawet jest przyjemnie jak się czuje jak pokład statku chodzi pod nogami, tam w lodach nie czuło się fali.
W mesie załoga jest w dobrych nastrojach, kapitan mówi do załogi.
Za dwie doby będziemy w porcie, gorzej z tymi, którzy utknęli w lodach a to, co słyszałem przez radio to trawlery angielskie stoją w lodach a my nic nie możemy pomóc. Nie mamy radaru a na pozycje to też nic nie dałoby, bo co człowiek może robić w takich lodach skoro statkiem ruszyć się nie mógł.
Jedno to, co zrobiłem to podałem ich pozycje do Radio, – Aberdeen, my mieliśmy dużo szczęścia, że dzięki boskiej pomocy wyszli cało i ze sprzętem a teraz rybę oddamy to możemy coś na zapas kupić, wiecie chodzi mi o sprzęt połowowy, mówi kapitan.
Któryś z rybaków przerywa kapitanowi –
Panie kapitanie a kucharz mówił, że jak będziemy w porcie to pan kapitan ma kupić zastawę obiadową, pan kapitan wie taką ze złotem na brzegach
Kapitan wie ze załoga zaczyna grę z kucharzem, nie odpowiada rybakowi.
Do mesy wchodzi kucharz, na jego twarzy widać huragan, w ręku ma swój argument – tasak i pyta.
Któren to z waz chce żryć na złotej zastawie? Będziesz miał złote miski, ale to co będziesz mioł w tej złotej misce to będziesz jeden z drugim omijał mesę z daleka!
Widzi pan kapitan! Tłumaczy kucharz kapitanowi. A w domu to mu stara drewnianą łyżkę mu da, aluminiowa miskę i godo żryj stary baranie to co mosz i nie mlaskaj!
A tu na statku nie podoba się takiemu, że mo fajansowe talerze i mu pod ten podły pysk postawi żarcie takie, jakie podają w „POLONII” łon marzy o złotej zastawie, będzie ta jeszcze żryć z puszek! Kucharz nerwowo dyszy a po chwili zaczyna dalej swój dialog.
Jak pan kapitan w tarabani się w górę lodową i wszystko się potrzaska w drobiazgi? Tłumaczy kucharz.
Panie, panie szefie, przerywa kapitan dialog kucharzowi, panie szefie to, co się stało z tym wejściem w pola lodowe, stało się to nie z mojej winy i proszę pana by nie wygrażał i nie straszył załogę, że ja to robię specjalnie by panu potłuc naczynia.
Panie szefie, ja przecież pana przeprosiłem a nawet pytałem czy pan się nie poparzył a pan, panie szefie straszy załogę ze ja znowu wprowadzę statek w lody, dziękuje za smaczny obiad szefie i kapitan wychodzi, z messy.
Ale się kapitan zdenerwował- ktoś mówi.
Inny tłumaczy,- ciekawy jestem jakby tobie ktoś tak przygadał, ze to niby specjalnie wszedłeś w pole lodowe?
Szefie, źle zrobiłeś tak przysrywając kapitanowi. Bardzo nie ładnie jest to z twojej strony.
Bo to wszystko przez woz dzięcioły jedni! Krzyczy kucharz, jo wszystko robię dla kapitana i dla wos a wy mi taką wdzięczność daje ta, nie chciałem tak powiedzieć, ale wy mnie tak z tymi złotymi talerzami doprowadzili, że wyszedłem ze siebie i co mom robić biedno sierota? Wzdycha kucharz.
Szefie, po pierwsze to nie kapitan wtarabanił się w te kupę lodu i tu jest twoja wina!
Kucharz miał prawo się zdenerwować, musimy chłopu pomóc, ktoś ze załogi mówi, kucharz to wiecie jak matka na statku.
A partia jak ojciec ktoś ze załogi się wtrąca.
Przestań z twoją partią, inny mu przerywa, tu jest poważna sprawa, to sprawa życia i śmierci kucharza, czy wy chłopy wiecie jak się kucharz zmienił na gębę, patrzcie, blady na pysku jak by miał nam kojfnąć [umrzeć] i to w mesie.
Szefie, ja, gdybym był na twoim miejscu to bym zrobił kolację a ty potrafisz coś zrobić ekstra, sam podajesz kapitanowi a na stole przed każdym z nas, no i przed kapitanem elegancka szklanka i sam nalewasz piwko, bo my to się sami będziemy obsługiwać a ty tylko kapitana.
Ja tam mogę pić z gwintu, z butelki, ktoś z rybaków mówi.
A ty z tym twoim gwintem to trzymaj dziób zamknięty a wy chłopy gadaj ta jak ratować od nie chybnej śmierci naszego kucharza, naszą matkę.
A ty Delegat Załogowy w imieniu kucharza przepraszasz kapitana, ze niby tobie że tylko tak z pyska wyskoczyło.
Ale ty kucharz kochasz pana kapitana jak swoją rodzona starą i co wy na to?
Tadek! Ja ciebie widzę u nas w partii, przecież ty jak nasz towarzysz przemawiasz do ludu!
Panowie tu chodzi o życie naszego kucharza a nie o jakiegoś twojego kolesia partyjnego!
Załoga podpowiada jak ma kucharz zorganizować kolacje i przeprosić kapitana, kucharz słucha.
Szefie, ktoś mówi, ty jesteś kucharzem żeglugi wielkiej i małej to ty zrób specjalna kolację a nasza sprawa to jakoś ułagodzić starego, sam widzisz ze kapitan miał łzy w oczach jak wychodził z mesy a może mi się tylko wydawało?
Miał! Miał czerwone ślepia jak królik jak angora, inny mówi.
No ludzie jak wy tak chcecie przeprosić kapitana, jak on, porównuje kapitana do królika?
Ja chciałem tylko przyrównać oczy pana kapitana z oczami z moimi królikami a wy zaraz ze to niby obraza.
Szefie! Ja jako Delegat Załogowy wstawiam mowę a wiecie chłopy, że ja mam gadanego
Zwłaszcza w domu, ktoś podpowiada i jak żony nie ma w chałupie, cha, cha śmieje się załoga.
Panowie, panowie albo przepraszamy kapitana za to ze garkotłukowi wypadło z geby o przepraszam szefie, chciałem powiedzieć ze ust pana kucharza padło słowa nieprzyjemne dla pana kapitana.
Dla ucha pana kapitana, ktoś podpowiada.
No właśnie panowie, ja tak to widzę, mówi Delegat Załogowy, kapitan wchodzi do mesy, załoga wstaje a ty szefie stoisz już przy stole kapitana, oczywiście w czystych swoich lumpach a ja zaczynam mowę do kapitana, wy wszyscy słuchacie a ty szefie masz mieć taka smutną facjatę jak byś był na własnym pogrzebie.
Co? Ja mam niby myśleć ze kapitan nie żyje a ja stoję nad jego trumną? Przerywa kucharz.
Co za człowiek? Ty masz szefie smutno patrzeć na pana kapitana, rozumiesz a ja jak skończę kazanie to znaczy to przemówienie. To ty już lejesz piwo do szklanki kapitana, załoga niech sama się obsługuje, wiecie chłopy kucharz tylko obsługuje kapitana!
Ale to będzie jak bankiet kapitański, no nie?
A dla mnie piwo ma być chłodne! Ktoś przypomina.
Co wy gadacie niby o tym piwie? Przerywa kucharz ja stawiam piwo tylko panu kapitanowi, a wy jak chce ta to sobie kup ta, a wy chce ta się nachlać na moje konto? Zdziwiony jest kucharz.
Szefie to jak ty sobie myślisz? Że pan kapitan będzie pił piwo sam solo? A załoga będzie patrzała
Jak pan kapitan pije schłodzone piwo? Chłopie nie z tym kapitanem ktoś tłumaczy.
Jak tak, to ja się wycofuje z tej imprezy, przerywa Delegat, to ja się martwię jak mam przemawiać do kapitana? A takiemu garkotłukowi żal butelki piwa? Koniec nawet żebyś szefie stawiał po dziesięć butelek piwa masz mnie z głowy i Delegat Załogowy wychodzi z mesy.
Chłopy wychodzimy! Jak kucharzowi szkoda butelki piwa, ktoś głośno mówi, to niech sam przeprasza kapitana a my nie przychodzimy na kolację i zobaczymy, co kapitan powie?
Ale, ale chłopy wtrąca się kucharz, przecież to dwa kartony piwa, to kupa forsy!
Jakie dwa kartony? Przecież nikt nie chce tyle chlać piwa, tylko po jednej butelce na pysk a co my będziemy tobie tłumaczyli i załoga wychodzi, z messy.
Gdy nadszedł czas na kolację, załoga przychodzi do mesy zajmuje swoje miejsca przy stołach, które są przykryte białymi prześcieradłami.
Stoją butelki z piwem, kucharz ma uśmiech na twarzy, jest uprzejmy dla załogi.
Panowie, panowie siadajcie i proszę się gościć, śmiało, śmiało panowie bez krempacji.
Zaprasza kucharz, więc załoga rozpoczyna kolację od otwierania butelek z piwem, chwali kucharza za wspaniałą kolacje, ze kucharz to naprawdę jest artysta i tylko szkoda, że się tu na rybakach marnuje z takim talentem kulinarnym, szefie twoje miejsce to tylko na Batorego. Ktoś mówi.
Kucharz nerwowo spogląda na zegar a to na puste miejsce przy stole a kapitan nie pokazuje się w mesie, załoga nie zwraca uwagę na kucharza, kolacja dobiega końca a kapitan nie przyszedł do mesy.
Telefon dzwoni w mesie, każdy patrzy na kucharza po chwili kucharz podnosi słuchawkę i kiwając głową mówi do słuchawki.
Tak panie kapitanie pomocnik już panu niesie kolacje na mostek.
Kucharz załamanym głosem mówi, pan kapitan nie przyjdzie do mesy, co za nieszczęście mnie spotkało, tyle lat pływam i nigdy żaden z kapitanów tak się nie pogniewał na mnie.
No ja się nie dziwie za taka obelgę to i bym nie przyszedł do mesy, ktoś ze załogi mówi.
Kucharz wychodzi z mesy do kuchni nakłada na talerz kolacje a do swojego pomocnika nerwowo krzyczy.
Pomocnik! Zabieraj talerz z kolacja i zanieś panu kapitanowi kolacje!
Pomocnik niesie kolację kapitanowi na mostek i pyta kucharza – szefie a piwo zabrać staremu?
A myślisz ze będzie pił? Odpowiada smutno kucharz.
Miedzy czasie jest zmiana wachty, wachtowi z pokładu wchodzą, do messy i mówią, że kucharz ma znowu krechę u starego.
Przecież kapitan wyraźnie mówił, że kolację będzie jadł na mostku a kucharz nie chce mu nosić na mostek, niby za to ze kapitan wtarabanił się gorę lodową.
Po chwili wraca pomocnik kucharza i mówi.
Szefie stary kazał podziękować za piwo, ale kapitan nie pije piwa, ale kazał podziękować szefowi i że on no wiecie pan kapitan nie gniewa się na szefa a o kolacji to powiedział ze takiej kolacji to już dawno nie jadł i tez kazał podziękować panu szefowi.
No i co wy na to chłopy? Zdziwiony jest kucharz, przecież kapitan na mnie się nie gniewał a wy zbóje jedni naciągnęliście mnie na takie koszty, już ja wam pokażę jeszcze, won mi z mesy!!
Nazajutrz nasz statek płynie; cała naprzód; w kierunku Aberdeen, pola lodowe pozostają za rufa statku.
Chociaż od czasu do czasu statek na swojej drodze napotyka na kawał potężnej kry, która uderza w kadłub i słychać dziwny zgrzyt lodu o kadłub statku.
Czas na obiad, wiec idę do mesy, tu już jest załoga, jest i kapitan, załoga rozmawia o wczorajszej kolacji a ktoś mówi ze szkoda, że nie było pana kapitana na kolacji.
Panowie, mnie kolację przyniósł na mostek pomocnik kucharza, musze powiedzieć ze była bardzo smaczna, czy wczoraj była jakaś uroczystość? Zadaje pytanie kapitan, może pan szef miał urodziny?
Uroczystość to może nie, ale, ktoś tłumaczy, gdyby nie Heniek to pewnie pan kapitan nie dostał kolacji.
A to, dlaczego? Zdziwiony jest kapitan.
Można by tu dużo mówić, ale co tam gadać, ktoś odpowiada.
Inny mówi, co się stało ze kucharz nie zagląda do mesy, nawet się nie pyta jak nam smakuje obiad a już inny mu odpowiada ze pewnie szykuję specjalną kolację EKSTRA.
To, co dzisiaj znowu kucharz będzie stawiał piwo do kolacji? Zdziwiona jest załoga.
Do mesy wpada kucharz niczym potężna fala przybojowa a na jego twarzy widać taki gniew, że lepiej go omijać i to z lewej burty, spogląda na załogę, mocno sapną i głośno pyta.
Co? Może komuś nie smakuje? To wynocha mi z mojej mesy.
Szefie, dlaczego pan jest tak zdenerwowany, pyta kapitan, czy ktoś pana obraził?
Tak panie kapitanie, to nie jest załoga, to jest banda krwiopijców! Potrafią wyssać z człowieka nie tylko krew, ale i moje ciężko zarobione grosze. Już wy mnie jeszcze poznacie! Głośno krzyczy kucharz i swoim argumentem – tasakiem uderza w swoja dłoń.
Panie kapitanie,- ktoś szeptem mówi, -kucharz mi grozi ja się go boję.
Do ciebie Tadek nie mam pretensji, ale inni niech no z daleka omijają kuchnie!
Panie szefie, wtrąca się kapitan, – jeżeli ma pan jakieś kłopoty ze załogą to przecież jest tu
Delegat Załogowy, jest sekretarz partii proszę im powiedzieć a pan – panie Delegat proszę mi powiedzieć, o co kucharzowi chodzi, na statku nie można dokuczać nikomu!
No to powiem panu staremu, przepraszam pana kapitana, tłumaczy kucharz, ze to łon niby ten Delegat Załogowy to najgorszy ze wszystkich, których Pan Bóg stworzył a i zaokrętował na ten statek.
Panie kucharz, ktoś wstaje w obronie Delegata, co pan chce od tego człowieka? Przecież to tak porządny człowiek a przecież to my załoga jego na Delegata wybrali go by o nasze krzywdy walczył tam w związkach!
Ja mogę jedno powiedzieć załodze a i panu kapitanowi ze jak moja stara szczęśliwie mi urodził dzieciaka to nasz delegat związkowy będzie moim kumem!
A co to kucharz nie porządny człowiek? – Ktoś głośno woła.
Delegat Załogowy wstaje prosi załogę o ciszę,
Szefie, o co tobie chodzi? Powiedz tu nam w oczy, w obecności pana kapitana, kto ci dokucza a my już załatwimy sprawę.
No, no dobrze gada Delegat ktoś podpowiada, przecież to może być sprawa polityczna.
Wy wszyscy jesteście po jednej matce! Krzyczy kucharz a co wczoraj gadałeś! To ty niby Delegat wczoraj najwięcej tyś godołeś ze niby stary o przepraszam pana kapitana, żem pana kapitana obraził, tak mocno, że kapitan uciekł z mesy i ze trzeba przeprosić pana kapitana i żem, no musiał przeprosić pana kapitana za to żem godoł ze niby to stary wtarabanił się w górę lodową i mi zniszczył zastawę stołowa a przecież to niby pan kapitan wiedzą ze mi to niby z pyska mi wyskoczyło z tym wtarabaniem się w lód.
Panie szefie, przerywa kucharzowi rozmowę kapitan. Panie szefie niech pan tu podejdzie do mojego stołu, kucharz wolno podchodzi do stołu gdzie siedzi kapitan.
Szefie,- mówi kapitan o to podaje panu moją rękę ze na pana się nie gniewam.
Kucharz ściska dłoń kapitanowi i mówi,
Ja wiem ze z pana to dobry człowiek i przepraszam za to ze mi tak paskudnie wyskoczyło z pyska oby mi jęzor w gębie zmienił się w kołek panie kapitanie, Bóg panu zapłać.
W rękę pocałuj pana kapitana,- ktoś woła
No to już jest zgoda ze załogą panie szefie? Spokojnie mówi kapitan do kucharza.
No niby jest, mówi kucharz,- ale łon niby ten wielki Delegat to łon to wszystko zorganizował gadał ze to niby jo mom tylko zrobić ekstra kolację i piwo postawić panu kapitanowi i tym krwiopijcom!
Ale panie szefie ja w ogóle nie pije piwa,- tłumaczy kapitan
No łon Delegat mówił ze tak należy robić jak się chce przeprosić kapitana i że to niby jest tak tradycja po angielsku.
I jo myślał, że tylko staremu to znaczy panu kapitanowi postawie to przeklęte piwo, ale ta nienasycona zgraja krwiopijców zaczęła gadać, że to niby stary, to znaczy, że pan kapitan nie będzie pił piwa solo, no wie pan, że nie lubi sam pić i Musiołem im pod pysk każdemu postawić piwo.
Oj wielkie mi było piwo taka maleńka buteleczka a tyle to hałasu a jaki wielki raban, matko, co to teraz na statkach są za garkotłuki, co za Szkot.
Już nigdy nie wezmę do ręki piwa a już nie mówię o piciu.
Wie ta chłopy, teraz to wiem, dlaczego tak mnie ściskało w kałdunie a tak ci mocno bolało żem chodził, do radzika [radio-oficera miał apteczkę statku] by dał cosik na ten ból, to teraz tom pewien, że to wszystko żem dał się namówić przez tego garkotłuka bym wychlał to przeklęte piwsko a zrobiłem ino dla świętego spokoju by pan kapitan nie gniewał się na kucharza, chłopy i macajcie mi mój kałdun, jaki gorący.
Panie radio ( radio – telegrafista, który ma w swojej dyspozycji apteczkę okrętową).
Panie radio mówi kapitan, niech pan sprawdzi tego chorego człowieka i da mu odpowiednie lekarstwo.
Po obiedzie do mnie do radio-kabiny, odpowiada radzik a lewatywka to cudowny lek.
No i widzi pan kapitan, jaką pan ma załogę,- mówi kucharz smutnym głosem,- to jo od serca jak matka som nie wypił a takiemu Judaszowi doł. A łon ci na skargę do starego przepraszam do pana kapitana żem go otruł a taką bestię nawet, jaka to jest trucizna? No wiecie na szczury pyta kucharz.
Może arszenik? Ktoś podpowiada.
O, o to chciałem powiedzieć ino z gęby mi wyleciało i taką gadzinę, którą sobie wychował na własnej piersi takie zło, ludzie czy ja wom nie daje dokładek a jak trza to ugotuje na żądanie a wy, co?
Panowie, Panowie przerywa dyskusję Delegat Załogowy, kucharz to mój przyjaciel! I nie. Pozwolę by ktoś obrażał kucharza!
Ty Delegat ty mi ciemnoty nie wstawiaj boś inaczej gadał, mówi kucharz, że to po angielsku należy przepraszać kapitana a to ilem piwa musiał postawić? I to się nie liczy?
Ale panie szefie, ile tego piwa pan postawił? Zaciekawiony jest kapitan.
No chyba, przepraszam panie kapitanie ja powiem tak jak na spowiedzi, no chyba ze ty szefie poszedłeś z kartonami piwa do pana kapitana, bo tu postawiłeś po marnej butelce i to starego piwa a nawet nie wiemy czy każdy dostał? Tą marną butelkę piwska.
Już ja od ciebie nic nie wezmę! Ktoś nerwowo mówi.
Ja, inny mówi – gdybym wiedział, że z tego będzie taka afera i że w to jest zamieszany nasz kapitan, to mówię wam pod przysięgą, ja bym nie tknął tej kwasoty.
Patrzcie ludzie z marnej butelczyny zepsutego piwa taka afera polityczna, a co będzie w Gdyni?
Oj pójdzie nie jeden na urlop, pójdzie to ja wam mówię.
Panowie załoga! Panowie, proszę o ciszę mówi kapitan.
Ktoś jeszcze głośniej krzyczy, ludzie daj ta kapitanowi powiedzieć! Nastała cisza.
Panowie załoga, mówi spokojnie kapitan, panie Zygmuncie pan prowadzi kantynę?
Tak panie kapitanie, ale ja wszystko mam napisane w zeszycie, kto i co bierze z kantyny.
O to mi chodzi, niech pan przyniesie ten piękny zeszyt – mówi kapitan.
Po chwili wraca prowadzący kantynę i podaje zeszyt kapitanowi.
Ja panie Zygmuncie nie potrzebuję tego zeszytu, mnie chodzi tylko by pan z konta pana kucharza przepisał na każdego, kto wczoraj brał udział w bankiecie wpisał na jego konto tą butelkę piwa, którą wypił. Chwileczkę proszę nie przerywać! Mnie nie obchodzi to czy piwo było zepsute i panie kantyniarzu na moje konto również wpisać tą butelkę.
Panowie załoga nie możemy tak wykorzystywać swoich kolegów, szefie dziękuję a kolację proszę mi podać na mostek, dziękuję za obiad i kapitan wychodzi z mesy.
Po wyjściu kapitana z messy nastąpiła cisza, również i kucharz wyszedł.
Tylko kantyniarz pyta, kto ile butelek piwa wypił, kto był wczoraj na bankiecie i wpisuję w zeszyt ilość butelek piwa, kto wypił i na jego konto zapisuje..
A życie na statku płynie normalnie, skończyła się zabawa i pewnie załoga będzie wyszukiwać innej ofiary by się jej kosztem zabawić tu na morzu tu na dalekiej północy.
Po trzech dniach podróży stajemy na redzie portu Aberdeen i czekamy na wejście do portu na zdanie ryby, są i tacy, którzy mówią, że widzi ta chłopy, tu też trzeba w kolejce stać jak u nas za salcesonem albo za liberką.
Inny dodaje,- wie ta ludzie ze powinno się zorganizować tak zwany komitet kolejkowy.
Ktoś nerwowy przerywa – patrzaj ta znalazł się i już chce mówić o komitecie partyjnym tu nie zebranie partyjne, tu jest statek rybacki!
Nie, nie panowie, inny próbuje tłumaczyć, panowie teraz na ladzie tak jest, że stoisz no na ten przykład po pralkę albo po lodówkę, to trzeba stać a nawet moja stara mówi, że po szafkę taką wisząca do kuchni to stała ponad dwie doby a kto z was tyle godzin wystoi? **
Więc ludziska jak już stoją w tej kolejce to robią takie komitety i ten komitet ma zeszyt tak jak nasz kantyniarz i wpisuje, kto ma, jaki numer i co chce kupić.
To nasz kantyniarz jak zejdzie na urlop to ma fuchę jak trza, inny mówi
Jak wam się kantyniarz nie podoba to sobie będziecie sami kupować w Aberdeenie, ja idę do starego i zrzekam się tej fuchy? Kantyniarz wychodzi z mesy.
Oj ludzie widzi mi się, że coś tu na statku jest nie tak, źle się dzieje, bo to kapitan obrażony a to kucharz a i teraz kantyniarz, co to się teraz na statkach robi, to tylko jeden Pan bóg wie.
Na redzie portu Aberdeen stoi kilkanaście statków, czekają na wejście by wyładować złowioną rybę, jedne statki stoją w dryfie inne krążą wolniutko w pobliżu wejścia do portu.
Kapitanowie nerwowo chodzą po mostku i podsłuchują, jaki ma wejść statek, dlatego żaden statek nie stoi na kotwicy, u nas również załoga jest na pogotowiu do manewrów wejściowych
Po kilkunastu godzinach wchodzimy do portu, pilot podprowadza statek pod nadbrzeże gdzie będzie
Wyładunek. Kilka manewrów i statek stoi przy nadbrzeżu.
Na pokład wchodzą ludzie – ci, którzy są odpowiedzialni za jakość złowionej ryby, już załoga otwiera ładownie, człowiek ubrany w białym kombinezonie zagląda z pokładu do ładowni i pokazuje kapitanowi który patrzy przez okno z mostku
Że nie ma zastrzeżeń i że już robią wyładunek.
Kilkanaście ludzi wchodzi na pokład statku tu następuje podział, kto gdzie ma pracować i już zaczyna się wyładunek ryby.
W ładowni ryba jest wysypywana do skrzyń a skrzynie z ryba wędrują na nadbrzeże.
Już na nadbrzeżu jest kilkadziesiąt skrzyń z rybą i już stoją kupcy, już ktoś chce ładować na samochód skrzynie z naszą rybą, ktoś z kimś się kłóci, wiemy jedno ze naszą rybą jest duże zainteresowanie.
Przy tym nadbrzeżu jest kilkanaście trawlerów, oczywiście angielskie, tylko nasz statek jest pod naszą banderą.
Po kilku godzinach koniec wyładunku już odchodzimy od tego nadbrzeża i podchodzimy do innego nabrzeża tu pobieramy lód do ładowni i znowu zmiana nadbrzeża.
Idziemy po paliwo. Koniec pobierania paliwa i Pilot podprowadza nasz statek do innego nadbrzeża.
Wieczorem statek jest już gotowy do wyjścia z portu. Kapitan uzgadnia z maklerem ze statek wyjdzie jutro wieczorem z przypływem, załoga ma wolne, każdy dostaje pieniądze i załoga wychodzi do miasta.
Miasto Aberdeen jest piękne a uroku dodaje mu już przed świąteczny nastrój, dekoracje na wystawach sklepowych a i ulice są pięknie udekorowane kolorowymi lampkami.
Przecież już niedługo będą święta Bożego Narodzenia, święto rodzinne, szkoda, że na naszym statku niema takiego nastroju.
Późnym wieczorem załoga wraca na statek, jedni zrobili małe zakupy, inni są zamyśleni pewnie już myślą ze święta będziemy tu na morzu spędzali z daleka od naszych rodzin.
Nazajutrz dostajemy trochę świeżego prowiantu, trochę sprzętu połowowego, na pokład przychodzą Polacy, którzy tu mieszkają jest już taki mały nastrój świąteczny.
Dzień szybko minął i wieczorem wychodzimy z portu Aberdeen, morze wita nas falą i wiatrem, statek już obrał swój kurs na łowiska Islandii.
Statek załadowany leniwie kołysze się na fali, wiatr nam nie sprzyja a i jakaś większa fala zalewa pokład małego parowca, fala, która wpada na nasz pokład robi wrażenie, że potężna masa wody czegoś szuka na pokładzie tego rybackiego parowca, coś chce zmyć z pokładu, zabrać to z pokładu zabrać do królestwa Neptuna.
Co stoi na drodze tej potężnej masy wody – fali zabiera, na szczęście załoga wszystko zabezpieczyła na pokładzie a i pod pokładem, przecież są mocne przechyły i o tym załoga pamięta?
Im dalej od lądu tym większa jest fala, zaczyna sypać śniegiem, widoczność jest zła aż strach wysłać na bak, dziób statku człowieka by stał na OKU, więc stoi na pelengowym i nasłuchuje czy gdzieś jakiś statek nie nadaje sygnałów mgielnych.
Sztorm trochę przybrał na sile tak ze statek płynie na pół naprzód, załoga też siedzi w swoich kabinach, wspomina krótki postój w porcie, ktoś nawet już kupił jakąś zabawkę dla dzieci, inni rozmawiają na temat zbliżających się świąt.
Nazajutrz przy obiedzie kapitan mówi do załogi ze rybę, która zdaliśmy uzyskała najwyższą ceną, no i panowie sami widzicie, jaka jest pogoda, ale myślę ze jutro wieczorem zamoczymy sidła nasze, tak, idziemy tam gdzie łowiliśmy.
A jaka tam pogoda? Panie kapitanie.
Pogoda tam gdzie byliśmy to sami wiecie ze szybko się zmienia, ale jak będziemy na łowisku wszystkiego się dowiemy, odpowiada kapitan,
Pewnie kucharz, ktoś cicho mówi, ale tak by wszyscy słyszeli.
Mnie mówił makler, no ten Szkot, ze jak kra lodowa będzie to każdy będzie ze swoim talerzem podchodził do okienka i tam pan szefunio mu da chochle do talerza a jak co nie daj Boże potłucze talerz to będzie jadł z puszki.
I co to ty godosz? Chochlą to ty dostaniesz w ten głupi dziób, kto co ci tak godoł?
Zdenerwowany kucharz pyta, już jo wom wigilia zrobię ze jak długo będzie ta żyć będzie ta mnie pamiętali, banda krwiopijców i kucharz wychodzi z mesy.
Załoga również wychodzi z mesy, bo może być gorąca atmosfera.
Nazajutrz tak jak kapitan przewidział, wieczorem stajemy w dryfie, załoga pokładowa sprawdza starannie sprzęt połowowy, gdy już sprzęt jest już gotowy oficer pokładowy zgłasza na mostek, że sprzęt jest gotowy do połowów.
Po chwili siec wędruje za burtę i po kilku minutach statek idzie już pod trałem, na statku kapitan dokładnie sprawdza pozycje statku, sonda pokazuje dno morza, dno, nad którym przechodzi sieć.
Od czasu do czasu pokazuje się jakieś małe kreski, kropki to sonda wyłapuje rybę.
Na baku statku jest „OKO”, co pewien czas uderza dzwonem – informując ze na kursie statku nie widać żadnego zagrożenia.
Pogoda, jest mroźna, ale nie sypie śniegiem, już, co pewien czas statek napotyka na krę lodową, która uderza w kadłub statku, są to niewielkie bryły lodu, statek spokojnie idzie pod trałem.
Załoga pokładowa zeszła z pokładu do swoich kabin na odpoczynek.
W maszynowni również – jak to mówi załoga maszynowa, że maszyna się gładko obraca, wachta się zmieniła.
Przyjmuję wachtę, jest spokojnie a po dwóch godzinach odbieram telefon, że za dziesięć minut wybieramy sieć, panie praktyczny, wołam, niech pan pozwoli, praktykant podchodzi
Słucham panie drugi, coś jest do roboty?
A jest, odpowiadam, ubrać się ciepło i na zwiad, no wie pan.
Wiem, wiem, odpowiada praktykant, już idę na pokład pelengowy i krzyczeć, co jest w sieci!
Hej ty praktyczny! Woła palacz, tylko żeby mi była ryba!
Dobra! I praktykant wychodzi z maszynowni, jest to dla niego coś nowego, przecież sam pamiętam jak ochoczo wychodziłem na pokład popatrzeć ile to złowiono ryby, ale to było kiedyś, gdy byłem trymerem.
Po kilku manewrach sieć jest na burcie. No i co palacz? Pytam,- jest ryba?
Według mnie to trzy paczki powinno być [paczka to około tony ryby] mówi palacz.
Po chwili do maszynowni wraca praktykant, panowie ryba jest, ale i dużo śledzia, ale taki duży pokazuje praktykant a jest jeszcze inna ryba, mówią, że to dzikie tuńczyki, ale taka, mówię prawdę, na tak około półtora metra, tłumaczy praktykant.
Po kilkunastu minutach znowu idziemy pod trałem, palacz przychodzi do maszynowni i mówi.
Wiesz drugi, w kotłowni słychać, że trałowa się obraca, pewnie beczki wyciągają na śledzia i pewnie będą ładować w beczki.
Jest już zmiana wachty, po zdaniu wachty wychodzimy na pokład zobaczyć, co robi pokład.
Załoga pokładowa ciężko pracuje przy patroszeniu ryby, inni już przygotowują beczki na śledzia, inni wsypują czystą rybę do ładowni, palacz kiwa głową i mówi.
Daj Boże by każdy hol był taki.
Nie bądź taki chytry przerywam palaczowi, bo ci się stodoła spali, Bozia wie ile komu ma dać, chłopy idziemy lulu, mówię i znikam do swojej kabiny.
Dni mijają nam spokojnie na łowisku, ryby przybywa w ładowni, pogoda trochę posypuje śniegiem, trochę mrozem a wiatru to nawet jest za dużo, jest i więcej lodu wokoło burt statku, tak, że na oku – na baku i pelengowym zawsze stoi człowiek.
Któregoś dnia, gdy przyjmuję wachtę pierwszy mechanik wywołuje mnie na bok mówi.
Marian ty masz dużo roboty?
Mietek, odpowiadam pierwszemu mechanikowi,- wiesz, co trzeba to robię na bieżąco a tak nic nie specjalnego się nie dzieje, o dzisiaj przestawiamy agregaty, wymiana oleju.
Bo wiesz,- tłumaczy pierwszy,- za dwa dni wigilia i trzeba jakoś pomóc kucharzowi.
Pierwszy to jest dobra myśl-mówię,- chcesz żeby praktyczny poszedł do kuchni?,
No wiesz ci z pokładu mają i tak dużo roboty a pogoda im nie dopisuje,- tłumaczy pierwszy mechanik,- to ty sam będziesz a praktyczny od rana idzie do kuchni.
Może powiemy razem praktykantowi – mówię – żeby nie czuł się, że go nie chcemy w maszynie.
Panie praktyczny,- wołam, po chwil stoi przed nami praktykant,- tłumaczy mu, co uzgodniliśmy z pierwszym mechanikiem, praktykant zgadza się i pyta.
Ale po świętach wracam do maszyny? Panie pierwszy.
Masz moje i drugiego mechanika słowo, po świętach masz jeden dzień wolnego a później schodzisz na wachtę do drugiego mechanika zgoda? No to dawaj łapę zgoda, zgoda.
Pierwszy mechanik dalej uzgodnił z kapitanem, kapitan podziękował mechanikowi za dobry pomysł a kucharz przyrzekł, że zrobi taką kolację, że załoga będzie długo go pamiętała, można to zrozumieć, – że będzie to wspaniała wigilia albo no właśnie albo.
Połowy trwają dzień i noc, pogoda-trochę wiatru, trochę śniegu no i od czasu do czasu napotykamy na pole lodowe, nasz statek chodzi w lodach niczym lodołamacz i tylko zgrzyt ocierającego się lodu o burty statku są nieprzyjemne, bywa i tak, że statek napotyka na wielką krę lodową i lekko się przechyla, ale po chwili powraca do normalnego kursu.
Ktoś ze załogi na rufie statku przy bezanmaszcie, wędzi ryby, by kucharz miał na kolacje wigilijną,
A sam kucharz ciężko pracuje, załoga, gdy przychodzi na posiłek szybko zjada by nie przeszkadzać kucharzowi i jego pomocnikom w pracy.
Wiadomo, jutro wigilia, załoga, gdy ma wolne od pracy i wachty siedzi w kabinie, załoga już przeżywa nastrój świąteczny i każdy z nas myśli o tych, którzy są na lądzie, o rodzinie, która w czasie kolacji położy nakrycie na stole, z myślą, że przy tym nakryciu siądzie ten, który jest nieobecny, jest gdzieś hen tam gdzieś na jakimś łowisku.
A gdy matka, żona, lub ktoś inny będzie podawać kolację, wspaniałą polską potrawę wigilia, talerz tego, który jest gdzieś tam na morzu pozostanie pusty.
W czasie spożywania wieczerzy wigilijnej ktoś zacznie mówić o tym, który jest tam na morzu, który samotnie spędza wigilię i pewnie o nich myśli, bo przecież przysłał telegram życząc nam Wesołych świąt a ciekawe czy i on tam na morzu otrzymał nasz telegram.
Wigilia, wigilia tu na morzu, to przecież już dzisiaj, dzisiaj kucharz nie podał obiadu tłumacząc, że obiad i kolacja będzie w jednym czasie.
Gdy nadszedł zmrok załoga sprzątnęła rybę z pokładu, kapitan z mostku dał polecenie by sprzęt połowowy zabezpieczyć, wachta na baku i na mostku pozostaje i czuwa a reszta załogi za pół godziny spotykamy się w mesie ubrani tak jak na wyjście na ląd.
Po jakimś czasie steward chodzi po pokładzie i dzwoni dzwonem zaprasza na kolację.
Załoga przychodzi mesy, ktoś z maszyny ze żarówek awaryjnych wykonał symboliczna choinkę, stoły zastawione jedzeniem, kapitan prosi załogę o chwilę ciszy, wstaje i mówi.
Kochani koledzy, moja wspaniała załogo, w dniu dzisiejszy w dniu ważnym dla każdego z nas, wiemy dobrze, że wigilia jest świętem rodzinnym i każdy z nas powinien być przy swojej rodzinie i razem spożywać wieczerzę, dzieląc się opłatkiem, życząc sobie zdrowia i nie tylko.
My rybacy dalekomorscy dzisiejszą wieczerzę wigilijną spędzamy tu na dalekiej północy, nie mam symbolicznego opłatka, ale proszę was przyjmijcie z talerza, na którym jest pokrojony chleb w kawałeczki, który niech nam przypomni symboliczny opłatek.
Panie stewardzie, proszę o kawałek chleba, steward podchodzi do stołu kapitan, kapitan bierze kawałeczek chleba podnosi do góry i mówi – Kochani, życzę wam tylko jednego życzę wam szczęśliwego powrotu do domu dziękuje i smacznego!
A załoga jako podziękowanie oklaskuje życzenia kapitana.
Już załoga zaczyna nakładać sobie na talerze, ale radio- oficer głośno prosi o chwilę ciszy.
Panowie załoga, mam tu trochę poczty i zaczyna rozdawać telegramy z życzeniami od swoich bliskich, ale nie wszyscy otrzymują ten mały kawałeczek papieru, jakim jest druk telegramu, są tacy, którzy czytają, inni chowają telegram do kieszeni a gdy będą sami w kabinie, w koji będą czytać kilka razy treść telegramu,.
Są i tacy którzy nie otrzymali telegramu od rodziny, kochanej dziewczyny, toteż pytają czy będą jeszcze telegramy panie radio?
Radio – oficer odpowiada, panowie będą jeszcze telegramy i to na pewno prawda panie Kapitanie? Tylko wiecie mróz jest duży to i anteny są zamarznięte i pole magnetyczne nie chwyta wszystkie telegramy, ja przepraszam na zakończenie mówi radio-oficer.
Załoga wie, że tłumaczenie radio-oficera jest adresowane do tych, którzy są pierwszy raz na morzu i zapomniani przez swoich bliskich.
Są i tacy, którzy nie zwracają uwagi na telegramy, są samotni a i oni nie mają, do kogo wysłać telegramu to też nie oczekują by ktoś do nich przysłał.
Może kiedyś, gdy miał jeszcze rodzinę to i on dostawał telegram ze życzeniami, że go kochają i że tęsknią za tatusiem a dziś zapomniano o nim a i on zapomniał, że tam gdzieś na lądzie są inni ludzie on wie, że statek i załoga tego statku to jest jego świat i on więcej niczego nie oczekuje.
Wigilia jest wspaniała, kucharz zaprasza by załoga sobie nie żałowała, bo nie daj Bóg, że jak zostanie żarcia to już wam drugiej wigilii nie zrobię tym rejsie, jest wesoło.
Kapitan głośno mówi-panowie załoga, proszę się nie spieszyć załoga ma wole do północy i panowie proszę pamiętać o tych, którzy mają wachtę i żeby dla nich trochę zostawić tego wspaniałego jedzenia.
Kolacja się przeciąga ktoś żartuje by ktoś mu dał telegram do przeczytania, bo pewnie jego stara zapomniała o świętach.
Inny proponuje zamianę telegramu albo może zrobić jakiś handelek telegramami, że odda swój telegram za karton piwa.
I tak trwa wigilia na osamotnionym gdzieś na dalekiej północy na statku s/t WKRA.
NOCNE ROZMOWY POD POKŁADEM SZALUPOWYM NA RUFIE
Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn