Wspomnienia z Odysei Grenlandzkiej – część II

Następne, co pamiętam, to bicie w dzwon, wzywające załogę na pokład. Oczywiście byłem wtedy w optymalnym do szybkiego stawienia się przed obliczem kapitana miejscu, a więc w koi. Na szczęście zdążyłem chwycić sztormiak, na buty i czapkę zabrakło już rąk, a może nóg. Powodem alarmu było przekroczenie przez nas kręgu polarnego – przez niektórych po raz pierwszy w życiu.

Przekroczenie kręgu polarnego -  relacja z rejsu do Grenlandii

Fot. Jacek Guzowski

Skipper z Wojtkiem, którzy krąg polarny już w przeszłości przekraczali, zgotowali nam chrzest. Był test z wiedzy o Grenlandii, przekraczanie kręgu polarnego (w tej roli koło ratunkowe), masaż pośladków miotłą i nowe imiona. Mówicie mi Tuttu. To znaczy renifer.

Przelot przez Atlantyk zajął nam tylko trzy doby. Jak powiedział skipper, dżentelmeni pływają baksztagami. Pod koniec towarzyszyła nam mgła, dzięki czemu powitanie z Grenlandią było bardzo spektakularne. Warto zaznaczyć, że tym razem nie byłem w koi. Miałem wachtę, zresztą mój organizm przyzwyczaił się do ruchów horyzontalnych i wertykalnych generowanych losowo, czyli falowania. Dlatego teraz mogę podzielić się tym, co widziałem. O 6:15 mgła nagle ustąpiła, ukazując górzysty brzeg Grenlandii, który był tłem dla gór lodowych, lśniących w porannym słońcu. Znów cała załoga, mimo dość wczesnej pory, znalazła się na pokładzie, a galop mechanicznych rumaków został zagłuszony przez dźwięk migawek aparatów.

Wzdłuż brzegów Grenlandii - relacja z rejsu

Fot. Wojciech Pasieczny

Płynęliśmy na północ wzdłuż brzegu największej wyspy świata, a każda mijana góra lodowa mogłaby rywalizować z niejedną modelką pod względem ilości gigabajtów kart pamięci, które wypełnia. Natomiast pod względem wdzięku górom dorównać mogły tylko nasze załogantki.

Tego dnia Agata obchodziła urodziny. Jakby niewystarczającym prezentem był słoneczny dzień spędzony na oglądaniu gór lodowych, pod wieczór dopłynęliśmy do osady o dźwięcznej nazwie Ittoqqortoormiit. Na spotkanie wypłynęli Innuici w motorówkach ubrani w koszulki i w klapkach na nogach. Zapraszali nas serdecznie do swojego domu, jednak droga do niego usłana była krami lodowymi. Manewrowanie między nimi zajęło nam półtorej godziny. W tym czasie gospodarze popisywali się zwrotnością swoich jednostek i strzelaniem do puszek z dubeltówki. Dość beztrosko traktowali swoje niezwykłe dla nas środowisko – w wodzie pływały zarówno torby foliowe, jak i lodówka.

Grenlandzkie domy - relacja z rejsu do Grenlandii

Fot. Wojciech Pasieczny

Gdy podpłynęliśmy do brzegu na około trzydzieści metrów, cała populacja Ittoqqortoormiitu stała już na brzegu dziwiąc się zapewne, że ktoś zapuścił się tak daleko od cywilizacji. Oni obserwowali nas, my obserwowaliśmy lód, którego było coraz więcej. Tak naprawdę obserwował Kapitan, reszta załogi, zauroczona kolorowymi domkami i ich machającymi mieszkańcami lekce-sobie-ważyła perspektywę spędzenia nawet kilku tygodni pod oblężeniem kry.

Skipper cieszy się dużym szacunkiem załogi. Na początku rejsu, podczas śniadania, zapewne z powodu słabego oświetlenia, mianował ser topiony w plasterkach chusteczkami. Od tej pory cała załoga posłusznie jadła kanapki z chusteczką, nie bacząc, że smakuje jak ser.

Gdy więc kapitan powiedział, że wycofujemy się z fiordu, w którym znajdowała się osada, nikt nie zaprotestował. Innuici, którzy chętnie doprowadzili nas wśród lodu do swojej osady, nie kwapili się, żeby pomóc nam znaleźć drogę powrotną. W ruch poszły więc „igortyczki”, czyli przyrządy do separacji jachtu od kier lodowych przy korzystaniu z zasady zachowania pędu. Na temat ich konstrukcji można napisać pracę doktorską, ja ograniczę się do wyrażenia podziwu nad geniuszem Igora, który je opracował. Świętowanie urodzin Agaty zakończyliśmy już w bezpiecznym miejscu. Życzyliśmy jej zdrowia, trzymając w ręku kubki. Ponieważ drugą, po motorówkach, oznaką cywilizacji w Ittoqqortoormiit był maszt telefonii komórkowej, mogliśmy zadzwonić do rodzin, budząc w nich (nomen omen) mieszane uczucia, bo była godzina pierwsza w nocy.

Nazajutrz wybraliśmy się na południe. Dni mijały leniwie, mieszając się z nocami, wszak słońce nie zachodziło. Cieszyliśmy oko każdą górą lodową, którą mijaliśmy. Niektóre tworzyły zatoczki o turkusowej wodzie, zachęcając do kąpieli. Na szczęście nasz jacht jest wyposażony w termometr pokazujący temperaturę wody, która wynosiła około pięciu stopni. Towarzyszyło nam piękne słońce i gładkie jak pupa niemowlęcia lustro wody. Czasem tylko uderzało nas kilka większych fal, informując, że gdzieś na tym pustkowiu, może wiele mil od nas, nastąpiło pęknięcie lub obrócenie góry lodowej. Z tego też powodu nie zbliżaliśmy się za bardzo do tych białych kolosów – młoda, silna fala mogłaby wytrząsnąć nas z pokładu.

Poruszając się na południe, dotarliśmy do Deichmann Fjordu. Zapuściliśmy się w jego odnogę o nazwie Turner Sund, z zamiarem opłynięcia Wyspy Turnera, zachwycając się niesamowitą potęgą otaczających nas gór, tym razem z litej skały. Na brzegu widzieliśmy unoszącą się parę wodną. Głębokość spadała. Gdy pod kilem zostało około pięciu metrów, skipper podjął decyzję o odwrocie – zmiany głębokości w fiordach są tak nagłe, że groziło nam wpłynięcie na mieliznę. Dodatkowo manewry utrudniał silny prąd powodowany przez rzekę wypływającą z górskiego jeziora. Naszym ruchom przyglądały się foki. Obserwowały nas z niedostępnej dla Panoramy płycizny.

Po wypłynięciu chcieliśmy stanąć na kotwicy w upatrzonym przez Kapitana miejscu, gdzie głębokość wynosiła około ośmiu metrów. Wcześniej musieliśmy stoczyć walkę z windą kotwiczną. Ustąpiła wobec złotej rączki Igora, majestatu munduru Wojtka i mojej studenckiej kreatywności. Ponieważ ląd po obu stronach jachtu wydawał się być na wyciągnięcie ręki, skipper pozwolił nam na postawienie na nim nogi. W tym celu zwodowaliśmy ponton i wzięliśmy race spadochronowe, które w razie czego miały odstraszyć niedźwiedzia, przy założeniu, że uda nam się trafić. Okazało się, że do brzegu wcale nie jest tak blisko – czyste powietrze zaburza wyczucie odległości. Obserwacja lądu przez lornetkę z jachtu i łączność radiowa zapewniały nam poczucie bezpieczeństwa. Po otrzymaniu informacji, że miejsce naszego przybicia jest wolne od drapieżników, zeszliśmy na ląd. Poczuliśmy się jak odkrywcy – nie było tam żadnego śladu działalności człowieka.

Na Wyspie Turnera - relacja z rejsu do Grenlandii

Fot. Marek Guzowski

Uwagę zwróciły bale drewna wyrzucone przez morze, w znacznej odległości od brzegu. Chyba nie zawsze jest tu tak spokojnie… Odbyliśmy krótki spacer i obejrzeliśmy egzotyczną florę. W tym celu trzeba było się mocno schylić. W drodze powrotnej na jacht utrwaliliśmy piękno naszej Panoramy na tle zachodzącego (ale nie całkowicie) słońca. Część załogi obecna na pokładzie zrewanżowała się uwiecznieniem nas w pontonie na tle wybrzeża Grenlandii. Później zorganizowaliśmy drugą wyprawę na ląd, z drugiej strony fiordu, czyli na Wyspę Turnera. Korzystając z przydzielonej mi przez skippera funkcji operatora kamery wziąłem udział też w tej wycieczce. Tym razem w drodze powrotnej zaopatrzyliśmy się w lód do drinków. Miał on ciekawą właściwość. Mianowicie, uwięzione w nim pęcherzyki gazu powodowały, że w kubku słychać było szum. Kapitan groził mi cenzurą fragmentów tekstu o spożywaniu alkoholu na morzu, więc nie mogę napisać, że wznieśliśmy toast gazowaną colą z gazowanym lodem i gazującym whisky, zaserwowaną jak zwykle przez Wojtka.

Słowo „zwykle” dotyczy serwowania przez Wojtka, nie składu napitku. Pierwszy raczył nas też przepysznym grogiem, niezależnie od tego, czy wypadała jego wachta kambuzowa. Niestety, o tym też nie mogę napisać.

 

CIĄG DALSZY W TRZECIEJ CZĘŚCI WSPOMNIEŃ Z REJSU:
„Wspomnienia z Odysei Grenlandzkiej – część III”

 

Autor: Adam Lenartowski

 

 

 

 

________________________________________________________________________________

Rejs, zorganizowany przez Jacht Klub AZS Wrocław, odbył się w lipcu 2009r.
Kapitan: Jacek Guzowski
Jacht: s/y Panorama, PZ1657, typ RIGEL, długość 15,84 m
Podczas 3 tygodni żeglugi przebyto trasę 1422Nm. W tym czasie jacht był  w ruchu przez 308 godzin, 199 pod żaglami i 109 na silniku.
Załoga odwiedziła Isafjordur, Scoresbysund, Ittoqqortoomitu, Deichmann Fjord, Turner Sund, Roemer Fjord, Stephensen Fjord, Nansen Fjord, J.A.D.Jensen Fjord, Olafsvik, Akranes, Keflavik
http://www.jkazs.wroc.plhttp://www.jkazs.wroc.pl/info-rejsy/etap3-2009.pdf