WYCHODZIMY W MORZE

 

WYCHODZIMY W MORZE

 

Już pracują mechanizmy, maszyna główna też się kiwa – grzeje się,
Mechanik i palacz są już na stanowiskach manewrowych.
Palacz bacznie obserwuje manometr ciśnienia pary w kotle, mechanik coś tam słucha i obserwuje pracujące elementy maszyny głównej.   
Nasza maszyna nie ma osłon, widać wszystkie jej pracują elementy,
Można je dotykać- mówimy, że macamy maszynę – ja też chodzę do kotłowni sprawdzam ile jest węgla, sprawdzam czy wszędzie jesz olej, woda, to spoglądam na manometry, czuwam.
Długi gwizdek na rurze głosowej albo po naszemu szprych – rura ,jest to jedyna łączność fonetyczna z mostkiem kapitańskim.

Mechanik wyjmuje gwizdek i mówi –
Maszyna słucham,my z palaczem słyszymy tylko to, co mówi mechanik, tak, tak trymer ma się zgłosić do kapitana!
No trymer na mostek do kapitana!
Panie mechaniku ja mam iść do kapitana? Po co ?
Nie wiem Marian leć bo czeka na ciebie stary- mówi mechanik.
Palacz patrzy na mnie jakoś dziwnie patrzy a ja czuje się dumny że nawet kapitan chce rozmawiać ze mną.
Wychodzę z maszynowni a na pytania żołnierzy pogranicza-, dokąd to obywatel- odpowiadam do kapitana, na mostek,
Na mostku pytam wachtowego gdzie kapitan bo mam się zgłosić.
Wachtowy pokazuje na podłogę mostku i mówi.
W salonie u siebie, ale jest odprawa.
Schodzę zejściówką do kabiny kapitana, powiedziałem dobry wieczór, w salonie jest chyba z dziesięciu osób .
Są oficerowie WOP celnicy, maklerzy jakieś typy w kapeluszach, jeden z nich wygląda jak na filmie Al. Capowe i na niego spojrzałem,
A ten typ Al. – Capowe ma moją książeczkę żeglarską, coś mnie tknęło, stuka tą moją książeczką sobie o rękę i jakoś patrzy na mnie jak na skazańca.
W kabinie jest cisza, ja też jakoś się czuje dziwnie.
Po długiej chwili ciszy ten Al-Capone głośno uderzył moją książe­czką o stół i głośno mówi do mnie-
No! To kogo wy tam macie za granicą ha?
No! – już ryczy ten w kapeluszu- kto został z rodziny w Belgii! !
Zaniemówiłem, zrobiło mi się gorąco, nie wiem, co mam mu powiedzieć
Głuchy jesteś? Kogo masz za granicą? Gadaj ty wrogu ojczyzny ludowej!
Ja, ja proszę pana. Jąkam się – proszę nie mam nikogo, ja, no my
Nie gadaj! Mów kogo masz za granicą!
Nikogo, przyjechaliśmy przed wojną i już nic nie mogę powiedzieć, wiem, że Belgia jest winna, że nie popłynę w morze, patrzę i nikogo nie widzę, czuje, że za chwile będę płakał. Słyszę spokojny głos naszego kapitana.
Panie trymer idź pan do maszyny, do roboty.
Nie wiem jak się znalazłem w maszynowni, wiem tylko, że moje wyjście w morze jest zagrożenie, wchodzę do tunelu i tu się rozpłakałem jak przysłowiowy bóbr.

Nie wiem jak to długo trwało moje siedzenie w tunelu gdy mnie zawołał palacz.
Marian , Marian wychodź bo ja nie mam gdzie chodzić po kotłowni.
Wychodzę z tunelu i nie wiem, co mam robić
Wchodzę do maszynowni i myślę och jak by to było dobrze żeby być już za falochronami.
Tutaj widzę, że mechanik stoi przy stanowisku manewrowym i oczekuje na manewry.
Palacz czujnie obserwuje manometr ciśnienia pary w kotle, nikt na mnie nie patrzy, jest normalnie,
Maniuś – mówi mechanik do mnie – będziesz pisał manewry, wiesz jak się pisze?
Tak panie mechaniku, wiem pan mi pokazywał te kreski.
Już wiem, co mam robić, to już dobrze, spoglądam na zegar na tele­graf manewrowy, sprawdzam czy ołówek jest naostrzony.
Głośny gong telegrafu manewrowego przerywa naszą cisze a jeg jego strzałka po kilku ruchach staje na polu ” wolno naprzód”
Mechanik wykonuje manewr a ja wpisuje wykonany manewr do brudnopisu.
I znów strzałka zmienia swe pole i staje ” pół wstecz” mechanik wykonuje manewr maszyną a ja zapis, chciałbym tak manewrować jak mechanik .
Maszyna cicho obraca się i tylko w czasie startu słychać mały syk pary i cisza – to zaleta maszyny parowej.
Gong telegrafu manewrowego pół naprzód” i posłusznie maszyna się obraca.
Marian zobacz co tam u góry na pokładzie- mówi mechanik.
Wychodzę na pokładzie, jest ciemno rozglądam się.
Acha już wiem, jesteśmy miedzy falochronami- tu przy Skwerze Kościuszki, scho­dzę do maszynowni i mówię wachcie gdzie jesteśmy.
Po chwili znów gong telegrafu i już idziemy „cała naprzód”
Patrzę na maszynę jak zaczyna się rozkręcać, patrzę na jej ele­menty jak wszystko współpracuje ze sobą, patrzę na trzony, na krzyżulce, na wał korbowy, na kulisy, na mimośrody, jakie to żywe, i jaka to wszystko współ pracuje.
Maszyna główna nabiera obroty, mechanik również ją obserwuje, po­woli obroty maszyny dochodzą do stu obrotów.
Maszyna parowa to więcej niż oglądanie białych żagli, tu widzisz jej, no przepraszam, jej życie.
Spójrz na nią, patrz na nią na jej stalowe mięśnie, popatrz jak ją ożywia para, patrz na tą wspaniałą synchronizacje.
Patrz na to, co stworzył człowiek, na ten cud, który stworzył inny świat,
Marian węgla nie ma – to palacz mi przypomina gdzie jestem.
Wracam do kotłowni tu jest twoje życie – węgiel, węgiel!
No już wiem ile mam wysypać koszów węgla, by palacz był zadowo­lony.
Panie palacz czy możemy wyciągać popiół?- Pytam.
I to szybko bracie, wal do góry!
Na pokładzie egipskie ciemności, przecież ja. Znam już swój statek, wiec aide na swoje drugie stanowisko pracy, na nadbudówkę kotła, tu gdzie stoi komin kotła i nawiewniki, które doprowadzają powie­trze do kotłowni.
Och jak tu jest przyjemnie, jakie powietrze, no tu to można żyć, wyciąganie popiołu odbywa się pojemnikiem zwanym przez nas -kiblem, to takie duże wiadro o pojemności około 50 litrów.
Bardzo ciężki taki pojemnik a zwłaszcza, gdy się wyciąga mokry popiół, który wyrzucamy za burtę.

Ważne ze jestem na swoim statku i już tu za falochronami o ty w tym kapeluszu, ty Alcapone, chciałeś mnie zdjąć z PLUTONA.
Patrzę na światła, które są już za naszą rufą.
O, tam jest główne wejście, a tam basen jachtowy.
A tam mój dom i moi rodzice nie, nie, domu mojej kochanej osoby nie widać, ale wiem w którym jest miejscu, patrzę na światła Gdyni.
PLUTON swoim ostrym dziobem rozcina fale, lekko zanurzając to dziób, to rufa statku, to znowu przechył na burtę lewą to na prawą.
Mimo ciemności widać jeszcze zarysy Gdyni,
Zegnaj Gdynio, żegnajcie znajomi i kochani.
Jestem na statku, płynę na spotkanie z wielką przygodą, ojej ja mam wachtę a podziwiam uroki morza,szybko jestem już w kotłowni.
Palacz z lekkim uśmiechem pyta mnie. No a góry wiaterek jest no nie?
O tak jest, nawet przyjemnie jest postać na pokładzie-odpowiadam.
A ja tu w kotłowni pływam we własnym pocie, dlaczego nie ustawiłeś nawiewników na wiatr? Ryczy palacz.
Ale ze mnie gapa, już panie palacz lecę i nastawie nawiewniki.
Szybko na pelengowy, już obracam potężne faje nawiewników, trochę się boje bo i wysoko a i statek się trochę kiwa, bardzo się boje syreny bo gdyby tak teraz dmuchnęła swoimi 14 -ma atmosferami ,to nie byłoby wesoło, schodzę niżej i ustawiam nawiewniki w maszynowni, przecież tam na dole też jest gorąco .
Przechodzę obok kuchni, stop!! Przecież w nocy kuchnia należy do mnie.
Zapomniałem o kuchni,na szczęście w piecu jest jeszcze żar, dosypuje węgla, będzie się paliło i znowu szybko do kotłowni, ale w maszynowni zatrzymuje mnie mechanik.
Słuchaj kochany trymerze ja kończę wachtę a nie widzę żebyś ty mi uzupełnił olej w smarownicach, łożysko oporowym a płyty w około maszyny popatrz, która godzina a wachta budzona?
Zapomniałem panie mechaniku-odpowiadam.
Nie czekam na dalsze polece­nia mechanika, szybko do pomieszczenia na rufę na szczęście wachta już nie śpi rozmawiają o tym mówię krótko BUDZĘ. I WRACAM do maszynowni,, jestem trochę gapowaty, żeby nie pamiętać o budzeniu wachty- plama.
Co ty w tej kotłowni siedzisz- mówi mechanik-postój przy maszynie a ja się umyje trochę?
Tak panie mechaniku, mechanik rozebrany do pasa namydlą się szarym mydłem po chwili się spłukuje, nasza łazienka jest tu w maszynowni obok wału śrubowego i jej wyposażenie to kawałek drewnianego gretingu pod noga­mi a nad głową rurka z małym kranikiem który się otwiera łańcuszkiem
W kotłowni również przygotowałem do zdania wachty.
Ja kończę godzinę później, ale i przychodzę godzinę wcześniej.
Słyszę uderzenie w gong telegrafu manewrowego acha wachta schodzi na zmianę.
Palacz Edziu Sierpień przezywany kochasiu, wchodzi do kotłowni, zaglą­da do palenisk kotła, kiwa głową,  po chwili mówi do zmiennika
No to kochasiu idź sobie lulu, cześć.
No to, co kochasiu – mówi do mnie – będziemy szarpać palenisko.
Palacz przygotowuje narzędzia do szlakowania- do czyszczenia paleni­ska ze szlaki, wyrzucenie nagromadzonego popiołu.
Z paleniska wyrzuca się szlakę, ja ją zalewam wodą co powoduje wy­twarzanie się duszącego gazu, ale na to nie ma co zwracać uwagi na­leży szybko oczyścić palenisko, by nie spadła para w kotle.

Palacz skończył czyścić palenisko teraz moja praca wyciągnąć popiół z popielnika, zalewam wszystko wodą morską.,
Wraca do kotłowni palacz, pytam – panie palacz wyciągamy popiół?
Uciekaj, uciekaj do góry- odpowiada.
Wyciągam duże kible do góry z popiołem i hej siup i popiół leci za burtę a jest ich kilkanaście.
Tu już na pełnym morzu statek inaczej chodzi na fali, widać, że statek jest przeładowany, mały oddech świeżym powietrze, spojrzenie na świat o jakaś latarnia, na pewno Rozewie
Po drodze budzę swojego zmiennika, szybko uzupełniam węgiel w kotłowni trochę porządku w. Maszynowni i kotłowni i już czekam na zmianę.
Tu na dole w kotłowni czuje, że statek jakoś inaczej chodzi, kiedy ten Grzesiu zejdzie na dół? Bo mi się wydaje, że mną coś się dzieje
A to, dlatego że nie pracuje, o już i węgiel przesuwa się po podło­dze kotłowni a jednak statek zaczyna się więcej kiwać a tego moje­go zmiennika nie ma.
Ostatnie minuty wykorzystuje na umycie się, szarym mydłem i tro­chę wody by się spłukać i wycieram się szmatami, które służą do wy­cierania maszynowni, ręcznika nie mam och żołnierz radziecki bez ręcznika i doszedł do Berlina a ja – byle do koji.
Jest i Grzesiu, zdaje mu wachtę i gdy zobaczyłem w jego dłoni kawał kiełbasy, jakoś poczułem, że za chwile będę u Neptuna na dy­waniku, uciekam z kotłowni.
Uciekam szybko do naszego pomieszczenia a świat zaczyna mi wirować przed oczami, chce spojrzeć na fale przez iluminator, nie niema, co w messie pusto i dobrze i tylko dwie lampy się palą.
Nie pamiętam, kiedy tak się szybko rozbierałem i w koje, tu w koji czuje jak rufa statku unosi się wysoko, by po chwili opada w niewidzialną otchłań, gdy rufa jest wynurzona statkiem trzęsie się, drga jest jakiś hałas, przecież na jachtach pływaliśmy i było dobrze a tu- byle zasnąć.
Przez sen czuje, że PLUTONEM jakoś dziwnie szarpie a i jakieś inne przechyły, po chwili znów zasypiam.
W pewnej chwili czuje że mam żołądek tuż pod brodą, ani chwili dłużej nie czekam i już w bieliźnie, by nie powiedzieć ze w gaciach, wyskakuje na korytarz i do drzwi które prowadzą na rufę.
Które to drzwi są, dwuczęściowe, górna cześć * jest otwarta a w niej już jest troje, którzy prowadzą konwersacje z Neptunem?.
Nie mam szansy wystawienie swojego pyska na zewnątrz tych drzwi, tu leży troje pół nieboszczyków a ja już jestem czwartym kandydatem nie mogę dłużej utrzymać zawartości swego Żołądka.
I już wielki strumień leci na tych, co leżą przede mną, chociaż staram się oddać zawartość żołądka prze otwarte nie mogę.
Nie zwracają na nic uwagi, leżą i jęczą jak by, który miał za chwile urodzić słonia.
Uciekam do koji wszystko mnie boli, jestem nie przytomny, ale ja­koś zasypiam.
Ktoś ciągnie mój koc i mówi – wstawaj na wachtę, wstawaj, wstawaj.
Moja kochana matka ostrzegał a mnie przed pójściem na morze a teraz nie ma odwrotu.
Co mnie podkusiłoby pójść na morze?
Przecież ja się nie nadaje na pływanie, opuszczam moją koje, w ustach mam coś, co za chwile będę musiał, lepiej nie myśleć.
Schodzę do maszynowni, och jak tu jest gorąco, brak powietrza a te opary oleju i pary, nie, nie mogę.

Jedno spojrzenie na obraca­jącą się wał maszyny dostaje zawrotu głowy, żołądek już, juz jest pod brodą.
Uciekam do tunelu, no i tu mówiąc po marynarska zaczynam rzygać jak przysłowiowy kot. Przewracam się na węgiel, leże, umieram, mam halucynacje widzę dużego szczura, który podcho­dzi do mnie, biorę łopatę i przeganiam go. To jest szczur.
Na fale i mówią, że jest na to praca i praca,
Ładuje węgiel do kosza i ciągnie go w stronę kotłowni, tunel jest ciasny a ja jeszcze nie umiem chodzić to też się przewracam w tunelu,
Fala jest duża,nie mam szans być rybakiem, przewracam się a dla odmiany rzygam. Międzyczasie była zmiana wachty palacz mnie woła do szlakowania
W czasie szlakowania wytwarza się jakiś trujący czad, na szczę­ście palacz kończy i wychodzi z kotłowni a ja asie zamieniam w pawia.
Padam na kolana przed kotłem i oddaje wszystko a nawet i wię­cej Neptunowi umieram!
Już krzyczę, nie, nie mogę, pomocy!
Słyszę, że palacz wraca do kotłowni szybko się zrywam twarz wycieram jakąś szmatą na pewno mam twarz brudną, bo palacz patrzy na mnie.
No kochasiu, coś ty taki wysmarowany, no to idź – i kciukiem poka­zuje, że mam lecieć do góry i będziemy wyciągać popiół.
Wiem, o co chodzi palaczowi i wychodzę do góry na pokład.
Przez pokład nie można przejść idę przez piekiełko, wyjście, awaryj­ne które jest nad kotłem, trochę się zastanawiam, bo samo wejście nad kocioł mam wrażenie, że się ugotuje.
Widzę, że jestem obserwo­wany, wiec nie ma, co – daje nura w to piekiełko i szybko wychodzę na nadbudówkę kotła,
Z miejsca gdzie wyciągam popiół i który wyrzucam za burtę, po wy­ciągnięciu popiołu jestem zmęczony nie tyle pracą – co rozmową Neptunem.
Musze trochę odetchnąć powietrzem, no to tak wygląda na morzu sztorm, wiatr szaleje, fale zalewają cały statek, bywa i tak, że, statek swoją dziobnicą rozcina fale i taka fala przelatuje czę­ściowo obok statku, ale większość fali przelatuje nad statkiem ude­rza o mostek i dalej przelatuje aż gdzieś tam na rufę i zalewa pokład szalupowy, przez chwile nie widać ani szalup i skrzyń, w których jest prowiant.
Morze wygląda strasznie i dopiero teraz widzę jak wygląda morze. Fale są duże zalewają cały statek, są chwile, że nie widać pokładu to znowu dziob statku zanurza się w otchłań morza.
To jest strasz­ne, czuje się nie pewnie wiec wracam do maszynowni.
Mechanik z palaczem radzą mi poszedł do messy i cos zjadł – zupę albo jajecznice, bo inaczej się wykończę.
Oni mają racje, bo ja już nie mam, czym a to takie jest bolesne, wiec wychodzę do góry, staje obok kuchni, jedno spojrzenie na patelnie, na której smaży się kiełbasa i ten zapach a mój żołądek szybko zmienia swoje położenie a ja już nie czekam dłużej i uciekam do drzwi, które prowadzą na rufę.
Mam już rozmowę z Neptunem, mecze się strasznie, nie, nie będę rybakiem, ciekawe, kto wymyślił tą chorobę morską, ale pewne jest, że ten, kto wymyśli lekarstwo,ojej nie mogę och. -Co mam robić ojej, morze to nie dla mnie, morze jest dla chłopów a nie o, o już nie mogę? Żeby tak do koji.
Przecież mam wachtę,schodzę do maszynowni, spoglądam na mechanika i palacza, którzy sobie siedzą na ławie, palą papierosy i popi­jają sobie piwo, oni to mają zdrowie tu sztorm szaleje a oni nic tak jakby byli w porcie.

Ja mam trochę zwolniony refleks, wydaje mi się, że statkiem mniej, ki­wa, spoglądam nie pewnie na telegraf i widzę ze strzałka stoi na polu „wolno na przód”,
Na maszynę boje się spojrzeć, bo powrócą mi te zawroty, trochę odwagi i patrzę na maszynę no to my sztormujemy.
Moje „Ja” powoli powraca do normalnego życia.
Siadam obok palacza, spoglądam na maszynę, nie mam nawrotów choroby morskiej to dobrze może przeżyje tą chorobę morską.
Palacz mnie pyta- to co zapalisz, może piwa napijesz się?
Nie!! Nie ja nic nie chce, idę popiół wyciągnąć – odpowiadam i ucie­kam do kotłowni, bo zapach piwa i dym papierosa coś mi przypomina.
W kotłowni sprzątam,węgiel dokładam by zmiennik miał trochę lżej Hura jest mój zmiennik, koniec wachty, w jednej ręce trzyma schabo­wego w drugiej ogórka.
Ja się staram i nadrabiam miną że wszystko jest porządku i życzę smacznego, no że jestem cholernie głodny – no to cześć.
W pomieszczeniu trochę myje twarz a właściwie tylko oczy i to, co w nosie mam i się przebieram by się pokazać w messie, że jestem we formie.
Wchodzę do mesy, mówię – smacznego panowie załoga.
Patrzę gdzie jest wolne miejsce, bo praktykant czy trymer to nie załoga.
Przypomnę, że stół w naszej mesie ma powierzchnie trójkąta, u podstawy siedzi ka­pitan, oficerowie i bosman a po bokach siedzi załoga. Szczyt powie­rzchni stołu to miejsce dla – nie załogi, dla trymera albo praktykanta.
Och, jaki przyjemny zapach obiadu, no, ale gdzie mam siadać?
Po chwili bosman odpowiada „ dziękujemy ” i rozgląda się, spojrzał na mnie,
Później na siedzącą załogę,bo cześć załogi jest już po obiedzie.
No może zrobicie miejsce przy stole! – Głośno mówi bosman- cholera jeden z drugim nie robi, tylko ładuje do tych swoich bebechów a tu człowiek schodzi z wachty zmęczony i nie ma gdzie zjeść obiadu.
Siadaj tam! I bosman pokazuje mi miejsce przy stole na samej rufie.
Po ławie, na której siedzi załoga wchodzę na wskazane miejsce.
W myślach już wiem co to dyscyplina na statku a bosman to fajny chłop i zatroszczył się o mnie bym zjadł obiad jak załoga.
Po chwili znowu odzywa się bosman.
Pomocnik’.! Pomocniki! Obiad dla pana trymera! Da­wać tu obiad dla pana trymera!
To trymer dba o wasz zasrany piec przynosi wam węgiel, nie gadaj tylko podaj obiad!
Po chwili pomocnik kucharza podaje mi obiad, och, co to za obiad, schabowy jak łapa Grzesia ziemniaki polane obficie tłuszczem, surów­ka z czerwony kapusty, kompot, no nie ja takiego obiadu nie widziałem.
A co tu mówić o jedzeniu, jaki zapach a smak, niebo w gębie.
Zajadam pyszny obiad, w messie cisza, jedni jedzą inni już palą pa­pierosa, jak to dobrze być w załodze,
Po kilku kęsach odczuwam że rufa statku strasznie chodzi góra – dół, moje miejsce przy stole jest nad samą śrubą i sterem, to też od czasu słyszę jej prace ale co mi tam, patrzę w talerz i zajadam.
Ale już gdy rufa leci w dół to mi jakoś,- tylko nie myśleć o fali.
No znowu ładuje do gęby swojej ten pyszny obiad, pogryzłem, ale, ale połknięciem mam trudności, na szczęście rufa poszła w górę a kęs do żołądka.

Popijam kompotem no i już jest wszystko na miejscu.
Dalsze jedzenie już wyraźnie mi utrudnia chodzenie rufy statku, naj­gorzej jest, gdy rufa gdzieś tam leci na dół a mój żołądek traci kontakt z przyciąganiem ziemskim.
Popijam szybko kompotem, sytuacja opano­wana, ale nie na długo,bo nie nadążam z połknięciem, już mam wy­pchane policzki niczym chomik.
I jest ten moment że rufa trafiła na swoją trzynastą fale, rufa poszła szybko w dół a mój żołądek jeszcze szybciej w górę, mam refleks -czapką którą mam na głowie przykrywam twarz i już mnie nie ma w messie , szybko do drzwi które prowadzą na rufę gubiąc po drodze zawartość co było w czapce.
Mam szczęście, bo przy drzwiach nie ma nikogo, mój niedokończony wspaniały obiad oddaje Neptunowi, stoję przy drzwiach oddycham świeżym powietrzem, jak mnie ta fala meczy, na pewno mnie wykończy.
Z kuchni dochodzi do mnie głos kucharza, który niby to do siebie
Mówi ale ja wiem że to mnie pije – a kucharz mówi.
Przez taką załogę to ja pójdę z torbami, ja się mecze, gotuje , wkła­dam całe swoje serce by nakarmić jednego z drugim a taki się znajdzie zje a później wyrzyga bo mu to nie smakuje, ciekawe co to taki je w domu?
Co to za ludzi dają na pływanie, pogoda, że daj Boże?
Ze spuszczoną głową schodzę do naszego pomieszczenia, nikt na mnie nie patrzy!
Dobrze, jakoś się wtarabaniłem do koji, zasłaniam się firan­ką by nie widzieć, co jest na stole.A taki dobry obiad , będę go pamiętał oj nie myśleć o jedzeniu.
Leżę w koji i myślę, że rybakiem to ja już nie będę, ale wiem jak wygląda sztorm, fala i choroba morska.
Pamiętam jak jeszcze płynęliśmy na jachcie o nazwie „GWIAZDA MORZA”, jacht był ze ZMP, ale komandor klubu wiedział, że ci z ZMP zabrali nasze ja­chty harcerskie i że nie mamy, na czym pływać, wiec dał nam zezwo­lenie na wypłyniecie w morze, na zatokę.
Szybko przygotowaliśmy jacht do wyjścia i czekamy na zezwolenie wyjścia z basenu, jest już żołnierz pogranicza przeszukał szukając czegoś na jachcie, ale nic nie znalazł wiec możemy wychodzić.
W ostatniej chwili wchodzi na nasz jacht potężne chłopisko i mówi, że jesz zastępcą kapitana jachtu i mówi.
Witam kolegów, u nas koledzy w naszej organizacji komunistycznej należy przed wyjściem w morze przeprowadzić pogadankę ideologiczną, Koledzy – zauważyłem-, że ten typ ma tylko jedno oko, no i chyba sobie dobrze żyje.
Proszę kolegów -mówi cyklop – ja tu będę pełnił obowiązki zastępcy kapitana, powiem krótko to, że dziś mogą pływać na takich jachtach i to dzięki naszej matce – partii i naszemu ukochanemu ojcu towa­rzyszowi Stalinowi, musicie wiedzieć ze przed wojną na jachtach mogła pływać burżuazja sanacyjna. Smrodzi nam dalej mówi, ja jako dziecię marksizmu i leninizmu wam o tym mowie.
Ja nie wytrzymuje i pytam – druhu, kiedy wychodzimy w morze?
Cyklop odpowiada- u nas nie ma słowa druhu i pamiętajcie.
Przepraszam pana – mówię.
Macie złe wychowanie i będziemy musieli nad wami popracować – mówi dziecię marksizmu.
W końcu wyszliśmy na zatokę, idziemy ostro w stronę Helu,
Wiatr się ładnie zrywa, tak, że przy boji GD robimy dwa refy na grocie i teraz mamy ładny przechył i szybkość a gdzie zastępca kapitana?

Ktoś schodzi do kabiny ,
Oj nie dobrze dziecię marksizmu leży jak kłoda, na wysokości Helu robimy brawurowy zwrot, zmieniamy hals.
Schodzę do kabiny nasze dziecię marksizmu leży na podłodze miedzy kojami, stęka i wzywa – o mój Boże, o Matko Boska zlituj się, słucham i nie wytrzymuje i pytam, dlaczego pan nie wzywa Marksa albo Lenina.
To moje pytanie zakończyło nasze pływanie na jachtach, tam to nie wiedziałem, co to choroba morska, ale dziś już wiem..
Sam wzywam wszystkich świętych by skończył a się ta fala a ja i już nie wiem, kiedy zasnąłem.
Sen jest dobry na wszystko a zwłaszcza na chorobę morską.

 

 

Wspomnienia z pierwszego reju na dalekie łowiska, w połowie lat 50-tych. Autentyczna opowieść Rybaka Dalekomorskiego, który życie spędził na morzach i ocenach pracując na dalekomorskich trałowcach.

Wspomnienia z pierwszego reju na dalekie łowiska, w połowie lat 50-tych. Autentyczna opowieść Rybaka Dalekomorskiego, który życie spędził na morzach i ocenach pracując na dalekomorskich trałowcach.

 

 

Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn