“Rickmer Rickmers”

“Rickmer Rickmers” dziś jest ozdobą portu w Hamburgu. Przez wiele lat pracowicie orał oceany, miał bardzo burzliwą historię, bo przechodził często z rąk do rąk, był nawet internowany, zmienił także takielunek po jednym ze sztormów i z fregaty przeistoczył się w bark. W tym roku obchodzi 110 lat istnienia.

Kiedy w 1896 roku niemiecki przemysłowiec zamawiał statek towarowy nie spodziewał się chyba jaka jednostka powstanie. Jego intencją było zbudowanie statku transportowego, jednego z wielu i nie miał zapewne na uwadze jego legendy, jaka towarzyszy mu od lat. Rickmer miał być zwykły statek, w którym konstrukcja podporządkowana będzie osiągom, w którym wszystko będzie poukładane i stworzy harmonijną całość.

W stoczni w Bremerhaven powstał zatem statek solidny, bez fajerwerków, o którym wiele złego nie można było powiedzieć, dobrego także niestety nie. Na stalowym szkielecie rozpięto stalowe poszycie, maszty i reje wykonano z tego samego materiału, trudno więc było potężną jednostkę nazwać żaglowcem z duszą. Wówczas podobnych statków budowany setki, a ten miał być zaledwie jednym z nich.

Stało się jednak inaczej, fregata w pierwszy rejs wypłynęła z Hamburga do Hongkongu a kapitan Herman-Himrisch Ahlers tnąc koszty na polecenia armatora, zredukował liczbę członków załogi do 2 oficerów i zaledwie 33 załogantów podzielonych na trzy wachty. To spowodowało, że jednorazowo do obsługi 3,5 tysiąca metrów kwadratowych żagla stawianych na trzech masztach było zaledwie siedmiu ludzi. Podczas długiego rejsu na Daleki Wschód dostali oni taki wycisk, że wszyscy chcieli zejść z pokładu w pierwszym porcie. Doszło do twardej rozmowy z kapitanem, zawarto kompromis; nie powiększono liczby załogi, ale dotychczasowa dostała zwiększone racje żywnościowe i lepsze wyposażenie sztormowe.

Nadal jednak załoga była bliska buntu, a atmosfera na pokładzie daleka od ideału. Po powrocie do Hamburga z załogi pozostał tylko kapitan, pozostałych żeglarzy już na pokładzie Ricmers nigdy już nie spotkano.  Fregata poszła do stoczni na remont, dyskutowano czy bezanmaszt nie jest zbyt wysoki – jak twierdził kapitan – i nie stoi zbyt blisko grota. Sprawę badano bardzo poważnie jednak do zmian konstrukcyjnych nie doszło i Rickmer pozostał fregatą.

Wszystko działo się bez większych kłopotów aż do siódmej podróży statku. Nieopodal południowej Afryki fregata dostała się w tak silny sztorm, że tylko dzięki nadludzkiej ofiarności załogi statek nie zatonął. Na pokład runął feralny bezanmaszt niszczą wszystko, co napotkał po drodze. Bez należytej sterowności, okaleczony i nadszarpnięty przez huragan, Rickmer pokazał jednak swą dzielność, a załoga przez trzy doby niemal nie schodząc pod pokład doprowadziła ranny statek do Kapsztadu ratując go od zagłady.

Po tych doświadczeniach w Europie dokonano zamiany ożaglowania bezana usuwając żagle rejowe i Rickmer z fregaty stał się barkiem. Armator nie miał jednak serca do swego statku, po 16 latach Rickmer został sprzedany. Dokonano tego tak nagle i niespodziewanie, że informacja ta nie dotarła do załogi stojącej w porcie Delfizyj i ta odmówiła przekazania statku w obawie przed prowokacją. A jednak była to prawda, Rickmer został przemianowany na Max i ruszył w kolejny rejs, tym razem jednak pod nowym armatorem i na nowej trasie z portami docelowymi w Ameryce Południowej.

Dwa lata później statku ponownie zrobiło się głośno za sprawą załogi. Podczas rejsu z Chile do Europy, na postoju na Azorach, dotarła na pokład wiadomość o wybuchu I wojny światowej. Max został internowany, a załoga wszczęła bunt. Zrobiło się gorąco, ale do walki nie doszło, udało się doprowadzić do kompromisu: załoga dostała nieco swobody, a statek postawiono na redzie. Kiedy go uwolniono, wkrótce potem został zarekwirowany przez władze portugalskie jako jednostka niemiecka. Krewka załoga ponownie stanęła w jej obronie i ponownie konflikt załagodzono.

Odtąd stary Max przeistoczył się we Flores i pod banderą portugalską, po niezbędnej przebudowie, został wcielony do służby w charakterze transportowca. Tak upływały kolejne lata pracowitej służby aż w 1924 roku marynarka portugalska przejęła zielony statek co było owocem długotrwałych poszukiwań jednostki szkolnej. Sagres, bo tak teraz się nazywał stary Rickmers, został poddany gruntownej przebudowie aby dostosować go do nowych wymagań i następnie wyruszył w morze z kadetami. Pływał aż do roku 1962, kiedy to przeszedł, po 72 latach, na zasłużoną emeryturę. Marynarka znalazła nowy statek, Albert Leo Schlageter, bardziej znany, bo pływający po dziś dzień Sagres II, a stary Sagres powędrował na kotwicowisko w porcie Alfeite, gdzie zazwyczaj statki dokonywały swego żywota. A jednak dla naszego bohatera przyszły jeszcze wielki dni. W 1983 roku wypatrzyli go tam, choć zmienionego nie do poznania, działacze stowarzyszenia Windjammer fur Hamburg, którzy poszukiwali odpowiedniego statku z myślą o ekspozycji w wielkim porcie. W swych poszukiwaniach nie znaleźli jednostki bardziej związanej z miastem, dlatego też wybór padł na Rickmersa. Po ośmiomiesięcznej odbudowie i przywróceniu mu stanu pierwotnego, powrócił triumfalnie, choć na holu, do Hamburga, skąd przed laty wielokrotnie wypływał w swe rejsy. Po kolejnych czterech latach prac remontowych stał się zacumował w centralnym miejscu portu by stać się jedną z turystycznych atrakcji miasta. Dziś jest w doskonałym stanie technicznym, a na jego pokładzie działa doskonała restauracja, jedna z bardziej znanych w Hamburgu.

Autor tekstu: Marek Słodownik
Autor zdjęć: Marek Słodownik