ŻYCZENIE ZAŁOGI
S/T PLUTON – REJS DRUGI
Kartka wspomnień.
Po kilkunastu dniach postoju na kotwicy w oczekiwaniu na obsłużenia naszego statku przez statki – bazy i już obsłużeni wracamy na łowiska, by nasz trawler czynił swą powinność – jaką jest połów ryb.
Kapitan decyduje, że statek nasz powinien pójść na łowisko Rynny Norweskiej a więc cała naprzód i na wschód Morza Północnego.
Załoga pokładowa przygotowuje sprzęt do pracy, gdy już statek będzie na łowisku nie tracić czasu.
W maszynowni, w moim królestwie życie toczy się normalnie, może mnie trymerowi [ nie zastąpiony człowiek na parowcu – pomocnik palacza] jest znowu ciężko,
Znowu ciągnę potężny wiklinowy kosz pełen węgla z ładowni do kotłowni.
Gdy tak ciągnę ten kosz przypominam sobie, gdy jako mały chłopiec byłem z ojcem w kopalni i jak mi pokazywał jak się w norze o wysokości niecałego metra wyrąbuje węgiel na leżąco.
Ale to było w Belgii, to może tak wygląda ten imperializm, bo przecież u nas jak pokazują naszych górników to oni są tacy szczęśliwi, uśmiechnięci a może muszą się uśmiechać, TITANIC tonął a i tam orkiestra grała.
Mój zmiennik nie wszedł na żaden ze statków – bazy, bał się a ja nie umiałem mu wytłumaczyć by się nie bał wejść hen tam wysoko na pokład statku – bazy.
Wymieniłem mu brudne jego lumpy by miał w czym chodzić po wachcie.
Znowu powraca życie na statku łowczym, znowu każdy z nas i wie gdzie jest jego miejsce, tak tam przy bazie, gdy staliśmy na kotwicy było inne życie, wachty były ulgowe, palacze spalali mniej węgla w kotle a i co było do zrobienia zostało zrobione, ale na wachtę należało schodzić tak jak na morzu.
Obowiązywali wachty morskie.
O świcie jesteśmy na łowisku, załoga pokładowa szybko uporała się ze sprzętem połowowym i po kilkunastu minutach nasz wspaniały parowiec PLUTON idzie pod trałem.
Pogoda, pogoda jest jak to się mówi rybacka, zresztą tu na łowisku Rynny Norweskiej zawsze jest inna pogoda niż na całym Morzu Północnym, jest trochę wiatru i trochę fali.
Ten wiatr i fala jest nam potrzebny by spokojnie wydać sieć i żeby w naszym kotle dobrze spalał się węgiel a w maszynowni i kotłowni było, czym oddychać.
Mój zmiennik [pomocnik palacza] już jest w formie, postój na kotwicy przy bazie postawił go na nogi, doszedł do siebie jak to się mówi, nawet już mnie budzi na wachtę a co najważniejsze to już wie jak należy zdawanie wachtę.
Obudzony przez swego zmiennika, bo jakoś mój biologiczny zegar zapomniał o budzeniu mnie, wstawanie jest zawsze trochę przykre, bo tu w koji jest tak ciepło, ale wachta rzecz święta, wstawaj, bo śniadanie czeka już na ciebie.
Och, jaki smaczny chleb, reszta się nie liczy, bo już za kilka dni znowu będzie chleb udekorowany pleśnią niczym piękne dachy cerkiew.
Wachta jak na wachcie węgiel, olej, porządek w maszynowni, węgiel do kuchni, budzenie na wachtę, zmiana wachty, mesa, koryto a no właśnie to jest ta piękna chwila pójście do własnej koji.
Gdzieś w połowie wachty wybieramy sieć, jaki będzie ten holl?
Gdy już deski trałowe swym głośnym uderzeniem w burtę oznajmiają, że za chwile sieć nasza będzie już na pokładzie, wychodzę na pokład oczywiście, gdy mechanik swym kiwnięciem głowy pokazuje, że co tam się dzieje na pokładzie.
Już szybko wychodzę z maszynowni a jeszcze szybciej się znajduje na pelengowym i już patrzę, co jest w naszej sieci.
Po zejściu do maszynowni mówię wachcie, co widziałem.
Panowie jest ryba, ale jest i biała ryba, czerniak, ale jakie sztuki jeden w jeden po metrze długości a wyglądają jak łososie.
A dużo tego jest? Pyta palacz.
Śledzia będzie kilkanaście beczek, ale co z czerniakiem będziemy robili? a jest ich kilkanaście sztuk. Jestem ciekawy.
Czerniak jest dobrą rybą, ale na pewno będę ją filetować dla tych, co są w sanatorium – mówi mechanik.
Dla kogo panie mechaniku? Pytam.
To ty nie wiesz, komu się podaje taką rybę soloną?
Nie wiem – odpowiadam – przecież to słone jak diabli.
A no właśnie i chce się pić a człowiek jak ma pragnienie to wszystko odda i przyzna się do swoich nie popełnionych grzechów.
Nic nie rozumiem panowie- mówię.
Jesteś młody jeszcze dużo rzeczy nie wiesz i nie rozumiesz.
Byłe ten czerniak nie wypłoszył nam śledzia – wtrąca mechanik.
Panie mechaniku to wszystko zależy od wiatru – mówi palacz.
A skąd czerniak wie skąd wieje wiatr – nie wytrzymuję – przecież to jest ryba i …
A widzisz – przerywa mi mechanik – ryba jest pod wodą a wszystko wie, co się dzieje na powierzchni morza, ty wiesz jak ryba ginie to już wiadomo, że będzie sztorm?
I że będzie dmuchało przez parę dni?
A już nie daj Boże jak się pokażą się krewetki i inne robactwo to nic tylko sieci wyciągać i przygotować się do sztormu.
Patrzę to na mechanika to na palacza a tak na wszelki wypadek to trzymam dziób zamknięty, bo nie wiem czy to, co mówią jest prawdą a może mnie chcą ładować.
Już się zbliża koniec mojej wachty, bo jak już wyciągnięta jest szlaka z kotłowni to już tak jak by było po wachcie,
Przynoszę do kuchni węgiel i przechodzę na lewą burtę pod bulajem kuchni.
To, co ty trymer? Chcesz wzmocnioną, pyta kucharz.
Panie szefie mam jeszcze wachtę to proszę o normalną.
Kucharz podaje mi przez bulaj drugie danie, sam zapach mówi ze to jest coś ekstra, jakie smaczne.
Czas budzić zmiennika, o – co to?
Mój zmiennik siedzi przy stole i normalnie żre obiad, co to znaczy postój przy bazie. Będzie z niego rybak morski.
Właściwie to zdajemy sobie wachtę na pokładzie, ja wiem, że w kotłowni i w maszynowni jest wszystko na medal, krótka rozmowa, co się śniło, dobrze się czujesz, na dole jest wszystko porządku no to cześć, ja idę w koję a zmiennik na wachtę.
Mijają dni na łowisku, dzień jak każdy dzień, połowy są raczej no powiedzmy średnie.
Nie zawsze człowiek jest przemęczony na wachcie, i nie zawsze ciągnie się ten strasznie duży kosz wiklinowy na pełniony węglem, wiec są i takie chwile, że człowiek może sobie pozwolić by po wachcie wyjść na pokład a właściwie na pelengowy i trochę się dotlenić, tak też było i dzisiaj.
Po wachcie poszedłem sobie na pelengowy by popatrzeć jak to załoga pracuje na pokładzie.
Tu z pelengowego jest ładny widok i wszystko widać, kto co robi.
Patrzę na tych, co ciężko pracują na pokładzie, jedni solą śledzia, inni wsypują go do beczek a inni te beczki odwożą na lewą burtę – na rufę, inni filetują dużą rybę, jaką jest czerniak.
W czasie pracy załogą rozmawia na różne temat.
Ktoś się chwali, że ileś tam razy się kąpał, inny że był na filmie, ale że spał, bo był po kąpieli, ktoś wspomina, że zjadł cały chleb gorący, bo szło o zakład i wygrał go.
Kapitan w oknie nie wiem czy patrzy jak załoga pracuje a może wypatruje rybę, kto tam może wiedzieć, co taki kapitan rybackiego statku widzi na horyzoncie?
Może i ja kiedyś będę wiedział, co można zobaczyć patrząc na morze hen gdzieś tam daleko.
Może patrząc tak na morze widzi się dalej niż jest ten horyzont, może widać kogoś kochanego, może swoje marzenie, a może swoją przyszłość, jak to widział nasz kapitan Nieścior może, dlatego bywał taki smutny.
Panie bosmanie – mówi ktoś z rybaków – zjadłoby się na kolacje coś ekstra, no wie pan bosman. Cos świeżego.
O tam w oknie jest pan kapitan, powiedz panu kapitanowi – odpowiada bosman.
Panie kapitanie, pan by coś ekstra zjadł na kolacje?
Panowie, macie Delegata Załogowego to z nim rozmawiajcie o jedzeniu a ja was poprę oczywiście, jeżeli jest to możliwe by kucharz wam coś ugotował.
Kapitan okno zamknął i nie widać go, na pewno patrzy, co mu sonda pokazuje, może poszedł do radia.
Ludzie, co wy się pytacie kapitana, przecież na statku jest od tego Delegat Załogowy i pan polityczny, to do nich pójść i pogadać, co załoga chce na kolacje.
Racja, panowie racja, przecież kapitan nie będzie mówił, co ma nam garkotłuk będzie robił na kolacje.
A niby to, co załoga sobie życzy na kolacje? Pyta Delegat Załogowy.
Kichy z czerniaka! Takiej świeżej.
Kaszanki? O to jest myśl, och już nawet nie wiem, kiedy to się jadło taki rarytas.
Świeżej kaszanki ze świeżej krwi a jeszcze z czerniaka? Inny mlaska.
Dobra niech będzie ta kaszanka – mówi Delegat. Ale kto ma zrobić?
No kucharz! Przecież nie trymer. Ktoś ze załogi odpowiada.
Już wiem, że ktoś mnie już wypatrzył tu na pelengowym.
Praktykant!
Ty praktykant! Idź do kuchni i zapytaj pana kucharza czy zrobi dla załogi na kolacje kaszankę?
Ja,? Zdziwiony jest praktykant – ja mam pójść do kuchni? Do pana kucharza?
Ludzie jest tu jeszcze jakiś praktykant? Ktoś mu odpowiada.
Tylko ty praktykant jak idziesz do kuchni to ty wiesz jak się zachować. Bo z kucharzem nigdy nie wiadomo! To zły człowiek i ma na sumieniu różne rzeczy. Inny tłumaczy.
Masz być grzeczny i masz się ukłonić ładnie, wiesz to jest kuchnia a nie ładownia albo szper- bunkier [ trzecia ładownia w której jest węgiel].
Wchodzisz – ktoś ze załogi tłumaczy praktykantowi, wchodzisz do kuchni, ukłon taki jak przed admirałem robiłeś, wiesz musisz dygnąć tak jak to dziewczyny robią no wiesz? Przecież byłeś na tych wyspach Karaiba i inne o popatrz, rób to tak jak ci pokazuje Stefan, Stefan to jest artysta tylko imperialiści spalili mu teatr, widziałeś?
Tak, nawet jak się palił to mówili, że to czarna reakcja się pali. Odpowiada praktykant.
Praktykant, bacznie patrzy na Stefana, a po chwili idzie w stronę rufy statku do kuchni.
Dzień Dobry panie kucharzu, mówi i robi piękny ukłon, dygnięcie mu nie wychodzi, chociaż robi to kilka razy, brak mu treningu.
Nie ma dokładki! – Ryczy kucharz, że go słychać na całym statku – jak jest obiad to trzeba, zryć a nie delektować się przed Neptunem i że nie będę żarł, bo będę rzygał, won mi z oczu!
Panie szefuniu, kochany panie kucharzu, załoga się tylko pyta i prosi pana kucharz czy na kolacje załoga może dostać kaszankę, załoga chce coś ekstra na kolacje – tłumaczy praktykant.
Co? Kaszanki im się zachciewa? Co to statek Batory? Patrzcie już im nie smakuje schabowy a przecież robię raz na dwa tygodnie, ale oni myślą, że statek to Riwiera Francuska, co za ludzie! Głośno wygaduje kucharz i jest bardzo zdenerwowany.
Panie kucharzu załoga bardzo prosi – tłumaczy praktykant.
A pan kapitan będzie jadł kaszankę? Bo jak kapitan będzie jadł to robię, mówi kucharz.
Ja nie wiem proszę pana, ale ja mogę się zapytać. Odpowiada praktykant.
Kaszanki, daj im kaszankę jak ja nie mam krwi, tłumaczy kucharz, powiedz im, załodze jak dadzą krwi a musi być świeża i żywa, to ja im kaszankę taką zrobię, że już nigdy w życiu innej nie będą chcieli zjeść.
Po chwili praktykant jest już na pokładzie i oznajmia załodze.
Pan kucharz mówi, że jak pokład to znaczy jak załoga da krwi to będzie na kolacje kaszanka taka, że załoga będzie długo pamiętała.
Wiecie jak to człowiek, co trochę popływa po oceanie wie jak się rozmawiać nawet z kucharzem, masz piątkę praktykant. Ktoś ze załogi chwali praktykanta.
Ale pan kucharz czeka na świeżą i żywą krew – mówi praktykant.
Przecież widzisz ile krwi na pokładzie – ktoś mówi.
Ty praktykant idź do kuchni i przynieś wiadro od kucharza na krew, wiesz takie higieniczne, emaliowane i czyste, bo ten garkotłuk może ci dać wiadro do noszenia węgla.
I znowu praktykant bierze kurs na kuchnie i już tłumaczy kucharzowi.
Panie kucharzu i tu jest ukłon baletnicy, załoga prosi pana kucharza o czyste wiadro na…
Co? To ty myślisz ze u mnie w kuchni! Ty myślisz, że ja mam brudne wiadra? Won z kuchni!
Panie szefie, panie kucharzu to tak mi mówili na pokładzie by wiadro było czyste a nie od węgla, bo to na tą krew – tłumaczy praktykant.
Wiadro to pożyczę tobie, odpowiada kucharz, patrz sam go wycieram i tu kucharz brudną jakąś ścierką wyciera wiadro, masz to wiadro, ale jak ono nie wróci do mnie do kuchni – to będzie lepiej byś mi się nie pokazywał na oczy! a nawet do messy mi nie właził, masz i już ciebie nie widze, won z kuchni!
Praktykant jest już na pokładzie i rozgląda się, co ma robić, wiadro trzyma w ręku i co dalej?
Ty praktykant, co stoisz?
Bierz się człowieku do roboty, bo już nie długo kolacja – ktoś ze załogi mu przypomina.
Ale, ale co ja mam robić? Ja nie wiem jak mam tą krew z pokładu.
Co? To ty chcesz załogę otruć?
Ludzie niech ktoś mu powie ja już nie mam słów, żeby zbierać brudną krew z pokładu i dawać kucharzowi na kaszankę.
Praktykant ja tobie powiem, co i jak masz robić,
Czerniaka między kolana i łeb mu obcinaj a krew do wiadra, co to teraz za ludzi dają na statek. Ktoś jest zdziwiony..
Praktykant nie ma wprawy w odgławianiu ryb, jakoś trzyma rybę – czerniaka między kolanami i mu nożem pitoli ten łeb a czerniak ma długości około metra, w końcu ucina głowę rybie i delikatnie ją kładzie na pokład a spadająca krew do wiadra.
Jakoś mało jest tej krwi – ktoś zauważa.
Inny podpowiada – ty praktykant ty trochę wyciskaj tą krew z czerniaka, wiesz jak to się robi przy prosiaku albo jak się kaczkę robi na czerninę.
Praktykant męczy się tym obcinaniem, pitoleniem, bo zamiast jednego cięcia nożem wykonuje ileś tam pitoleń nożem by odciąć rybie łeb.
Już ma tej krwi trochę we wiadrze, ale załoga jest duża a i z maszyny palacze a trymery będą chcieli trochę kaszanki.
A i pewnie i pan kapitan a i pan oficer polityczny będą chcieli ździebko zjeść.
Ktoś ze załogi mówi, a to kucharz po kryjomu trochę zeżre kaszanki .
W pewnym momencie otwiera się okno na mostku i słychać głośny głos.
Wy na pokładzie!
Ludzie!
Kto widziałby tak męczyć rybę, czy na pokładzie nikt nie widzi tego, że ktoś popełnia morderstwo?
Żywej rybie na oczach całej załogi obcinać głowę?
Ludzie przecież wiecie, że należy rybę ogłuszyć a później odciąć głowę!
I okno się zamyka, nawet wydaje mi się, że to ktoś dość bardzo nerwowo zamknął okno..
Święta prawda ktoś mówi.
Ja to nawet nie patrzę na tą zbrodnie, na jakim to statku jestem?
Patrzcie, patrzcie ludzie – ktoś mówi – stary ma rację, że to są tacy ludzie na świecie i nie mają sumienia.
Biedna ryba żyje a taki ci bez sumienia zarzyna na śmierć.
Są, są tacy już stworzeni do mordowania – ktoś lamentuje.
A człowiek śpi w koi i nie wie czy rano jeszcze będzie żył? Inny mówi.
No i patrzcie jak taki jeden morduje tą rybę i jeszcze jej patrzy w oczy, to musi mieć charakter no nie?
Strach patrzeć, co to się dzieje teraz na statku.
Ja wiecie ja lubię czytać różne pisma. Inny zaczyna mówić,
Tak, tak Tadek najlepiej czyta wiecie te Problemy socjalizmu. Ktoś mówi
A wiesz jak nie ma, co czytać to człowiek musi czytać by nie zapomnieć jak wyglądają litery, cicho, cicho ludzie dajcie mi powiedzieć, co ja tam wyczytałem, chcecie czy mam opowiedzieć czy nie?
Leon, Leon gadaj, co tam czytałeś w tej propagandzie.
To wam powiem, że tam było napisane, że jak w tej Francji, wiecie Francja to parle, parle po boku a środkiem tramwaje, ale to nie ważne.
Ale ja tam przeczytałem takie straszne rzeczy, że nie wiem czy ja mogę to powiedzieć. Bo może polityczny dowie się?.
No gadaj chłopie, co ty tam wyczytałeś w tej bumadze., Ktoś jest ciekawy.
Już wam gadam wy wiecie, że tam w tej Francji, że jak obcinali łeb temu ichniemu towarzyszowi sekretarzowi. Tłumaczy rybak
Mietek, – ktoś ze załogi mu przerywa – tobie się popieprzyło w tym łbie, przecież tam nie było towarzysza sekretarza, ale to był król, czytasz a gadasz głupoty.
Ludzie, bo wy nie wiecie, że po francusku król to jak tu u nas towarzysz sekretarz.
A to możliwe ja nie wiem, kto sekretarz a kto król, ale jedno to przeczytałem, że jak pitolili mu łeb.
Nie nożem, ale była specjalna maszyna. Jakoś się nazywała? Zapomniałem.
Chłopie, człowiek ma głowę a nie łeb, nie ważne czy to jest sekretarz czy król?
Ludzie, dajcie mi powiedzieć – no to jak mu obcinali ten no tą głowę to mu zasłaniali szmatą oczy, by on nie widział tego, który mu będzie pitolił łeb, no znaczy głowę.
No nie przesadzajmy, to co praktykant ma zawiązać oczy czerniakowi? Ktoś pyta.
Panowie – wtrąca się do dyskusji bosman- panowie czerniak nie jest ani towarzyszem sekretarzem ani królem, nie przesadzajmy ludzie, tu nie trzeba zasłaniać ślepia rybie, ale jak to kapitan zauważył, ale tylko ogłuszać rybę młotkiem a gdy ryba straci przytomność to poderżnąć jej łeb a krew spuścić do wiadra.
Ludzie to trzeba robić humanitarnie a gdzie jest polityczny, przecież to on powinien o tym nam mówić albo i szkolenie polityczne zrobić.
Słusznie, słusznie. Tak mówi o tym Prawo Morskie – ktoś mówi.
Praktykant uważnie słucha, co mówi załoga, ale nie wie, co ma robić by ta kaszanka była na kolacje a zwłaszcza jak robić tą humanitarną prace, o której tyle załoga mówi.
Praktykant, ty się nie oglądaj a bierz się do roboty! Ktoś ze załogi woła,
Ale, ale jak to mam robić panie Pawle? Zastanawia się praktykant.
No to ty nie wiesz? Bierz młotek od zabijania beczek do ręki i rybę w łeb uderzaj a później poderznij łeb, uważaj tylko by czerniak był ogłuszony i uważaj byś nie uderzył go w ślepia, bo wiesz, to jest nie humanitarnie, to jest stworzenie, zabij by się nie męczył a krew do wiadra, wiesz by się stworzenie nie męczyło. Tłumaczy mu rybak o imieniu Paweł.
Praktykant już ma w ręku młotek, którym się zamyka beczki ma i nóż, którym załoga filetuje ryby, ma i chęci by pokazać załodze, że będzie na kolacje ich upragniona kaszanka.
A teraz do roboty, ma już ofiarę – czerniaka, miedzy kolanami już jest zamach młotem, lecz zamiast trafić w łeb czerniaka młot trafia w udo praktykanta, jest to bolesne, ale praktykant tego nie pokazuje po sobie, bo załoga będzie się śmiała.
Praktykant ponawia swą czynność, trafia w głowę śniętą rybę, rzuca młot na pokład i już chwyta nóż i już podrzyna łeb i wyciska krew z biednej ryby, wyciska krew do wiadra robi wszystko dla dobra załogi i pana kapitana dla naszej wspólnej, wymarzonej kolacji.
Praktykant solidnie pracuje, już z ręki jego jest pozbawione są łby kilkanaście czerniaków. Pracuje, pracuje jego prace ktoś z załogi przerywa t jego zaangażowanie.
Ty, praktykant a do tej krwi był dolany ocet? Ktoś ze załogi jest ciekawy.
Nie, bo pan kucharz tylko mówiłby wiadro było oddane.
No, to chłopy nic nie będzie z kaszanki – ktoś mówi, – bo przecież krew się skrzepiła, widzicie, jakiego mamy kucharza, nawet żałuje octu.
Ty praktykant szybko do kuchni zasuwaj i niech kucharz daje ten ocet póki krew jest jeszcze ciepła a i chochle niech kucharz da do mieszania krwi, na co czekasz?
Po chwili już praktykant wraca z kuchni już dolewa ocet do wiadra, w którym jest krew, miesza chochlą, jego praca, zaangażowanie przypomina kogoś, kto w swoją prace wkłada tyle serca.
I jak praktykant? Co jest krew czy skrzepy?
Jest krew. Ładna krew – mówi ucieszony praktykant – jest taka ładna czerwona. Po chwili praktykant zabiera się do dalszego mordowania czerniaków.
A dużo już masz tej krwi?
A jest już chyba z pół wiadra.
Ludzie, ale to będzie żarcie, na lądzie takiej kaszanki nie dostaniesz.
Kaszanka z czerniaka na lądzie to tylko dla no wiecie, dla kogo.
Chłopie na lądzie wcale nie dostaniesz.
Dostaniesz, dostaniesz w tym ichnim Grandzie – hotelu w Sopocie tam wszystko jest.
Co ty mówisz? Nie mówi się w Grandzie, ale a Grand de Hotel.
Może i tam dostaniesz kaszanki z czerniaka, ale nie wiem. Inny ma zastrzeżenie.
Załoga kończy prace na pokładzie, praktykantowi pozostało parę sztuk czerniaka. Które morduje w imię dla dobra załogi.
Już się załoga rozchodzi do swych pomieszczeń, na pokładzie pozostaje ten, kto musi spłukać pokład.
Ktoś spłukuje pokład wodą o dużym ciśnieniu. Taki strumień wody to przewraca puste beczki, pokład musi być czysty!
Więc pokład jest dokładnie myty tym strumieniem wody.
Człowiek ten, który spłukuje wodą pokład jakoś nie fortunnie się przewraca na pokładzie, gumowy wąż z dużym ciśnieniem wody wyrywa mu się z ręki i tak niefortunnie, że strumień wody uderza w stojące na pokładzie wiadro, w którym się znajduje krew przeznaczona na kaszankę.
Wiadro się przewraca, krew się wylewa z wiadra, ktoś z załogi krzyczy.
Ludzie krew się leje, inny krzyczy ludzie ratujcie krew!
Załoga krzyczy, ratuj kaszankę, ratuj krew!
Inny podnosi wiadro, w którym była krew ustawia wiadro na pokładzie i zbiera krew do wiadra, by, chociaż było na taką małą kaszankę.
Kto wylał naszą krew?
Naszą krew, na naszą kaszankę?
A kto mógł wylać? Tylko ten, co stoi przy wiadrze! Ktoś głośno odpowiada
A kto tam stał? Inny pyta.
Ale załoga wystraszona zaczyna się tłumaczyć.
My staliśmy po bakiem, odpowiada głośno załoga, my już schodziliśmy z pokładu a może Stefan, bo on spłukiwał pokład.
Ja? Ja? Ludzie przecież mnie fala obaliła i jak padłem na pokład to aż zahuczało mi we łbie a i żebra mnie bolą, ja nie wylałem krwi.
Nasza kaszanko, oj nasza ty kaszanko gdzie jesteś? Ktoś rozpacza.
Przy wiadrze stał tylko praktykant. Ktoś podpowiada.
Może i on? Kto to może wiedzieć?
Praktykant mów prawdę, co zrobiłeś z naszą krwią?
To nie ja, ja ogłuszałem młotkiem czerniaka a w wiadro to chyba fala uderzyła i wiadro się przewróciło no krew się wylała a ja nie. wylałem, naprawdę. Tłumaczy się praktykant
Ja wam mówię, że on nie chciał na kolacje kaszanki, bo nie lubi kaszanki.
Ja lubię kaszankę a we wojsku to nam często dawali, ale nie z czerniaka.
Ale ktoś wylał krew z wiadra, nie będzie na kolacje coś ekstra, szkoda, bo załoga tak się cieszyła a i pan kapitan by zjadł kaszankę i to, jaką? Z czerniaka, ulubione żarcie załogi.
Okno na mostku się otwiera i słychać głos kapitana.
Bosman! Grzać windę wybieramy za piętnaście minut.
Schodzę z pelengowego a załoga miała trochę zabawy. Chociaż nie będzie kaszanki na kolacje.
Po pracy na pokładzie załoga pokładowa przychodzi do messy na kolacje.
Jest trochę zawiedziona, że nie ma kaszanki, kucharz również jest trochę zdenerwowany, bo już chciałby załoga miała coś ekstra.
Ale tyle krwi już było, praktykant ile tego było?
No już prawie pół wiadra proszę pana kucharza. Odpowiada cicho praktykant.
No i gadaj, co z nią zrobiłeś?
Panie polityczny niech pan coś zrobi. Groźnie i głośno mówi bosman, załoga jest głodna, na statku niema, co jeść!
No wiecie towarzysze, ja tu nic nie mogę zrobić, bo to nie jest sprawa polityczna – tłumaczy się oficer polityczny.
Co? Panie polityczny, krew się leje jak w czasie rewolucji a pan mówi, że to nie jest sprawa polityczna?
Panowie, załoga, krzyczy polityczny, tylko nie mówić o rewolucji!
Panie polityczny. Ale Stachu mówi o tej dobrej rewolucji, o francuskiej rewolucji.
Ja wiem, o jakiej wy rewolucji myślicie i mówicie.
Ale faktem jest, że ktoś wylał wiadro krwi – zrobił to specjalnie by załoga głodowała, ktoś tłumaczy.
Oj prawdę mówi i mądrze gada, inny zauważa.
Ale winnego nie ma, przecież samosie nie wylało no nie? zrobiło się nieszczęście?
Ja na pokładzie nie byłem – tłumaczy się kucharz – ja w kuchni przygotowywałem cebule, kasze i sos na kaszankę, robiłem wszystko by załoga nie chodziła głodna.
Może i dobrze, że nie ma kaszanki na kolacje. Ktoś mówi.
A niby to, dlaczego? Inny rybak jest ciekawy.
A bo jak by nasz parzygnat do tej kaszanki dodał ten jego sos bambulego to i może byłby pogrzeb, ktoś mówi.
Co? Co? To jak matka ja zbieram z własnej piersi to co mam i daje wam a wy taką wdzięczność macie dla mnie? Nie ma matki na tym statku – mówi obrażony kucharz.
No, no ale mam rodziców – ktoś mówi – kucharz wmawia mi, że jest moją matka a polityczny mówi, że jest ojcem załogi, Boże zachowaj mnie od takiej rodziny.
Towarzysze, koledzy, odzywa się polityczny, przecież ktoś musi o was i waszą świadomość socjalistyczną dbać wiecie, że amerykański imperializm nam zagraża, dlatego ja o was tak dbam. Wiem, że stało się wielkie nieszczęście ale ja nic nie mogę wam pomóc.
Wiecie chłopy, mówi rybak, byłbym szczęśliwy gdybym był sierotą.
I co z tego, że mamy rodziców tu na statku, ale kaszanki z czerniaka nie dadzą tobie ani mamusia ani tatuś, mama daje tobie sos bambulego a tatuś daje tobie Lenina do czytania, byś w koji czytał to jako bajeczkę.
Heniek, o co tobie chodzi przecież w tych książkach są same bajeczki.
Panowie, panowie, towarzysze, wtrąca się polityczny – to jest poważna lektura, czyta ją cały proletariat na świecie.
A jak nie umie czytać? Ktoś dopytuje się.
To go nauczą a za karę będzie czytał Lenina i innego tam…
Ja proszę towarzysze bez polityki – upomina KO.
Ale co z naszą kaszanką?
No właśnie, kto wylał beczkę krwi naszej?
Tam nie było beczki krwi – tłumaczy praktykant – tam było trochę krwi we wiadrze.
Ale ktoś wylał krew by załoga nie miała kolacji teraz głodna musi pracować, panie polityczny to jest sprawa życia załogi i musi być prowadzone dochodzenie1 Tak czy nie?
Widzi ta Heniek dobrze gada, polityczny musi znaleźć sabotażystę! Chyba, że będzie inna krew i kucharz zrobi kichę no nie?
Prosta sprawa, Delegat Załogowy wstaje, prosi o głos i mówi –
Pan KO. Pan polityczny Już wiedzą, kto wylał krew, więc niech polityczny zmusza by oddał swojej krwi i …
Praktykant jest winien! Niech daje krew! Albo sami weźmiemy. Już załoga krzyczy.
Jest młody i ma za dużo krwi to widać patrzcie, jaką ma gębę czerwoną, jakby honorny był to sam nastawił żyły i powiedziałby bierz ta moją krew ile mom tyle dom no nie?
Wy wita, jaka to kicha z takiej krwi? Już ktoś głośno mlaska.
O ja już taką kiszkę robiłem – mówi kucharz – o z takiej młodej krwi to rarytas, robiłem na pierwszego maja, wiadomo święto klasy robotniczej a polityczny powiedział do mnie.
Wy szefie my tu na statku nie mamy sztandarów a szkoda wylać krwi to zrobicie kaszankę dla załogi, oj było to żarcie mówię.
I tu kucharz łakomie spogląda na praktykanta, kiwa potakująco głową.
No, co robimy panie polityczny?
Praktykant rozgląda się jakby tu czmychnąć z messy, ale załoga siedzi na ławie przy stole, nawet na schodach przy wyjściu z messy siedzą rybacy, trudna sprawa.
Panie mechaniku to ile można tak ściągnąć krwi z chłopaka?
No wiecie i tu mechanik wyciąga suwmiarkę z kieszeni i coś tam mierzy i po chwili mówi – No panowie jak jest młody, zdrowy to i można z pół wiadra wytoczyć juchy, znacząco patrzy na praktykanta.
Zdrowy to praktykant jest! Bo przecież ma świadectwo zdrowia, ktoś mówi i patrzy na praktykanta.
Praktykant wydaje się zaniepokojony, bo już i czapkę zdjął, wyciera twarz spoconą, rozpina koszule pod szyją, rozgląda się po messie.
A czy to nie będzie szkodliwe dla zdrowia, troskliwie pyta się polityczny, bo wiecie w zeszłym rejsie był pogrzeb to plan narodowy jest wykonany.
No to chłopy robimy zobowiązanie i przekroczymy plan – ktoś mówi.
Szefie a ile potrzeba krwi na kolację?
No wiecie hm, ale bez dokładek, no kasze już mam, skwarki są, no myślę, że z dwa litry starczy – odpowiada kucharz spogląda na praktykanta, który już nerwowo kręci się na ławie.
Dawajcie krew, ja mam resztę zrobione za godzinę macie żarcie takie coś ekstra, że palce lizać będziecie.
Praktykant to wstaje. Rozgląda się po messie, to siada, znowu wstaje, nawet próbuje wyjść za stołu, ale załoga jest czujna.
Ty praktykant siadaj nie denerwuj się, wszyscy wiemy, że to ty wylałeś naszą krew i że załoga teraz musi głodna pójść do roboty.
Tu nie ma, co z nim dyskutować trza brać z niego krew, żyły ma grube to widać po uszach.
Albo niech zostanie honorowym dawcą krwi – ktoś podpowiada.
Dyskusje załogi kończy donośny głos gwizdka szprech – rury w maszynowni.
Co oznacza, że za piętnaście minut będziemy wybierać sieć.
No chłopy do ryby głośno mówi bosman.
Pierwszym na pokładzie jest praktykant, ucieka w stronę dziobu statku, byle dalej od messy, byle dalej od kuchni i tego strasznego kucharza.
Kucharz widząc uciekającego praktykanta krzyczy za nim.
Ty! Praktykant a gdzie moje wiadro! Ma być jak nowe, gdy go przyniesiesz do kuchni.
Ty nie dokończony honorowy dawco krwi1
Już ja z ciebie wycisnę krew i załoga będzie miała coś ekstra, będzie taka kaszanka, że palce lizać.
Różnie bywało na starym rybackim parowcu, przecież nie samą pracą człowiek żyje
Autor tekstu i grafiki: Marian Rodak
Współpraca: Ewa Sorn