W Świnoujściu trafiliśmy na końcówkę festynu zorganizowanego dla tubylczych turystów, więc wieczór spędziliśmy na spacerku po nabrzeżu portu i piciu piwa. Swój koncert kończyła jeszcze jakaś kapela a służby techniczne brały się za sprzątanie nabrzeża. Marek, załogant Albina I o mało nie został przez to zabrany i załadowany na samochód wraz z toitojką, którą razem z nim podniesiono do góry, musiał wyskakiwać z wysokości prawie 1m 🙂 . Po festynie obie załogi udały się na wypoczynek. Rano pobudka o 0900, znowu spóźniona co najmniej o 2h, wszak na Bornholm mamy płynąć a tu dnia ubywa, jeszcze toaleta, śniadanie a łącznie na te sprawy trzeba na tego typu jachcie ok 2h. Szykowanie posiłków na Viggenie w morzu z powodu małej ilości miejsca oraz pewnego uniwersalizmu ergonomicznego*, jest bardzo utrudnione.
* – uniwersalizm ergonomiczny* – określenie i definicja własna, takie rozwiązanie w którym stopień zejściówki jest jednocześnie zlewozmywakiem zakrytym stale deską stopnia (aby go użyć, tego zlewozmywaka oczywiście, należy coś najpierw zrobić z tą deską), to także stolik nawigacyjny, po którego demontażu (czyli odsłonie kolejnej deski zwanej blatem) uzyskujemy dostęp do kuchenki gazowej a właściwie jednego palnika, to także miejsce na blacie wsuwanym pomiędzy tę kuchnię a hundkoję na którym przechowywane powinny być mapy, ów blat jest także stolikiem mesowym do konsumpcji posiłków. Można go rozstawiać w kabinie pomiędzy kojami (warunek – wszyscy muszą wcześniej posadowić się na swoich miejscach a jeden załogant przy zejściówce robi za kucharza i stewarda) lub w kokpicie na pokładzie. Jak ciepło to to rozwiązanie wydaje się być lepsze 🙂
Stąd chcemy raczej, jeśli to możliwe posiłki przyrządzać w portach, nawet kosztem czasu. Teraz co mówią prognozy? Wiatry silne 6-9B z kierunku E no i sztormy, ciśnienie niskie, ciepło. W porcie tego wiatru raczej nie czuć. Sąsiad z łódki, do której przycumowaliśmy, wygląda na żeglarza obeznanego z morzem, przypłynął niedawno z Morza Śródziemnego, pyta dokąd chcemy płynąć i doradza nam powrót do Zalewu Szczecińskiego Kanałem Piastowskim i skierowanie się na Peenemünde. Stara się nas przekonać, że stamtąd na Bornholm bliżej, argumentując, że szkoda naszej męczarni na morzu przy tego rodzaju łódkach. Zasiewa wśród nas wiele wątpliwości co prawie skutkuje wyborem takiego wariantu. Jest to oczywiście nam nie na rękę bo i tak mamy już pół dnia spóźnienia, mieliśmy przecież zaplanowane wyjść ze Szczecina w sobotę do południa a wyszliśmy dopiero w niedzielę…. powiedzmy sobie rano 🙂 . Gotowi do wyjścia, przy cumach nabiegowo, postanawiamy jednak skierować się na główki kanału i chociaż stąd zobaczyć ten rozszalały Bałtyk. Jak będzie bardzo źle to przyjmiemy wariant przez zalew do Peenemünde. Wychodzimy z główek a tu cisza, jedziemy dobrą milę a może dwie na silniku, lekko nas kołysze martwa fala, po silnym wietrze z kierunku E ani śladu. No może ta martwa fala jedynie. Przyjmujemy kurs 310 z zamiarem dotarcia do tego Peenemünde.
Ponieważ wiatru jak na lekarstwo, rezygnujemy w dniu dzisiejszym z Bornholmu, pewnie musielibyśmy całą trasę pokonać na silniku a nie wiedzieliśmy ile do takiego płynięcia potrzeba paliwa, nie znaliśmy jeszcze dobrze naszych silników. Z południa zaczyna podwiewać wiaterek 1-2B więc stawiamy żagle, wyłączamy silniki i nie zmiennym kursem ciągniemy na zachód.
Prędkość miejscami dochodzi do 4,5 Kt. Przy mniejszym wietrze bujanie na martwicy dokucza Genule, trzepie a to z kolei budzi nasz niepokój czy aby ona to wytrzyma. Więc na przemian to ją rolujemy lub stawiamy ponownie a czasami przy zrolowanej posiłkujemy się silnikiem. W połowie drogi pomiędzy Świnoujściem a Thiessow na Rugii wiatr się ustabilizował na jakieś 2-3B wiejąc z kierunku SW i to pozwoliło nam dotrzeć do wejścia na szlak w stronę Peenemünde.
Było ok. 1800 wiatr zdechł całkowicie, odpaliliśmy silniki i po szlaku dotarliśmy do przystani Kröslin. Było ok 2000 kiedy wpływaliśmy pomiędzy keje tej przystani. Pomosty są sklasyfikowane w zależności od długości łodzi. Informacja wypisana o tym jest zamieszczona na każdym końcu pomostu i widoczna od strony wejścia do portu. Nam przypadły pomosty D lub E. Długie jachty na początku mogą cumować. Przystań wywarła na nas dobre wrażenia, czysto, cicho, nowocześnie. Pomiędzy ybomy mogą cumować po dwa jachty. Miejsc wolnych sporo. Cumujemy tak aby jachty były obok siebie, jeden wspólny ybom dla obu jachtów. Pomosty wyglądają jakby dopiero co wykonane. Jest już późno a więc haven majstra nigdzie nie uświadczysz. Jedyną osobą komunikującą się jako tako w języku niemieckim jest first oficer. W barze dowiadujemy się, że kelnerka w restauracji nas przyjmie i powie co mamy dalej robić chcąc pozostać w marinie na noc. Dalej obowiązuje język niemiecki. Pani kelnerka udzieliła nam informacji, że haven majster będzie dopiero rano i jemu można w dowolnej formie zapłacić, mając na uwadze oczywiście kartę lub gotówkę, a w dniu dzisiejszym wpłacając jej kaucję gotówką w wysokości 20E możemy otrzymać jedną kartę magnetyczną będącą kluczem do wszelkiej maści przybytków. Na gotówkę nie byliśmy przygotowanie, wszak NRD nie było w planie, ale problemów z jej zdobyciem nie było absolutnie żadnego, pani wskazała nam drogę do bankomatu w miasteczku a raczej osadzie. Otrzymaliśmy również informację, że cumowanie naszych jachtów to koszt 17E od jachtu. Miasteczko niczym wymarłe, żywego ducha nie uświadczysz. Dopadliśmy jednego człowieka na rowerze i ten palcem wskazał nam bankomat. Z gotówką wróciliśmy do mariny, pobraliśmy magiczny klucz i dalej rozkoszować się toaletami. Aaaa prysznice za dodatkową opłatą na żetony (qurcze nie pamiętam ile 🙁 ).
Jeszcze zdanko o toaletach. Znajdują się one w parterowych pawilonach przyporządkowanych każdej z kei. Jest ich tyle, że dla każdego powinno wystarczyć a nawet zabraknąć :). W każdym pawilonie jest osobna część dla dam i osobna dla panów. Umywalek po kilka i po kilka kabin WC i co najmniej po dwa pisuary w części męskiej. Bardzo czysto.
Teraz pozostało już tylko się wyspać przed kolejnym etapem już teraz tylko na Bornholm. Rano jak zwykle to samo o czym już pisałem wcześniej: zdyscyplinowana pobudka, jak zwykle spóźniona, opłata u haven majstra, odbiór kaucji za klucz magiczny i na wodę. Było ok 1130. Z portu wychodzimy na silniku. Pogoda bardzo ładna, wiaterek o sile 2-3B z kierunku SW. Po przepłynięciu kilku kabli stawiamy żagle, silnik na małe obroty, lekko dziobem do wiatru coby można swobodnie grota postawić, coś się nam tam lekko przycięło, zaabsorbowani tym szukamy przyczyny nie patrząc, że schodzimy powoli ze szlaku i tu nagle miękko stajemy w miejscu. Nasze 110 centymów zanurzenia okazało się zbyt wielkie 🙁 .
Marcin nasz first i nawigator jednocześnie, przerywa wyznaczanie kursów na mapie, wybiega z kabiny i nas opie..a, że on tu nie na darmo wytycza trasę z dokładnością do 12m abyśmy tak beztrosko po przemiałach chodzili. Ja na silniku daję wstecz, załoga na jedną burtę i po kilkunastu sekundach już jesteśmy na szlaku. Albin I w tym czasie odjechał od nas na jakieś 2 kable.
Może tyle na tyle.
ciąg dalszy w 3 części relacji – Albiny Viggeny na Bornholmie 2010 cz. III Bornholm/Sassnitz
Autor wspomnień i tekstu: Sławek Egert
Autorzy zdjęć: Marcin Egert & Załoganci Albina I
Obejrzyj Galerię zdjęć Marcina Egerta z całego rejsu
Obejrzyj również dwa filmy (zdjęcia – Załogi jachtów, montaż Marcin Egert) –
pierwszy jest streszczeniem całego rejsu, drugi ukazuje w jakich warunkach załogi dwóch Viggenów zdobywały Bornholm: