Zanim wypłynęliśmy ponownie w morze, to postanowiliśmy jeszcze pozwiedzać zabytkowy zamek oraz sztuczne jezioro w opuszczonym wyrobisku granitu. Przeznaczyliśmy sobie na tę wycieczkę ok. 3 h. Do zamku udaliśmy się ścieżką pnącą się w górę wzdłuż wybrzeża na południe. Wychodząc z portu skręcamy w prawo, po lewej mijamy białą budkę nawigacyjnego światła sektorowego ułatwiającego nocne wejście do Hamerhavn.
Następnie wspinamy się trochę do góry i już jesteśmy nad urwiskiem jakieś 30 – 40m.n.p.m. Tu w kilku miejscach rozkoszujemy się wspaniałymi widokami, przy okazji wszyscy sięgają po aparaty, małe sesje fotograficzne z pozowaniem, ale przede wszystkim zdjęcia krajobrazowe.
Po kilkunastu minutach jesteśmy na podzamczu starych ruin. Sporo tu turystów, zwiedzających ten wspaniały obiekt, trafiają się również Polacy, którzy dotarli w to miejsce samochodami.
Z wody tylko my jedyni. Z podzamcza z wysokiego brzegu obserwujemy jeszcze manewry duńskiej Marynarki Wojennej, której okręty pływają w odległości ok. 1,5 – 3 Mm od brzegu Bornholmu po stronie zachodnio-północnej.
Następnie udajemy się drogą na północ w stronę wspomnianego wcześniej jeziora. Schodzimy w dół dróżką asfaltową jakieś 400m, skręcamy w lewo troszkę na zachód i po kolejnych 400m docieramy do jeziora. Tuż przed samym jeziorem spokój zakłóca nam grupa niemieckich harleyowców, która również przyjechała zwiedzać to miejsce. Było tych motocykli ze 20, huk, kurz i smród.
Jezioro przepiękne, woda koloru szmaragdowego. Pionowe skały wokół jeziora pną się na wysokość nawet 30m.
Niestety szkoda nam czasu na obejście go dookoła, pewnie trzeba byłoby poświęcić na tę przyjemność z godzinę a tu jeszcze dzisiaj musimy dopłynąć do Svaneke. Jak poprzednio krótka sesja zdjęciowa i powrót na okręty.
Słońce już wysoko na niebie, wiaterek ok. 4-5B z kierunku SW, a więc przygotowujemy się do wyjścia. Taklujemy żagle i osprzęt, profilaktycznie odpalamy silniki pozostawiając je na biegu jałowym. Pierwszy od kei odchodzi Albin I, my, aby się nie pozabijać w ciasnej zatoczce portu, czekamy chwilę aż oni wyjdą poza pierwsze wewnętrzne główki i również na wstecznym odchodzimy od kei. Już jesteśmy rufą przy drugiej przeciwległej kei, dajemy luz na silniku następnie do przodu chcąc wyhamować, silnik nagle nam zgasł. Łódź zdążyła się zatrzymać, lecz nie ruszyła już do przodu, wiatr spycha nas w kierunku płytkiego północnego brzegu portu. Wrzucam bieg jałowy, manetkę gazu prawie na zero i szarpie ręcznym rozrusznikiem ze dwa razy a tu nic, nieżywy. Patrzę a tu przewód paliwowy zwisa za rufą zamiast dostarczać paliwo do silnika. Jacht coraz bliżej mielizny, szybko nakładam wąż paliwowy na wystający z silnika kolektorek przyłączeniowy, pompuję gruszką paliwową ze trzy razy, kolejne dwa szarpnięcia i znowu na silniku możemy sobie pomanewrować. Wychodzimy za pierwsze główki a tu sytuacja się powtarza. First z dziobu dobiega do mnie i ręcznie trzyma przewód paliwowy, ja ponownie na biegu jałowym odpalam silnik, dobrze, że odpalał praktycznie za pierwszym razem, i w takim tandemie na rufie mijamy główki portu wychodząc na morze. Tu oprócz steru przejąłem wężyk paliwowy i mając w ten sposób zajęte obie ręce odchodzimy od brzegu na bezpieczną odległość stawiając w między czasie genuę, która natychmiast zaczyna pracować odciążając w tym wypadku zawodny silnik a następnie ustawiamy się ostro do wiatru, aby postawić grota. Uff chwila spokoju, wyłączamy silnik. Przyjmujemy kurs 340 st i takim płytkim baksztagiem, prawie pełną połówką idziemy sobie jakieś 3 Mm a następnie przyjmujemy kurs 124 st i już wzdłuż wschodniego brzegu Bornholmu płyniemy w kierunku Svaneke. W między czasie, tuż przed wyjściem gremialnie rezygnujemy z Christianso. Przykra to dla nas decyzja, ale niestety czasu czarteru pozostało nam jeszcze tylko trzy dni (wówczas tak myśleliśmy a dni pozostało tylko dwa).
Teraz mamy prze sobą ok. 18Mm przyjemnej żeglugi połóweczką. Siła wiatru ok. 4-5B, niezmiennie z kierunku SW, pogoda słoneczna jak na zamówienie. Wschodni brzeg Bornholmu osłania nas od fal, prędkość ok. 6 Kt. Z taką prędkością w ciągu 3h powinniśmy być w Svaneke, czyli ok. 1700. First gdzieś wyczytał, że w dniu dzisiejszym w Svaneke odbywa się jakiś targ staroci i chciałby tam jakieś pamiątki nabyć, realnie jest szansa tam być, o 1700 ale czy targ będzie trwał do tej godziny? Ja osobiście wątpię. W trakcie tego przelotu First zajął się przewodem paliwowym, pospinał to jeszcze jakimiś paskami zaciskowymi, uzupełnił paliwo do zbiornika bezpośrednio nad silnikiem, z którego paliwo spływa grawitacyjnie. Sprawdziliśmy jeszcze czy po przełączeniu na zasilanie z tego właśnie zbiornika silnik odpala, czy silnik nie gaśnie w trakcie przełączania. Wszystko pracowało bez zarzutu. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadliśmy, byłoby mniej stresu przy ostatnich manewrach.
Jesteśmy już na wysokości Gudhjem, a tu przez radio po polsku wywołuje nas ktoś na 16. Namierzyła nasze VHF’ki jakaś załoga polskiego jachtu, która stała właśnie w tym porcie. Po krótkiej wymianie informacji o tym, kto i gdzie a także o pogodzie rozstaliśmy się jakimiś tam żeglarskimi pozdrowieniami. Niestety byliśmy pod takimi silnymi wrażeniami z powodu pierwszej nawiązanej z nami łączności radiowej, że nie zakonotowaliśmy, kto to był. Może ktoś z naszych forumowiczów? Może to kiedyś przeczyta i skojarzy sytuację. Pozdrawiam z tego miejsca tę anonimową dla nas załogę. Do Svaneke docieramy przed 1700, zrzucamy żagle, włączamy sinik.
Dostrzegamy po prawej burcie wejście do portu, ale naszym zdaniem jesteśmy trochę za wysoko na południe i zbyt blisko południowego, względem miasta, brzegu. Po naszej lewej burcie, już po ułożeniu się na kursie osi kanału wejściowego, sterczą opisywane przez Kulińskiego kamienie. Cofamy, więc trochę na północ i już widząc główki portu podchodzimy ponownie i układamy się w osi wejścia, ale w bezpiecznym miejscu. Mały błąd popełniliśmy podchodząc do tego portu. Kierowaliśmy się na wierzę, którą źle skojarzyliśmy z opisem J. Kulińskiego i która to spowodowała, że byliśmy zbyt daleko od brzegu. Należało się kierować na jakiś maszt z czarną kulą, co z pewnością spowodowałoby, że dochodzilibyśmy poprzecznie do kanału wejściowego, lecz w odległości nie większej niż 1 kabel. Wówczas bezbłędnie trzymalibyśmy się wyznaczonego przez J. Kulińskiego opisu. Ale w sumie nie było najgorzej, ponieważ lewą stronę toru podejściowego wyznaczały również czerwone chorągiewki wskazując drogę już z odległości kilku kabli.
Do falochronu prawej główki, po jego zewnętrznej zacumowany jest polski jacht BARLOVENTO II ze Szczecina, niestety nikogo na pokładzie nie widać. Jacht ten zresztą za dwie godziny wyszedł w morze, nie mieliśmy okazji z nikim tam porozmawiać, wracaliśmy z miasta, kiedy już oddał cumy i kierował się na północ.
Wchodzimy do pierwszego basenu, następnie do drugiego, ALBIN I jeszcze przed główkami portu. W drugim basenie nie ma, czego szukać, ani jednego miejsca do cumowania. Przez radio nadajemy do ALBINA I aby cumował w pierwszym basenie, my zawracamy i cumujemy najpierw sami do kei, ale w międzyczasie wchodzi jeszcze jeden polski jacht NIEMIR z Gdyni, oddajemy mu miejsce cumując do naszego ALBINA I.
W prawej części zdjęcia lekko u góry widoczna rufa jachtu NIEMIR.
Ciasno było.
Wrażenie na nas wywiera czystość wody morskiej w tym porcie, na 4-5 m przy słonecznej pogodzie widać dno a także pływające tam meduzy 🙂
Jak zwykle klar na obu pokładach, opłata za postój, WCety i cudowny prysznic. Przebieramy się w trochę świeższą odzież i do miasta szukać pchlego targu. W trakcie poszukiwań kolejne zdjęcia, niestety po pchlim targu nawet śladu. Wracając do portu jeszcze kupujemy jakieś tam souveniry. W portowej knajpce postanawiamy jeszcze zjeść cokolwiek, do wyboru mamy ze dwadzieścia potraw z ryb, wybieramy najbardziej polską rybę, czyli dorsza, przynajmniej wiadomo, co to to, do tego po piwku i tak przyjemnie zleciała nam godzinka. W tej knajpce chcieliśmy zapłacić kartą VISA i niestety się nie dało. Honorowane tu były wyłącznie karty duńskie lub gotówka. Warto mieć ze sobą ichnie pieniądze, aby w stresie potem nie latać za bankomatem. Na szczęście pomyśleliśmy o tym wcześniej, i zapłaciliśmy od razu gotówką. W czasie obiadku dochodzimy do wniosku, że skoro pozostało nam dwa dni rejsu to właściwie jeszcze dzisiaj musimy opuścić to wspaniałe miejsce i wyruszyć w stronę Świnoujścia. Prognozy pogody dla nas nie bardzo sprzyjające. Wiatr kierunku SW 3-4B, który o 0500 ma się zmienić na 5-7B i zacząć wiać z kierunku W. To W nam pasuje, tylko to SW trochę nie na rękę. Z warunkami pogody zapoznajemy się przy pomocy Internetu, który jest serwowany w porcie poprzez WIFI a także skipper jachtu NIEMIR udostępnia nam wydruk z navtexu. Około 2000 wychodzimy w morze, trochę szkoda opłaty za port, staliśmy w nim może 3h. Plan mamy taki, aby maksymalnie ostro na południe płynąć, lecz nie za daleko, tak, aby jeśli o 0500 zmieni się kierunek z SW na W to później połówką wejść do Świnoujścia.
Powoli zapada noc, księżyc pojawia się od południowego wschodu i ładnie rozświetla wodę skrząc się na niedużych falach.
Niestety wiatr osłabł do 1 w porywach może dwóch B a z ostrego płynięcia nici, prędkość przy takim płynięciu spadła nam do 2 Kt, więc postanawiamy trochę odpaść zwiększając prędkość i zmniejszając dryf. Płyniemy kursem ok. 144 st. Z prędkością 4,2 Kt. Jakieś 25Mm, ok. godz. 0130 robimy zwrot kładąc się na kurs 270 st w nadziei, że jak zmieni się kierunek wiatru na W to mając odpowiednią wysokość już połówką uda się nam jednym halsem do Świnoujścia spłynąć.
Wachty nocne na Albinie II podzieliliśmy między siebie na 4 godzinne zaczynając gdzieś od 2300. Na Albinie I Berni_bn siedział z chłopakami przez cały ten rejs, miał trochę gorszą sytuację, bo załoganci trochę mniej wyszkoleni. Ja po 2300 oddałem ster First’owi i udałem się na odpoczynek, kładąc się na koi tuż przy zejściówce. Przez sen słyszałem jak First przez radio uzgadniał z Bernim_bn sposób minięcia się ze statkiem, który ich zdaniem był na kursie kolizyjnym, chłopcy jakoś tam odpadli przechodząc za jego rufą. Po 4 h First mnie obudził i przejąłem ster. Ciekawe, kiedy kładłem się spać księżyc mieliśmy nad głowami i było całkiem widno, kiedy przejąłem wachtę księżyc od strony zachodniej zaczął się chować za chmury i ogarnęła nas totalna ciemnica. Kierunek wiatru zmieniał się raczej na niekorzyść, czyli bardziej od strony S a więc kurs, jaki musieliśmy obierać układał się dla nas niekorzystnie, raczej gdzieś na Kołobrzeg. Mówię raczej, bo niestety nie dysponowaliśmy mapą Polskiego Wybrzeża, nasza kończyła się na Niechorzu. Wówczas doszliśmy do wniosku, że warto w tej sytuacji zmienić kurs na zachodni o czym wspomniałem wyżej. Siła wiatru ustaliła się gdzieś na poziomie 2-3B. O siódmej obudziłem First’a przekazując wachtę i udałem się na kolejny wypoczynek. Ciężko się spało, bo od czasu do czasu dziób unosił się na fali i z dużą siłą uderzał w kolejną z niemałym hukiem. Po dwóch godzinach jednak obudziłem się w mokrej koi. Okazało się, że w zęzie mamy sporo wody, na tyle sporo, że stoi ona już przy narożniku koi w miejscu połączenia koi z podłogą (w trakcie przechyłu oczywiście) a także wzdłuż spojenia koi z zawietrzną burtą. Materac pływał, mój śpiwór również i ja cały swój jeden bok miałem mokry, jak tu spać w takich warunkach. First odpompował wodę, tuż koło steru miał pompkę ręczną, no, ale wilgoci z materaca, śpiwora i mojej odzieży już się odpompować nie dało. Próbowałem się jeszcze ułożyć w dziobowej sypialni, ale zaczęło tak tłuc i bujać, że spanie tam było raczej niemożliwe. Dołączyłem, więc do Firsta, tym bardziej, że już zrobiło się widno. Minęła 0500 a tu prognozowanego zachodniego wiatru nie widać a i ten zaczął ponownie słabnąć. Cały dzień przemęczyliśmy się gdzieś na środku pomiędzy Bornholmem a Świnoujściem, dwa razy uciekając trochę na silniku przed burzą, taką z wyładowaniami atmosferycznymi. Trochę wiało, to stawialiśmy żagle słabło to na silniku i już, kiedy z lewej burty i przed dziobem widzieliśmy ląd, włączyliśmy silniki i ostatnie 3h do Świnoujścia dotarliśmy na silnikach. Ok. 2030 dochodziliśmy do główek i dopiero teraz zerwał się silny wiatr 5-6B właśnie z kierunku W. No tak, tylko on już nam do niczego nie był potrzebny. Cumowaliśmy w Marinie w Świnoujściu o 2100, mieliśmy za sobą 25 godzin. Nie pisałem wcześniej, ale zarówno przy naszym pierwszym pobycie w tym porcie jak i teraz we znaki dały się nam komary. Nigdy bym nie przypuszczał, że nad morzem występują one w takich ilościach. Oddychając zaciągaliśmy je do ust i nosa, najlepiej by sobie na twarz jakąś moskitierę powiesić a wszystko inne zasłonić długimi rękawami i długimi spodniami. Włazy na jachcie okleiliśmy moskitierą, bo inaczej nie dałoby się wypocząć. Mój stan fizyczny i First’a nie był najgorszy, bo każdy z nas mógł się odrobinę przespać, ale jak w trakcie tego przelotu wyglądał Bern_bn zobaczcie sami.
On biedaczysko pełnił wachtę tyle godzin ile trwał przelot, co najwyżej go trochę podmieniali przy sterze, ale chłopisko się nie położyło nawet na chwile. 🙂
Jedynie Wiesiu coś gorącego im tam upitrasił, całe szczęście, że mieli takiego na pokładzie. My na całą trasę mieliśmy kanapki przygotowane jeszcze, przez Firsta’a w Svaneke. Wieczorem po błogim prysznicu jeszcze udaliśmy się na piwko do ogródka na terenie mariny, tawerna już zamknięta. Po piwku spać, co by na ostatni etap naszego rejsu być jak nowo narodzonym.
Edit:
W tym rejsie z 78Mm zrobiło się nam ok 140Mm (!)
CDN.
ciąg dalszy w 7 części relacji – Albiny Viggeny na Bornholmie 2010 cz. VII Szczecin (powrót)
Autor wspomnień i tekstu: Sławek Egert
Autorzy zdjęć: Marcin Egert & Załoganci Albina I
Obejrzyj Galerię zdjęć Marcina Egerta z całego rejsu
Obejrzyj również dwa filmy (zdjęcia – Załogi jachtów, montaż Marcin Egert) –
pierwszy jest streszczeniem całego rejsu, drugi ukazuje w jakich warunkach załogi dwóch Viggenów zdobywały Bornholm: